Tragiczny los niemieckiej dywizji walczącej na Pomorzu (cz. 5)
5) Tragiczny los niemieckiej 163 Dywizji Piechoty
10 Korpusu SS walczącej
na ziemi drawskiej
z oddziałami polskim w lutym i marcu 1945 roku.
163 Dywizja Piechoty została utworzona 18 XI 1939 r. w Niemczech. Jej dowódcą 29 XII 1942 r. został generał porucznik Karl Rubel. Walczyła ona w składzie XXXVI Korpusu Armijnego 20 Armii Górskiej na froncie wschodnim na Finlandii i Karelii. W związku z pogarszającą się sytuacją militarną na Pomorzu Zachodnim i koniecznością zapewniła sił dla Grupy Armii „Wisła”, 163 Dywizja Piechoty została wyłączona 19 I 1945 r. z podporządkowania 20 Armii Górskiej. 10 II 1945 r. przybyła ona do Szczecina, celem odebrania rozkazów bezpośrednio w dowództwie II Okręgu Wojskowego. 10 lutego została najpierw skierowana pospiesznie na południe w rejon radzieckiego przyczółka pod Kostrzyniem, skąd 14 II została odwołana ponownie do Szczecina, w związku z planowaną niemiecką kontrofensywą. 17 II transporty z jednostkami dywizji dotarły do stacji wyładowczych w rejonie Chociwla i Ińska. Stamtąd wyruszyła w nakazane rejony koncentracji na południe od Drawska Pomorskiego i Złocieńca. 21 II oddziały dywizji zluzowały 5 Dywizję Strzelecką przed frontem 1 Armii Wojska Polskiego w rejonie Wierzchowa, Żabina i Borujska - na tzw. pozycji ryglowej.
Był to ostatni pas umocnień niemieckich na Pomorzu Środkowym. Składał się z jednej do trzech linii okopów. Poza fortyfikacjami typu stałego (w rejonie Nadarzyc), Niemcy przekształcili w punkty oporu szereg miejscowości jak: Będlino, Borujsko, Wierzchowo, Żabinek. Tu został podjęty główny wysiłek obronny. Pozycja ryglowa pod względem wojskowym była obroną typu polowego, obsadzoną głównie przez piechotę, ale o słabych siłach artylerii i wojsk pancernych, z tym, iż większość sił obronnych wysunięta była na przednie linie. Wojska niemieckie (w tym i 163 Dywizja Piechoty) broniły się tu przez okres 3 tygodni, nie dopuszczając w ten sposób do rozwinięcia się działań 1 Armii Wojska Polskiego w kierunku Bałtyku. Mimo miażdżącej przewagi atakujących oddziałów polskich, zaprawione w bojach jednostki niemieckiej 163 Dywizji Piechoty odparły ich natarcia na dobrze przygotowaną pozycję pod Wierzchowem. Kiedy jednak dywizja odpierała ataki z „ogromną determinacją i odwagą” wojska polskiego, jej los był już przypieczętowany.
1.III.1945 r. wojska 1 Frontu Białoruskiego, działając z zamiarem wyeliminowania z walki pomorskiego zgrupowania Wehrmachtu (Grupy Armii „Wisła”) wykonały druzgocące uderzenie w rejonie Recza. Niemiecka 5 Dywizja Strzelecka niemal natychmiast uległa (z powodu wyczerpania walkami pod Mirosławcem). Jej czołowe oddziały 56 Pułku Strzeleckiego zostały rozniesione na strzępy przez 2-godzinną nawałę artyleryjską. W wyłom wdarła się radziecka piechota 3 Armii Uderzeniowej. 1 Gwardyjska Armia Pancerna generała Kadukowa na południu wyszła już w przestrzeń operacyjną. Wielokilometrowe kolumny pancerne i zmechanizowane ruszyły na północ. I w ten sposób 163 Dywizja Piechoty została odcięta. Z 3 na 4 III 1945 r. jej jednostki wskutek ponurych wieści z zachodu rozpoczęły odwrót w kierunku na Drawsko. Poszczególne oddziały 163 Dywizji Piechoty schodziły z pozycji ryglowej w różnym czasie, na drogach panował potworny ścisk cofających się jednostek wojskowych i taborów cywilnych. Brak łączności i zerwane linie telefoniczne dopełniały chaosu. 5 III 1945 r. większość sił 163 Dywizji Piechoty znajdowało się w Rydzewie (10 km na północ od Drawska).W pobliskim Nętnie (1,2 km od Rydzewa) i Rożnowie kwaterowały już sztaby dwóch dywizji niemieckich: 402 zapasowej (dowódca generał S. von Schleinitz – wzięty do niewoli 16.III) i 5 lekkiej (generał Sixt). 163 Dywizja Piechoty jak i wyżej wymienione oddziały zostały okrążone przez wojska radzieckie i polskie w tzw. kotle świdwińskim (na terenie o wymiarach 20 x 20 km znajdowało się od 15 do 20 tys. żołnierzy niemieckich oraz wielkie ilości sprzętu bojowego, setki dział i moździerzy oraz kolumny transportowe). Nikt nie miał pojęcia, gdzie są inne jednostki i jak daleko wtargnął nieprzyjaciel.
