Bili go kilka dni, by wybić mu niepodległość z głowy
(RESKO) Gdy obchodzimy Święto Niepodległości, odwołujemy się zazwyczaj do historii i symboli, a przecież żyją wciąż wśród nas ludzie, którzy o tę niepodległość walczyli i zapłacili za to wysoką cenę. Jedną z takich osób jest pan Wiktor Sumiński, żyjący skromnie, prawie w zapomnieniu, w Prusimiu w gminie Resko.
- Jak się rzucili na mnie, tłukli jak wściekli. Prawdopodobnie uderzył mnie któryś magazynkiem od automatu. Chlusnęła krew i szef tej bandy kazał zaprzestać. - opowiada pan Wiktor o biciu w Urzędzie Bezpieczeństwa i pokazuje sporą bliznę na policzku.
Ma 92 lata. Słabo słyszy, posługuje się aparatem. Żona Zyta również schorowana, prawie głucha. Poznali się późno. Długo był kawalerem, później odsiedział 10 lat za udział w Ruchu Oporu Armii Krajowej. Poznał żonę po przyjeździe na Ziemie Odzyskane, w Resku, w latach 60., gdy już pracował w Prusimiu. Żona pochodzi ze Stanisławowskiego. O Kresowianach mówi, że to dobrzy ludzie, bo pomagają innym. Mu też pomogli. Tak jak Adam Borzobohty z Nowogródzkiego, który ściągnął go na te ziemie. Wcześniej razem siedzieli w więzieniu. To kolejna barwna postać w historii Ziemi Reskiej, a więc i Łobeskiej i Pomorskiej. Kompletnie tu nieznana, więc i tę postać przypominam.
Nauczyciele byli patriotami
Pan Wiktor Sumiński urodził się w 1921 r. w Koszelówce, w gminie Łąck, powiat Gostynin (ob. Płock), wtedy było to województwo warszawskie, później płockie, obecnie mazowieckie. Ojciec był bednarzem, mieli dziewięcioro dzieci, Wiktor był najmłodszym. Ojciec kupił ziemię i sam postawił dom. Wiktor ukończył cztery klasy, bo jak mówi – w pobliżu nie było szkół. To efekt sięgającego tu zaboru rosyjskiego, w którym likwidowano polskie szkoły i polską mowę. Urodził się w 1921 roku, a więc w raczkującej dopiero Niepodległej. Wspomina, że nauczyciele byli wielkimi patriotami i w takim duchu ich uczyli. Rodzice również. Pamięta pogrzeb Marszałka Józefa Piłsudskiego.
Dla jednych wojna się skończyła, dla nas nie
Gdy wybuchła wojna, bracia już w październiku 1939 roku zaangażowali się w konspirację. Nie robili akcji, ale utrzymywali kontakty, przekazywali bibułę, byli w gotowości.
- Chłopaki jak wrócili po wojnie, to nie złożyli broni i nie ujawnili się, bo wojna dla jednych się skończyła, ale nie dla wszystkich, bo dla nas nie, trzeba było walczyć z bolszewikami – mówi.
Były nadzieje, pojawił się terror
Z biuletynu IPN. Wkraczające na teren powiatu gostynińskiego, w styczniu 1945 r., wojska sowieckie witane były przez mieszkańców z nadzieją na spokojne życie i niepokojem o przyszłość, w nowej sowieckiej rzeczywistości. Pierwsze dni pod nową władzą nie zapowiadały zbliżającego się dramatu. Powstające spontanicznie samorządowe władze polskie próbowały organizować życie miasteczek i wiosek w powiecie. W terenie nie odnotowano specjalnej działalności NKWD, a byli partyzanci bez większych przeszkód organizowali struktury porządkowe, z czasem przemianowane na Milicję Obywatelską. Sytuacja zaczęła się zmieniać na przełomie lutego i marca 1945 r., w Komendzie Powiatowej MO w Gostyninie pojawili się „ludzie z Lublina” zastępując na wielu stanowiskach miejscowych, którzy przenoszeni byli do gminnych placówek lub zwalniani z MO. Utworzony został „pluton specjalny” do walki z bandytyzmem. Coraz częściej w gospodarstwach byłych żołnierzy AK przeprowadzano rewizje, innych zaś wzywano do UB na wielogodzinne przesłuchania, po których nie wszyscy wracali do domu.
