Poczytajmy po niemiecku? A może najpierw po polsku
(ŚWIDWIN) Informacja podana przez Urząd Miasta w Świdwinie skłania do refleksji. Podaję ją w skrócie: „Ogromny zbiór literatury niemieckojęzycznej został uroczyście przekazany czytelnikom Miejskiej i Powiatowej Biblioteki Publicznej im. Jana Śpiewaka w Świdwinie. Jest to efekt współpracy kilku samorządów lokalnych, Konsulatu Generalnego Niemiec w Gdańsku i wielu ludzi dobrej woli, którzy zaangażowali się w tę inicjatywę. Szczególnie należy tu wyróżnić trzy osoby: Karinę Karwowską, Barbarę Kirchhainer oraz Thomasa Simona. Udało się zebrać kilka tysięcy książek. Większość pochodzi z Sanitz, część z Biblioteki Centralnej w Berlinie, z Ambasady Szwajcarii, z Konsulatu Generalnego Niemiec oraz z wydawnictw niemieckich. W zbiorze znajdują się przede wszystkim leksykony, encyklopedie, powieści znanych autorów. Jest także sporo książek z ilustracjami, przeznaczonych dla najmłodszych czytelników, którzy nie znają jeszcze dobrze języka niemieckiego. W akcję włączył się także samorząd miasta Świdwin, który udostępnił Miejską i Powiatową Bibliotekę Publiczną. Księgozbiór wzbogaciło około 1500 książek niemieckojęzycznych. Uroczystość ich przekazania odbyła się 29 października 2013 r.”
Doceniam wysiłek Niemców, którzy zorganizowali akcję zbierania i osiągnęli imponujący rezultat. To cecha charakteru tego narodu. Jednak kto wpadł na taki pomysł po stronie polskiej i w ogóle dlaczego? I dlaczego włączyły się w to władze - jak czytam - miejskie, gminne i powiatowe? Sprawa dzieje się przecież na Pomorzu Zachodnim, a więc w określonym historycznie miejscu, jakże wrażliwym, z nie zagojoną jeszcze przeszłością, z ludźmi pamiętającymi i doświadczonymi okropnościami czynionymi przez Niemców. To jedna strona medalu. Druga, to nasza słaba wiedza historyczna i niska świadomość narodowa, spowodowana spustoszeniem umysłowym po budownictwie socjalistycznym, w szczególnym wydaniu właśnie na tych ziemiach. To powinno zobowiązywać polską inteligencję na Pomorzu do odrobienia strat oświatowych ludności, poniesionych w czasie wojny i w okresie PRL-u, choćby poprzez stosowaną tu kolektywizację, zarówno materialną, jak i umysłową.
Kolektywizację materialną powoli pokonujemy, ale z umysłową wciąż mamy ogromne problemy. Pisałem o tym w dwóch esejach o kulturze na Pomorzu, więc tylko w skrócie: to dzisiaj bardzo słaba znajomość własnej historii, w tym istniejące nadal tzw. białe plamy; wyparcie się tradycji rodziców i dziadków; szukanie korzeni w tutejszej ziemi, a nie kulturze; hołubienie znanych tu przed wojną Niemców, a milczanie na temat własnych bohaterów i autorytetów (przypomnę sławetny rajd szlakiem wież Bismarcka i tablica Virchowa). Dobrze, że chociaż Kresowianie zawalczyli o rondo gen. Romana Abrahama, o którym przypomniał świdwinianom… gryficzanin dr Cieśliński, a przecież podobnych historii jest wiele, tylko mało komu chce się ją odkrywać, bo lenistwo umysłowe jest cechą owej wdrożonej tu kolektywizacji z domieszką internacjonalizmu socjalistycznego.
