Józefa Blina dwa razy wywieźli na Sybir, więc przyjechał do Łobza
(ŁOBEZ) Gehennę Polaków z kresów w latach 1940-1946 opisano na łamach „TŁ” już wielokrotnie; dziś przedstawiamy łobeskich sybiraków, którym pozwolono powrócić do Polski dopiero 10 lat później. Powoli zabliźniały się wojenne rany narodu, w rodzinie Blinów - jątrzyły.
Rzeczpospolita wielonarodowa zarażała polskością, gdy uszlachcały się rody kresowe, gdy katolicyzm szlachetnością, łacińskim wykształceniem, zacnością brał górę nad bizantyjskim prawosławiem, gdy orężem Rzeczypospolita broniła przed nawałnicą barbarii. Wojsko Polskie w 1920 roku zdobyło Dyneburg, w dawnych Inflantach. Oddało go niepodległej Łotwie.
Na pięknym Pojezierzu Brasławskim Polak, Rusin, Litwin, Łotysz, Białorusin, prawosławny, katolik, grekokatolik, karaim, luteranin, starowier lub żyd mniej lub bardziej rozumiał, że przyszło im żyć razem w carstwie, a potem w II Rzeczypospolitej. Bywało, że mieszały się małżeństwa, zdarzały się konwersje na inną wiarę… Ludzie znajdowali w sobie i innych coś dobrego. Polskie marzenie o wolności w 1863 roku broczyło krwią zgniecionego powstania, zsyłkami na rosyjski Sybir, I wojna światowa znów żywiła antagonizmy, pokój międzywojnia - ponownie zniszczyła II wojna. Ideologie rzuciły się sobie do gardeł. A bezsilnych ludzi wkręciła historia w swoje tryby.
Rodzice Józefa Blina z Inowa pod Brasławiem (woj. wileńskie) - Stanisław i Elżbieta - urodzili się tam za cara (1875 i 1879). Ich najmłodszy syn, Józef, przyszedł na świat w 1908 roku właśnie w Dyneburgu, a rodzina przeniosła się do polskiego Inowa. On zaś miał zgodnie z tamtą tradycją otoczyć opieką starzejących się rodziców. Ożenił się z Emilią, córką Piotra Pietuszko, młodszą o cztery lata. Zamieszkali w ich starym domu, wspólnym wysiłkiem wznieśli nowy dom w 1939 roku. Zanim ukończyli budowę, o Józefa upomniała się historia Europy. Powołali go do 33 Pułku Artylerii Lekkiej w Wilnie.
Pożegnanie z tatą pierwsza z córek Blinów, Elżbieta (teraz Bryczkowska), ledwie dwuletnia, zapamiętała w swoim serduszku jako lęk, żeby nie spaść z legaru niedokończonej podłogi do podkuchennej piwnicy. A on nosił na sercu jej zdjęcie (wciąż dwuletniej) przez całą wojnę. Jadwiga (dziś Krzywańska) urodziła się w 1939 r., kiedy tata poszedł na front.
Walczył pod Lwowem. Po 17 września 1939 r. przyszło stawać przeciw „nowemu” wrogowi - Sowietom. 22 września dostał się do sowieckiej niewoli: obóz Równe - Lwów (budowa drogi). Z kolegami uciekł z niewoli, a ujęty przez wrogich Ukraińców, trafia do aresztu we Lwowie. Jako internowany jeniec wojenny, dobrze pilnowany, jedzie na białe niedźwiedzie w okolice Morza Białego. Znów użyto ich do niewolniczej wyniszczającej pracy. Oddzieleni oficerowie wkrótce zginą w Katyniu, Charkowie i Miednoje.
Kiedy upomniał się o nich premier rządu londyńskiego Rzeczpospolitej na uchodźstwie Wł. Sikorski - mógł z szeregowców i podoficerów gen. Anders zrobić Korpus Polski. Rosja, napadnięta przez Hitlera, gotowa była do ustępstw: amnestii i zgody na stworzenie polskich dywizji. Ludowe Wojsko Polskie organizowało się potem w ZSRR głównie na podstawie powołań do armii, żołnierze Andersa zgłaszali się na ochotnika. Jechali tam odkrytym wagonem, dla ciepła siedząc jeden drugiemu między nogami. Coraz to pierwszy w szeregu szedł na koniec. Do osłony marznącego ciała każdy miał poduszeczkę wypchaną sianem.
We wrześniu 1941 r. jest już bombardier Józef Blin w 6 Pułku Artylerii Lekkiej. Wygłodzeni i chorujący w klimacie polarnym, na południu Rosji zapadają na nowe choroby (np. malarię) w klimacie znacznie cieplejszego Uzbekistanu i Kirgizji. Armia Andersa opuszcza Stalina, przegrywającego wojnę, i wspiera brytyjskiego sojusznika, tworząc obronę pól naftowych Iranu i Iraku, na które ma chętkę Hitler. Znacząc wędrówkę polskiego żołnierza grobami zmarłych, ale też przyjaznymi wspomnieniami krajowców, dochodzą do Palestyny. Część sprzętu, trochę żołnierzy żydowskiego pochodzenia zostaje tam, tworząc podwaliny państwa Izrael.