W tej sytuacji generał Rubel zwołał oficerów dywizji. Spotkanie to miało nad wyraz burzliwy przebieg. Generał obwieścił, że 163 Dywizja Piechoty zostaje rozwiązana, sprzęt ciężki zniszczony, a oddziały mają podzielić się na III grupy bojowe i przebijać się na własną rękę. W imieniu oficerów wystąpił dowódca 234 Pułku Artylerii, Oberst Hellmann twierdząc, iż dywizja ma szanse przebić się jedynie jako zwarty oddział przez słabe jednostki nieprzyjaciela. Z pozycji pod Wierzchowem udało się przecież wyprowadzić niemal cały ciężki sprzęt, a morale wojska było jeszcze wciąż wysokie. Generał w odpowiedzi zaproponował Hellmannowi przejęcie dowodzenia. Ten odparł, że kilka godzin wcześniej zrobiłby to bez wahania, ale teraz rozkład dywizji posunął się zbyt daleko (przystąpiono już do niszczenia dział i pojazdów, rozpuszczania koni po okolicy).
Atmosfera klęski zaciążyła nad zwartymi jak dotąd oddziałami. Trzy duże grupy marszowe dywizji wyruszyły w rozbieżnych kierunkach około godziny 22.00 - 5.III.1945 r. Według listu adiutanta dywizji majora Ehlera do żony generała Rubela, dowódca znajdował się w niewielkiej grupie składającej się z żołnierzy batalionu fizylierów i 234 batalionu pionierów. Wyruszyła ona tylko z bronią ręczną, kierując się niemal dokładnie na zachód. Maszerowano nocami unikając kontaktu z wrogiem. Nocą z 7 na 8 marca wieczorem, grupa ta liczyła już tylko 30-40 żołnierzy (według innych informacji tylko 10-15 osób), kiedy wyszła z lasów na skraju niedużej wioski, składającej się z pojedynczych gospodarstw rozrzuconych luźno w terenie co kilkaset metrów. Okolica zatem niemal idealnie nadawała się na kryjówkę. Wybrano majątek znajdujący się najbliżej ściany lasu, aby tam przeczekać w ukryciu dzień. Wysłany oddział zwiadowczy nie odnalazł śladów bytności nieprzyjaciela w najbliższym sąsiedztwie. Okazało się przy tym, że w odległości 300 m, w kolejnym majątku zaszyło się 3 obdartych i zarośniętych żołnierzy SS, którzy przedarli się tutaj aż z Poznania. Dźwigali oni ze sobą karabin maszynowy z odpowiednim zapasem amunicji. Nie przystali oni na propozycję generała dołączenia do jego oddziału mniemając słusznie, że mniej rzucają się w oczy maszerując samodzielnie. Wystawiono wartę i wszyscy ułożyli się do snu. Kiedy zaczęło świtać, ciszę rozdarła długa seria z karabinu maszynowego. Byli ranni. Po krótkim zamieszaniu i wymianie ognia, Rubel rozkazał wywiesić białą flagę. Majątek był otoczony przez zmotoryzowany oddział pościgowy NKWD ze składu 58 Pułku Wojsk Ochrony. Rosjanie dotarli tu po śladach na cieniutkim śniegu, który spadł wieczorem.
Żołnierze niemieccy (w tym generał) wyszli przed dom i zostali ustawieni w szeregu. Odebrano im broń i rozpoczęto rewizję. Nagle gdzieś z okolicy zaterkotał karabin maszynowy. Najprawdopodobniej SS-mani próbowali przyjść z pomocą sąsiadom. Wybuchło ogromne zamieszanie, radziecka eskorta padła na ziemię i odpowiedziała ogniem. Generał Rubel został raniony śmiertelnie w głowę (dzisiaj nie da się odpowiedzieć na pytanie - czyja kula go zabiła, być może niemiecka). Obok niego padł również jego ordynans Handtke.