Czy już nie wystarcza, że po przejęciu brytyjskiego koncernu prasowego niemiecki koncern medialny Verlagsgruppe Passau, działający w Polsce pod nazwą Polskapresse, stał się właścicielem 90 procent gazet i portali regionalnych? Magda Figurska sformułowała to bardzo zgrabnie: „W Niemczech 95 procent gazet jest niemieckich. W Polsce też”. Jeżeli takie gazety podsycają np. walkę o autonomię Śląska, to czyje wyrażają interesy? Czy zatem niedługo w polskich bibliotekach będzie 90 procent niemieckich książek do poczytania? Jaki punkt widzenia na historię, gospodarkę i politykę polską przedstawiają niemieckie książki? Przesadzam? A kto by pomyślał 20 lat temu, że prasa w Polsce będzie niemiecka?
Teraz o niskiej świadomości historycznej: „W czasie okupacji niemieckiej w latach 1939-1945 na każdy tysiąc mieszkańców zabitych zostało 220 osób. W niemieckich kazamatach zamordowano ponad 80 proc. polskiej inteligencji. W czasie wszystkich wojen, jakie przetoczyły się przez Polskę w jej tysiącletniej historii, zginął zaledwie niewielki ułamek liczby ludności zabitej przez Niemców w latach 1939-1945. Rzeczpospolita straciła 38 proc. przedwojennego majątku narodowego. Utraciliśmy 90 proc. dóbr kultury narodowej i 90 proc. infrastruktury przemysłowej. Kiedy czyta się „Sprawozdanie Biura Odszkodowań Wojennych w przedmiocie strat i szkód wojennych Polski 1939-1945” sporządzone przez Biura Odszkodowań Wojennych przy Prezydium Rady Ministrów z 1947 r., trudno nie oprzeć się refleksji, że cztery lata okupacji niemieckiej nie mają swojego odpowiednika w żadnej katastrofie humanitarnej w naszych dziejach. Raport i późniejsze badania historyczne nie pozostawiają złudzeń. Republika Federalna Niemiec powinna wypłacić Polsce zadośćuczynienie będące ekwiwalentem 50 mld dolarów o sile nabywczej z 1939 r., co po uwzględnieniu inflacji wynosi ok. 1 bln dolarów o wartości z 2013 r.” (Paweł Łepkowski w „Uważam Rze”).
Teraz pytanie do Niemców. Oto Polska odzyskała w ostatnich latach zaledwie mikrą część zrabowanych dzieł kultury (obrazy, książki). Na przykład takie: Księgi (sądowa i miejska) z XV i XVI w. zrabowane z Archiwum Państwowego w Krakowie; rewindykowane z Niemiec w 2002 r. Pierwszy z rękopisów to księga sądowa z lat 1472-1486 dokumentująca prace powołanego przez Kazimierza Wielkiego Sądu Wyższego Prawa Magdeburskiego. Księga zawiera cenny materiał do historii miast i wsi małopolskich w XV wieku, szczególnie interesujący, że nie zachowały się akta tych miejscowości.
Drugi rękopis to księga ziemska zatorska, obejmująca lata 1531-1562. Jest to księga sądu szlacheckiego z księstwa zatorskiego. W 1939 roku księgi zostały zrabowane przez niemieckich żołnierzy. Po rabunku, w latach 1941 - 1944 znalazły się w posiadaniu niemieckiego sędziego przebywającego w Krakowie. Później wywiezione do Niemiec.
Księga Jura Vicariorum - ze zbiorów Archiwum Archidiecezjalnego w Poznaniu. Wywieziona przez Niemców w czasie wojny. Rewindykowana do Polski w 2007 r.
W 2007 roku powróciła do Polski księga Iura Vicariorum Ecclesie Cathedralis Poznaniensis, a dokładnie kopiariusz kolegium wikariuszy przy katedrze poznańskiej, która zrabowana została w czasie wojny ze zbiorów Archiwum Archidiecezjalnego w Poznaniu. Rewindykacja ta miała duże znaczenie nie tylko ze względu na znaczną wartość dokumentacyjną i historyczną księgi, ale i ogrom strat poniesionych przez to archiwum w latach 1939-1945 (spłonęło około 250 dokumentów pergaminowych i co najmniej 25.000 dokumentów papierowych z XVI-XVIII wieku).
