(GRYFICE) W obecnym wydaniu Gazety Gryfickiej Szkolne Koło Miłośników Ziemi Gryfickiej w Gimnazjum nr 1 przedstawia czytelnikom historię pana Henryka Szczecińskiego. Dawnego obywatela Nowogardu, który w marcu 1945 roku zdobywał to miasto (prywatnie mojego pradziadka).
Później mieszkał tam przez 25 lat. Tłem do opowieści jest zdjęcie wykonane w marcu 1970 roku, na którym widzimy Pana Henryka (po prawej stronie) wraz z rodziną. Pan Henryk pochodził z Kalisza, urodził się w rodzinie garbarza w roku 1911. W 1931 roku powołano go do wojska,do 57 pułku piechoty dywizji poznańskiej. Pozostał już w wojsku, jako plutonowy zawodowy, tyle, że przeniesiono go na kresy wschodnie. I tam, w 1939 roku zastała go wojna.
Jego pułk wchodzący w skład 13 dywizji WP przechodził ze wschodu do Lasów Tucholskich, i tam Henryk zaczął kampanię, nie wiedząc jeszcze, że tyle lat potrwa... Bitwa w Lasach Tucholskich przeszła do historii, późniejszy rozwój wypadków dopisał do niej jeszcze niemały rozdział partyzancki. Henryk jednak wyrwał się wtedy z niemieckiego okrążenia i wraz ze swą jednostką poszedł nad Bzurę. Po wielkiej bitwie pułk pospieszył na odsiecz Warszawie. Pan Henryk bił się z Niemcami w kilku dzielnicach. Gdy jednak nastąpiła kapitulacja, jego pułku już nie było w stolicy, wcześniejszy rozkaz kierował jednostkę na przedmoście rumuńskie. Do granicy jednak nie dociera. Wraz z pułkiem łączy się z armią generała Kleeberga i w jej ramach Henryk zakończył kampanię wrześniową. Nie dostał się do niewoli, uciekł przed nią na sowiecką strefą okupacyjną. Mieszkał wraz z poślubioną w 1934 roku żoną Heleną na Wileńszczyźnie i od pierwszych dni okupacji podjął walkę na nowo: został członkiem Związku Walki Zbrojnej (ZWZ), a następnie żołnierzem AK.
Gdy w 1944 przyszły wojska radzieckie, Henryk wraz z wieloma kolegami z Brygady Wieleńskiej AK nie zrezygnował z walki. Pojechał do miejscowości Kiwerce, gdzie zaciągnął się do Wojska Polskiego.
„Był to III zapasowy pułk piechoty I dywizji” - wspominał. „Poszliśmy znanym szlakiem Pierwszej Armii aż do końca... Najpierw była granica Polski i Chełm Lubelski, staliśmy także w Lublinie, na Majdanku, Potem ruszyła ofensywa w 1944 roku, poszliśmy na Puławy, Dęblin, aż dotarliśmy do Pragi. Moja jednostka stała w Jabłonnej i stamtąd właśnie ruszyliśmy do styczniowej ofensywy, uderzając z flanki na kierunku warszawskim. Jak wiadomo, nasze ówczesne działania, wspólne z Armią Radziecką, przyniosły w efekcie wyzwolenie Warszawy. I właśnie w wyzwolonej stolicy wziąłem udział w słynnej pierwszej defiladzie. A potem już bez przerwy szliśmy na zachód, biłem się w Bydgoszczy, pod Jastrowiem i wreszcie dotarliśmy do Wału Pomorskiego. Mój III pułk dowodzony wówczas przez dowódcę Pomorskiego Okręgu gen. Kamińskiego, otrzymał zadanie zboczenia na południe i właśnie wtedy, w marszu dyslokacyjnym, wyzwoliliśmy Nowogard. My przyszliśmy z północy, a wojska radzieckie równocześnie od Goleniowa; spotkaliśmy się w bardzo zrujnowanym mieście... Gdy dzisiaj opowiadam o tym ludziom nie wszyscy wierzą, jak bardzo zniszczony został przez uciekających Niemców Nowogard, ale trudno się ludziom dziwić - większość osiedliła się tu już w okresie odbudowy... Nie zatrzymaliśmy się tu jednak, bo rozkaz był jasny: jak najszybciej osiągnąć rubież zachodnią. A była to pozycja wyjściowa do wielkiego szturmu. W walce z niedobitkami dywizji SS „Wiking” (biliśmy się z nimi na ulicach Nowogardu) przeszliśmy nad Zalew Szczeciński. Tam nastąpiła chwila wytchnienia, szybko nas zresztą przesunięto pod Stargard, celem uzupełnienia strat i wypoczynku. No, a jeszcze potem - zaczęło się. Przez Siekierki przeszedłem w II rzucie, nasi byli już na drugim brzegu i parli stale naprzód. Ale na ten decydujący szturm zdążyłem. I dlatego mogę w życiorysie podawać: „ZDOBYWAŁEM BERLIN”.
Po zakończeniu wojny pan Henryk wrócił do kraju, zastanawiał się co ma robić dalej. Proponowano mu pozostanie w wojsku, a ponieważ od dawna już prowadził samochód, został instruktorem jazdy w Oficerskiej Szkole Samochodowej w Pile. Nie na długo jednak, bo wkrótce nastąpiła demobilizacja i pan Henryk stał przed perspektywą życia już bez munduru. Gdy zaczynał snuć plany na przyszłość, przypomniał sobie strony, w których niedawno walczył... Nie przyjrzał się im dokładnie, wiedział już jednak, że właśnie tam, w jakimś małym miasteczku chce się osiedlić na całe życie. W Stargardzie powiedział mu spotkany kolega: „nie namyślaj się, tylko idź szlakiem naszych walk... Coś ci się chyba po drodze spodobało”. Zatrzymał się w Dąbiu, patrzy. Nie. Potem w Goleniowie - też nie. I nagle jest Nowogard, miasteczko z jeziorem, opustoszałe co prawda, lecz jakieś urzekające. I pozostał już w Nowogardzie.
Jego żona Helena tak podsumowała wojenne losy męża: „Kiedy mąż zostawił nas i poszedł do armii, nie wiedziałam co robić. Ale chyba musiał tak postąpić. On bił Niemców, a ja jakoś wychowywałam naszego syna... Ciężko nam było. Nie mieliśmy żadnych wiadomości od męża, a potem - gdy zaczęły przychodzić listy z frontu, przeszedł znowu strach o jego życie... I wreszcie napisał z samego Berlina. Czytałam ten list memu synowi, był już przecież duży i rozumiał...”.
Józef, jego syn, natomiast powiedział: „Oczywiście, że rozumiałem, 9 lat to dużo, no, pewnie 9... Wojnę pamiętam i te nasze tułaczki też. I nasze miasto, jak było strasznie zrujnowane, a potem rosło i ja razem z nim...”.
Aleksandra Juchniewicz - klasa III B Gimnazjum nr 1 w Gryficach