Elżbieta Bryczkowska, podczas pielgrzymki do Ziemi Świętej stąpała po śladach Chrystusa i swego ojca, ze wzruszeniem w jerozolimskim Kościele „Ojcze Nasz” patrzyła na polski tekst modlitwy, ufundowany przez żołnierzy Andersa w ceramicznej mozaice.
Tymczasem nowy dom rodziny Blinów w Inowie na pięknym nadjeziornym klifie dziadkowie wykończyli. Zaraz Sowieci zrobili tam sztab wojskowy, przegnani przez Niemców - im jakby ustąpili miejsca. Ciągle dom nawiedzali żołnierze, partyzanci, a każdy grabił i zubażał rodzinę Blinów. Babcia tak była przywiązana do domu, że nawet podczas ostrzału artyleryjskiego nie dała się zaciągnąć do schronu, który wykopali w stromym stoku jeziora. Udało im się uchronić jedyny skarb, dobrze zakonserwowaną i ukrytą maszynę do szycia: żywicielkę w rękach zdolnych kobiet na Sybirze. Tak zbiednieli, że partyzanci oddali im jedną krowę. Tylko trochę ziemi im zostawili, kiedy wcielili rodzinę do kołchozu. Dziewczyny podrosły, II wojna światowa się skończyła, one poszły do szkoły. Język, literatura, szkoła służyły indoktrynacji, sowietyzacji. Sens miała nauka matematyki, fizyki. I wiara w Boga jako oparcie, nadzieja, ufność. Pewnie rodzina Blinów nie odebrałaby Białorusinom domu, bo przeniósłszy go w inne miejsce wsi, zrobili w nim szkołę, dopiero niedawno zastąpioną obiektem murowanym. Odwiedzając Inowo przywozili stamtąd kłącza tataraku i zasadzali potem tę ulubioną wonną roślinę w swych ogrodach.
Dla Józefa Blina ziemią obiecaną była Polska, ale droga do niej - daleka. Wiodła jeszcze przez Egipt, Morze Śródziemne do Włoch, które gotowe już były się poddać, ale opór stawiali Niemcy. Przeszedł całą kampanię włoską w 5 Kresowej Dywizji Piechoty, z heroicznym zdobywaniem Monte Cassino, Ancony i Bolonii. Kierowca J. Blin na czas, często pod ostrzałem, zapewniał kolegom dostawy amunicji, żywności, wody nawet. Z Włoch pojechali do Anglii. Europa cieszyła się już wolnością, Inowo - nie.
To był dylemat: zostać na wolnym Zachodzie, czy jechać tam, gdzie groby przodków i tęskniąca, osierocona przez lata rodzina? W listach od rodziny nie było żądań. Wiedział więc, co go czeka. Przypłynął w czerwcu 1947 r. do Gdańska, tej nowej Polski z Ziemiami Odzyskanymi. Najpierw zamieszkał tymczasowo w Sławnie, liczył, że oni przyjadą. Ale jakże było zostawić ten nowy dom w Inowie, ten kawałek ziemi? Siłowali się jakby, ale tęsknota przeważyła. Pojechał na radziecką Białoruś. Długo się sobą nie nacieszyli. Choć dzieci wspominają przesmaczny tort upieczony przez tatę, który poznał tajniki kuchni pilotów w Anglii i bluzeczki uszyte z przywiezionego z Anglii jedwabiu spadochronowego. Macki donosów, inwigilacji się zaciskały. Bez ostrzeżenia 1 kwietnia 1951 r. zdemobilizowanego żołnierza koalicji antyhitlerowskiej wywożą na Sybir. Odbyło się tak, jak było w 1940 roku. Ojciec siedział pod karabinami NKWD/MWD, rewidowali dom, kazali się pakować. Dziadkowie - też wyznaczeni do wywózki (co za humanizm - nie rozdzielać rodzin) - byli w tę powielkanocną niedzielę u rodziny. Cały pociąg czekał prawie dobę na nich. Wagonów (wszyscy wiemy jakich) było 18. Ich ostatni - z 74 osobami. Jechali miesiąc do zony zakluczonych (strefa więzienna) w mieście Usole Syberyjskie, w obwodzie irkuckim.