Bezprzykładny terror stosowany przez UB wobec byłych żołnierzy Armii Krajowej i osób podejrzanych o kontakty z polskim podziemiem niepodległościowym w czasie okupacji niemieckiej, nie pozostał bez odzewu ze strony niedawnych partyzantów. Wzrastający terror komunistyczny, zagrożenie aresztowaniem i torturami oraz całkowita bezkarność funkcjonariuszy resortu bezpieczeństwa, były wystarczającym powodem budowania podziemnych struktur Ruchu Oporu Armii Krajowej w powiecie. (IPN, Jacek Pawłowicz, ROAK w powiecie gostynińskim 1945-1947 )
„Kropidło” wchodzi do akcji
Na terenie powiatu gostynińskiego powstaje na przełomie 1945 i 1946 r. oddział ROAK, dowodzony przez Władysława Dubielaka „Myśliwego”. Inicjatorem jest Henryk Jóźwiak „Groźny”, który w grudniu 1945 r. wydał rozkaz „Myśliwemu”, aby ponownie powołał swoich podkomendnych „do walki o wolność Ojczyzny”. W ciągu dwóch miesięcy Władysław Dubielak stworzył liczący blisko 30 żołnierzy oddział podzielony na 3 plutony.
Oddział wchodził w skład obwodu ROAK o kryptonimie „Rybitwa”, obejmującego m.in. powiaty: sochaczewski, gostyniński i łowicki. Przeprowadził w sumie 27 akcji zbrojnych wymierzonych w komunistyczną administrację i aparat represji. Rozbroił 6 placówek UB i MO m.in. w Gąbinie, Dobrzykowie, Radziwiu, Pacynie i Łącku. Wśród żołnierzy jest Wiktor Sumiński, pseudonim „Kropidło”.
- W Płocku weszliśmy wieczorem na posterunek milicji. - opowiada o jednej z akcji. - Mieliśmy informację, że jest tam ktoś, kto jest w kontakcie z Urzędem Bezpieczeństwa w Gostyninie. Żeśmy go trochę poskromili. Dostał baty i to wszystko. Wisiały tam portrety Cyrankiewicza i chyba Żymierskiego, to je pozrywałem i rzuciłem na ulicę. -
Nastąpiły aresztowania. Pozostali chcą odbić kolegów z więzienia.
- Koło wsi Zofiówka, w lesie, zatrzymywaliśmy samochody, żeby zdobyć pojazd, by dostać się do Gostynina. Było nas 15 osób. Ciężarówkę ze zbożem przepuściliśmy, bo nie była dla nas odpowiednia. Nadjechał drugi, osobowy. Jeden z naszych go zatrzymał, a gdy otworzył drzwi, ktoś strzelił. Dostał w czoło, bo później widziałem ślad po kuli. To jechał szef UB z obstawą. Wywiązała się strzelanina. Jeden z nich zginął, szef UB uciekł, a dwóch poddało się. Rozbroiliśmy ich i puściliśmy. Zabitego kolegę pochowaliśmy w lesie. -
Pan Wiktor pamięta, że zabity był w randze podporucznika, przyjechał z Lubelskiego, nazywał się Jóźwiak. Chodzi więc zapewne o Henryka Jóźwiaka „Groźnego”. Pamięta, że Jóźwiak był po wojnie komendantem milicji w pobliskim Dobrzykowie, ale jak się okazało, że był w AK, to go nowa władza wyrzuciła.
