Spod Monte Cassino do Świdwina. Józef Geniusz – dwa razy na Syberii
(ŚWIDWIN) Na cmentarzu Monte Cassino, 18 maja 2014 r. bardzo uroczyście obchodzono 70. rocznicę bitwy o to wzgórze, którego nazwa symbolizuje męstwo żołnierzy II Korpusu Polskiego w kilkumiesięcznych bojach o przełamanie obrony niemieckiej we Włoszech. Uczestnicy tych walk rozsiani są po całym świecie, osiedli także na Pomorzu Zachodnim, a kilku z nich także na Ziemi Świdwińskiej, wpisując się w jej powojenną historię.
Ślady tamtej bitwy zaprowadziły mnie do Koła Związku Sybiraków w Świdwinie, gdyż większość żołnierzy armii generała Władysława Andersa to Sybiracy, pozbierani z całego terytorium Związku Sowieckiego, którzy na wieść o tworzącej się armii polskiej wyruszyli z najodleglejszych zakątków zesłania, by wstąpić do wojska i bić się o Polskę.
Wśród żołnierzy osiadłych w Świdwinie los zmarłego w latach 60. Józefa Geniusza jest szczególny, gdyż był aż dwa razy deportowany na Sybir, w tym drugi raz za to, że był żołnierzem armii gen. Andersa i walczył we Włoszech, a więc przyczynił się do zwycięstwa Związku Sowieckiego i zachodnich aliantów nad Niemcami. Jednak czasy się zmieniły i Stalin nie oszczędził nawet tych, którzy przyczynili się do tego zwycięstwa.
Sześć lat bez ojca
O losach ojca opowiada córka pani Maria Krukowska, urodzona w 1937 r. W 1939 r. mieszkali w Krzywokonnej, w gminie Zelwa, powiat Wołkowysk, woj. grodzieńskie (ob. Białoruś). Gdy wybuchła wojna, ojciec wziął udział w walkach z Niemcami. 17 września ze wschodu zaatakowały wojska sowieckie. Pewnego dnia czerwonoarmiści złapali ojca na drodze i chcieli go rozstrzelać, ale że znał bardzo dobrze rosyjski, ocalił życie, ale nie uniknął wywózki do łagru, na Sybir.
- Przez sześć lat taty nie było i nie wiedzieliśmy, co się z nim stało. Modliliśmy się za niego, by przeżył i się odnalazł – wspomina pani Maria Krukowska. - Po wojnie nagle odezwał się, że wraca do domu. Z Anglii. Pewnego dnia bawiliśmy się z dziećmi na podwórku, a tu sąsiadka woła: - Maryśka, Maryśka, chodź, twój ojciec przyszedł. Patrzę, jakiś żołnierz idzie, więc pobiegłam do mamy. Miałam trzy lata, jak tatę zabrali, więc po sześciu latach nawet nie pamiętałam, jak wygląda – mówi.
Dom stoi, gdzie stał, tylko granicę przesunięto
Józef Gieniusz, gdy już było można, z łagru zaciągnął się do armii gen. Andersa i wyszedł z nią na Bliski Wschód. Został żołnierzem Polskich Sił Zbrojnych, był kierowcą. Wrócił z Anglii do domu w 1946 r., ale jego ojcowizna leżała już w granicach Związku Sowieckiego, którą wyznaczył Stalin. Nie wszyscy chcieli porzucać dom, ziemię, rodzinne strony. Liczyli, że wszystko się jakoś unormuje. Jako kierowca szybko znalazł pracę w tym zawodzie. Jak wspomina córka, jeździł autobusami, woził dyrektorów. Jednak nastały czasy „zimnej wojny”, zaostrzał się konflikt między niedawnymi aliantami. Obsesja Stalina na punkcie szpiegostwa i wrogiej postawy byłych żołnierzy polskich żyjących w Związku Sowieckim doprowadziła do wydania decyzji o wywózce wszystkich andersowców i ich rodziny. Ofiarą tej operacji padło około tysiąca żołnierzy polskich, którzy wrócili z Anglii na kresy, a łącznie pięć tysięcy członków ich rodzin, w tym również rodzina Józefa Gieniusza. Wywózkę przeprowadzono 1 kwietnia 1951 roku.
Druga wywózka Józefa Gieniusza
- Ojca przywieźli do domu w nocy. Zaczęli stukać, ale było ciemno i mama nie chciała otworzyć, bo się bała. Tato przez okno powiedział, by otworzyła i robiła, co każą. Chcieliśmy wziąć kartofle, to do piwnicy szliśmy pod lufami karabinów. Powiedzieli, że dobytek pojedzie za nami. Nic nie przyjechało. Furmankami zawieźli nas i pięć rodzin na stację, chyba do Wołkowyska, gdzie załadowali nas do bydlęcych wagonów. Eszełon był długi, załadowany andersowcami. Wieźli nas trzy tygodnie – wspomina pani Maria.
Trafili do obozu Tajturki w obwodzie irkuckim, do wyrębu lasu, nad rzeką Białą. Zesłańcy wyrąbywali potężne drzewa, a oni pracowali nad brzegiem, przy wyciąganiu i spławianiu pni rzeką. Zimą, gdy rzeka zamarzała, piłowali podkłady kolejowe.