Po krótkiej strzelaninie Rosjanie pospiesznie uformowali z jeńców niemieckich kolumnę i popędzili ich do najbliższego miasteczka. Ciała poległych (w tym niemieckiego generała) pozostawiono na śniegu. Według Ehlersa, podczas jego przesłuchania wyszło na jaw kim był poległy oficer. Rosjanie zabrali zatem majora na miejsce celem identyfikacji zwłok. Potwierdziło się, że jest to dowódca 163 Dywizji Piechoty, generał porucznik Karl Rubel. Było to około trzech dni później. Ehlers uzyskał na miejscu zgodę eskorty na dokonanie prowizorycznego pochówku swego dowódcy. Niestety po dzień dzisiejszy to miejsce nie jest znane. Warto także wspomnieć, iż w ręce polskie wpadł Gunther von Krappe, dowódca zamkniętego w kotle świdwińskim 10 korpusu SS. Rozpaczliwe próby przebicia się z okrążenia nie przynosiły rezultatu.
W pierwszej dekadzie marca 1945 r., idąca od południa 1 Armia Wojska Polskiego likwidowała niczym walec mniejsze lub większe oddziały niemieckiego korpusu. Ranny w rękę von Krappe, na czele niedobitków swego oddziału, podejmował kolejno trzy nieudane próby przełamania pierścienia. Wreszcie zrozumiał, że sytuacja jest beznadziejna. Walki toczyły się w pobliżu jego rodzinnego majątku w Olchowcu (4 km od Zarańska). Ranny generał stracił ducha walki i załamany schronił się w rodzinnym dworku. W czasie szybkiego pościgu tyły 10 pułku 4 Dywizji Piechoty nieco odstały. W pogoni za czołowymi pododdziałami starszy lekarz kapitan Borys Wierstakow wraz z kilkunastoma żołnierzami z kompanii sanitarnej napotkał w pobliżu Olchowa grupę powracającą z przymusowych robót Polaków, którzy ostrzegli go, że we wsi znajdują się żołnierze niemieccy. Zaniepokojony kapitan kazał woźnicy podciąć konie, by uniemożliwić Niemcom ucieczkę. Na skraju wsi spotkał 3 żołnierzy, którzy nie tylko skwapliwie podnieśli ręce do góry, ale jeszcze poinformowali, że we wsi przebywa ich generał z 20-osobową ochroną. W nocy z 6 na 7 marca 1945 r. kapitan Wierstakow zeskoczył z wozu i szybko pobiegł we wskazanym kierunku do majątku, a za nim jego żołnierze. Otoczyli dworek ze wszystkich stron, oddając kilka serii z pistoletów maszynowych. Na odgłos strzałów wybiegli żołnierze z ochrony generała. Jednakże widząc skierowane w swą stronę polskie karabiny maszynowe, zamiast bronić swego dowódcy, podnieśli co prędzej ręce do góry. Wewnątrz budynku, ku swojemu zaskoczeniu, kapitan Wierstakow zastał dowódcę 10 korpusu SS, który w tym czasie moczył nogi w miednicy. Posiadał on odznaki generała porucznika, na piersi Krzyż Żelazny I i II klasy oraz Gdański Krzyż I klasy. Towarzyszyła mu żona. Dowódca niemiecki jak i jego ochrona, nie przejawiali chęci stawiania oporu. Bez wezwania oddał swój pistolet i dokumenty. Okazało się, że jeńcem został generał porucznik Gunther von Krappe, dowódca 10 korpusu SS, kierujący obroną niemiecką na Wale Pomorskim, którego bezskutecznie poszukiwały specjalne grupy zwiadowców. Wstępne przesłuchanie jeńca przeprowadzili w Rynowie podpułkownik Urbanowicz i pułkownik Potapowicz, po czym odesłali go do sztabu 4 Dywizji. W polskie ręce wpadł także generał lejtnant Wilhelm Raitt - dowódca niemieckiej dywizji „Barwalde” (został schwytany przez podporucznika Romana Brzozowskiego 9.III.1945 r.). Polscy żołnierze w „Kotle Świdwińskim” (w dniach od 4 do 8 III 1945 r.) wzięli łącznie do niewoli około 9000 żołnierzy niemieckich, tracąc przy tym 861 zabitych, 627 zaginionych (bez wieści) i 2452 rannych.