Kara śmierci
Wiktor Sumiński zostaje aresztowany przez UB 11 stycznia 1947 roku wraz z 14 kolegami z lasu. Śledztwo trwa pół roku. Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie, na wyjazdowym posiedzeniu w Płocku, skazuje go 1 września 1947 roku z 8 artykułów, z trzech kodeksów – KK, KKWP i Dekretu. Lista jest długa: 6 lat – po amnestii na 3 lata; cztery razy po 10 lat – po amnestii cztery razy na 5 lat; 4 lata na 2 lata i z art. 1 par. 3 Dekretu z dnia 13.VI.46 – kara śmierci, po amnestii zamieniona na 15 lat więzienia. Kara łączna – 15 lat. Gdy pytam za co ta kara śmierci, pan Wiktor mówi, że chyba za tę akcję pod Zofiówką.
Pamięta niektórych kolegów, których z nim sądzono: Janusz Puternicki z Gąbina (dożywocie - po amnestii na lat 15), Tadeusz Leliński (tak samo), Leonard Kopyłowicz z Gąbina (kara śmierci – na 15 lat), Feliks Gajewski z Dobrzyków (10 lat), Władysław Zalewski.
Bili jak wściekli
Zanim trafił do sądu, UB rozpoczęło rutynowe – jak na tamte czasy – śledztwo.
- Przy aresztowaniu w domu, od godziny drugiej po południu do zmroku było bicie. Do aresztowania przyjechała grupa wojskowych z KBW. Wieczorem podjechała ciężarówka i zabrali mnie, brata i siostrę do Gąbina. Tam znów było „przywitanie”. Stamtąd przewieźli nas do Gostynina. Tam już czekali na nas. W korytarzu stało dwóch z naszej grupy, a w pokoju grupa ubowców tłukła trzeciego. To już nie było bicie, ale młocka, czym kto mógł. Jak mnie zobaczył szef, to krzyknął, bym wszedł. Jak się rzucili na mnie, tłukli jak wściekli. Prawdopodobnie któryś uderzył mnie magazynkiem od automatu. Chlusnęła krew i szef tej bandy kazał zaprzestać. Została spora blizna na policzku. Za parę dni znów mnie zawołali; to już było przygotowane – stał taborem, a na nim książki. Musiałem położyć się brzuchem na książkach i leżeć w powietrzu krzyżem. Chciałem wytrzymać, ale ręce i nogi opadały, a wtedy te zbiry tłukli. To katowanie trwało ze dwie godziny. Już potem prawie tego bicia nie czułem. Jeden w Gąbinie przystawiał mi pistolet do nosa, bym powąchał, czym to pachnie. Miał granat i uderzył mnie w głowę. Krew spłynęła i poczułem wir w głowie. Jemu to było za mało, kazał, bym sprzątnął tą krew. Wziąłem czapkę i chciałem zetrzeć. Nie dał czapką – masz zlizać. Musiałem być posłuszny i to zrobiłem. Wszystko trzeba było przyjąć... - mówi.
10 lat za kratami
Przebywa dwa lata w więzieniu w Płocku. Później przewożą go do Wronek. Tu siedzi 5 lat. Po śmierci Stalina trafia do więzienia w Sieradzu, o lżejszym rygorze. W maju 1956 r. jest amnestia i zmniejszają mu wyrok do 10 lat. „Odwilż” październikowa stwarza nadzieję na szybsze opuszczenie celi, ale on musi odsiedzieć do końca jeszcze osiem miesięcy.
- Tłumaczyli, że zmienił się system w kraju, ale ustrój pozostał ten sam. A my byliśmy osądzeni za walkę z ustrojem – mówi. Odsiedział równo 10 lat, od aresztowania 11 stycznia 1947 do 11 stycznia 1957 r. Potwierdzają to dokumenty - zaświadczenie otrzymane w 1991 r. z Sądu Wojewódzkiego w Warszawie o wyroku sądu z 1947 oraz Postanowienie Sądu Wojewódzkiego w Płocku z 1994 r., unieważniające wyrok sądu komunistycznego, z powodu uznania, że Wiktor Sumiński działał w organizacji, która „miała na celu walkę o niepodległy byt Państwa Polskiego”.
Po co im ta zabawa?
Gdy pan Wiktor siedział we Wronkach, emigracyjny poeta Hemar pisał w 1953 roku z Londynu:
Nie mogę się domyśleć,
po co im ta zabawa,
w jakieś wybory do sejmu,
w jakieś wyborcze prawa.
