Szpital w Resku choruje na to samo, co cała służba zdrowia
(RESKO) W reskim szpitalu ostatnio zawrzało. Pielęgniarki domagają się innego sposobu zatrudnienia, ordynator oddziału chirurgicznego nie podpisał kontraktu i w kwietniu skończył mu się okres wypowiedzenia. Nie godzi się na nową politykę w szpitalu.
Aby personel reskiego szpitala mógł otrzymywać wypłaty zgodnie z kontraktami, na salach szpitalnych musiałoby być więcej pacjentów. To bodajże jedyny taki sposób wynagradzana, gdzie wypłaty uzależnione są od liczby pacjentów. Problem w tym, że tych pacjentów jest wciąż za mało. Z tego powodu personel otrzymuje mniejsze pieniądze.
Teoretycznie wszystko gra, pieniądze przelewane są na konto. W praktyce kwestia wygląda trochę bardziej skomplikowanie w przypadku osób będących na kontraktach. Wypłaty podzielone są na dwie części - stałą i zmienną. Zmienna uzależniona jest od liczby pacjentów. Jeżeli dany oddział wyrabia poniżej planu, to wypłaty są niższe o dany procent. Zmienna to nie tylko ilość pacjentów, ale i np. rodzaj zabiegów na chirurgii, od nich bowiem zależy ile i czy w ogóle NFZ zapłaci.
Straty nie są liczone jednak od wypracowanych punktów przy rozłożeniu na cały rok, jak zostało to zakontraktowane z NFZ, a od punktów, jakie oddział chirurgiczny musi wypracować przy podzieleniu całorocznych punktów na siedem miesięcy. Tym samym zamiast 1500 punktów miesięcznie oddział musi wypracowywać 2400 punktów. I od tego naliczane są straty. Jak zapewnia ordynator oddziału chirurgicznego Krzysztof Kozak, oddział średnio wypracowuje pomiędzy tymi punktami.
Wyjściem z tej sytuacji ma być zatrudnienie kontraktowych pielęgniarek na umowę o pracę. Czy tak się stanie?
Karane za liczbę pacjentów
22 marca pielęgniarki z Reska wysłały pismo do dyrektora szpitala Jacka Pietryki z prośbą o spotkanie w sprawie negocjacji warunków wykonywania przez pielęgniarki, terapeutów, techników elektroradiologii pracy na rzecz Szpitala w ramach umów na świadczenie usług. Pracownicy reskiego szpitala prosili o zmianę umów o pracę. W szczególności chodziło o zmianę warunków wynagrodzenia poprzez ustalenie jednolitej, stałej stawki (np. godzinowej), wyliczanej wyłącznie w oparciu o ilości dni/ godziny pracy. Oznacza to, że pracownicy nie godzą się na podział wynagrodzenia na część stałą i zmienną, chcą mieć jedynie stałą. Zmienna bowiem wyliczana jest w oparciu o wskaźniki całkowicie niezależne od pracowników. Pracownicy domagali się i domagają nadal wypłaty całości wynagrodzenia miesięcznego w jednym terminie, obecnie bowiem wypłata jest w dwóch transzach. Kolejną kwestią, o którą walczą pracownicy szpitala, jest usunięcie z umowy zapisu o zakazie konkurencji, które ich zdaniem stanowią nieuzasadnione ograniczenie swobody działalności gospodarczej w sytuacji, gdy umowa nie gwarantuje minimalnej ilości pracy pozwalającej na ustalenie akceptowanej minimalnej kwoty miesięcznego wynagrodzenia. Pracownicy domagają się również zapewnienie prawa do określonej ilości dni w roku wolnych od wykonywania usług z zachowaniem prawa wynagrodzenia.
Pracownicy szpitala dali dyrektorowi J. Pietryce czas do 31 marca na wyznaczenie terminu spotkania pod groźbą wypowiedzenia umów o świadczenie usług. Dyrektor spotkał się z pracownikami szpitala.
