O Polskę wtedy szło! A teraz? Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych
(ZŁOCIENIEC) W związku z obchodami, 1 marca, Dnia Pamięci \"Żołnierzy Wyklętych\", przypominamy tekst z 2010 roku - rozmowę z panem Stanisławem Szyszczakiewiczem ze Złocieńca.
OPRAWCY NA WYCIĄGNIĘCIE RĘKI
Pan Stanisław Szyszczakiewicz ma dzisiaj 82 lata (obecnie 85 - przyp. red.). Mieszka w Złocieńcu na 11 Listopada. Malutkie mieszkanko na drugim piętrze, do którego trzeba się wspinać wąskimi, stromymi schodkami. Mieszkanie dzieli z synem i synową, którzy, by korzystać z kuchni, są zmuszeni przechodzić przez pokoik pana Stanisława. Ale, pan Stanisław za bardzo się na to nie uskarża. Zauważmy, ktoś samorzutnie winien mu w tym pomóc.
Reporter: W latach pięćdziesiątych miał pan do czynienia z Urzędem Bezpieczeństwa, siedział pan dwa lata w więzieniu. Czy tych swoich oprawców z UB spotkał może pan kiedyś na ulicy?
Pan Stanisław: Spotkałem w Drawsku Pomorskim. A Wrotek, jak już się w kraju wszystko zmieniło, to uciekał ode mnie. Drugą stroną szedł. UB-eków teraz już nie spotykam. Tylko przedtem. Po wyroku. Nie rozmawiałem nimi. Nie, skąd. Spotkałem ich w Drawsku Pomorskim i w Złocieńcu. Nazwisk nie pamiętam. Tylko twarze. Oni mnie też poznali. To oni pracowali na UB w Drawsku Pomorskim.
CZŁOWIEK WEDLE DOKUMENTÓW
Sięgnijmy do dokumentów: „Lidia Żbikowska, prokurator Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Gdańsku. Postanowienie o umorzeniu śledztwa. (...) w sprawie fizycznego i psychicznego znęcania się przez funkcjonariuszy PUBP w Drawsku Pomorskim w latach 1948-1950 nad członkami organizacji niepodległościowej „Wyzwoleńcza Armia Podziemna” w celu wymuszenia na nich składania (...) określonych wyjaśnień (...) postanowiła śledztwo umorzyć.”
Śledztwo toczyło się w sprawie siedemnastu złocienieckich patriotów. Nasz rozmówca, pan Stanisław, w dokumencie IPN jest wymieniony na siedemnastym miejscu. Czytamy: „17. w sprawie fizycznego i psychicznego znęcania się w okresie od 24 listopada 1949 do maja 1950 w Drawsku Pomorskim przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa nad członkiem organizacji niepodległościowej „Wyzwoleńcza Armia Podziemna” Stanisławem Szyszczakiewiczem w celu wymuszenia określonych wyjaśnień, co stanowi zbrodnię komunistyczną (...) wobec niewykrycia sprawców postanowiła śledztwo umorzyć. (...)
PORUCZNIK
Pan Stanisław Szyszczakiewicz: „w 50-tą rocznicę najazdu Niemiec i ZSRR na Polskę w dniach 1 i 17 września 1939 roku, celem upamiętnienia dla przyszłych pokoleń bohaterskiego wysiłku i poświęcenia żołnierza polskiego w walce z obu najeźdźcami o wolność Ojczyzny, Dekretem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 1 września 1989 roku (...) wszyscy żołnierze Polskich Sił Zbrojnych walczący w latach 1939-1956 zostają przeniesieni w stan spoczynku w stopniu podporucznika; oficerowie za walkę z obu najeźdźcami awansowali o dwa stopnie”.
