Olchowiec – znikająca wieś, znikająca historia (cz. 2)
(DRAWSKO POMORSKIE) W pierwszej części o Olchowcu zakończyłem opowieść na zrujnowanym pałacu, ale później zdałem sobie sprawę, że trzeba by zacząć od początku, czyli historii zasiedlenia tej wsi przez Polaków. Gdy zajrzałem do internetu, okazało się, że Niemcy mają dość dobrze zanotowaną historię tej wsi pod nazwą Aalkist, włącznie z historią przynależności administracyjnej i liczbą mieszkańców w poszczególnych latach. W języku polskim takiej historii brakuje. Jak zwykle, poprzez naszą ignorancję. Zacznę więc od początku.
Początki Olchowca w powiecie łobeskim
Do 1945 roku Aalkist należał do powiatu Regenwalde, czyli reskiego. Już wówczas dzielił się na dolny i górny. Polacy tworząc podział administracyjny odwzorowywali zastany porządek, łącznie z nazwami. Dopiero po kilku latach zaczęli tworzyć własny. Tak więc Aalkist, już jako Olchowiec, należał do powiatu reskiego, a później łobeskiego. Dopiero na początku lat 50. XX wieku przypisano wieś do powiatu drawskiego. Jednak ten krótki okres związków z Łobzem spowodował, że to stąd napłynęła ludność, która zasiedliła opuszczoną przez Niemców wieś. Wiązało się to z tym, że w Łobzie umiejscowiono Państwowy Urząd Repatriacyjny, do którego kierowano transporty z ludnością powracającą ze Związku Sowieckiego, zarówno zesłańców z Syberii, jak i ludność opuszczającą Kresy Wschodnie oraz przesiedleńców z województw wschodnich i centralnych. Jak wynika z danych z roku 1950, na 30 tys. ludzi osiedlonych w powiecie łobeskim, aż 10 tys. przyjechało ze Związku Sowieckiego.
Z Łobza kierowano ich do okolicznych wsi, do opuszczonych domów i gospodarstw. Tak też było z mieszkańcami, którzy zasiedlili Olchowiec. Skierowano tam głównie rodziny Sybiraków. Zdarzało się, że część z nich przeżyła na Syberii kilka lat w jednej wsi, a nawet w jednej lepiance, i teraz następowało rozstanie. Część została w Łobzie, inni pojechali do Zagórzyc, Zajezierza, Zagozdu i Olchowca. Później przez lata ci ludzie odwiedzali się i spotykali przy różnych okazjach. Stąd pani Józefa Koryzma z d. Inglot z Łobza doskonale pamiętała osiedleńców z Olchowca. W 1946 roku i później do tych rodzin wracali „andersowcy” - żołnierze II Korpusu Polskiego gen. Andersa i Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Z Syberii wracały matki z dziećmi i – jak przeżyli – dziadkowie, a z Zachodu mężowie i synowie. Traf chciał, że do rodzin w Olchowcu wróciło kilku „andersowców”. Władze komunistyczne uważały, że ich skupienie się w jednym miejscu może być niebezpieczne, stąd uważnie przyglądały się ich poczynaniom. Miało to później swoiste konsekwencje, gdyż aby zapewnić sobie spokój, prawie wszyscy wstąpili do spółdzielni rolniczej, gdy rozpoczęto brutalną kolektywizację Pomorza. To jedna z wersji, jaką usłyszałem. Czy były inne motywy, to trudno dzisiaj dociec, gdyż wszyscy nie żyją, a obecni rozmówcy byli wtedy dziećmi lub urodzili się po wojnie, więc opowiadają jedynie zasłyszane wersje.
Zbiegające się kręte ścieżki naszej krótkiej tu historii
Chociaż wsi już nie ma, oprócz jednego zamieszkałego domu, z rozmów i śladów odczytuję wartki nurt historii, jaki przelał się przez tę wieś. Jak w soczewce zogniskowały się tu przemiany, jakie zachodziły na całym Pomorzu. Mam wrażenie, że gdybyśmy poznali do głębi dzieje tej wsi i tych ludzi, mielibyśmy wiedzę o krótkiej przecież historii osiedleń. Poczynając od wybuchu wojny w 1939 roku mamy tu ciekawą postać właściciela Olchowca i Żółtego, późniejszego generała X Korpusu SS Gunthera Krappe, który w 1939 r. bierze udział w ataku na Westerplatte, a w 1945 r. zostaje zatrzymany i aresztowany właśnie w Olchowcu. Jest tu wątek ucieczek i wysiedleń Niemców. Wątek osiedleń Sybiraków wywiezionych z Kresów Wschodnich, których historię można by zawrzeć w kilku tomach, cały ten Wschód z nimi tutaj przywieziony. Są tu andersowcy przybyli z Zachodu, a więc powtórny wątek Sybiru, ale z zupełnie innym zakończeniem; tworzenie Armii Polskiej w Związku Sowieckim, jej wyjście na Bliski Wschód, udział w kampanii włoskiej, walki o Monte Cassino, Anglia i demobilizacja Polskich Sił Zbrojnych, trudne decyzje o powrocie do kraju lub pozostaniu na emigracji, o czym pisałem w pierwszej części. Jest ta radość z powrotu do rodzin i te kilka krótkich lat radości z wolności, zakończenia wojny, w miarę normalnego życia, radości, która szybko została stłumiona brutalną kolektywizacją, zwłaszcza wsi gryfickiej, białogardzkiej i właśnie drawskiej. I jest do rozszyfrowania ten wątek, gdy prawie wszyscy w Olchowcu zakładają spółdzielnię rolniczą. Muszą, chcą, wierzą, boją się? Pada nazwisko jednego, który nie chciał. Nie zapisał się. Warto pójść i tym tropem, samotnego człowieka który staje na drodze wszystkim.