Masowe ewakuacje z Pomorza Zachodniego niemieckiej ludności cywilnej odbywały się od końca 1944 r. do marca 1945 r. Powiatom Białogard i Kołobrzeg w połowie lutego 1945 r. przydzielono do okresowego zakwaterowania dodatkową masę 70 000 uchodźców. Do końca tego miesiąca nakazano opróżnić ziemie pomorskie aż do Odry. W celu przyspieszenia należało ruch na ziemiach utrzymywać dniem i nocą. Konwoje przybywające z bocznych dróg, według niemieckiej instrukcji z 16 lutego, miały za dnia odpoczywać w kwaterach, wieczorem zaś udawać się w drogę. Tak więc tylko nocami ciągnęły konwoje z kierunków Czaplinek- Połczyn - Białogard - Karlino oraz Świdwin - Sławoborze - Gryfice. Inną trasą ewakuacyjną były szosy: Bobolice - Tychowo - Byszyno - Sławoborze do szosy Koszalin - Szczecin. Przez Świdwin ciągnęły również konwoje z powiatu szczecineckiego. Ostatni z nich wyruszył furmankami jeszcze 26 lutego 1945 r. kierując się przez Świdwin na Gryfice i dalej przez Golczewo, Wolin do Świnoujścia. Przeciążono szosy do ostatnich granic. Na trasach Świdwin - Kołobrzeg i Świdwin - Łobez setki wozów i padniętych koni utrudniały ruch ewakuacyjny. Trudna do rozładowania sytuacja powstała w Połczynie Zdroju w wyniku zatarasowania dróg przez konwoje, z których nie wszystkie zdołały opuścić miasto przed nadejściem wojsk polskich. W związku z tym w Połczynie 11 lutego wyznaczono dodatkowe trasy ewakuacyjne przez: Połczyn - Sława - Rubinowo - Resko i Połczyn - Bierzwnica - Kluczkowo - Świdwin - Łobez - Nowogard. Jednostki armii polskiej i formacji radzieckich, zajmujące ziemie powiatu, niejednokrotnie napotykały na drogach kilometrowe konwoje niemieckich uchodźców cywilnych, bezgranicznie zagubionych, zdezorientowanych, głodnych, zmarzniętych i niepewnych swego losu.
Marcin Kuchto
Bibliografia.
1) Delfy Ch., Czerwony szturm na Rzeszę, Warszawa 2007.
2) Dzieje powiatu świdwińskiego. Pod red. J. Lindmajera i E. Z. Zdrojewskiego, Poznań 1973.
3) Flisowski Zb., Pomorze – reportaz z pola walki, Warszawa 1979
4) Hfrasunkiewicz K., Droga 163 dywizji piechoty. Z Poczdamu na krąg polarny i z powrotem, Szczecin 2000.
5) Mechło J., Wojenne tajemnice Pomorza Zachodniego, Szczecin 2006.
6) Ways S., Od Stecówki do Łaby. Z dziejów 10 pułku piechoty, Warszawa 1962.
Im wiecej szavunku okazesz zeyciezonym TYM wieksza jest chwala zwyciezcy.
~tadek
2013.08.14 23.51.48
Niemcy nie mieli lacznosci i nie mogli skordynowac dzialan dostaw broni pancernej a ta decydowala omozliwosciach na polu walki siedzenie w okopach to czekanie na egzekucje
~tadek
2013.08.14 23.46.44
wielki i niepotrzebny wysilek ludzi mlodych wojna to nic dobrego
~Karol
2013.03.30 19.13.08
Z tego co mi wiadomo z książki Henryka Kacały - Płonące Pantery von Krappe został złapany we wsi Kluczkowo (Klützkow) oddalone 7 km od Świdwina (Schivelbein).
~Roman
2012.10.29 22.24.15
To był X Korpus, a nie 10 Korpus. Jak można nie znać tak podstawowych określeń?
~Sven
2011.05.27 13.53.18
Teraz ładnie się te historię wybiela... Niemcy za mało zapłacili za to co robili podczas wojny we wszystkich krajach i u siebie też...
~Andy
2010.12.09 20.55.17
Autor mógłby napisać ze połowę swojego artykułu oparł na artykule z pisama Odkrywca :/ autorstwa członków Grupy naukowo-badawczej Pomorze1945, www.pomorze1945.com,
~Ojciec Dyrektor
2010.11.03 17.55.58
Szkoda że Rosjanie się tak cackali z tymi niemieckimi świniami.
~zbyniuc
2009.10.11 15.23.00
W 5 dywizji strzeleckiej od paździenika 1944 r. służyło wielu mieszkańców Bydgoszczy i Torunia, w tym mój ojciec. Wtedy miał 18 lat. Wojnę przetrwał. Często opowiada o walkach w tym rejonie, szczególnie o aktywności czołgów.
~Janusz
2009.02.04 22.44.12
Tych 9000 zbrodniarzy faszystowskich należało wytępić jak wszy
~
2008.08.25 20.50.10
Jacy złodzieje, to były chłopaki w iwku 18 lat, szkoda mi ich, bo czekały ich potam długie lata na Syberii.