W bida gminie diety dla radnych nawet w miesiącach wakacyjnych
(ZŁOCIENIEC.) Rutynowymi działaniami prasy są opisy wysokości diet radnych, posłów, zarobków burmistrzów, wójtów i prezydentów, itd.
BYŁA TAKA RADA W ZŁOCIEŃCU. SZLACHETNYCH. Z „SOLIDARNOŚCI”
W Złocieńcu rada miasta, ta pierwsza, solidarnościowa, diet nie brała w ogóle. Wtedy w stającej się polską telewizją, normalni dziennikarze, nie funkcjonariusze, robili programy na temat - koszyki socjalne. Co się bezrobotnemu do koszyka socjalnego należy?
Wspominana tu rada ani nikomu swoich diet nie przekazała, ani sama nie wzięła. W Polsce był taki czas, nawet w Złocieńcu. Identycznie postąpili członkowie zarządu miasta obradujący raz w tygodniu, z tym, że ci na koniec z majątku gminnego pokupowali sobie działki nad jeziorami, czy tylko nad jednym. Jakoś tak. A prawo do tego mieli jak najbardziej. W wolnym czasie sprawdzimy to dokładniej.
A CI DZISIEJSI? PANIE, TO JUŻ NIE TO!!!
Od tamtej rady nieco czasu jednak minęło. Jak jest dzisiaj?
Rada Zlocienca ustaliła w tych dniach zryczałtowaną dietę miesięczną dla swej przewodniczącej w wysokości 150 % minimalnego wynagrodzenia za pracę, ustalonego zgodnie z przepisami o minimalnym wynagrodzeniu.
Dla wiceprzewodniczących rady w wysokości 90 % tego wynagrodzenia. Wiceprzewodniczącymi rady w Złocieńcu są Tadeusz Koźma i Władysław Buca.
Dla przewodniczących stałych komisji rady oraz członków komisji rewizyjnej w wysokości 80 % podawanego tu wynagrodzenia.
Dla radnych gminy w wysokości 70 % najniższego wynagrodzenia.
Radnym przysługuje 50 % zryczałtowanej diety miesięcznej za miesiące, w których nie odbywały się sesje oraz posiedzenia komisji stałych rady, za wyjątkiem przewodniczącej rady, której przysługuje 100 % diety.
Dwie nieobecności radnego w miesiącu na posiedzeniach komisji lub sesji, za wyjątkiem sesji zwołanych w specjalnym trybie, spowoduje obniżenie zryczałtowanej miesięcznej diety o 50 % z odpowiednimi zastrzeżeniami. W przypadku, gdy radny wykonuje inne obowiązki związane z pełnieniem funkcji radnego, które uniemożliwią mu obecność na sesji lub komisji, dieta nie ulega obniżeniu.
INNE ZŁOTÓWKI
Pieniążki za podróże służbowe, przejazdy itp., będą naliczane wedle obowiązujących przepisów.
Przewodnicząca złocienieckiej rady nie poddała uchwały pod dyskusję. Wyraziła się nawet tak w tej sprawie, jakby zniechęcała do dyskusji podjęcia. Nikt z radnych zresztą do dywagacji na ten temat się nie palił. Po ujawnieniu tu tych szczegółów widać, z jakich to powodów dyskusji na ten temat nie było, bo był to zwykły skok na kasę.
DIETA CZY SOCJAL?