- To były potężne pnie, mówili na nie bałany. Brat piłował podkłady, miał dwa razy nogę porąbaną. Zimą temperatura wynosiła minus 35-45 stopni. Miałam 15 lat, a musiałam ciężko pracować, przy załadunku drzewa. Gdy zamarzały brzegi rzeki, wozili nas na spław. Płynące drzewa zatrzymywały się na brzegach i trzeba było je wypchnąć na głębszy nurt. Wieźli nas dwieście kilometrów, na rozlewiskach były baraki, w których mieszkaliśmy. Mieliśmy gumowe buty, ale i tak były za krótkie, bo nieraz trzeba było do pasa wejść, by te grube pnie zepchnąć z mielizny do rzeki. Woda była lodowata, więc dostawaliśmy po sto gram wódki. Teraz mamy takie problemy, że kości „łamie”, reumatyzm dokucza – opowiada pani Maria.
Powrót z zesłania
Zelżało dopiero po śmierci Stalina, w 1953 roku. Już nie musieli meldować się co tydzień w służbach sowieckich, łatwiej można było poruszać się w terenie. Ale minęły jeszcze cztery lata, zanim jedna z kobiet przyniosła wiadomość, że Polacy będą wracać do kraju. Niestety, gdy wyruszał cały transport andersowców do Polski, musieli jeszcze miesiąc zostać, gdy bardzo mocno zachorowała mama, Zofia. Po jej wyleczeniu wrócili do kraju na własną rękę, 16 kwietnia 1957 roku. Ojciec – jak mówi córka – niczego nie doczekał. Józef Gieniusz (po powrocie w urzędzie zapisano im nazwisko Geniusz) zmarł wcześnie, mając zaledwie 65 lat (1899-1964). Pracował jako kierowca w MPKG w Białogardzie.
Matka pani Maria – Zofia żyła 91 lat (1902-1993). Z zesłania wrócili: pani Maria, siostra Zofia oraz syn Mieczysław z żoną Nadzieją (z d. Połujanko) i ich urodzonym tam synem Władysławem. Pan Mieczysław poznał żonę w pociągu i w Tajturce wzięli ślub. Z tych osób żyje już tylko pani Maria. Trzecią, najstarszą córkę Józefa – Nadzieję – ominęła deportacja, gdyż wyszła za mąż i w 1946 r. wyjechała do Polski. Osiadła w Gdańsku, gdzie rodzina po powrocie odnalazła ją i tam skierowała pierwsze kroki. Jednak w Gdańsku nie chciano ich zameldować, bo nie było wolnych mieszkań. Jak wspomina pani Maria, siostra miała dwa pokoje, i jak spali u niej, to musieli otwierać szafę, by móc wyciągnąć w niej nogi. Kuzynka dała znać, by przyjechali szukać miejsca w Świdwinie. Tu się osiedlili. Później brat Mieczysław z rodzicami przeniósł się do Białogardu i Józef Geniusz spoczął na tamtejszym cmentarzu.
Andersowcy zachowani w pamięci
Pani Maria Krukowska bierze czynny udział w życiu świdwińskiego Koła Związku Sybiraków. Doczekała wnuków. Wzrusza się, gdy pokazuję jej zdjęcie ojca zamieszczone w książce „Spod Monte Cassino na Sybir”. Nie widziała tego wcześniej, choć posiada trochę zdjęć z pobytu ojca w armii Andersa. Józef Gieniusz figuruje w tej publikacji obok prawie tysiąca żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych, którzy wrócili do swoich domów, a których później wywieziono na Sybir. Gdy pytam panią Marię, czy pamięta kogoś z zesłania, wymienia nazwiska: Jakołcewicz, Pawluczenia, Buraczewski. Odnajduję wszystkie w tej publikacji, a kolejny powód do wzruszenia, to rozpoznany na fotografii Ludwik Jakołcewicz, którego dobrze zapamiętała. Wrócił do kraju w 1955 z żoną i czterema synami. Rodzina Pawluczenia była liczniejsza. Jan Pawluczenia, ranny w bitwie pod Cervaro we Włoszech, wrócił do Polski z żoną, czterema synami, synową, dwiema córkami. Jedna z nich, Jadwiga, wyszła za mąż za Litwina Julisa Anksztutisa i urodziło im się dwoje dzieci.
- Tam wzięli ślub. Byłam druhną u niej – dodaje pani Maria, gdy wyczytuję to nazwisko. Ponoć osiedli gdzieś na Pomorzu Zachodnim.
Stanisław Buraczewski, w czasie kampanii wrześniowej wzięty do niewoli sowieckiej, był w obozie jenieckim m.in. w Krzywym Rogu (obw. dniepropietrowski, gdzie również przebywał – jak wspominała pani Maria – Józef Gieniusz). Brał udział w kampanii włoskiej. Do Polski wrócił z żoną, synem, córką, zięciem Piotrem Ignacikiem i wnuczkiem Władysławem, urodzonym na Syberii.
Kazimierz Rynkiewicz
Przygotowuję książkę o "andersowcach" osiadłych na Pomorzu Zachodnim, więc jeżeli ktoś z dzieci lub wnuków mógłby udzielić mi informacji o takich osobach, to proszę o kontakt. Może zostały po nich jakieś dokumenty, zdjęcia, chciałbym umieścić również spis tych osób, więc może być przydatna każda informacja.
Proszę o kontakt: Kazimierz Rynkiewicz, tel. 504 042 532, mail: wppp1@wp.pl