Trochę o demokracji przy okazji święta Konstytucji 3 Maja
(FELIETON) Niedawno zajrzałem na portal telewizji nezależna.pl i natrafiłem na wywiad z socjologiem prof. Piotrem Glińskim.
Piotra poznałem na początku lat 90., gdy był jeszcze doktorem. Gdy go zobaczyłem na ekranie, jak mówi, przypomniały mi się stare już czasy, gdy przyjechał do Kościuszek, gdzie mieszkałem, na zjazd Federacji Zielonych. Później zaprosiłem go, współorganizując Festiwal Filmów Ekologicznych w Nowogardzie, na wykład, bo jako socjolog zajmował się ruchami społecznymi, w tym raczkującymi wtedy w Polsce – ekologicznymi. Napisał później znakomitą syntetyczną pracę pt. „Polscy Zieloni” (IFiS PAN 1996), w której pierwszą część poświęcił ogólnej teorii ruchów społecznych, bazując na literaturze światowej (teoria zachowań zbiorowych, mobilizacja zasobów, organizacja, spontaniczność, inność, samoświadomość, wspólnota opinii i celów, indywidualne działania przystosowawcze itp.). Później odwiedziłem go parę razy w Warszawie, gdzie rozmawialiśmy - wiadomo - o polityce. Jeszcze później każdy zajął się swoimi sprawami i teraz nagle, po wielu latach, trafiam na ten wywiad z nim, pod znamiennym tytułem: „Dlaczego polskie elity zdradziły?”. I okazuje się, że mamy bardzo podobne rozpoznanie procesów społecznych zachodzących w Polsce. Socjolog ma to do siebie, że gromadzi i bada wiedzę na temat społeczeństwa, na podstawie danych empirycznych. Porównuje, więc pamięta.
Piotr przypomniał w tym wywiadzie, że Solidarność w 1981 r. miała trzy główne postulaty: samoorganizację społeczeństwa, samorząd pracowniczy i rozliczenie komunizmu i żadne z nich nie zostało zrealizowane. Elity, które weszły do polityki na plecach tego ruchu, wypięły się na społeczeństwo, zdradziły te ideały. Elitom przypisał funkcje: przewodnią, wzorotwórczą i organizacyjną oraz przypomniał, że elity zawsze miały obowiązki wobec tych, którzy stoją niżej w hierarchii społecznej.
Dlaczego zdradziły? Posłuchajmy prof. Glińskiego. - To jest kwestia interesów. Ktoś, kto inaczej postrzega swoje cele życiowe i uważa, że interes własny jest podstawowy do realizacji, to realizuje ten interes.
A dlaczego nie realizują interesu społecznego? - Bo to są elity w dużej mierze kraju postkolonialnego, które w pierwszym rzędzie realizują własne cele, a w drugim - cele podmiotów spoza naszego społeczeństwa. Czy pochylają się nad realnymi problemami tego społeczeństwa, czy realizują jakieś inne interesy, związane być może z innymi ośrodkami władzy. Mnie jest trudno określić, kto by za tym stał, ale dziwię się, że podstawowym zadaniem elit w Polsce jest budowa stadionów, a nie zajmowanie się 25. procentami polskich dzieci, które żyją w strefach ubóstwa kulturowego i ekonomicznego i są skazane na marginalizację.
Dziennikarz Krzysztof Rak zauważa, że elity nie musiałyby wysługiwać się obcym interesom, bo Polska jest dużym krajem w Europie i elity mogłyby mieć satysfakcję z samodzielnego rządzenia. Dlaczego więc nie chcą być samodzielne?