- Cały czas nam mówią, że nie będzie nam opłacało się przejść na umowę o pracę, że teraz na kontraktach możemy dorobić, tylko gdzie? Wyliczono mi, że gdybym miała przejść na umowę o pracę, to nie miałabym nawet najniższej krajowej. Dla porównania większość pielęgniarek w Gryficach zarabia powyżej 2 tys. zł. My miałyśmy mieć tak samo jak w Gryficach a jak jest? Większość z nas obecnie chce przejść na umowy o pracę, o to właśnie toczy się walka. Na kontrakcie, od ubiegłego miesiąca, mamy1432 zł brutto stałej i 1432 zł brutto zmiennej. Ale jest to teoretycznie, bo część zmienna jest pomniejszana o procent strat oddziału. Z tych kwot musimy opłacić ZUS, który jest bliski 1 tys. zł, opłatę za wpis w Izbach, podatek 19 proc. Po odliczeniu tego wszystkiego na rękę zostaje mi około 1500 zł. Przy tym nie mamy prawa do urlopu. Pracownicy, którzy chcą zostać na kontraktach, pragną zmiany umów. Widzieliśmy umowy, jakie są zawierane w innych szpitalach. Tam osoby na kontraktach mają prawo do płatnych dni wolnych od pracy - powiedziała jedna z pielęgniarek, pragnąca zachować anonimowość.
- Ogólnie mówiąc, panie pielęgniarki z Reska mają niekorzystnie podpisane kontrakty. Chodzi tutaj przede wszystkim o zmienną i wypłacanie należnych pieniędzy w dwóch transzach. Problem polega na tym, że panie te kontrakty podpisały, bo jak mówią, zostały postawione pod ścianą. Jeśli chodzi o zmienną, to jest pierwsza sytuacja, o której słyszę, że ktoś coś takiego wprowadza, że uzależnia się wysokość zarobków od ilości pacjentów. Pracownicy nie mogą odpowiadać za ilość pacjentów. Za to odpowiada menadżer, pracownicy jedynie pośrednio - poprzez swoją pracę. Osobiście w życiu nie podpisałabym takiego kontraktu - powiedziała przewodnicząca Szczecińskiej Izby Pielęgniarek i Położnych Maria Matusiak.
Plan nie do wykonania?
Oddział chirurgiczny funkcjonuje od lutego ubiegłego roku. NFZ ustalił wartość kontraktu na ten rok w wysokości 900 tys. zł, czyli o kilkaset tys. zł mniej, niż w roku poprzednim. Oznacza to w przybliżeniu 2.400 zł na dobę, czyli 100 zł na godzinę. Za tę kwotę trzeba opłacić personel, gdy stawka lekarza kosztuje 50 zł za godzinę, stawka pielęgniarek nawet przy 20 zł brutto na godzinę daje już łącznie 70 zł na godzinę. Na leczenie i wyżywienie pacjentów pozostaje 30 zł, w leczeniu są koszty m.in. badań laboratoryjnych, zabiegi. W sumie na leczenie i wyżywienie 10 pacjentów dziennie przeznaczonych jest 240 zł.
Założenie dyrekcji było takie, że to wszystko może się zbilansować i pieniędzy na leczenie wystarczy, jeżeli oddział będzie wykonywał 2.400 punktów miesięcznie po 50 zł, co oznaczałoby, że przychód oddziału będzie wynosił 120 tys. zł miesięcznie, dałoby to 1.440 tys. zł rocznie. Oznacza to również, że między kwotą 900 tys. zł a tą drugą potrzebną dyrektorowi do działania jest 540 tys. zł różnicy. Kwota podzielona przez 2.400 punktów starczy jednak do końca lipca, takie też umowy zostały zawarte z personelem medycznym w tym roku.
- Nie jesteśmy w stanie wykonać tego planu z wielu przyczyn. Choćby z tego powodu, że oddział w ciągu roku nie wypracował sobie jeszcze na tyle dobrej marki, żeby przyciągnąć pacjentów leczących się przez wiele lat w innych ośrodkach działających na tym terenie.
