(RESKO) W Resku od lat funkcjonuje zakład przetwarzający krewetki Resko sp. z o.o Production Plant. Niedawno w telewizji szczecińskiej ukazał się krótki materiał dotyczący wyrzucania na pole w Policku, pancerzy krewetek, co z kolei rodzi opór mieszkańców, albowiem towarzyszy temu nieznośny fetor.
Gdzie to poletko?
Aby zlokalizować poletko udaliśmy się do radnego Andrzeja Nowaka, w którego okręgu rzecz ma miejsce. Zgodził się zaprowadzić nas na pole, na którym zakład wysypał pancerze. O towarzyszenie nam poprosił również kolejnego radnego - Adama Seredyńskiego. Tym samym całą grupą udaliśmy się na miejsce. Po drodze spotkaliśmy mieszkańca Policka, sąsiadującego bezpośrednio z miejscem, na które wyrzucono pancerze. Nie był to trudne, albowiem musieliśmy przejść obok jego posesji.
– Z tego co mówią mi tutaj ludzie, wynika, że to było wywożone już na wiosnę i to duże ilości, że aż biało było na polu, ale teraz jest to najbardziej uciążliwe, bo jest tu fabryka much i smród. Przychodzą tu dziki, lisy. Rzadko tu bywam, ale gdy przyjechałem na urlop, był taki smród, że nie można było okna otworzyć. Wywozili obok mojego domu. To było 29 lipca. Zwróciłem im uwagę, aby więcej tego nie robili. Tego teraz nie widać, ale to jakby białe mięso, robaki, pełno much, to aż się rusza. Szczególnie w czasie upałów. Tłumaczyli się, że w czasie upałów to się szybciej wysusza. Nieprawda. Z wierzchu wyschnie, a gdy gruba warstwa to pod spodem gnije. Oni sypali po całym polu. Nie zgadzam się z tym. Nawet ludzie z końca wioski czują. Przyjeżdża ciągnik, na przyczepie jest dwoje ludzi i rozrzucają łopatami po całym polu – powiedział Zdzisław Graczyk.
Wyjeżdżoną przez ciągnik dróżką udaliśmy się na wskazane pole. Już na skraju plantacji zakładu pośród niewielkiej wierzby, która uprawiana jest przez zakład, widać było rozsypane pancerze krewetek. Byliśmy 9 sierpnia, wiał niewielki wiatr, zapachu nie było już zbytnio czuć, much również było niewiele. Deszcze i minione dni zrobiły swoje. Aby nie niszczyć plantacji, nie wchodziliśmy głębiej. Radny Andrzej Nowak zwrócił uwagę, że skrajem plantacji przepływa rów melioracyjny łączący pobliskie jezioro z rzeką Regą. Skoszoną łąką, przylegająca do plantacji, udaliśmy się w tamtym kierunku.
Spotkanie na plantacji
Gdy już byliśmy niemal na miejscu, zauważyliśmy zbliżających się do nas ludzi. Po obejrzeniu rowu melioracyjnego zawróciliśmy. Okazało się, że ludzie, którzy zmierzali w naszym kierunku to dyrektor zakładu krewetek Marcin Weltrowski oraz kierownik Ludwik Graczyk.
– Mamy oświadczenie z instytutu badania roślin, że ta krewetka, którą tu wysypujemy w znikomej części, ponieważ mamy około 300 ton odpadu, jest nawozem. Odpad oddajemy za pieniądze do dalszego przerobu na mączkę i paszę dla zwierząt. Rzadko się zdarza, że wysypujemy tutaj. Ostatnio było sypane dwa tygodnie temu, są to nieznaczne ilości, na całe pole (około 10 ha) była wysypana tona. Jest to jak najbardziej naturalny nawóz nadający się do roślin. To nie są sytuacje takie, że wysypujemy coś na pola, bo nie mamy co z tym zrobić. Dokumenty są do wglądu i można je zobaczyć. Nikt do nas nie przyszedł i nikt nie powiedział, że to komukolwiek przeszkadza. To jest lepsze niż nawozy sztuczne, kupowane w Policach – powiedział dyrektor.