I co o tym wszystkim myśleli ci Sybiracy, którzy właśnie uciekli z sowieckich kołchozów, ci andersowcy, którzy już „łyknęli” tego zachodniego świata i wiedzą więcej, niż inni? A w cieniu UB. I jest w końcu wątek rozpadu spółdzielni, przekształcenia w PGR, i ostatni akord życia wsi – likwidacja tego ostatniego i kompletny rozpad wsi, włącznie z fizyczną śmiercią domów, obór, stodół, pałaców, które jeszcze całkiem niedawno tętniły życiem. Ileż tu ciekawych wątków, a jak nikłe ślady, zarastające, rozsypujące się, obumierające na naszych oczach.
Cmentarzyk w lesie
Zostawiam auto przy drodze i przedzieram się przez gęste zarośla. Gdzieś tutaj ma być cmentarz. Starzy mieszkańcy posługiwali się kilkoma nazwami; za górką, za zakrętem, za mostkiem i wszystko było jasne. Ale trudno znaleźć coś za zakrętem, jak zakrętów jest kilka. Jednak trafiam od razu. To ze sto metrów od ruin jakiegoś domu. Gdy wychodzę zza krzaków, dostrzegam na lekkim wzniesieniu kilka krzyży. Pośród drzew wyglądają wręcz mistycznie, z przebijającymi przez liście promieniami słońca, otulone wysokimi zasychającymi trawami, z muzyką wiatru i ptasiego świergotania.
Trzy stare mogiły, przy dwóch kolejnych stoją nowe drewniane krzyże, choć nie ma na nich tabliczek z nazwiskami. Obok kilka małych grobów bezimiennych. Tu spoczywają dzieci. Później, odchodząc, dostrzegam jeszcze jeden krzyż, kamienny, pod drzewem, które zaczęło go oplatać korzeniami. Zadbany, ale również bezimienny.
Pierwsze nazwisko od razu znajome – Iwaszkiewicz. Andersowiec. Później Leon Krywko dopowie, że wróciło ich trzech – jego ojciec Mikołaj, Sergiusz Muleronek i Miszuta. Ale też dojechali inni, jak choćby Eliasz Szamszur, którego ślady odnajduję w Zajezierzu. A czy byli też u Andersa Gizewicz i Kozielski? Trzeba szukać dalej. Imiona Iwaszkiewiczów kresowe: Adela i Afanazy. Afanazego odnajduję w spisie żołnierzy 3 Dywizji Strzelców Karpackich. Był strzelcem 3 baonu ckm. Muleronek w tym spisie jest tylko jeden, Sergiusz, rocznik 1912, ułan pułku ułanów karpackich. Mikołaj Krywko był kanonierem 1 pułku artylerii lekkiej.
Obok spoczywa Teodozja Sidorow, rocznik 1874. Z trudem odczytuję następne tabliczki: Halina Miszuta i Eliasz Miszuta, rocznik 1903. Ostatnia jest zupełnie zatarta. Tak jak to miejsce, jeszcze odwiedzane, poprawiane, porządkowane, ale już osaczane przez niszczący ludzką pracę żywioł. Zostają fotografie.
Kolejne nazwiska mieszkańców spisane „z pamięci” dostaję na kartce: Góra, Rozumczyk, Kowalonek, Gizewicz, Linkiewicz, Świrko, Kaduszko, Groński, Pancerna. Czeka mnie jeszcze trochę pracy. Szerzej o poszczególnych wątkach następnym razem.
Kazimierz Rynkiewicz
Foto 1. Żołnierze Armii Polskiej na Wschodzie; Irak, Nosul, 27.XII.1942 r. Od lewej: Mikołaj Krywko, Stefan Siemiernik, Stefan Lisek, Kazimierz Jaworski. „Na pamiątkę z wojska na obczyźnie”.
Foto 2: Mikołaj Krywko (z prawej) z przyjacielem „spod Monte Cassino”, rok 1947.
To zdanie ma sens w kontekście ich powrotu do Polski, która na kresach, po zajęciu przez Sowietów, już - jako państwo - nie istniała. Nawet w literaturze przedmiotu do dzisiaj jest problem - jak ich nazywać, i większość pozostaje przy repatriantach, co może razić, ale problemu nie rozwiązano, a przynajmniej inna nazwa nie upowszechniła się.
~
2014.12.08 19.08.25
z ludnością powracającą ze Związku Sowieckiego, - powracającej??? a skąd i dokąd ci "ludzie" wracali??? ktoś ich z Aalkist wcześniej wypędzał?