W SWOIM ŻYCIU
A co takiego w swoim życiu zrobił Stanisław Szyszczakiewicz, że na jego temat jest tyle dokumentów, w tym i sądowych, są publikacje książkowe, odznaczenia, wizyta reportera. Znów dokument: „Wojsko Polskie. Wojskowy Sąd Rejonowy w Szczecinie. 24 luty 1950 rok. Stanisława Szyszczakiewicza sąd uznał winnym tego, że w Złocieńcu czynił przygotowania do zmiany przemocą ustroju Państwa Polskiego, tj. popełnienia przestępstwa (...) przez to, że wziął udział w sierpniu i wrześniu 1948 roku w dwóch zebraniach przestępczego związku, występującego pod nazwą „Wyzwoleńcza Armia Podziemna”. Kary – dwa lata więzienia i na rok utrata praw publicznych i obywatelskich. Kara (...) odbywała się w okresie od 24 listopada 1949 roku do dnia 24 listopada 1951 roku w więzieniach: (1) więzienie karno – śledcze w Szczecinie (2) więzienie we Wronkach (3) więzienie w Potulicach (4) więzienie w Jaworznie.”
Dodajmy tu jeszcze: podobni panu Stanisławowi, jak świadczą o tym ich czyny, walczyli nie tylko z niemieckim i rosyjskim najeźdźcą, ale i z całą stalinowską machiną (UB), potem z peerelowskim aparatem politycznym, którego powierzchnię stanowiła PZPR i jej nie tylko funkcjonariusze, ale i członkowie, zwani szarymi. O tym jeszcze dzisiaj nikt jakoś nie wspomina. Czy dlatego, że w ten mechanizm dały się uwikłać miliony Polaków?
U PANA STANISŁAWA
Pan Stanisław. Zostało nas teraz tylko trzech... Panie, gdybym ja miał opowiadać o całym dzieciństwie... Panie, to taaaki artykuł mógłby być.
Mieszkałem, urodziłem się we Lwowie. Ojciec zaginął. Nie wiem, czy wtedy, gdy ruskie weszli, czy wtedy, gdy Niemcy. Nie wiem. Chyba zabrano go. Zostałem sam. A byłem z macochą. Ona miała swego syna. Wyjechała poza Lwów, do Tarnopola. Miałem we Lwowie na Zielonej Rogatce babcię. Uciekłem do niej, tam byłem.
Był rok 1939 jak ruskie weszli pierwsi. Pamiętam. Karabiny mieli na sznurkach. Na plecach worki ziemniaków. Jadłem chleb, czy coś takiego, a sołdat do mnie: - Dawaj malczik pakuszat. Wyrwał mi po prostu...
Mój ojciec to Legionista. Miał takie rany, pamiętam to. Mama zmarła na gruźlicę. Kiedyś nie było lekarstw.
Ruskich pognali. A ja u babci byłem. W 1944 roku, gdy wybuchło Powstanie Warszawskie, to miałem już szesnaście lat. Byłem bez ojca, bez matki. Do dzisiaj od ojca nie mam żadnej wiadomości. Jednej litery brakuje w Katyniu, tam. Jakby zginął. Nie wiadomo.
Jedni mówią, że Niemcy, drudzy w Katyniu. Nie wiadomo...
Powstanie Warszawskie. Pamiętam, miałem rower. Brat zostawił. Kolega często mówił do mnie; - Bierz ten rower i zawieziesz tamtemu panu. – Nie wiedziałem, że w rurce są papiery. Później się zorientowałem. Co za cholera, że on zawsze i zawsze mnie wysyła? Myślę, skontroluję go. A on wyciąga te papiery. Wiedziałem już...
Jak Powstanie wybuchło, to wszystko szło na Powstanie. Z Wilna, ze Lwowa, żeby pomóc. Ale do mnie mówili – nie puścimy. A ja już miałem takiego fajnego kolta. Amerykańskiego, sześciostrzałowego, z boku się otwierało. Fajny taki. Tego kolta to przywiozłem do Złocieńca. Odnalazłem tu siostrę. W 1947 roku.
Nie miałem nikogo. Ludzie wyjeżdżali do Polski. Zabrałem się z nimi. Sam. Babcia zmarła. A tu trzeba było mieć pozałatwiane, by przejechać na drugą stronę. Ale miałem znajomych. Załadowałem się na wyjazd do Polski. Ale nie miałem żadnego papieru. Nic. Tylko metryka z datą urodzenia, 1929 rok. Przyjechaliśmy, już na tę stronę. Oni nie szukali. Wiadomo, jak to było. Puszczali. Wysiedliśmy z tego wszystkiego, z tej słomy. Wtedy mieszkałem, pamiętam, w Bytomiu. Tu znalazłem swoje ciotki. Ze Lwowa.