Radni zwrócili uwagę dyrektorowi, że powinien był uprzedzić mieszkańców o tym, że taki nawóz będzie wysypywany. Dyrektor nie zgodził się z tym, twierdząc, że nikt sąsiadów nie pyta, czy może wylać gnojowicę, która również śmierdzi. Radni zauważyli, że zakład przez swoje praktyki wywożenia odpadów zrobił z pola zbiorowisko dzikiej zwierzyny, która przychodzi tutaj na żer. Wskazali, że gdy przyzwyczajona do łatwego żeru nie otrzymuje pokarmu, wyrusza do ogródków okolicznych mieszkańców. Podpierając się opinią łowczego, zwrócili również uwagę, że istnieje prawdopodobieństwo, że zwierzyna będzie przez takie praktyki przebiałkowana.
Na takie uwagi dyrektor zakładu odparł, że radni, mając wiedzę, że wysypywanie pancerzy przeszkadza mieszkańcom, powinni przyjść do zakładu i tam z nim po ludzku porozmawiać.
- Do mnie nikt nie przyszedł, nikt nie rozmawiał. To nie są odpady pochodzenia zwierzęcego, tylko odpady rybne. Nikt nie przyszedł do mnie i nie powiedział, że mu to przeszkadza. Dlaczego nikt do nas nie przyszedł, tylko od razu ściąga się telewizję? Gmina nie kontaktowała się ze mną, nie było żadnego sygnału. Powiem taką rzecz. Dostaliśmy od gminy pozwolenie na odprowadzenie ścieków do Regi, nikt z nami z gminy nie rozmawiał, tylko przysłali kontrolę z Ochrony Środowiska. Mamy na to dokumenty – kontrola wypadła pozytywnie, okazało się, że gmina w sposób nieprawny podpisała z nami umowę. Na własny koszt wybudowaliśmy zbiorniki i przestaliśmy odprowadzać ścieki, na które mieliśmy podpisaną umowę. Zaczęliśmy gromadzić i są wywożone na oczyszczalnię ścieków. Tu chodzi o atmosferę wokół zakładu. Potrzebuję 50 osób do pracy i nikt z gminy nie pomaga mi, aby tych 50. ludzi zdobyć. Współpracuję z Białogardem, który jest 70 km stąd i tam mi pomagają. Kupuję specjalnie autobus, którym będę dowoził tych ludzi do pracy. Tutaj pies z kulawą noga mi nie pomaga, ludzie są nastawieni anty do mnie. Był problem, rozwiązaliśmy go, ale od razu było z góry po głowie. Tutaj z tym wskazał na pole – nikogo nie było u mnie. Tak samo przyjechała telewizja, nawet nie wiedzielibyśmy, że program w telewizji był kręcony na nasz temat, gdyby nie to, że pan Ludwik przypadkowo przejeżdżał. Redaktorzy nawet nie zainteresowali się tym, żeby przyjść i żeby się z nami spotkać. Nikt nie zapytał czy mamy na to jakieś dokumenty, badania. Nikt się tym nie zainteresował. Jeżeli to ludziom przeszkadza, nie będziemy nawozić w ten sposób.
Chodzi o to, że tutaj nikt po ludzku nie załatwia żadnych spraw. Wystarczyło przyjść i powiedzieć. Nikt nie przychodził. Z połowy miasta idą ścieki do rzeki Regi, proszę iść zobaczyć co się tam dzieje. Moich krewetek tam nie ma od listopada tamtego roku. Tu chodzi cały czas o atmosferę. Cały czas podkładane są mi kłody pod nogi. Jestem zbulwersowany tym, że nie widać jakieś chęci z waszej strony. I jest taka sprawa, że jeżeli ja się zdenerwuję, to odejdę stąd i zostawię 150 pracowników wam na garbie – bezrobotnych i pójdę do Białogardu. W sumie z gminy Resko pracuje około 80 osób – powiedział dyrektor.
Podczas dalszej rozmowy dyrektor wyjaśnił, że jest rozliczany z odpadów, a to co jest wysypywane na pole to jedynie niewielki procent i nie jest to utylizacja; po takim nawozie wiklina lepiej rośnie. Wyjaśnił również, że Holendrzy kupowali pancerze od zakładu jako nawóz pod rośliny.
