OLCHOWIEC - znikająca wieś, znikająca historia (cz. 1)
(DRAWSKO POMORSKIE) (DRAWSKO POMORSKIE) Czy może na naszych oczach zniknąć z powierzchni ziemi wieś, niegdyś nawet spora? Gdy trafiam do Olchowca, w gminie Drawsko Pomorskie, okazuje się, że może. A jeszcze po wojnie było tu sporo budynków mieszkalnych, dwa folwarki, zwane pałacami, budynek szkoły i piekarnia. Dziś nie ma po nich prawie śladu. Pozostał jeden zamieszkały dom, ruiny pałacu i drogowskaz w Zarańsku, wskazujący drogę do wsi.
Podążam tropem „andersowców”, żołnierzy Armii Polskiej na Wschodzie i II Korpusu Polskiego, dowodzonego przez gen. Władysława Andersa. Armii szczególnej, bo uformowanej z żołnierzy Sybiraków. Kresowiaków. Wywiezionych w latach 1939 - 1941 na Sybir, po napaści Sowietów na Polskę. Gdy gen. Anders zaczął tworzyć to wojsko polskie na terenie ZSRS, z łagrów i pasiołków rozrzuconych na ogromnym obszarze Rosji ruszyli do niej ojcowie i synowie. Dzięki temu ocaleli. Później przeszli przez Iran, Irak, Palestynę, do Włoch, gdzie walczyli z Niemcami w kampanii włoskiej, pod Monte Cassino, o Bolonię. Po zakończeniu wojny zostali zdemobilizowani i stanęli przed trudnym wyborem – wracać do Polski, ale już nie tej, o jakiej marzyli i o jaką walczyli, bo była już zajęta przez Sowietów, których znali jak mało kto, Polski właśnie komunizowanej siłą, czy zostać na obczyźnie. Dramatyczne wybory rozdzielały bliskich, kolegów i rodziny na dziesięciolecia, często na zawsze. Tak jak w rodzinie Krywko, osiadłej po wojnie w Olchowcu, w której dwaj bracia - Mikołaj i młodszy Leon – musieli podjąć decyzję: wracać, czy zostać. Obaj jako młodzi ludzie zaciągnęli się na Syberii do armii Andersa. Starszy Mikołaj wrócił, Leon został. Gdy w Olchowcu Mikołajowi urodził się syn, ojciec dał mu imię po młodszym bracie, który osiadł w Anglii. Leon Krywko mieszka dzisiaj w Suliszewie. Opowiada mi o Olchowcu, w którym spędził dzieciństwo. O wujku Leonie z Anglii.
Zamilczana armia
Podążam tropem „andersowców” na Pomorzu, by zapisać ich historię powrotu do Polski, na Pomorze Zachodnie. Ich losy. Historię zupełnie zamilczaną. A przecież walka o Monte Cassino i kampania włoska to chwała polskiego oręża. Wypchnięta z naszej pamięci, zmanipulowana, od czasu, gdy po wojnie straszono Andersem, który miałby tu przyjechać na białym koniu.
Prawdę mówiąc długo nie zdawałem sobie sprawy, że tu byli, obok nas. Dopiero zbierając materiały do książki o Sybirakach osiadłych w powiecie łobeskim, zacząłem natrafiać na „andersowców”, też przecież Sybiraków. Gdy bliżej im się przyjrzałem, okazało się, że było uch tu sporo. W samym Łobzie ponad trzydziestu, w powiecie kilkunastu, razem ponad pięćdziesięciu. Teraz ślady zaprowadziły mnie do Olchowca.
Starsi pamiętają stare czasy
Gdy zakładano polskość na Pomorzu, życie wyglądało zupełnie inaczej. Ludzie zmęczeni wojną, poobijani, pokaleczeni, chcieli żyć normalnie – spotykać się, śpiewać, pracować, cieszyć się, szukali bliskich, Stąd znali się prawie wszyscy w okolicy. O Olchowcu wspomniała pani Józefa Koryzma, z domu Inglot. Jej ojciec też wrócił z Anglii. Może stąd pamiętała innych andersowców: Rozumczyka, Kozielskich, Krywków, Miszutów. Mówi, że po wojnie sporo Sybiraków osiadło właśnie w tej wsi – Pancerny, Góra, Paradnia. Gdy wymienia nazwę Olchowce, nie wiem gdzie to jest. Nie wie zapewne większość mieszkańców powiatu drawskiego. Bo niby skąd mają znać wieś, której już prawie nie ma, w dodatku położoną z dala od miasta, w środku pól i lasów.
Jeden tu został
W Zarańsku skręcam w lewo i jadę drogą asfaltową, mijam Roztoki, później kamienistym duktem, po pewnym czasie przechodzącym w polną drogę. Szukam ostatniego mieszkańca Olchowca, który tu został. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu było ich tu około 30., a gdy zamieszkiwali tu Niemcy, nawet około 200. Była to więc spora wieś. Dziś stoi tu tylko jeden dom. Gdy dojeżdżam, młoda kobieta bawi się na podwórku z dzieckiem. Dziecko okaże się ważnym członkiem rodziny, bo dzięki temu, że chodzi do szkoły, przyjeżdża po nie autobus szkolny, co zimą gwarantuje przejezdność drogi. Gdyby nie ten autobus, przy zamieciach nie wydostaliby się stąd gdziekolwiek.