Reporter: Z Bytomia trafił pan do Głuchołaz. Znajoma w Szczecinie tak się z kimś zgadała, że okazało się, że ten ktoś, to pana siostra, która w ten sposób dowiedziała się o swoim bracie. Siostra szczęśliwym trafem odnaleziona w Szczecinie osiedliła się w Złocieńcu i postanowiła ściągnąć brata.
Pan Stanisław: Przyjechałem do Złocieńca pociągiem. Na dworcu wypiłem, pamiętam, piwo. Siostra ze znajomą mnie nie zauważyły. Słyszę, mówią do siebie: - Stachu nie przyjechał. – I odchodzą. Nie ma Stacha. A ja – chap za torebkę siostry. A wtedy: - O jejku, kochany! Stasiu, jesteś? – A ja mówię – jestem. Siostra po wyjściu za mąż w trzydziestym ósmym wyjechała do Hrubieszowa. A ja zostałem we Lwowie.
Siostra zaprowadziła mnie do domu. Teraz tego budynku już nie ma. Siostra nie żyje. Początkowo mieszkaliśmy na Jeziornej. Nad dwoma jeziorami. Tam też miałem tego kolta amerykańskiego.
Reporter: No dobrze, ale jak pan tarabanił tego kolta ze Lwowa?
Pan Stanisław: Normalnie. Kolega miał, ja miałem. Nikt nie poznał, że my jesteśmy jacyś tego... Chłopaki uzbrojone.
Reporter: Pamięta pan, jak wtedy Złocieniec wyglądał?
Pan Stanisław: Pewnie, że pamiętam. Mam książki na ten temat. Fajnie wyglądał. Teraz trochę lepiej, rozbudowali. Ale tu wszędzie wokół były budynki. Tu gdzie teraz Olech mieszka, to wszędzie też były budynki. Zamek był piękny. A Żółtak wszystko rozebrał, w cholerę jasną. Bo mówili, że to nie polskie, rozbierali na rozkaz.
Poznawałem kolegów. Oni dzisiaj już wszyscy nie żyją. Umecki. Miał proces pokazowy w kinie. Może czytał pan?
Reporter: Umecki? Jak miał na imię? Tadeusz? Znam jego syna, Józka.
Pan Stanisław: Tak. Jak się poznaliśmy? To wiele lat. Nie pamiętam szczegółów. On do mnie: - Stanisław, ty należałeś do AK. Myśmy to wszystko trzymali w tajemnicy, bo wyzwolenie nie było jak się należy. Ja od razu wiedziałem, co się wydarzyło w Katyniu. We Lwowie słuchaliśmy radia.
Tu w Złocieńcu to z przynależnością do AK trzeba było uważać. Orientowałem się na Umeckiego. Tadka Gryglewicza to nawet nie znałem. Też i Mietka Mazura. Nie wiedzieliśmy o sobie nic, a razem siedzieliśmy. Znałem Heńka Buczka. Znałem Giluka, Janka Lisieckiego. Wciągnął mnie Lisiecki. Mieliśmy zebranie.
Reporter: Wciągnął... ale co panu mówił? Lisiecki Janek, co mówił? Mówił, Staszek... co?
Pan Stanisław: Mówił: choć uruchomisz tego. Nas musi być więcej. On więcej wiedział ode mnie. Mówił, to konspiracja. Tego weźmiemy? Zrobimy zebranie pod Stawnem. Tam mieliśmy zebranie. Tam mieliśmy wszystko, znaczy broń. Wszystko w lesie.
Reporter: Pan odwiedza to miejsce? Las pod Stawnem? Był pan tam jeszcze?
Pan Stanisław: Teraz nie do poznania. To wszystko tak wyrosło.
Reporter: Ta organizacja, po co ona powstała?
Pan Stanisław: Wyzwoleńcza Armia Podziemna. Jak to, jaki cel? Wyzwolić!
Reporter: Żeby spod kacapów kraj wyzwolić! Panie Stanisławie; jak pan sobie przypomina tamte czasy? Proszę pana, bo jak pan mi to dzisiaj opowiada, to dla mnie są to rzeczy niewiarygodne. Widzę to tak: tu siedzą ruskie, a wam się niepodległość marzy? Tak?