Pełnoletni bandyci,
oprawcy i złodzieje
bawią się w demokrację,
w prawa i przywileje.
Cały kraj mają w garści,
ukradli i dzierżą w łapie,
jak się żywnie spodoba
bolszewickiemu satrapie.
Już twoją duszą zgubioną
diabły z bezpieki kupczą.
Już oni ciebie zgomułczą!
Już oni ciebie zosubczą!
I naraz te diabelskie syny,
kuzyny i szwagry,
po zabawach w procesy,
w rewizje, czystki, łagry,
w egzekucje i zsyłki,
w śmierć ludzką i ludzki lament,
bawią się. W co?
W demokrację, w narodowy
parlament!
Na Ziemiach Odzyskanych
Po wyjściu z więzienia pan Wiktor jedzie do domu, ale tu sytuacja jest trudna. W 1940 roku umiera ojciec. Trzy lata później spalił się dom. Pisze list do współwięźnia z celi, Adama Borzobohatego, który wyszedł dwa lata wcześniej. Ten akurat znalazł pracę w Rolniczym Zakładzie Doświadczalnym w Barzkowicach. Odpisuje Sumińskiemu, by przyjeżdżał, bo tu ludzie zewsząd przyjeżdżają na roboty sezonowe, więc i on tu znajdzie pracę.
- Zawierzyłem jemu, bo to był człowiek dobry i pojechałem – mówi pan Adam. Jedzie i przez dziewięć miesięcy pracuje w Barzkowicach. Borzobohaty, człowiek wykształcony, z przedwojennym dyplomem inżyniera rolnika, od 1 kwietnia 1958 r. zostaje dyrektorem Stacji Oceny Odmian w Prusimiu koło Reska. Zabiera ze sobą Sumińskiego, który osiada tu już na stałe. Zostaje magazynierem. Dyrektor Borzobohaty po ośmiu latach rezygnuje i wyjeżdża do Bydgoszczy. Znając jego życiorys, można się domyślać, dlaczego.
Niepodległy do końca, zapomniany doszczętnie
Pytam, czy należał do ZBOWiDu. Mówi, że nie, bo to była zbieranina pod wodzą słynnego Moczara. Po 1990 roku wstąpił do Stowarzyszenia Byłych Więźniów Politycznych. Otrzymał kilka odznaczeń.
- Wiedziałem, że jestem pod okiem partii, więc trzymałem się od tego z daleka. Pod koniec lat siedemdziesiątych namawiali mnie, bym wstąpił do partii. Odpowiedziałem kategorycznie, że nie. Dyrektorów zmieniali często. Jak byli niepartyjni, to jeszcze jakoś się żyło. Po tym, jak odmówiłem wstąpienia do partii, to zrobili nagonkę, bym ustąpił z magazyniera. Nie opierałem się, bo wiedziałem, że z nimi nie wygram. Odszedłem z magazyniera i 13 lat przepracowałem jako stróż nocny – mówi. Nawet w ten sposób potrafili człowieka upokorzyć.
Pytam, czy nowe władze, po 90. roku, zapraszały go, jako kombatanta, na uroczystości niepodległościowe. Mówi że nie.
- Całe Resko było komunistyczne i do dzisiaj jest. Jeszcze ten duch tu panuje. Nie chcę oskarżać, ale tak to widzę – streszcza w tych trzech krótkich zdaniach obecną sytuację. Aż chce się sparafrazować wcześniejsze słowa pana Adama – może i zmienił się ustrój, ale nie system.
Gdy już wychodzę, wraca do tortur, jakie przeszedł, jakby to wciąż w nim tkwiło i musiał o tym mi powiedzieć. – Prawie z każdym tak robili. Ci ludzie co to przeżyli, to nie tak spokojnie, jakby się wydawało. Niektórzy o tym nie wiedzą nawet, ale dobrze, żeby wiedzieli. Powinni pisać o tym w podręcznikach szkolnych, by ludzie wiedzieli, co to jest komuna.