Z domu wychodzi niski, starszy człowiek. To pan Roman Danyłyszyn, ostatni z olchowców, choć nie najstarszy, bo zamieszkał we wsi dopiero na początku lat sześćdziesiątych. Opowiada o byłych mieszkańcach i upadku wsi. Potwierdza wiele nazwisk podanych przez panią Józefę Koryzmę. Wskazuje drogę do pałacu. Objaśnia, gdzie znajduje się cmentarz. Później usłyszę od kolejnego rozmówcy, że Olchowiec dzielił się na górny i dolny. Dolny zasiedlili Sybiracy, górny Ukraińcy z akcji „Wisła”, Tak tu różnorodność.
Pałac
Zastanawiam się czasami, skąd na Pomorzu wzięło się pojęcie „pałacu”. Zapewne z Kresów, gdzie pałace górowały nad otoczeniem i architektonicznie były takimi budowlami, z charakterystycznymi dla tamtych rejonów frontowymi kolumnami. Po wojnie przyjęło się mówić tak o każdej poniemieckiej zabudowie folwarcznej. W Olchowcu były nawet dwa pałace, na górnym i dolnym. Po jednym ślady zaciera las i bujna roślinność. Drugi wita mnie rozwalonym wejściem i równie bujną roślinnością, zagradzającą drogę do niego. Obchodzę go wkoło zwabiony potężnymi drzewami. To pozostałości po przypałacowym parku, element charakterystyczny, po którym można poznać, że taki pałac stał w tym miejscu, gdy już go nie ma. Docieram do dwóch olbrzymich świerków. Trzeci zwalony leży obok. Ten grubszy w obwodzie może objęłoby dwóch ludzi. Rzadko spotykany okaz. Można zobaczyć, co mogą drzewa, gdy pozwoli im się rosnąć. Nie do zobaczenia w obecnych lasach, albo raczej uprawach leśnych. Za gęstwiną krzaków następny okaz – cis. Po grubości czterech pni widać, że bardzo stary, choć obsypany soczystą zielenią igieł. Widać, że zdrowy. Później usłyszę, że ma 300 lat. Bardzo możliwe. W pobliżu zdziczała jabłoń, ale z charakterystycznym dla kultury sadowniczej szczepieniem, które zgrubiało, tworząc jakby nienaturalną nasadę na pierwotnym pniu. Dawną ścieżką pośród wybujałych jaśminów docieram do wejścia pałacu. Budynek w środku jest zniszczony, chociaż mury są zdrowe. W korytarzu zachowała się jeszcze posadzka z płytek. Mocne dębowe schody prowadzą na poddasze, z pokojami i tzw. babą, czyli rozszerzonym kominem, gdzie pieczono chleb lub różne specjały kulinarne. Jest też wędzarnia. Kiedyś takie gospodarstwa musiały być samowystarczalne.
W jednej części zarwana podłoga, do samej piwnicy, odsłania łuk podpiwniczenia. O dziwo, dach trzyma się nieźle, oprócz miejsca nad wejściem od frontu, które ktoś musiał zburzyć. Na kupie kilka dachówek z napisem: WIHIEBSCH DRAMBURG. Są w doskonałym stanie. Tyle lat wytrzymały, a były robione z miejscowego piasku i starymi metodami. Mogłyby jeszcze konkurować z zalewającymi nas wyrobami zagranicznymi. Zastanawiam się, dlaczego tak szybko porzuciliśmy lokalną produkcję materiałów budowlanych, na której tutejsi Niemcy opierali całe ówczesne budownictwo. Domy stoją do dzisiaj, czyli prawie sto lat, a teraz dają gwarancję na dachówkę na 20-30 lat.
Na zewnątrz, obok pałacu, przez gałęzie młodych klonów dostrzegam pozostałości kamiennych murów. Bronią się do końca przed rozpadem siłą sprawnego ułożenia kamieni przez kamieniarza, który ciął kamień, układał, dopasowywał, szczeliny uzupełniał mniejszymi płaskimi kamieniami. Trzymają się nawet bez zaprawy, choć dawno już nie ma nad nimi dachu. To zapewne pozostałości po stajni lub oborze. Stara umiejętność ciosania i kładzenia kamieni nieustannie budzi mój podziw. To przecież najtańszy, ale i najtrwalszy budulec, pozyskany wprost z pola.
Opuszczam pałac, zastygły w czasie, okolony dzikimi chaszczami, roślinnością, która drapieżczo wdziera się w każdą szparę w ścianach budynku, zasiewa tam swoje ziarna, które jak wyrosną, będą rozpierać te opuszczone ściany i drożyć niewidzialne dla oka korytarze, aż kiedyś wygrają tę bitwę natury z kulturą i wszystko to runie i zarośnie, tak jak to stało się z drugim pałacem, którego już nie ma. Tak jak to stało się z domostwami, które przez lata tętniły życiem, dawały schronienie, w których rodzili się i umierali ich domownicy. Pozostały po nich fundamenty porastające drzewami, resztki piwnic, doły, stare zdziczałe drzewa owocowe. I pośród tych drzew osobliwy cmentarzyk. Ale o nim i innych sprawach następnym razem.
Kazimierz Rynkiewicz
Jeszcze nie tak dawno ten pałac stał w całości... Został zniszczony w ostatnich kilku latach. Mam jego zdjęcia z czasów gdy był jeszcze w dobrym stanie. To nie było tak dawno...