Pan Stanisław: O, widzi pan. To było tak jak w powiedzeniu: z motyką na Słońce! Ale jednak...
Reporter: O, właśnie. O to mi chodzi. To wiedzieliście, że to z motyką na Słonce, ale jednak.
Pan Stanisław: Tak. Widzi pan, bo gdyby nie my, to kto? Były też inne organizacje. W Sławnie też była.
Reporter: Chcę was zobaczyć. Polskich chłopaków. Jak rozumowaliście? Co robiliście codziennie?
Pan Stanisław: Powiedzieliśmy sobie: idziemy na szkołę. Tak powiedział Giluk i ja. Do Elbląga. Będziemy tam wszystko organizować i tutaj przekazywać. Chodziło o to, by chłopaków przybywało.
Reporter: Czyli robić prawdziwa armię?
Pan Stanisław: Tak. Armię. I tak było, że ja kilka osób wciągnąłem.
Reporter: Ściągnął pan kilka osób spoza Złocieńca?
Pan Stanisław: Z Elbląga. Bo tam chodziłem do metalowej szkoły.
Reporter: Jakieś akcje robiliście?
Pan Stanisław: Umecki robił. I Czermanowicz. Oni napadli na wojskowy obiekt.
Reporter: Oni robili napad w Złocieńcu na Ludowe Wojsko Polskie?
Pan Stanisław: Tak jest.
Reporter: Po co?
Pan Stanisław: (uśmiecha się). Tak to było, widzi pan. Szło o broń. To były wojskowe magazyny na obecnej ulicy Piaskowej.
Reporter: Napad się udał, ale was pozamykali. Do dzisiaj nie ma tam żadnego śladu pamięci o tym wydarzeniu. Jakby do dzisiaj „ludowcy” stąd jeszcze nie odeszli. Pozamykali was? Jak do tego doszło?
Pan Stanisław: Ja byłem wtedy w Zabrzu. Pracowałem w fabryce drutu i lin. Przychodzą do mnie UB-owcy. Robiłem na tokarni. – Pan pójdzie z nami. – Ja mówię, po co? Nie mogę opuścić pracy. Idźcie do dyrektora.
Reporter: Pozwoli pan. Masa młodych ludzi słyszy ciągle - UB. Niech pan powie: pojawiają się dwa jakieś typy. Jak oni wyglądali? Pamięta pan? Tak jak na filmach? Tak?
Pan Stanisław: Szerokie płaszcze, kapelusze. Chamskie twarze. Jeden mówi do mnie tak, na moje pytanie, dokąd mam pójść. – Ty mnie nie pytaj – to „słowo” bardzo z chamska. Zawołali kierownika, ten już wiedział. Były trzy bramy. Przeszliśmy. Za ostatnią – jesteście aresztowani. Od razu w kajdany. Potem do mojej szafki. Ale ja też cwany. Był taki Maniuś, Ślązak, nadleśniczy. Dał mi na tokarnię rurkę do obrobienia. Do nagwintowania. Broń. Schowałem to do szafki kumpla obok, taką mieliśmy umowę. Niczego nie znaleźli. Udało się.
Zawieźli mnie do Katowic. Tam mi spuścili piernicz. Zamknęli do karcra. Normalnie woda się lała na łeb. Pytali: tego znacie, tego znacie? A ja nic.
Reporter: Zamknięty w karcu. Woda się leje na głowę. Był pan jakoś unieruchomiony, skuty?
Pan Stanisław: Wielkość karcra jak ten pokojowy piec. Przykuty nie byłem. A... jeszcze panu tego nie powiedziałem. Mój brat był milicjantem. A oni... brat ci dawał to, to i to. Amunicję, co dawał? Panie, ja dostałem w dupę jak cholera. Brata zaraz z milicji wywalili. Ja miałem więcej kłopotu, niż te chłopaki, jak Gryglewicz i inni. W dupę dostałem jak cholera. Tego znacie, tego znacie, tego znacie – wymieniali wszystkie nazwiska złocienieckie. Znałem prawie wszystkich, a mówiłem, że nie znam nikogo.
