(POŁCZYN-ZDRÓJ) Do szpitala w Połczynie-Zdroju trafiła 75-letnia kobieta, z podejrzeniem wylewu. Lekarze zdecydowali, że musi zostać przewieziona do szpitala w Koszalinie. Kobieta czekała na transport szpitalny ponad godzinę. Po przewiezieniu zmarła. Jej syn, Wacław Gola, twierdzi, że to wina wprowadzonych oszczędności, które zagrażają życiu pacjentów.
Wacław Gola jest etatowym ratownikiem w szpitalu w Połczynie-Zdroju. W grudniu 2013 roku dyrektor szpitala Adam Bielicki w ramach oszczędności zlikwidował stacjonarne dyżury ratowników - kierowców, w godzinach nocnych i świątecznych. W ich miejsce wprowadził dyżury ratowników na telefon. Jak twierdzi, zaoszczędził na tym dziesięć tysięcy miesięcznie. Jednak to zdarzenie pokazało, że te oszczędności zagrażają życiu pacjentów, bo opóźniają transport chorych do innych szpitali, gdy zachodzi konieczność ich przewiezienia. A czas udzielenia pacjentowi fachowej pomocy ma często decydujące znaczenie.
Gdy 75-letnia Zofia Gola z Borkowa trafiła do szpitala w Połczynie, okazało się, że szpital w Połczynie nie może udzielić jej fachowej opieki. Lekarz uznał, że musi zostać przewieziona do Koszalina. Karetka szpitalna była na miejscu, ale ratownicy dyżurowali pod telefonem. Jeden z ratowników był z Połczyna, więc nie zajęło mu to dużo czasu. Drugim ratownikiem była kobieta mieszkająca w Łobzie, i to jej przyjazd do Połczyna opóźnił wyjazd z pacjentką. W przypadku wezwania musi pokonać prawie 50 kilometrów.
Gdy przywieziono matkę, Wacław Gola akurat kończył pracę w izbie przyjęć. - Mama miała bardzo wysokie ciśnienie. Objawy wskazywały na udar mózgu. Szybko dostała leki. O godzinie 22.15 lekarz zdecydował, że matka wymaga neurologicznej opieki, której w połczyńskim szpitalu nie ma, więc musi zostać przetransportowana do szpitala w Koszalinie - mówi pan Gola. - Gdyby ratownicy pracowali w szpitalu, wyjechali by natychmiast, a tak mama czekała. Przyjechał mój brat z żoną i siostrą. Brat jest zdenerwowany czekaniem i przed godziną 23. dzwoni do komendy policji w Świdwinie, by ta interweniowała w sprawie przyspieszenia transportu. To na pewno jest odnotowane. Ratowniczka z Łobza przyjeżdża po godzinie i piętnastu minutach. Karetka z mamą wyjeżdża z Połczyna o godzinie 23.30. - mówi.
Dyrektor szpitala twierdzi dla odmiany, że zajęło jej to jedynie 35 minut. Wszystkie wersje sprawdzi prokuratura, która została zawiadomiona o tym przypadku. Przeprowadzono nawet sekcję zwłok. Jednak nie tylko o ten jednostkowy przypadek tu chodzi.
- Gdy dyrektorem była jeszcze pani Cudyk, proponowała nam dyżury pod telefonem, ale nie zgodziliśmy się, gdyż praca w takim systemie zagraża bezpieczeństwu pacjentów. Dyrektor powiedział, że likwidując stacjonarne dyżury zaoszczędził. Jak zaoszczędził, skoro przychodząc tu przyprowadził ze sobą i zatrudnił trzy osoby ze Szczecinka, gdzie pracował; jakaś pani siedzi w biurze, zatrudnił oddziałową - bez oddziału, bo mamy oddziałową i jakiegoś nowego kierownika. To na czym zaoszczędził? Zabrał etaty nocne i zostawił jedną pielęgniarkę. Laborantka obsługująca komputer diagnostyczny mieszka w Świdwinie i już po osiemnastej nie ma komu zrobić badań w nagłych przypadkach. Jak kogoś przywiozą, to musi czekać, aż przyjedzie ze Świdwina, a to co najmniej pół godziny. Zaoszczędził chyba tylko na bezpieczeństwie pacjentów. Jeżeli spółka nie zabezpiecza zdrowia pacjentów, to po co wzięła ten szpital, o co tu chodzi - pyta pan Wacław Gola i to pytanie kieruje raczej w stronę starostów i radnych, a nie właścicieli spółki.
- Jeżeli my nie będziemy działać, i starostwo, to nasi bliscy będą umierać, a my nie będziemy w stanie im pomóc - mówi doświadczony tym osobistym tragicznym przypadkiem. KAR