Radny Adam Seredyński poddał w wątpliwość czy pancerze są odpowiednim nawozem.
– Wiem, że są azotany czy fosforany. Jeżeli te środki połączą się z wodą, to powstaje amoniak czy inne rzeczy. Mogą być metale ciężkie i to idzie do wody. Jestem zdumiony tym, że to zostało w kraju – powiedział radny, wskazując na rów melioracyjny biegnący do Regi.
– Wynika więc, że nie jest to szkodliwe, bo nie było ani zwiększonej ilości padnięcia zwierzyny, ani śnięcia ryb – podsumował kierownik Ludwik Graczyk.
Dyrektor dodał, że ścieki poprodukcyjne przez wiele lat spuszczane były do Regi i też nic się nie działo. Wyjaśnił, że musi rozliczyć się z odpadów, bo inaczej zakład zostałby zamknięty.
Smród był nie do wytrzymania
Następna część spotkania odbyła się już na posesji pana Zbigniewa, który dołączył do grupy rozmawiających. Tu pojawił się problem, kto do kogo powinien przyjść – czy kierownictwo zakładu do okolicznych mieszkańców z informacją, że odpady będą wywożone, czy mieszkańcy do zakładu – że im śmierdzi. Wynikło z tego, że nie ma żadnego kontaktu i porozumienia pomiędzy zakładem, mieszkańcami a gminą.
– Jak to wyrzuciliście na pole, to wszystko się ruszało, tyle było białego robactwa, były tam takie roje much jak pszczoły się roją. Smród był nie do wytrzymania – powiedział Zdzisław Graczyk.
Radny Andrzej Nowak wyjaśnił dyrektorowi, że najlepiej decyzję podejmować, gdy człowiek sam sobie wysypie pod dom i stwierdzi czy jest mu z tym dobrze czy nie. Z kolei radny Adam Seredyński zwrócił uwagę na inny aspekt – skoro strażnicy wiedzieli, to zapewne burmistrz i sekretarz również. Dyrektor powtórzył, że on o niczym nie wiedział, że nie otrzymał żadnego oficjalnego pisma.
- Byłem przekonany odwrotnie – że wszyscy wiedzieli i wszyscy zamykali usta – powiedział radny A. Seredyński.
- Jeżeli chcą ze mną porozmawiać, wysyłają pismo oficjalne, wzywają mnie. Idę rozmawiam, rozwiązuję. Czy pan myśli, że gdyby tu była telewizja to ja nie stanąłbym w obronie własnej i nie rozmawiał? Ze strony burmistrza mamy przychylność, jednak od pani sekretarz nie. Jeżeli ktoś rozmawia ze mną jak z uczniakiem, sadza mnie i mówi – ja panu odcinam w takim zakładzie z dnia na dzień kanalizację i straszy, że zamknie mi zakład? - dodał dyrektor.
Mieszkańcy
Po rozmowie na posesji pana Zdzisława umówiliśmy się z dyrektorem, że przybędziemy do niego do zakładu. Przed tym udaliśmy się do mieszkańców, którzy mieszkają w pobliżu pola, na które rozsypywano pancerze.
Pierwsze gospodarstwo, które odwiedzamy należy do Jana i Janiny Okrasa.
– Przed chwilą był tu dyrektor. Pytał, dlaczego od razu poszliśmy do telewizji, zamiast najpierw porozmawiać z nim. Ile razy wywoził? W tym roku parę razy. W poprzednich latach nie wozili. To w tym roku tylko. Gdyby spytał, to nie zgodziłbym się na ten smród. Powiedziałem dyrektorowi, że nieprzyjemna sprawa była, bo czy cokolwiek robiło się na polu, to nie szło wytrzymać. O dzikiej zwierzynie nawet nie mówię. Moje pole i zakładu grodzi tylko miedza. Dobrze, że truskawka zaorana, bo nie byłoby zbioru. Pan dyrektor nie pyta mnie czy mu wolno czy nie, bo co ja mam wspólnego? To jego pole. Pan dyrektor to pan dyrektor, a ja zwykły człowiek. Krewetka mi nie przeszkadza, ale smród - powiedział Jan Okrasa z Łabunia Małego.