Z Katowic wzięli mnie do Szczecina.
Reporter: Proszę powiedzieć: jak oni przewozili ludzi?
Pan Stanisław: Mnie trzech woziło. Pociągiem. Skutego. W wagonie normalnie przy ludziach. W tłoku. Oni się nie patyczkowali. Jak było za dużo ludzi, to brali osobny przedział.
Do Szczecina przywieźli mnie na Małopolską. Od razu na konfrontację. Nie poznawałem nikogo. W mordę, i w mordę, i w mordę. Kopa, i w mordę. Mówię – nie znam wcale. To mnie też do karca.
Przesłuchiwali w nocy. Pierwsza. (...) Stamtąd wywieźli mnie do Wronek. To było najgorsze więzienie z najgorszych. Tam klamki się błyszczą jak złoto. Czyścili bez przerwy z małymi wyrokami. We Wronkach siedziałem ze szpiegowskimi. Podobno wysadzili, coś w stoczni w Elblągu. Wszyscy mieli kary śmierci. Ja miałem tylko dwa lata. – Ty, cholera jasna. Ty siedzisz razem z nimi. Musisz nam mówić, co oni tu robią. – A ja? Ja wam nie powiem, cholera. A ci z karami śmierci bardzo mnie lubili. Bardzo fajni faceci byli. Ciągle ich brali na śledztwa. Odpowiedziałem: - Ja nikogo nie kabluję! Wyzywali mnie.
Wzięli mnie do Potulic. Tam spotkałem Buczka. Na malarni.
Reporter: Wy, jako żołnierze Armii Wyzwoleńczej spotkaliście się przypadkowo na więziennej malarni w Potulicach?
Pan Stanisław: Dopiero tu skumplowaliśmy się. Rozmawialiśmy. Kto nas wydal? On nie wiedział, i ja nie wiedziałem. Wywieźli nas do Jaworzna. Pozamykali osobno. Patrzę, prowadzą Heńka Buczka. Po kryjomu mówię – cześć Heniu. On dostał pięć lat. U niego znaleźli broń.
Reporter: Dwa lata w więzieniach...
Pan Stanisław: W Szczecinie, we Wronkach, w Jaworznie i w Potulicach. Podczas kary z przesłuchiwaniami dano spokój.
Reporter: Wraca pan z więzienia do Złocieńca...
Pan Stanisław: Do Złocieńca. Nie mogłem dostać pracy. Jak wiedzieli, że z więzienia, to nie można było niczego załatwić. A do tego trzeba było się meldować na milicji. Jeden taki pomógł mi dostać się do pracy w cegielni. W warsztacie. Blacharz, ślusarz, tokarz. Zrobiłem sobie czeladnika. Tak przeszło dwadzieścia lat. Zachorowałem. Rozwiodłem się z żoną. Wychowywałem dzieci. Praca na pół etatu.
Reporter: Proszę mi powiedzieć: żołnierz Armii Krajowej, żołnierz Wyzwoleńczej Armii Podziemnej. Potem więzienie, tortury, nękany przez UB, sąd, wyrok – strasznie dużo pan przeżył. Pracuje pan w cegielni, kraj jest zniewolony przez ruskiego. Co się myślało wtedy? Przychodziły jeszcze myśli, żeby...
Pan Stanisław:... przychodziły, ale życie było. Dzieci były, żona. Przychodziły, ale i życie przychodziło. Dzieci czworo, jedno nie żyje.
Reporter: Co myśli dzisiaj taki chłopak, jak pan?
Pan Stanisław: Żeby umrzeć (śmieje się). Dobrze nie jest za bardzo. Tak się słyszy najczęściej, aczkolwiek dalej lubię polityki posłuchać.
Reporter: Po wyroku, po torturach, po więzieniach pan musiał się spotykać z Czermanowiczem, z Umeckim...
Pan Stanisław: Spotykałem się. Normalnie. Ale oni dalej nas śledzili, obserwowali...
Reporter: O, właśnie. O to chciałem zapytać. Oni nie dali spokojnie żyć?
Pan Stanisław:... nie dali spokojnie żyć. Śledzili.
