Śmierć chciała wejść na stadion przy Czaplineckiej
(ZŁOCIENIEC SPRAWNA AKCJA RATUNKOWA I CHŁOPAK ŻYW)
Wstęp
Mimo, że niegdyś dość skrupulatnie przygotowywałem się do wykonywania zawodu reportera sportowego, a gdy poznałem dość sporo tajników tej pracy, że tak powiem - od kuchni (do dzisiaj zresztą poznaję), bogaty w tę wiedzę, i nie pracując w fachu, niczego nie żałuję. Było, minęło. Poznaję dalej … Nie jest to zajęcie przyjemne. Może będzie z tego książka.
Mocniejsze doświadczenia sportowe
Mając dziewiętnaście lat stawałem przy bandzie lodowiska w Toruniu (Tor-Tor) i dla radia studenckiego robiłem sprawozdania z pierwszoligowych meczów hokejowych. Dla tego samego radia nie powstrzymałem się na Wyścigu Pokoju i wcisnąłem mikrofon między zakrwawionego kolarza (Jana Kaczmarka) i jego rozdygotaną płaczem mamę. - Mamo! Czego płakać? - nie zapomnę tych słów kolarza nigdy. To było we Włocławku. Po etapie zwycięski Belg Van den Linden długo stał na maleńkim wzgórku jakby oszołomiony wiszącym na jego szyi wieńcem laurowym. Został zdyskwalifikowany za doping na tym etapie. W końcu wygrał Szurkowski.
Jeden z moich tamtych kolegów, z tamtego radia, po pamiętnym meczu na Wemblay, z budki telefonicznej na ulicach Londynu jeszcze raz wszystko relacjonował studenckim słuchaczom na osiedlu akademickim w Toruniu. Ten kolega, obecnie drugą kadencję senator PO, a poprzednio wybitny dziennikarz sportowy prasowy i komentator telewizyjny, to znany państwu Andrzej Person.
Wspominam to wszystko, by przypomnieć sobie, jak bardzo kiedyś interesował mnie sport. Lekka atletyka, olimpiady - mało co więcej poza nie tylko chłopięcą literaturą. Film, dzisiaj to już przewspaniała klasyka, muzyka. Buńczuczna poezja.
Stary komentator telewizyjny
W chwili, gdy wydarzyła się tragedia na stadionie Heysel, byłem współpracownikiem działu sportowego telewizji w Warszawie. Rano, po wieczornym meczu zjawiłem się na Woronicza. Pierwsza osoba, na którą się natknąłem, to był nieżyjący już redaktor Stefan Rzeszot. Słynny wówczas komentator hokeja. Nerwowo chodził tam i z powrotem po długim korytarzu. Zobaczył mnie. Chyba coś powiedziałem, nie pamiętam. Usłyszałem słowa: - Stary już jestem człowiek, tyle lat w sporcie, tyle lat, i niczego nie rozumiem. Niczego. Jak poradzić sobie? Co to wszystko jest? - Zginęło wtedy na stadionie kilkadziesiąt osób.
W jednym z pomieszczeń redakcyjnych było kilku znanych z anteny TV kolegów. Zauważyłem, byli jakby rozsierdzeni - że też do czegoś takiego musi dochodzić na stadionach! Co się dzieje? Kto to pojmie? Czy to jest do zrozumienia? Wziąłem ze sobą do redakcji akurat tego ranka brudnopis pracy magisterskiej napisanej na wrocławskim kulturoznawstwie przez jednego z mych kolegów - Wojciecha Petelenza-Łukasiewicza z tematem „Subkultura kibiców sportowych”. Kilku kolegów tę pracę przeczytało. Sam jestem autorem pracy na tym samym kulturoznawstwie „Radiowe i telewizyjne sprawozdania sportowe”. Podczas jednego ze spotkań z trenerem Kazimierzem Górskim, słynny gość nie tylko wziął do przeczytania tę pracę, ale i jej autora zaprosił w swe prywatne pielesze.
Było, minęło, a że minęło, nie żałuję - nie bardzo jest czego, tak mi to dzisiaj wychodzi. Tylko - ciężka do przyswajania ciągle odkrywana prawda o tamtym sporcie, o tamtej wielkiej reporterce sportowej.
Teraz
I oto nagle wydarza się to właśnie. Teraz. Tragedia, która obudziłaby każdego. Prawie na samym środku stadionu przy Czaplineckiej w Złocieńcu. Podczas meczu juniorów Olimpu z Pogonią Połczyn Zdrój. Rozpoczęła się druga część gry. Poza akcją pozostaje jeden z piłkarzy Pogoni. Przewraca się. Rozlega się krzyk któregoś z jego kolegów. Ale to taki krzyk, że wszyscy martwiejemy. Jest cicho. Wiadomo tylko intuicją, sercem, stało się coś bardzo niedobrego. I inne głosy młodych piłkarzy - szybko, lekarza, karetka. On umiera!!! - Czuję bezradność ludzi na trybunach, swoją. Patrzę, nasłuchuję czy już zadzwoniono po karetkę? Tak. Dzwoniono. Zresztą, tuż obok na dyżurze jest lekarz. Zaraz będzie. Jest. Pani pielęgniarka w roli lekarza na stadionie już dawno przy poszkodowanym piłkarzu. Widać, jak układa go, sposobi do masażu serca. Z dala dobrze widać bezwładne ciało. Po dłuższej chwili drgawki obu nóg. Pielęgniarka ciężko pracuje. Na trybunach cisza. Człowiek, chyba człowiek umiera. Takie wrażenie. Trwa masaż serca. Długie chwile, drgawki nóg ustają. Pielęgniarka nie zaprzestaje ratunku.