Rozpoznanie Tygodnika drugie: radni o diety walczą z równym zapałem, jak ludzie w Opiece Społecznej o zasiłki. Ta sama konkurencja – walka o socjal, tylko, że o grzędę wyżej. Tylko, że tym ludziom, radnym, nikt nie powie – a odpracowałbyś te pieniądze choćby przy odśnieżaniu miasta. Jeśli zaś spojrzy się na plan pracy rady w tym roku, to na dobrą sprawę nie ma w tych planach niczego takiego, do czego akurat niezbędna jest i cała rada. W planie rady na ten rok nie ma ani jednego najistotniejszego dla życia miasta problemu, nie ma choćby tylko próby jakichkolwiek reform gminnych, nie mówiąc już o konieczności codziennych zmian. Do tego novum, to diety za miesiące samorządów puste. W tym i dla przewodniczącej. Wydaje się, że złocieniecka rada skorzystała z pokaźnej liczby głosów, którą per saldo otrzymała i już z tego korzysta. Na początek diety. Kolejne decyzje, niebawem. Ale, to nie radni tak sobie rządzą, ale ich wyborcy. Pierwsze kwiatki już mamy. Jak zwykle idzie o to, o czym nikt mówić nie chce. Radni złocienieccy też nie mówili. Tylko sobie załatwili. I tak dookoła Wojtek. (N)
Zakładając zgodność artykułu z rzeczywistością, to rada podpasła się nieźle. Najniższa płaca w 2011 r. to 1386 zł. Zatem przewodnicząca pobierze 2079 zł miesięcznie, a wiceprzewodniczący 1274 zł. Z tego grona wyznaczającego strategię gminy i oblicze tej rady tylko Buca ma trochę szkoły - a jest tam traktowany w trzeciej kolejności jako przybysz z przeciwnej strony. Cała trójka - wnioskując z oświadczeń majątkowych - prosperuje dobrze;a to sklep, a to potężna emerytura, a to dyrekcja internatu. ..
Przewodniczący komisji dostanie 1109 zł, a szaraki po 970 zł. Do tego dochodzą zwroty kosztów podróży i nie wiemy, czy jest dodatek za każde posiedzenie komisji. Trzeba też zaznaczyć, że te diety nie są opodatkowane.
Więc żeby zarabiać tyle co przewodnicząca trzeba mieć robotę za 3200 zł brutto. Jest to więcej niż średnia krajowa, a średniej krajowej nie zarabia 70% ludzi pracujących na pełny etat. Ale kto zetknął się ze statystyką to wie, że średnie są mylące. Pomijając kolejne rozważania trzeba zaznaczyć, że najczęściej pobieraną pensją w Polsce jest 2091,35 zł, czyli na rękę co nawyżej 1523 zł.
Pracownicy złocienieckiego Ratusza! Nie lękajcie się i nie trzęście portkami i podkolanówkami - i napiszcie - przecież to anonimowo - ile zarabiacie w porównaniu z katorżniczą pracą przewodniczącej. Więcej niż 3 tys. (słownie "czy" tysiące), czy mniej? Pewnie coś koło tego mają co najwyżej naczelnicy referatów. Pracowników niżej wymienionych firm nie pytam - bo ile osób ma więcej niż minimalne 1386 zł brutto? (A jeszcze trzeba odpalić za dojazdy).
Ale nie żałujmy naszym radnym. Dobrzy fachowcy muszą być dobrze opłacani bo inaczej uciekną za granicę! Właściwi ludzie na właściwym miejscu potrafią zdziałać cuda - dlatego dużo zarabiają.
A są rzeczywiście dobrzy - bo kto im gulnął przez te piętnaście czy dwadzieścia lat?
~niezależny
2011.01.14 09.23.41
Jako komentarzem do opublikowanego wyżej artykułu posłużę się zapożyczeniem większego tekstu ze strony internetowej, która - bodaj chyba jako jedyna w Polsce (albo jedna z nielicznych) - "ośmiela się" zachęcać Czytelnika do myślenia i jest miarodajnym źródłem rzeczywistej oceny sytuacji w Polsce (a także poza jej granicami). Tekst ten bardzo pasuje mi do opisanego wydarzenia, chociaż zdaję sobie sprawę z faktu (po lekturze wpisów na forum TPD), że niektórym tekst ten będzie nie w smak. Ale cóż: łyżka dziegciu pozwala docenić inne smaki.
