(POŁCHOWO ) 10 lat temu do tej miejscowości przybył M. Mikołajczyk z ambicją stworzenia prężnej firmy. Do tego momentu przygotowywał się aż 30 lat. By dziś mógł mówić o sukcesie, zagranicą pracował fizycznie po kilkanaście godzin dziennie.Muszę ją mieć
Marian Mikołajczyk wyjechał z Polski 1973 roku. Pierwszym etapem jego migracji były Niemcy, jednak nie zamierzał tam pozostawać na stałe. Udał się dalej na zachód - dotarł do Belgii. Tam zobaczył coś, co sprawiło, że dzisiaj może mówić o sukcesie.
- Każdy człowiek ma w życiu taki moment, w którym nic go już nie powstrzyma. Mnie przydarzyło się to w Belgii 30 lat temu. Pracowałem na budowach, chociaż to nie jest mój zawód. Tam po raz pierwszy widziałem maszynę, która sama robiła 2 tys. bloczków betonowych dziennie. Nie trzeba było niczego dźwigać. Obsługiwała cały lokalny rynek. Tylko na nią popatrzyłem i wiedziałem, że muszę kiedyś taką mieć. Wówczas nie było mnie na nią stać. Za jej równowartość w Polsce można było kupić dom – wspomina prezes.
Z drugiej strony nie były to odpowiednie warunki na inwestowanie. W Polsce notorycznie brakowało cementu. Od tamtej chwili jednak Mariana Mikołajczyka nie opuszczała myśl, by kiedyś zakupić podobną maszynę i otworzyć własny biznes. W 1998 roku wrócił do Polski i rozpoczął poszukiwania. W Polsce, 30 lat później, kupił ją za 10 tys. zł.
W poszukiwaniu partnera
Wówczas też postanowił, że swoją firmę zlokalizuje w Polsce. Miał ku temu wiele powodów. Ogromna konkurencja w Belgii już na starcie stwarzałaby zbyt wielkie ryzyko niepowodzenia. Tutaj też był inny przelicznik zarobionych zagranicą pieniędzy. Nie bez znaczenia była znajomość specyfiki biznesu w Polsce, jak i doświadczenia nabyte w Belgii. I co najważniejsze – tutaj zaczął się boom w budownictwie; w Belgii minął on już 15 lat temu.
Terenu pod inwestycję w Polsce szukał w różnych częściach kraju. Zastanawiał się nad Kostrzyniem, gdzie była działka w strefie wolnocłowej. Prócz tego dobra lokalizacja i bliskość do Berlina były mocnymi atutami za tym, by się tam ulokować. W Kostrzyniu, musiałby jednak zatrudnić od razu najmniej 50 osób. Ta poprzeczka była zbyt wysoka.
Zdecydował się na Połchowo. Lokalizacja ta ma zarówno wady jak i zalety.
- Nie powiem, żeby była to najlepsza lokalizacja. Gdybym był bliżej Kalisza, Poznania może Gdańska miałbym lepszy zbyt. Jednak teren tutaj był nieźle przygotowany. Były hale, drogi, utwardzony plac, woda i biurowiec. To był teren po fabryce masy bitumicznej tzw. “Piekiełku”. Gdy zobaczyłem ten teren i maszynę powiedziałem sobie “Dam radę”. Na całość nie miałem wystarczającej ilości pieniędzy, kupiłem więc połowę. Najważniejsza dla mnie była hala, która miała mi posłużyć do produkcji bloczków – powiedział prezes.
Gdy później zaczął kalkulować koszty, uzmysłowił sobie, że zebrany przez niego i jego syna kapitał, nawet z zaciągniętymi kredytami, nie wystarczy na zakup terenu, uruchomienie firmy i przebrnięcie przez pierwszy etap rozwoju. To wówczas zdecydował, że musi znaleźć partnera. Pojechał na targi do Brukseli i zwrócił uwagę na trzy firmy. Każda z nich była zainteresowana propozycją współpracy. W końcu zdecydował się na Roosens Betons. Początkowo belgijska firma była ostrożna w inwestowaniu. Ale mimo tego nie widzieli problemu, by wesprzeć partnera z Polski pożyczką. W owym czasie nie był to dobry okres dla firm budowlanych. Jednak M. Mikolajczyka z jednej strony potraktowała jako partnera, z drugiej stała się dla niego aniołem biznesu.