Zawód reporter!
Zdaję sobie sprawę; przecież i tu jestem reporterem, w tym i sportowym. W torbie aparat fotograficzny. Gdybym był tylko kibicem, nie pomyślałbym o aparacie. Ale … Wyciągam sprzęt. Z trybun robię pierwsze zdjęcia. Myślę - jak w takiej sytuacji winien zachować się reporter? Człowiek. Instynktownie wchodzę na sztuczną murawę, robię zdjęcia. Małym łukiem omijam miejsce, w którym trwa akcja na boisku, ale nie piłkarska. Bez wizjera zaglądam - czy żyje? Ciało bez ruchu. Najpierw ręka, potem głowa. Poruszył się. Chyba torsje. Zmykam za linię autową. Ścigają mnie bardzo niedobre okrzyki młodych piłkarzy. - Jak w takiej chwili można robić zdjęcia? - No, właśnie. Nigdy bym ich nie robił, gdybym nie był tu w pracy. W pracy na stadionie. Przy mnie sędzia. - Proszę zlikwidować wszystkie zdjęcia! Kto panu pozwolił wejść na murawę? Proszę pokazać legitymację prasową! - Wiem, tylko jedno słowo może mi pomóc. Nieczęste w futbolu. - Panie sędzio, ja tu pracuję. Przepraszam. Wiem, na murawę nie powinienem wchodzić. - Zadziałało. Ale, postawiłem też w trudnej sytuacji młodziutkiego sędziego. Wszyscy tu tacy młodzi. Pielęgniarka, lekarz, trener chłopaka - wszyscy oni udzielając fachowej pomocy, kto wie, może mu nawet życie uratowali? Później powiem do nich: - Państwo to powinni otrzymać za tę akcję Orła Białego. - Śmieją się. Wiem, zapobiegli tragedii. Wyczuwam w nich to, co najpiękniejsze - sprawdzili się. Tragedia była o krok. Okazało się - chłopak dostał piłką, ale jakoś tak, że niedostrzegalnie dla trybun. Odcięło mu oddech. Gdyby nie pomoc, oddech by już chyba nie powrócił. Nie było czucia serca - to z wyrywkowych opowieści.
Nie miałem o tym pisać. Było, minęło. Jednak piszę.
Jednak piszę
Kilkadziesiąt godzin po tym wydarzeniu w internecie widzę, jak ciężko ranny w wypadku podczas zawodów motorowych sportowiec spada z noszy. Tytuł relacji: - Śmierć na torze: mamy amatorskie nagranie, na którym (ZOBACZ). (…) Tragedia na torze: zawodnik zginął pod … kołami rywala! (VIDEO)>>. (…) W międzyczasie pojawiło się amatorskie nagranie autorstwa Fabio Ventury, z którego jasno wynika, że akcja ratownicza na torze w Sepang była wielkim nieporozumieniem! (…) Po pierwsze Simoncelli został wciągnięty na nosze zanim założono mu kołnierz usztywniający kręgosłup - żali się autor nagrania, który zawodowo pracuje dla włoskich służb ratowniczych. (…) nie wiadomo również, dlaczego karetka nie wjechała na tor, przez co noszowi musieli biec z poszkodowanymi przez kilkadziesiąt metrów, a później przerzucić go przez barierę ochronną. W międzyczasie zdążyli zrzucić umierającego sportowca z … noszy. (…) Kiedy sportowiec umierał, kibice gwizdali i wyli. Żenujące!>> (…) Zobacz nagranie wideo - jest wstrząsające!
Mam w uszach straszliwy krzyk młodego człowieka nakazujący mi zaprzestania fotografowania, bo oto z jego kolegą dzieje się bardzo niedobrze. Jako osoba prywatna nie fotografowałbym. Zgadzam się z tym chłopakiem. Dlaczego w Malezji kibice gwizdali i wyli? Czy aby nie jest tak, że są kibice, którzy na stadiony nie przychodzą dla sportu? A zwykli kibice nie mają szans, by się przed nimi obronić? Są jeszcze wartości, wedle których mógłby się toczyć codziennie nie tylko wielki sport? Sczezły? W Złocieńcu było zupełnie inaczej. I ci państwo od pierwszego ratunku - co to nie dali umknąć życiu młodego piłkarza!
Nie wiem
Do dzisiaj nie wiem - można robić zdjęcia w takich chwilach? Krzyk tego chłopaka, że nie ! - jakże szczery. Prawdziwy prawdą już zapomnianą. Z samych trzewi człowieka. A publika przecież tylko czeka. Filmy, zdjęcia, relacje. Im gorzej, tym lepiej. Z maleńkiego stadionu w Złocieńcu rozległ się krzyk, który przez mało kogo był słyszalny - są granice. Dawno zresztą już przekroczone. Ze szkodą dla sportu też.
Tadeusz Nosel