- Jak truskawkę mieliśmy, to nie było wożone – dodała żona - Janina.
Kolejną osobą, do której zajeżdżamy jest Irena Rakicka. Mieszka w sporej odległości od pola.
– Tragicznie było. Miałam gości z Niemiec. Gdy wiatr wiał od pola, to był fetor. Jest jeszcze problem, bo dziki zrobiły sobie przez moje pole drogę na wiklinę do krewetek i z powrotem. Zwracałam się do koła łowieckiego Żubr, bo wszystko mam zniszczone, stratowane. Trwa to od dawna - parę lat. Gdy jedzie się do miasta, to czuć smród. Wiele razy widzi się tam ciągniki, a co oni robią tam z przyczepą? Jest to dla nas straszny problem, ale tam w zakładzie są ludzie, którzy pracują... Odkąd tylko krewetki powstały, to wywozili. Czasami rowerem jeździłam do pracy, to z odpadów były ścieżki, a przy tym ogromny fetor.
Jak się na to najechało, to można było się przewrócić. Jest tam bardzo dużo much. U nas niektórzy szamba wywożą czy gnojownicę.
U mnie ludzie z Niemiec byli, a tu smród! Myślałam, że to z szamba czy gnojowicy, a oni, że to zgniła ryba śmierdzi. Gdy brat z Łabunia chodzi na spacery i wejdzie na górę, to też mówi, że śmierdzi. Czuć strasznie jak wiatr zawieje, ale i jak jest słoneczna pogoda, to jest tragicznie. Jak były upały to było nie do wytrzymania. Teraz jest wypłukane, po deszczu, to już jest spokojnie. Mamy kawałek poletka i sadziłam ziemniaki, zawsze nam to wystarczało. Teraz to nawet nie zaglądamy w ten ogród, tak jest stratowany przez dziki. Wydeptały drogę przez nieużytki za ogrodem do wierzby, o lisach nawet nie mówię – powiedziała Irena Rakicka. Jej słowa potwierdził mąż, który w tym czasie powrócił do domu.
Radna Edyta Klepczyńska o całej sprawie dowiedziała się około półtora tygodnia temu. Wprawdzie nie sąsiaduje z polem, ani nie jest radną z tego okręgu, jednak i ona została o całej sprawie powiadomiona.
– Jak można odpady poprodukcyjne wywozić na pole? Przecież to jest degradacja środowiska. Jest to bulwersujący sposób pozbywania się odpadów poprodukcyjnych i zatruwania środowiska. To, że zatrudniają ludzi, nie oznacza, że mogą zatruwać środowisko.
Jak wynika z rozmów z mieszkańcami, poletko stało się żerowiskiem dla dzikiej zwierzyny. Niektórzy uważają, że w ten sposób zwierzęta przebiałkowują się. Ktoś inny widział, jak bocian dławił się połkniętą przez siebie krewetką, która zakleszczyła mu się w przełyku. Sprawą zostałam zainteresowana przez mieszkaniowców i radnych. Byłam na miejscu, to był niemiłosierny fetor i mnóstwo much. Gdy to wysypali było 30 st.C. Słyszałam, że do gminy było zgłaszane już miesiąc, czy dwa wcześniej, dlaczego radni o niczym nie wiedzieli i nic w tej sprawie się nie działo? - dopytywała radna.
W zakładzie
Po dotarciu do firmy okazało się, że oczekiwała już na nas prezes firmy Magdalena Juncewicz łącznie z dyrektorem Marcinem Weltrowskim.
Prezes firmy podkreśliła, że zależy jej na wizerunku firmy nie ze względu na odbiorców, bo ci są poza granicami kraju, ale ze względu na potencjalnych pracowników, których wciąż w firmie brakuje. W tej chwili są w stanie przyjąć około 50-70 osób.