Reporter: Jesteśmy w pana mieszkanku na 11 Listopada. Jak pan tu trafił, panie Stanisławie?
Pan Stanisław: Mieszkałem na Jeziornej, później u siostry na Cienistej, w ostatnim bloku, w którym mieszkał Malinowski, zawiadowca. Taki ładny drewniany dom. Jak się ożeniłem, to mieszkałem jeszcze gdzieś indziej, w ruderach, bo to inaczej dziś trudno nazwać. Mogłem mieszkanie normalne dostać, gdyby nie wzięli mnie do więzienia. Bo mieszkania były, poniemieckie. A tu zrobili wroga Ojczyzny. Aż trafiłem tutaj.
Reporter: W sprawie tego mieszkania, kiepskiego, szukał pan pomocy u pierwszego sekretarza PZPR w Złocieńcu. Tylko niech się pan na mnie nie pogniewa: wypada, żeby chłopak z AK i z Wyzwoleńczej Armii Podziemnej szedł do pierwszego sekretarza PZPR z prośbą? (pan Stanislaw śmieje się)
Pan Stanisław: Dobrze, dobrze. A gdzie panie miałem iść? Musiałem. Poradził mi ten krok taki Guzowski. Dzisiaj też już na cmentarzu. Też z Armii Krajowej. On był kierownikiem w KPRB. Tadziu. On mi powiedział – idź do Wrotka. Poszedłem do niego i mówię – panie sekretarzu... a on na mnie. - Jak ja ci dam panie sekretarzu! (śmiech). Mówię, niech mi zrobią remont, bo to mieszkanie, to niemiecka buda. A on do mnie... (zduszony glos)
Reporter: Teraz pan mi musi dokładnie powiedzieć, co ten Wrotek do pana powiedział!
Pan Stanisław: Skurwysynu, tak powiedział. Ty nie głosowałeś. Sam siedział wtedy w biurze i tak do mnie się odezwał. A ja mu powiedziałem tak: a moje dzieci to nie są Polacy? On wtedy się zatkał. Ja wyszedłem.
Reporter: A dlaczego pan nie głosował?
Pan Stanisław: Bo dzieci miałem, opiekowałem się nimi. Tak się tłumaczyłem (śmiech).
Reporter: Nie głosował pan, bo tak pan postanowił?
Pan Stanisław: Bo nie poszedłem. Rozumie pan? A ten Wrotek, to do mnie jeszcze: siedzieliście, na głosowanie nie chodziliście, co wy jeszcze chcecie? Jak mnie wkurzył, to ja tymi drzwiami, i zabrałem się i poszedłem. A chodziło tylko o remont mieszkania. Niepotrzebnie do niego poszedłem. A potem jeszcze i Tadzio Guzowski powiedział do mnie: po cholerę ty tam poszedłeś?
Jak się w kraju zmieniło, to też poszedłem w sprawie tego mieszkania. Mieszkam z synem i z jego żoną w maleńkim mieszkanku. Wypadałoby, by mieszkać po ludzku. Chodziłem do Andrzeja Brzemińskiego, prezesa mieszkaniówki. Mówił mi: poczekaj chłopie, ja to załatwię. Czekam.
Tadeusz Nosel
Natchnęli taką siłą Ducha Polaków, że dzisiaj ZSRR to już tylko kupa łajna. Pozostali Wewnętrzni Moskale do pozamiatania. Obecnie zboczyli jeszcze pod parasol Palikota. Razem z Golenią Prawą. Wstyd złocbolszewia. Do śmietnika już.
~`
2013.02.27 19.24.08
Nalepiej KRZYŻYK TAKI DUZY
~tan
2013.02.27 18.42.26
Pozdrawiam Pana - Stanisławie. Jeszcze roczek, dwa, a i złocbolszewia podda się z kretesem. Stanie Panów Pomnik na Starym Rynku pod Urzędem. A i też jakby na pamięć - byla tu jakże zła złocbolszewia.
~`
2013.02.26 20.31.43
Dekretem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 1 września 1989 roku czy przypadkiem tym prezydentem był Jaruzelski??? hahahaha
Nie chce byc złośliwy,ale w siedemnastu chcieli walczyc z armią czerwoną?Pytam sie jak?Może mieli układ z Norrisem?