"Słynny polityczny obrońca czasów jeszcze carskich, mecenas Śmiarowski, taką oto odbył rozmowę z prokuratorem carskim na okręg warszawski:
- Czy sznur, na którym wiesza się skazańca jest przepisowej długości ? – zapytał Śmiarowski
- Chyba tak – rzekł na to carski prokurator
- Czy używa się parę razy tego samego sznura ?
- Nie sznur musi być nowy
- Wiele kosztuje arszyn takiego sznura?
- A cóż pan ze mną w kółko o tym sznurze…?!
- A o czym ja mam z panem mówić ?
Piękny ten przykład ustawia dziś jeszcze relacje polsko-rosyjskie na płaszczyźnie właściwej, z której nie powinny one nigdy zejść. Jeśli ktoś nie rozumie o co mi chodzi podam inny przykład. W dworach i pałacach polskiego ziemiaństwa była pewna hierarchia, według której traktowano interesantów i gości. O tym jak podejmowano rodzinę i gości z innych dworów nie ma co wspominać, bo wszystkim to jest wiadome. Chodzi o tak zwanych innych, czyli o mieszkańców wsi, Żydów arendarzy i wozaków oraz o przedstawicieli władzy czyli urzędników i oficerów carskich. Wyglądało to tak; chłopi, o ile akurat nie przychodzili po wypłatę lub nie byli we dworze zatrudnieni, przychodzili tam po lekarstwo, kiedy ich coś bolało lub zdawało im się, że ich boli. Było specjalne pomieszczenie, gdzie tych ludzi podejmowano. Tak było w guberni kowieńskiej, zwanej później niepodległą Litwą, tak było w Mińszczyźnie, na Podolu, nad Dnieprem, a także w Kongresówce. Żyd, który przychodził z jakąś sprawą do pana, o ile nie załatwiał grubszych interesów w kancelarii, a był jedynie dzierżawcą lasu lub sadów, albo woził drewno do dworu, stawał w sieni i czekał, aż służąca przyniesie mu herbatę i postawi ją na komodzie. Pił sobie tę herbatę, załatwiał co miał do załatwienia i wychodził do swoich spraw.
Rosjan w cywilu, nie mówiąc już o popach czy oficerach, nie wpuszczano za próg w ogóle. Nieliczne przypadki kiedy do takiej profanacji doszło, omawiane były i komentowane wiele pokoleń później jako zjawiska z dziedziny kataklizmów, krachów giełdowych, najstraszniejszych zawstydzeń, zdrad i hańby. Mówimy tu cały czas o okresie po Powstaniu Styczniowym. Wcześniej różnie bywało. Jednak postępki wojsk i urzędników jego cesarskiej wysokości w czasie styczniowej insurekcji tak głęboko wryły się w pamięć panów braci, że nie tylko o pojednaniu mowy nie było, ale nawet o piciu herbaty postawionej na komodzie. I komu to przeszkadzało – chce się w tym momencie zakrzyknąć. No komu?