Chirurgia planowa jest takim wymysłem Narodowego Funduszu Zdrowia, że nie pozwala mi przyjąć pacjenta „z ulicy”. Pacjent musi być do nas skierowany i musi być zapisany do kolejki. Limit 900 tys. zł przekraczamy, z niego wynika, że powinniśmy wypracowywać 1500 punktów miesięcznie, gdybyśmy mieli działalność do końca roku, to przekroczylibyśmy ten limit i to jest pewne. To jednak spowodowałaby straty w oddziale, ponieważ aby to wszystko opłacić przy takich wpływach nie starcza na zapłacenie personelowi należnych wynagrodzeń i jednocześnie powoduje stratę finansową w działaniu. Jest tu realizowany unikatowy projekt. Nie ma w Polsce drugiego takiego projektu, żeby z taką obsadą spełnić wymogi i zapewnić normalne funkcjonowanie. Przede wszystkim jest tu rzecz niespotykana w kraju - 24 godzinne dyżury lekarskie przez cały rok. Gwarantuje to stałą obecność na oddziale i do tego koordynator codziennie w godzinach pracy. Wtedy jest osoba zapewniająca ciągłość kontroli nad leczeniem. Bywały miesiące, że przekroczyliśmy 2,5 tysiąca punktów. Gdyby tu była taka chirurgia jak wcześniej, to nie byłoby żadnych problemów. Gdybyśmy przyjmowali pacjentów, którzy jadą do Gryfic, jako ostre przypadki, to różnicę zniwelowalibyśmy bardzo szybko. W powiecie jest zapotrzebowanie na tego rodzaju świadczenia, tylko trzeba pamiętać, że aby był on czynny cały rok i całą dobę, to musi być jeszcze całą dobę anestezjolog i blok operacyjny. Pomysł z oddziałem chirurgii planowej jest tak samo niedorzeczny, jak cały Fundusz. Personel, który porzuciłby tutaj pracę z racji takich, a nie innych wynagrodzeń, przez jakiś czas będzie otrzymywał świadczenia z Urzędu Pracy zdecydowanie wyższe niż zarabia tutaj - powiedział ordynator Krzysztof Kozak.
Łóżka ZOL na chirurgii?
W szpitalu powiększa się też ilość łóżek ZOL w szpitalu. W tej chwili dwie sale trzy łóżkowe ZOL-u wygospodarowane są na oddziale chirurgicznym. W sumie na oddziale jest 9 łóżek chirurgii, 6 łóżek ZOL-u, 3 łóżka pooperacyjne - potwierdza to zarówno personel szpitala, jak i przyklejone kartki na drzwiach sal w szpitalu.
Zaprzecza temu jednak dyrektor szpitala Jacek Pietryka, którego spytaliśmy m.in. o kwestię łóżek ZOL. Pytanie tylko, co robią w takim razie kartki z napisem ZOL na drzwiach w oddziale chirurgicznym?
- Dyrektor postanowił w trybie pilnym wydzielić sześć z nich na potrzeby ZOL-u. W związku z tym są dwie sale dla ZOL-u, na których dzisiaj leżą pacjenci chirurgiczni z przyczyn epidemiologicznych, albowiem niektórzy muszą leżeć na salach „czystych” i nie mieć kontaktów z innymi. Nie wolno pacjentów chirurgicznych kłaść obok ZOL-owskich, aby nie rozszerzać zakażeń - powiedział ordynator.
Podczas naszej wizyty w szpitalu było 9 pacjentów chirurgicznych, jednak jeszcze w tym samym dniu mieli być przyjęci kolejni i liczba pacjentów na oddziale miała zwiększyć się do13. Gdyby sale ZOL-owskie były zajęte, nie byłoby gdzie położyć pacjentów chirurgicznych. Może więc dojść do sytuacji, w której szpital nie będzie mógł przyjąć planowych pacjentów, bo wszystkie łóżka będą zajęte - oczywiście w szybszym terminie, wówczas czas oczekiwania na łózko wydłuży się.