- Już walczymy od lat z różnymi mitami – woda po kolana, praca na stojąco, choroby weneryczne od krewetek... O ile z burmistrzem współpraca układa nam się dobrze, choć jest to współpraca rzadka, o tyle wydaje nam się, że w gminie jest osoba, która nas nie lubi i chce nam zrobić „kuku”. Jeśli chodzi o odpady, o pancerze, użyźniamy glebę tym pancerzem od lat. Nie powiem pani czy jest to pięć, czy siedem lat. Nasz pancerz produkowany jest obecnie w ilości około 15 ton tygodniowo, gdybyśmy wysypywali wszystko na nasze pole, to byłyby tam już góry. Nasz pancerz sprzedajemy. Jest to odpad o bardzo dużej zawartości chityny, o bardzo wysokiej zawartości białka, jest to organiczny składnik wielu produktów, np. pasz dla ryb hodowlanych typu łososie pstrągi, zawiera chitosan potrzebny rybom do budowy kości. Jest dodawany też do pasz dla drobiu znoszącego jaja, natomiast, głównie przez firmy holenderskie - jako nawozy organiczne dla kwiatów ozdobnych i tu jest przyczyna naszego korzystania z pola. My sprzedajemy pancerz, więc na nim zarabiamy. Nie za bardzo opłaca nam się wysypywać go na pole. Zaczęliśmy sprzedawać go do firmy z Holandii i wtedy zaczęłam się tym interesować. Mówimy tu o czasie sprzed siedmiu - ośmiu lat. Okazało się, że nasz Zachodniopomorski Uniwersytet Technologiczny robi na pancerzu stałe badania na temat wpływu dodawania krewetki do podłoża, do kwiatów i roślin ozdobnych. Skontaktowałam się z prof. Bartkowiakiem, który po pierwszych wynikach badań stwierdził, że ma to niesamowity wpływ na rozwój kwiatostanu, na wytrzymałość roślin itd. Opinia jest bardzo pozytywna. I my też 7-8 lat temu dokonaliśmy takiej próby. Co jakiś czas rozsypywaliśmy pancerze w promilowej wręcz ilości w stosunku do naszej produkcji na naszym polu. Okazało się, że ma to bardzo pozytywny wpływ na rośliny. I tak zaczęliśmy to robić od wielu lat.
Wybuchło w tym roku. Dyrektor pojechał dzisiaj z panem kierownikiem do tych ludzi, którzy wypowiadali się do telewizji, aby porozmawiać z nimi o tej sprawie. Skoro im przeszkadzało, śmierdziało, to dlaczego nie przyszli? Rozmawiał również po to, by im wytłumaczyć, że na przyszłość, jak coś innego będzie się działo, by z nami porozmawiać. Coś by się z tym zrobiło, zaprzestalibyśmy nawozić. To nie jest aż taki wielki wpływ na tę wiklinę. Z wikliny produkujemy meble, kosze, trumny. Produkcja jest ograniczona w stosunku do tego, co było kiedyś. Kiedyś przyjeżdżały dwa tiry tygodniowo, teraz jest zdecydowanie mniej.
Prowadzimy sprzedaż koszy wiklinowych nad morzem i mamy klienta w Wielkiej Brytanii na trumny z wikliny do kremacji. To jest okazjonalnie, bo tylko jeden TIR na pół roku, ale żeby TIR zrobić, to trzeba wiklinę mieć i trzeba kilka osób, które te trumny wykonają. Działalność w dużym zakresie ograniczyła się, Chiny nas wyparły. Nie dlatego, że muszę, ale dlatego, że chcę, dla dobrych stosunków z ludźmi, zaprzestanę rozrzucania pancerzy krewetek.
Bardzo dużo współpracuję z Zachodniopomorskim Uniwersytetem Technologicznym – mamy wiele projektów mających na celu generalnie ochronę środowiska i ekologię. Badania prowadzi Wydział Kształtowania Środowiska i Rolnictwa katedra Ogrodnictwa. Natomiast profesor Artur Bartkowiak kierownik Zakładu Opakowalnicta i Biopolimerów, Wydział Nauk o Żywności i Rybactwa Akademii Rolniczej w Szczecinie, na moje pytanie co mam z tym wszystkim zrobić, powiedział, że nie może uwierzyć, jak nierzetelnie dziennikarz podszedł do tematu i przede wszystkim, że dotknęło to akurat mnie, w momencie, kiedy pracujemy akurat nad kolejnym projektem odzyskiwania z naszych pancerzy chitozanu, gdzie pracujemy nad wprowadzeniem całkowicie biokompostowalnych opakowań foliowych. Będziemy pakować krewetki w zalewie w woreczki, które możemy wrzucić do kompostu - powiedziała prezes Magdalena Juncewicz.