Dramatyczna przewaga Polaka nad Rosjaninem w tamtym czasie polegała na tym między innymi, że Polak władał swobodnie czterem językami. Nie było wśród nich rosyjskiego, co się rozumie samo przez się. Był natomiast francuski i w tym języku pan dziedzic zwracał się do podjeżdżającego pod jego dom bryczuszką chudego ruskiego asesora. Jeśli ów asesor język francuski „posiadał” dochodziło do wymiany zdań, zdawkowej i krótkiej. Jeśli zaś nie posiadał odjeżdżał sobie gdzie mu tam pasowało i była to jego ostatnia wizyta w tym dworze. Nie mógł niestety udać się na skargę do swego zwierzchnika rezydującego w mieście i powiedzieć mu jak podły Polak spostponował go znajomością języka Gallów, bo zwierzchnik ów sam ów język posiadał i uważał za szczyt dobrego tonu posługiwanie się nim na co dzień. Skarga odniosła by więc skutek odwrotny do zamierzonego. Biedny asesor mógłby wylądować w jakimś mniej niż Podole czy Kowieńszczyzna sympatycznym miejscu, na przykład w górach Sichote Alin, w których roiło się w tamtym czasie od tygrysów i chińskich bandytów. Oficerowie rosyjscy dobrze wiedzieli jakie zwyczaje panują we dworach i nie pchali się nawet za próg, jeśli zaś któryś spróbował załatwiano go w ten sposób, że wychodziła doń służba, która podejmowała gościa herbatą i ciastkami. Ani starsi państwo, ani tym bardziej ich dzieci nie pojawiali się w salonie. Po pięciu minutach spędzonych w towarzystwie lokaja Franciszka i pokojówki Klementyny, „pan porucznik od szaserów” wybiegał stukając obcasami o ganek i wszystko wracało do normy. On także nie miał po co chodzić na skargę, bo jego zwierzchnicy utożsamiali się raczej z uniwersalną – dziś powiedzielibyśmy – europejską – kulturą, reprezentowaną przez dwór i wyższe warstwy rosyjskiego aparatu administracyjnego niż ze swoim podwładnym, frustratem i aspirującym do świata i pieniędzy mydłkiem. Nie znam żadnych poza policyjnymi opisów relacji pomiędzy dworem a duchownymi prawosławnymi. Oni uważali dwór za siedlisko zdrady i gniazdo wrogów religii oraz Boga prawdziwego, a dwór uważał ich za kapusiów policyjnych i nawet do ogrodu nie wpuszczał.
Czasy te minęły i zostały zapomniane. Minęły na skutek działalności trybunałów rewolucyjnych i komisji dzielących ziemię obszarników pomiędzy chłopów, a zapomniane zostały wskutek działalności zaprzańców, zdrajców i oszustów. Dlatego dziś mamy to co mamy. Nie rozumiem jak można się dziwić bezczelności z jaką został wygłoszony raport MAK, nie rozumiem, bo każdy kto czytał nieśmiertelną prozę Leopolda Tyrmanda powinien wbić sobie raz na zawsze do głowy to w jaki sposób Rosjanie utrwalają panowanie w podbitym kraju. Robią to poprzez upokorzenie jego mieszkańców w najbardziej widowiskowy sposób.
Opisywałem to już, ale jeszcze powtórzę. Przypomniał Tyrmand w swoim dzienniku pewien mecz, który odbył się w Krakowie w roku 1945 pomiędzy Wisłą a moskiewskim Dynamem. Wszystko było już zaklepane, kraj w rękach ruskich i każdy wiedział, że nie ma odwrotu. Spodziewano się więc po Rosjanach spokojnej i dobrej gry. No bo o co chodzi? Okazało się jednak, że chłopcy z Moskwy dali popis takiego chamstwa o jakim w mieście stołecznym Krakowie nie słyszano od czasu kiedy strzała utkwiła w szyi hejnalisty. Pomagał im sędzia i kordony milicji otaczające stadion, a oni kopali, faulowali i rżeli ze śmiechu z publiczności, która nie mogła zejść na murawę i obić im mordy, bo zostałby rozstrzelana na miejscu.