Kazimierz Rynkiewicz
Otrzymałam niedawno życzenia świąteczne od Pana Wiktora Sumińskiego. Są one, ,wynikiem' komentarzy do artykułu P.Kazimierza Rynkiewicza. Jeszcze raz dziękuję. Pracuję nad zebraniem materiałów o Panu Wiktorze i jego kolegach - Żołnierzach Wyklętych. Chętnie nawiążę kontakt z osobami, które posiadają na ten temat wiedzę, źródła, zdjęcia. Jestem historykiem, podaję nr telefonu do Szkoły Podstawowej w Dobrzykowie - 242775414. Serdecznie pozdrawiam
Bogumiła Zalewska-Opasińska
~Kalina
2014.06.23 10.46.05
Bardzo dziękuję za artykuł przybliżający postać p.Wiktora,którego znałam osobiście mieszkając z Rodzicami w Prusimiu.W tamtych czasach nikt o przejsciach w wiezieniu PRL nie opowiadał,więc nie wiedziałam jak bohaterskim Czlowiekiem jest p.Wiktor.Pamietam tylko blizne na Jego policzku.
Brat znalazł artykuł p.Redaktora, a ja wysłałam życzenia świateczne Wielkanocne 2014 do p.Wiktora,ktore mam nadzieje że dotarły.
Pozdrawiam serdecznie Kalina Borzobohata
~Kazimierz
2014.01.20 14.07.55
Dziękuję za pozdrowienia. Mam nadzieję, że opisując historię takich ludzi, jak Pan Wiktor Sumiński, w jakiejś drobnej części wypełniam luki w naszej wspólnej, polskiej historii. Kiedyś dzieci i wnuki przyjdą i będą pytać, jak to było, i może tutaj znajdą jakiś ślad, jakąś cząstkę odpowiedzi. Panu Wiktorowi przekażę pozdrowienia. Pozdrawiam Panią równie serdecznie, i przy okazji kadrę i uczniów szkoły w Dobrzykowie.
Kazimierz Rynkiewicz
~Bogumiła
2014.01.04 19.30.04
Bardzo dziękuję autorowi artykułu - Panu Kazimierzowi Rynkiewiczowi za przypomnienie postaci, ,Żołnierza Wyklętego - Pana Wiktora Sumińskiego. Mieszkam w pobliżu Koszelówki, interesuję się historią powiatu gostynińskiego, zwłaszcza w okresie II Rzeczypospolitej. Znane mi jest nazwisko bohatera artykułu i wspomnianych przez Niego kolegów, niektórych -niestety straconych przez UB. Pozdrawiam serdecznie Pana Sumińskiego oraz autora artykułu- Pana Kazimierza Rynkiewicza
- Bogumiła Zalewska-Opasińska - dyrektor Szkoły Podstawowej w Dobrzykowie.
Do przewidzenia było, że przylezą miłośnicy Szechtera, Wolińskiej i będą pluć na człowieka, opisywanego w artykule, bo żyć jak on nie starcza bydlątkom odwagi.
~
2013.11.28 22.19.58
Przesiedział prawie całą wojnę na zapiecku
~
2013.11.27 08.15.21
No właśnie ?
~....
2013.11.26 22.00.35
Pan Bóg wszystko widzi i Jego szczere porywy młodości, a potem cierpienia. Ale kiedyś da za nie nagrodę, a P. Sumiński powie, że warto było i zapomni o torturach. A cóż powiedzą przed Bogiem tchórze?
~
2013.11.25 15.33.53
Frontu nie przeszedł.
~
2013.11.25 13.18.09
Jednak z Niemcami nie walczył ?
~Jarun
2013.11.21 11.36.47
Ach gdyby to Doda, czy inna miernota . .. przyjechała do Łobza -towarzystwo zesikało by się ze szczęścia. Wolą gówno w złoty papierku -to rarytas dla nich!
~Jarun
2013.11.20 21.12.10
Jednak to młodzi krzyczą: "Cześć i sława bohaterom !" i te słowa kierują do pana Władysława Sumińskiego, a nie do Jego katów i oprawców. Tylko, że temu (śp) co zbrodnie przeciął "grubą kreską" -chcą dzisiaj stawiać pomniki.