Dla równowagi przytoczę prof. Andrzeja Nowaka: „W Rosji znajduje się kilkanaście tysięcy polskich jednostek archiwalnych (jednostka obejmuje od jednej do kilkunastu teczek). Wymienię tylko najważniejsze zespoły: Naczelne Dowództwo Wojska Polskiego - 194 jednostki, Komenda Główna Policji Państwowej - 232 jednostki, Okręgi Wojskowe - 133 jednostki, II Oddział (wywiadowczy) Sztabu Generalnego - 3391 jednostek (razem z ekspozyturami - przeszło 5 tys. jednostek), Polskie organizacje niepodległościowe (m.in. Związek Walki Czynnej, Strzelec, Związek Strzelecki, Legiony - w tym archiwum I Brygady, POW) - 2337 jednostek, Polskie organizacje polityczne w czasie I wojny światowej - 484 jednostki, Komunistyczna Partia Polski - 123 jednostki, Polskie poselstwa i konsulaty - 105 jednostek, Sejm RP i Komisje wyborcze do Sejmu i Senatu - 38 jednostek. Historia II Rzeczypospolitej i polskiego czynu niepodległościowego poprzedzającego jej odbudowanie jest bez tych materiałów nie do napisania”.
Może w ramach poniesionych przez nas strat Niemcy zakupią do biblioteki w Świdwinie kilka zrabowanych nam dzieł kultury, byśmy lepiej poznali własną historię i w ogóle - jak chce prof. Nowak - by była możliwość jej pełniejszego opisania, a więc i zrozumienia. A może wtedy nie będziemy zachowywać się jak uwiedzeni tubylcy prowincjonalnego państewka.
Kazimierz Rynkiewicz
Po przeczytaniu artykułu i linków - żeby się tylko jakiś "pożyteczny idiota" nie znalazł - co wpadnie na pomysł odbudowania tej wysadzonej synagogi, oczywiście z pieniędzy polskich podatników - w imię sprawiedliwości dziejowej... Jak znam życie to w zamian za umorzony kredycik lub przebłysk "sławy" jakiś lokalny głąb będzie skłonny to wykonać.
I z tego wynika, że Noc Kryształową urządzono w Świdwinie, a jedyny Świdwin jaki istniał na mapie Europy w tamtym czasie to ten w gminie Szamotuły. Ot duraki ze Świdwina - tego w zachodniopomorskim napisali, że Noc Kryształową nomem omen urządzili Polacy. Potem dziw się człowieku, że w świecie takie dyrdymały o Polakach wygadują, jak tu na miejscu dureń jakiś sam takie brednie wymyśla. Łopatą do durnych łbów się nie nabije, że 75 lat temu Noc Kryształową to w Schivelbein urządzono. I co z takimi gamoniami zrobić? No co?
~Kazimierz
2013.11.14 14.50.30
a do tego jeszcze to: Obchody "Nocy Kryształowej" w Świdwinie
coraz lepiej, zaczęliśmy obchodzić niemieckie wydarzenia, to już niedługo zaczniemy obchodzić rocznicę napaści Niemiec na Polskę z perspektywy niemieckiej. Tytuł będzie brzmieć: 1 września lotnicy ze Świdwina uderzają na Polskę.
artykuł okazał się niezwykle aktualny, bo właśnie znaleziono w Niemczech prawie 1500 dzieł sztuki zrabowanych przez Niemców. Rząd niemiecki milczał na ten temat prawie 2 lata. Dopiero pod naciskiem międzynarodowym zaczął udostępniać listę dzieł. Może i są tam obrazy zrabowane w Polsce.