Dziś mieliśmy analogiczny pokaz. Nie wiem czy oznacza to przypieczętowanie kolejnej okupacji, wiem tylko że dziś już nie mamy im czym imponować. Mało kto zna dziś w Polsce cztery języki, a jeśli już jakiś zna, to jest to przeważnie język rosyjski. Nie ma już dworów, Żydów arendarzy, nie ma nawet prawosławnych duchownych, którzy donosiliby na policję. Kto inny donosi. Jedne co dziś możemy zrobić to protestować. Każdego dnia, tak jak tylko potrafimy, musimy mówić i pisać o tym kłamstwie, o tym chamstwie, a jeśli trzeba wyjść na ulicę, bo tylko to nam zostało. Nie mamy już autorytetów – jak napisała Eska. Nie mamy majątku – jak napisał T-rex, nie mamy już właściwie nic i jeśli nie będziemy protestować osobiście i grupowo każdego dnia, zdarzy się na pewno, że przyjdą po nas nad ranem i każdego pojedynczo odprowadzą w nieznanym kierunku. I nie będzie wtedy nikogo kto przeciwko tej praktyce by zaprotestował. Nie będzie naprawdę nikogo. Piszmy więc i mówmy. Pokazujmy się także. Im nas będzie więcej tym lepiej. Naród proli musi używać broni proli – masy. Bo nic innego mu już nie zostało."
Tyle cytat. Jeśli ktoś uzna ten tekst za zbyt odległą paralelę do sytuacji złocienieckiej, to przepraszam. Pozwoliłem sobie jednak na niego zachęcony lekturą przedostatniego wydania TPD, w którym pomieszczony został artykuł Aleksandra Ściosa oraz materiałem Pana Zbigniewa Mieczkowskiego.
~niemożliwe
2011.01.13 13.36.42
Nie wierzę, aby to nasze towarzystwo radnych było aż tak mizerne. Nie uwierzę.
~
2011.01.13 09.01.03
BYŁA TAKA RADA W ZŁOCIEŃCU. SZLACHETNYCH. Z „SOLIDARNOŚCI”...
a ty to wogóle pamietasz taką radę ???
PRZECIEŻ TY WTEDY ZALANY W TRUPA GDZIEŚ W ROWIE LEŻAŁEŚ I WSZYSTKO MIAŁEŚ GŁĘBOKO W D****
~
2011.01.12 21.49.25
Pracuję w swoim zawodzie ponad 30 lat i na rękę biorę ok.1500 zł, ale jak rozmawiam ze znajomymi bezrobotnymi (w szczególności młodymi, którzy nigdy nie skalali się pracą) to się śmieją, że za takie pieniądze to tylko głupi pracuje. Czasami wcale się nie przyznaję ile zarabiam -bo to naprawdę wstyd...a pracę mam trochę fizyczną, trochę umysłową, na państwowym etacie....i czasami mam ochotę zamienić się z tymi bezrobotnymi. ...bo jak odjąć od mojej pensji to co dostają bezrobotni z różnych źródeł, to tak naprawdę zapierniczam za 600 -700 zl. A oni leżą brzuchami do góry....UWAŻAM WIĘC, że nawet na socjal powinno się zapracować albo go później spłacać, jak już zacznie się pracować -NIC ZA DARMO...wtedy każdą pracę będą szanować a nie śmiać się, że za gówniane pieniądze to tylko idiota pracuje...(wiosną tamtego roku kiedy byłem po operacji nie mogłem znaleźć nikogo do skopania ogrodu -5 arów cała działka, 2 dni kopania - 100 zł, to jest ok. 6-7 zł za godzinę na rękę, bez podatku...facet chciał 15 zł za godzinę..wykształcenia nie ma, zero odpowiedzialności -ale z socjalu korzysta -BO TAM ZA DARMO.....
~
2011.01.12 12.27.15
to oddaj im swoją posadę i zamień się rolą!
~
2011.01.12 10.38.20
Połowa korzystających z opieki niech się w końcu za robotę weźmie. wszystko dostają za darmochę i jeszcze narzekają bo im mało chcieliby dostawać zasiłku tyle co wypłaty człowiek pracujący. Opieka socjalna powinna być doraźna a nie dożywotnia. Już wolę jak ten "radny bez radny" dostaje dietę bo ich w naszym miescie jest zaledwie 15stu a tych korzystających z opieki jest ilu - cała masa i to wszystko z moich pieniędzy bo komuś sie pracować nie chce.