Gdyby było za dużo metali – nie istnielibyśmy
Podczas dalszej rozmowy prezes firmy ustosunkowała się do wątpliwości radnych. Wyjaśniła, że to oczywiste, że w pancerzach znajdują się metale i na to prowadzone są badania. Krewetki, które trafiają do Reska, są dziko żyjące, poławiane w dwóch miejscach: w Morzu Północnym oraz w okolicach Grenlandii.
- Na chwilę obecną sprzedajemy około 9 ton mięsa tygodniowo różowej i szarej. Czy krewetki z za dużą ilością metali ciężkich weszłyby na rynek zachodni i byłyby sprzedawane od 25 lat, gdyby metali ciężkich było za dużo? Nie istnielibyśmy, nie byłoby rynku na zachodzie.
Nasze pancerze są wykorzystywane nie tylko do gleby, ale i w gastronomii. Na podstawie naszych pancerzy robione są wywary rybne, tzw. bisque do wszelkich zup rybnych dla gastronomii dla wszelkich hoteli i restauracji na zachodzie. Nasze pancerze są najbardziej poszukiwanie, bo mają najbardziej wyraźny smak, więc tutaj to samo – gdyby była w nich zbyt duża jakichkolwiek szkodliwych substancji, to nikt by tego od nas nie brał.
Z drugiej strony, jak wywożą ludzie gnojówkę na pola po to, by użyźnić glebę, to pachnie?Mieszkałam w Łobzie przez wiele lat i to co krochmalnia robi tam z zapachem, to przyprawia o ból głowy i coś się da z tym zrobić? Nie. Natomiast my możemy z tym coś zrobić, bo my nie jesteśmy wielką krochmalnią i do nas sąsiedzi mogą przyjść i powiedzieć słuchajcie – zróbcie coś z tym. I jestem pewna, momentalnie zaprzestalibyśmy. My de facto nie zrobiliśmy nic złego, teraz zapewne będzie kontrola z Ochrony Środowiska itd. zadzwoniłam do Telewizji Polskiej, bo doszło tutaj do zniesławienia i szkoda dla naszego wizerunku i naszej firmy – dodała prezes M. Juncewicz.
Dyrektor firmy Marcin Weltrowski zwrócił uwagę, że straż miejska w pierwszym odruchu, gdy otrzymała sygnały od mieszkańców, powinna przyjść do zakładu. Prezes zakładu stwierdziła, że wystarczyłby telefon z gminy, aby oni ze swojej strony podjęli działania. Kolejny raz podkreślili, że nie mieli żadnego sygnału. Prezes dodała, że firma jest pod ścisłą kontrolą Powiatowego Inspektoratu Weterynarii. Ma wdrożony system HACPP, w styczniu tego roku został wdrożony system IFS.
- Co roku jesteśmy audytowani, musimy się praktycznie z całego kilograma i z całego ruchu rozliczać. Nie możemy nic zmienić na produkcji bez zgody Weterynarii. O wywożonych odpadach na poletko nie informowaliśmy weterynarza, bo to nie przyszło nam nawet przez myśl, bazując na badaniach i na własnym doświadczeniu. Ja sobie własnej wikliny nie zniszczyłabym czymś, co by mi ją wysuszyło, spaliło czy cokolwiek. Lata doświadczeń pokazało, że to ma bardzo pozytywny wpływ. Koniec, kropka, nie ma w tym żadnej wielkiej filozofii – dodała prezes firmy.
Całkiem innego zdania jest sekretarz Gminy w Resku, która o poletku wiedziała już przed emisją programu telewizyjnego, bowiem sprawę tę badali strażnicy miejscy.