Ostatni wagon odłączyli jako pierwszy i tych 74 pasażerów umieścili w opuszczonej przez więźniów okrągłej jurcie, z ogniskiem w środku, opalanym często lepikiem (!), co komary odganiał. Ściany były z dwóch warstw dykty wypełnionych trocinami i niestety drobnymi insektami. Tam się rodziły dzieci i umierali chorzy. Przeklinali z ruska i się modlili. Ojciec zaczął pracę w fabryce chemicznej, która produkowała proch i dynamit. Cała rodzina musiała co dzień meldować się na milicji, czy czasem nie uciekli. Historia i wolność się nie spieszyły. Jeszcze tam urodziła się Longina (dziś Makawczyk), w 1952 r., tyle lat po wojnie - a jednak sybiraczka na zesłaniu. Babcia nie mogła znieść tych upokorzeń, głodu i gnębiących chorób (choć Sowieci nazwali Usole uzdrowiskiem) i zmarła w 1953 roku. Starsze córki chodziły do szkoły. I tak dobrze, bo wiele polskich dzieci musiało iść do pracy. Prawdę powiedziawszy, to Elżbieta też wspierała rodzinę harówką w betoniarni. Nie wszystkie zawody i zajęcia były dla zesłańców dostępne! Ponoć pozostałych 17 wagonów z brasławiczanami powieźli do tajgi, gdzie wznosili podwaliny nowego osiedla, od zrąbania sosen i połączenia ich w ściany pierwszych baraków. Alei duże miasto Usole zaopatrywano tylko dwa razy w roku: na 1 Maja i rocznicę rewolucji październikowej w listopadzie. Okazało się, że Chińczycy zawojowali handel na Dalekim Wschodzie (chińskie ręczniki), bo Mongołowie tylko dostarczali minimum białka w postaci owczych raciczek. Jakież były po nie kolejki!
Rosja płakała, kiedy umarł Stalin (1953), oni cieszyli się skrycie, oczekując jakiejś odmiany losu, amnestii, uznania ich polskości, prawa powrotu do ojczyzny. Warto było mieć Boga w polskim sercu.
To w Usolu przebywał na zesłaniu Rafał Kalinowski, inżynier, powstaniec styczniowy. Kopał sól, potem badał zasoby mineralne Syberii. Wróciwszy do ojczyzny, poświęcił się kamedułom bosym. Jan Paweł II ogłosił ojca Rafała świętym, a sybiracy obrali go swym patronem.
Przyjechali do Polski pod koniec 1955 r. Na święta Bożego Narodzenia sąsiedzi obdarowali ich słoikiem wędzonki. Już Łobez był zasiedlony. Ojciec dostał pracę w pegeerze i pół domku na ul. Rolnej. Tam, na rosyjskim Sybirze, byli obcy - bo Polacy, tak jak z dziesięć innych nacji zesłańców. Tu, w Polsce, znów obcy. Bywało, że mówili na nich: Ruscy. Gorzkie były te pierwsze miesiące, lata. A miało być tak pięknie. Ubożuchny dobytek stanowiła wciąż ta sama maszyna do szycia. W 1965 roku zmarł dziadek. Pracowici i serdeczni Blinowie szybko zjednali sąsiadów, nie bez znaczenia była uroda dziewcząt. Pojawiali się adoratorzy, a wkrótce narzeczeni. Wsiąkali w Łobez. Już tu urodziła się najmłodsza z córek - Romualda, a niewiele lat później zaczęły się rodzić wnuki.
Ostatnie lata życia Józefa Blina znaczyła choroba. Kiedyś prosił żonę, żeby mu ugotowała taką zupę, jak na Syberii: we wspomnieniach - bosko smaczną. Okazała się niejadalną wodzianką. To było wprost obraźliwe wobec jej wyśmienitego rosołu z kołdunami. Niedobre dla jego skołatanego serca były wydarzenia lat osiemdziesiątych. Niewielu było gorących patriotów, którzy aż tak emocjonalnie przeżywali zwycięstwo Solidarności - zwycięstwo jego dążeń i marzeń. W stanie wojennym - jak wszyscy opozycjoniści - zapuścił brodę. Siedział lub leżał w łóżku z radyjkiem przy uchu, czekając na pocieszające wieści. Umarł niestety w 1987 roku. Bóg, ojczyzna i rodzina to były jego imponderabilia. Dalej ogniwem skupiającym rodzinę była jego żona Emilia - również nieprzeciętna matka - która dożyła do 1991 roku. W małym domku przy ulicy Rolnej w święta gromadziła się cała rodzina, wszyscy troszczyli się o jej zdrowie i nie chcieli niczym uchybić jej dumie z dzieci i wnuków.
Niedawno spotkali się (jak i my wszyscy w Łobzie) z zacną osobą w rodzie - biskupem, stryjecznym kuzynem przez dziadka, Władysławem Blinem. Ksiądz Blin urodził się na Ziemiach Odzyskanych, ukończył seminarium we Włocławku, a kiedy wyjechał w rodzinne strony dziadków na niepodległą Białoruś, by wspierać tamtejszych nielicznych księży, w 1999 roku został powołany przez Jana Pawła II na biskupa nowej katolickiej diecezji witebskiej na północy republiki. Kiedy za jego sprawą koronowany był papieskimi koronami (Benedykta XVI) obraz Matki Boskiej Królowej Jezior w Brasławiu, na bezchmurnym niebie ukazała się tęcza nad polowym ołtarzem tamtej gromadnej mszy. Pobożny lud zareagował na to jak na cud. Dziś biskup - ze względu na stan zdrowia - przeszedł na kościelną emeryturę, lecz na miarę sił służy swemu kościołowi.
Ludwik Cwynar
Foto (od lewej): Józef Blin, ojciec Stanisław, żona Emilia, z tyłu córki: Elżbieta, Jadwiga i Longina.