(ŁOBEZ) Na ryby
Czy pamiętacie swoją pierwszą wyprawę na ryby? Ja nie, a przynajmniej tak mi się wydaje, że moja pamięć wiąże się z relacją mojej mamy. Wyobraźcie sobie prawie nową WFM-kę, a na niej tatę, mamę i dwóch chłopaków, takich mniej więcej 4-6 letnich. Jedziemy na jezioro Głębokie, na prawo przed Strzmielami skręcamy w prawo i spory kawałek prosto, a potem w lewo i już jesteśmy na miejscu. Piękna pogoda, duże jezioro, plaża trochę piaszczysto-mulista i na płyciźnie spora ławica płotek. W pobliskim lesie ojciec wyciął nam po kiju leszczynowym, przywiązał po kawałku cienkiej żyłki, dołożył spławik z pióra gęsi, kawałek ołowiu, haczyk, a robaka założyłem z wielkim trudem sam. Rzucaliśmy pod trzciny, a brania były jedno po drugim. Od tamtej pory bakcyl ten nie daje mi spokoju.
Pierwsze zawody wędkarskie
Znów to samo jezioro Głębokie. Zagajenie prezesa, losowanie i hasło - można łowić. Wylosowałem miejsce obok w prawo od współczesnego pomostu przy kępie olch. Zakładam ukopanego na gnojowniku w Świętoborcu czerwonego robaka, rzucam zestaw jak najdalej od brzegu i nic. Fala znosi mi zestaw do brzegu w pobliże krzaków olszyny. Naraz gwałtowne branie. Podcinam, a na haczyku kolczasty stworek, którego pierwszy raz widzę na oczy. Z Wiadomości Wędkarskich pamiętam, że to chyba jazgarz, tylko dlaczego taki mały? I znów rzucam jak najdalej od brzegu, długo nic i dopiero przy krzakach kolejne branie. Sytuacja powtarza się raz za razem. Naraz olśnienie. Skoro nie biorą te duże, to może niech będą te małe. Teraz już nie rzucam daleko, tylko od razu pod te krzaki. Częstotliwość brań wzrosła gwałtownie i ryb w siatce zaczęło przybywać. Wielkość tych ryb nie była imponująca, ale za to sztuk było bez liku. Trafił się nawet jeden okaz bardzo duży. Miał 18,5 cm długości. Wkrótce ogłoszono koniec łowienia. Śmiechu i żartów było co niemiara. Prawie wszystkie złapane przez nas ryby to jazgarze, a jak wiadomo sędziowie dostają cały połów dla siebie. Zgłosiłem sędziom rekordowego jazgarza z myślą podania go do komisji od rekordów. Niestety, sędziowie nie wykazali się wiedzą i refleksem i zbagatelizowali mój okaz. W domu okazało się, że na brązowy medal by wystarczył. Na pocieszenie zająłem III miejsce wśród juniorów.
Wania amator
Nie wiecie kto to? Dobra, powiem wam. Dawno temu na spławikowe mistrzostwa do Ameryki zjechały się tuzy światowego wędkarstwa. Pokaz najlepszego sprzętu wędkarskiego wszystkich liczących się na tym rynku firm. Czego tam nie było? Ze Związku Radzieckiego przyjechał młody, niepozornie wyglądający młodzieniec. Był bez wyszukanego sprzętu, nie miał nawet porządnego kija. Miał przy sobie szpulkę cienkiej żyłki, kilka haczyków w pudełeczku i kilka pasków ołowiu oraz nóż. Tuż przed zawodami wyciął w krzakach długi kij, nakopał pod darnią robaków, zmontował w miarę sprawną wędkę i gdy dano hasło do łowienia oddał się temu zajęciu bez reszty. Prawie wszyscy jego konkurenci z wyższością popatrzywszy na jego sprzęt przystąpili do zawodów. Po kilku godzinach przerwano połowy. I co? Ogłoszono, że zawody z najwyższą ilością punktów wygrał przybysz z ZSSR. Z niedowierzaniem dziennikarze branżowej prasy rzucili się na zwycięzcę. Pierwsze pytanie brzmiało. Kto pan jest. Odpowiedź brzmiała - Wania Amator. Cdn.
WP