- W niedzielę 29 lipca strażnik miejski otrzymał informację od jednego z mieszkańców, że na pole wikliny zostały wywiezione odpady z zakładu krewetek. W poniedziałek i we wtorek udał się na miejsce i porobił zdjęcia. 1 sierpnia o godz. 13.00 pod budynkiem zakładu spotkał pana Graczyka i poinformował, że udaje się do zakładu, aby porozmawiać i wszczyna postępowanie w tej sprawie. Pan Graczyk powiedział, że ma opinię biegłego, że to jest nawóz. Strażnik miejski poformował w związku z tym, aby 2 sierpnia pan Graczyk opinię tę przedstawił w siedzibie straży. Do 7 sierpnia jednak kierownik zakładu nie odezwał się. 7 sierpnia burmistrz Reska wszczął postępowanie administracyjne o wydanie decyzji nakazującej posiadaczowi odpadów usunięcie odpadów z miejsca nieprzeznaczonego do ich składowania i magazynowania. Postępowanie administracyjne jest w toku. Zostało ono wszczęte jednak nie wobec zakładu, ale właścicielki gruntu, a jest nią Jadwiga Karłowska van Bergen.
Wobec zakładów zlokalizowanych na terenie gminy nigdy nie zaczynamy od pism, straszenia ani mandatów. Podobnie było i tutaj. Na odpowiedź zakładu czekaliśmy od 2 do 7 sierpnia. Wszczęliśmy postępowanie dopiero wówczas, gdy nie otrzymaliśmy dowodu, że jest to nawóz, zgodnie z twierdzeniem pana Graczyka. W każdej chwili zakład może dostarczyć nam taki dowód – powiedziała nam sekretarz gminy Resko Danuta Mielcarek.
Obecnie sprawą zajmuje się Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Szczecinie.
Magdalena Mucha
WETERYNARZU OBUDZ SIE !
Ciekawe komu te krewetki sa przedawane? Domyslam sie ze ida do czystej srodowiskowo Skandynawi.
Smrod pozostaje w kraju, a czysty produkt sprzedaje sie za granice. Szkoda, ze nie odwrotnie!
Pogratulowac tylko lokalnemu weterynarzowi!
To on bezposrednio utrzymuje dozor nad zakladem i dokonuje kontroli. Kazda czynnosc z produktem do przerobu lub
jego odpadem jest kontrolowana, protokolowana, dokumentowana i przechowywana przez okres 3 lat.
Mozna bylo zaczac najpierw pytac sanepid a nie odrazu od gazet i pewnie TV
Sokoro zaklad taki "Swiety" to ktory weterynarz czy kierownik Sanepidu podpisal sie pod utylizacja odpadow - z produkcji recznego obierania krewetki - na otwartym polu. Watpie w ten rozpczliwy styl samoobrony Resko sp.zoo PP
~
2012.10.03 22.43.46
miasto umiera nie ma pracy teren kiepski na inwestycje nasze dzieci nie mają szans na na pracę a wam smród przeszkadza chore
~PL
2012.09.24 19.24.54
Nikomu nie można w powiecie dogodzić. Zawsze coś śmierdzi, coś jest nieestetyczne, itd. można wymieniać. Wszyscy chcieliby tu mieć wieżowce 300 metrowe, baseny, czyste lasy, wysokie zarobki, pracę w biurach i cały możliwy luksus. Najlepiej niech radni i mieszkańcy zejdą na ziemię i wezmą się do roboty. Radni niech szukają więcej takich firm które zatrudniają pracowników, a mieszkańcy nie narzekają - w naszym "powiecie" może być tylko gorzej. Radni powinni pamiętać, że jak stracą jednego przedsiębiorcę to ten właśnie przedsiębiorca pociągnie za sobą 10 innych rąbiąc nam "reklamę" całkowicie za darmo. ..
~michalek
2012.09.22 12.25.48
Nalezy zamknac zaklad krewetek.Zwolnic ludzi a jak beda bezrobotni to madrale radni wymysla program ich zatrudnienia na polach gdzie leza pancerze krewetek. Z tych pancerzy beda wyrabiane kaski ktore beda zakladane na chore lby radnych z Reska. I gdzie tu problem ?