- Bałem się rynku polskiego, oni zresztą też. Obawiałem się również tej lokalizacji. Weszliśmy na rynek po PGR-ach, tu się mało buduje. To jest słaby rynek w porównaniu do warszawskiego, czy gdańskiego - powiedział.
10 lat temu M. Mikołajczyk zaczynał od jednej maszyny, pracującej do dzisiaj. W tej chwili są trzy. Początkowo też zatrudniał osiem osób, w tym trzech stróżów. Z czasem firma zrezygnowała ze stanowiska stróżów, jednak nie z ludzi. Panowie ci pracują obecnie na innych stanowiskach, a zatrudnienie sięga około 30 osób. W tej chwili wyciszana jest hala produkcyjna, aby mieszkańcy nie odczuwali uciążliwości związanych z bliskim sąsiedztwem firmy.
Schody dla zagranicznych
Sukcesy M. Mikołajczyka sprawiły, że zagraniczni partnerzy odważniej zaczęli inwestować w swoją córkę-spółkę w Polsce. Jednak, jako firma polsko-belgijska, traktowana jest inaczej, niż spółki rodzime.
Od października firma stara się o pozwolenie na zakup ziemi. Wówczas to zostały złożone dokumenty do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji w Departamencie Zezwoleń i Koncesji. Procedura wydania jednego dokumentu trwała przeszło pół roku.
- Jak mają kolejne firmy przyjść, skoro są takie problemy? Teraz tracę rok na zezwolenie, na kupno ziemi, a gdzie inwestycje, plany i wszystkie inne rzeczy. Na Zachodzie dokumentację trzeba przygotować perfekcyjnie, ale przy etapach wstępnych ludzie nie czekają na zezwolenie. Wystarczy promesa, czyli obietnica, że właściciel gruntu sprzeda mu tę ziemię. Gdy przyjeżdża tu dyrektor handlowy z Belgii, to strasznie się dziwi, że do wszystkiego potrzebuje innych programów i innych zaświadczeń – powiedział przedsiębiorca.
Firma kupiła teren przylegający do obecnego, jest to czysty grunt, na którym nie ma podstawowych mediów. Kłopotem jest również brak przygotowania gruntów pod inwestycję. W przyszłości mają tu być biura, w związku z tym konieczna jest Internet z szybkim łączem. Do Węgorzyna przez Połchowo poprowadzony jest światłowód, jednak w Połchowie nie może być używany.
Teoretycznie cały teren przeznaczony jest pod inwestycję. Nikt z urzędników nie pomyślał jednak, że w XXI wieku żaden inwestor nie mając Internetu, nie zainwestuje tu.
W chwili obecnej firma poszerza swoją działalność produkcyjną o dwie kolejne maszyny produkujące stropy i nadproża. Tutaj pojawia się kolejny problem. Wprawdzie istnieje w okolicy kopalnia odkrywkowa, jednak to za mało, jak na potrzeby firmy M. Mikołajczyka.
Prezes ma wiele pomysłów na rozwój swojej firmy. Jednym z nich jest zlokalizowanie przesypowni cementu w Połchowie. W ten sposób zabezpieczyłby się przed przerwami w dostawie surowca, co już miało miejsce w roku ubiegłym.
Najpóźniej za cztery miesiące rozpocznie się produkcja stropów.
W tym roku chce uruchomić przynajmniej jedną linię produkcyjną. W przyszłym zostanie uruchomiona druga linia.
Halę ma stawiać świdwiński przedsiębiorca Zbigniew Rybicki, którego M. Mikołajczyk chwali za wspaniałą współpracę. (mm)
Nie bądźmy hipokrytami. Ten pan za płace, które oferuje tutaj, w miejscach, o których wspomina jako alternatywnych lokalizacjach mógłby co najwyżej kandydatom na pracowników wypolerować buty wynagradzając im w ten sposób stracony czas. I w takim kontekście mówmy o wybraniu tej a nie innej lokalizacji. Po drugie ceny gruntów w tamtych miejscach też są nieco wyższe niż w miejscu obecnej lokalizacji, ale o tym pośrednio wspomniano w artykule. Podejrzewam, że z uwagi na koszty pracownicze gdzie indziej albo by nie wyrobił albo by piał bardzo cienko. Co nie oznacza, że w obecnej sytuacji na rynku pracy mu to nie grozi zważywszy na desperację z jaką szuka pracowników.