- Łatwiej jest realizować własne interesy i obce, niż prowadzić trudny dialog z własnym społeczeństwem. Żywioł demokratyczny nie jest prostym żywiołem; to jest bardzo wiele interesów, wiele grup, wiele wartości, wiele pomysłów. Demokracja nie jest łatwym systemem. Łatwa jest demokracja proceduralna; wybory co cztery lata, większość wygrywa, obejmuje władzę i funkcjonuje. Natomiast demokracja uczestnicząca, która wymaga wprowadzenia do polityki codziennej społeczeństwa, jest trudna. Zwłaszcza przy takich obciążeniach historycznych i kulturowych, po 50 latach komunizmu, społeczeństwo polskie nie jest łatwe do kierowania. Każda władza będzie miała problemy, tyle tylko, że elita nie może unikać tego zadania. Elita nie może twierdzić, że łatwiejsze czy prostsze – nie odbieram niektórym z tych ludzi szczerości, może są przekonani, że to, co robią, to jest racja stanu, że to lepsza koncepcja - niż „mordowanie się” z tym społeczeństwem. Demokracja to jest codzienny trud nawiązywania dialogu, kłócenia się, spierania, konfliktu, a jeszcze przy tak niskim poziomie kultury politycznej, to jest oczywiście niebezpieczne. W Polsce jest słaba demokracja. Mamy demokrację proceduralną. Oczywiście nasza konstytucja jest demokratyczna, mamy wybory i dobrze, że to jest, bo to są już jakieś podstawy. W latach 80. wprowadzono ustawy o samoorganizacji – stowarzyszeń i fundacji – ale problem polega na tym, że później, przez kilkanaście lat nie zrobiono nic, żeby to wesprzeć. Podobnie jest z demokracją; nie istnieją lub słabo funkcjonują instytucje niezbędne dla dobrego funkcjonowania dojrzałej demokracji, chociażby takie, jakie opisał 200 lat temu Alexis de Tocqueville, opisując demokrację amerykańską. Brakuje nam niezależnych mediów, w tym publicznych. Przecież do tej pory nie ma mediów publicznych, które by spełniały oczekiwania społeczeństwa - wszyscy się z tym zgodzimy. Ten temat próbuje się przykryć w związku z tą kampanią dotyczącą płacenia abonamentu. To rzecz nieprawdopodobna. Nie można w mediach usłyszeć o dwóch podstawowych powodach, że Polska zajmuje pierwsze miejsce w niepłaceniu; te dwa główne powody, to jakość mediów publicznych, która jest beznadziejna no i ten słynny apel obecnego premiera, żeby abonamentu nie płacić. Także media lokalne; mamy kryzys mediów lokalnych w Polsce. Na początku lat 90. one powstawały, dalej funkcjonują, ale mają olbrzymi problem w relacji z samorządem. Wiele samorządów je kontroluje, czy jest wprost właścicielami mediów lokalnych i to powoduje, że ta podstawowa funkcja mediów, funkcja kontrolna wobec władzy, nie jest realizowana.
Ta zdrada na początku to trochę polegała na tym, że część tej nowej elity bała się społeczeństwa. Ta część poprzednia, która się zmieniła, uwłaszczyła i dalej współsprawuje władzę w Polsce, też zawsze bała się społeczeństwa. Tam była na początku taka myśl, że my jesteśmy mądrzejsi, to za nich to wykonamy. Ale to też jest przecież myśl komunistyczna. Tu między innymi widać antydemokratyzm tych elit.
Czy można uspołecznić elity? Wyjściem byłyby instytucje, które pomagają krążeniu elit, tak jak Vilfredo Pareto opisywał to sto lat temu. Ożywcza byłaby wymiana elit; on to sformułował w ten sposób, że elity, które rządzą, tracą przymioty, które wyniosły je do tej władzy, a na ich miejsce wchodzą inne z innymi przymiotami. W tej chwili jest tak, że jest wiele instytucji, które zapewniają elitom długie trwanie. Można powiedzieć, że dominuje raczej żelazne prawo oligarchii sformułowane przez Roberta Michelsa. To żelazne prawo oligarchii polegało na tym, że elity potrafiły się ze sobą łączyć i długo trwać, zachowując władzę nad masami. Do tego pojawił się współcześnie marketing polityczny, który jeszcze za Pareto nie funkcjonował, a który jest szalenie skutecznym mechanizmem. To jest olbrzymia machina manipulacji społeczeństwem. W tej chwili w ogóle nie mówi się o demokracji, lecz o mediokracji, której istotą jest dobry marketing polityczny. Dzięki temu elity trwają i się utrzymują.
Nadzieja zawsze jest, bo w demokracji jest zawsze możliwość nieoczekiwanego. Procesy społeczne bywają nieprzewidywalne, tak jak to było z Solidarnością. Ważne jest to, żeby te grupy społeczeństwa, które nie godzą się na ten stan, żeby robiły swoje, czyli pracowały nad budową takich instytucji, budową takiej formacji kulturowej i moralnej, która będzie sprzyjała tym zmianom. Myślmy o rewersie tego, co widzimy, o innej kulturze politycznej, o innych instytucjach, o autentycznym dialogu ze społeczeństwem, o solidaryzmie społecznym, o pamiętaniu o tych ludziach, którzy są wykluczeni, których nie interesuje Euro 2012, demokracja „piłkarska” i te wszystkie sztuczki medialne. Ci ludzie muszą borykać się z realnym życiem, a te elity o nich zapomniały. Elity nie są dla nich ani autorytetem, ani nie mają myśli strategicznej. Polskie elity są szalenie biedne, jeżeli chodzi o zawartość myśli strategicznej dla naszego kraju i stąd ten neokolonializm. Lepiej jest coś naśladować, patrzeć na wzorce gdzieś na zewnątrz, niż próbować budować autentyczny program dla społeczeństwa -stwierdził prof. Gliński.
Kazimierz Rynkiewicz