Jak wyjaśnia ordynator, średnio na oddziale leży 14-15 osób.
- Jeśli w oddziale zabiegowym ktoś przekracza 80.proc. obłożenie, czyli ma 20 łóżek, a średnio ma więcej niż 16 pacjentów, to ocenia się, że stwarza duże zagrożenie epidemiologiczne. O ile na rożnych innych oddziałach można sobie wyobrazić przekroczenie nawet 100 proc. obłożenia jak przez dostawki o tyle w oddziałach zabiegowych 80 proc. obłożenia jest w granicach rozsądku z tej prostej przyczyny, że gdy wychodzi pacjent, nie kładzie się od razu na jego miejsce drugiego. W oddziałach zabiegowych działających w trybie nagłym jest to zwyczajnie niemożliwe. Po drugie po wypisaniu pacjenta trzeba tę osobę przygotować, zmyć łózko zmienić pościel, naświetlić, to wszystko zajmuje czas. Są momenty, gdy mamy ponad 90 proc. obłożonych, a są takie momenty, gdy obłożenie jest małe. My wykorzystanie łóżek mamy nie najlepsze. Mamy małe obłożenie i słaby wynik finansowy - dodał ordynator.
Z dalszych wyjaśnień ordynatora wynika, że słaby wynik finansowy wynika z tego m.in., że w reskim szpitalu leczone są dwie skrajności: przypadki bardzo trudne, w tym np. stare, niegojące się rany najczęściej po operacjach; te są dobrze punktowane. Za takie leczenie można dostać ponad 100 punktów, czyli ponad 5 tys. zł. Pacjenci zarażeni wieloma szczepami bakterii wymagają izolacji. Ich leczenie trwa nawet dwa miesiące. Nie przybywają w szpitalu cały czas, ale pobyty są kilkutygodniowe. Obecnie w placówce przebywa pacjent, któremu lekarze goją kilkunastoletnie owrzodzenie, za to leczenie otrzymają duże pieniądze, z drugiej strony w tym czasie nie mogą przyjąć innego pacjenta. Na razie to nie jest problem, ten pojawi się, gdy na salach ZOL-u w oddziale chirurgicznym będą leżeć pacjenci. Wówczas tego rodzaju pacjent będzie w pewnym sensie uciążliwy dla ZOL-u, a ZOL dla odmiany jako przewlekle chorzy i często zakażeni będzie uciążliwy dla pacjentów chirurgicznych operowanych w trybie krótkoterminowym.
- Obecność przepuklin przy pacjentach ZOPL-owskich nie bardzo pasuje, bo u pacjentów ZOL-owskich hoduje się szczepy bakteryjne z prostych przyczyn - oni są unieruchomieni, infekcje dróg moczowych, oddechowych, owrzodzenie, odleżyny - to wszystko jest u nich na porządku dziennym. Jeżeli będę miał jednego pacjenta izolowanego tak, jak dzisiaj to sobie poradzę, ale jeżeli będę miał na dwóch salach pacjentów ZOL-owskich, to nie bardzo sobie wyobrażam, czy pacjenci przyjęci do żylaków, przepukliny czy innych zabiegów - będą bezpieczni. To że sobie nie wyobrażam, nie oznacza, że nie zrobię wszystko, żeby byli bezpieczni. Po prostu będę rozwijał swoją wyobraźnię. Ta sytuacja miała wpływ na moją decyzję odnośnie rezygnacji z bycia ordynatorem oddziału. Gdy rozmawiałem z dyrektorem i taki, a nie inny format ułożyłem, to czułem się w całości odpowiedzialny za swój projekt. W momencie, kiedy dyrekcja kieruje tym bez mojej woli poczułem się zwolniony z odpowiedzialności. Sam musiałem się z tej odpowiedzialności zwolnić, bo w razie jakichkolwiek problemów to ja, personalnie, jako lekarz, będę odpowiadał, ponieważ moim obowiązkiem jest znać wagę problemu, a dyrekcja nie musi znać tej wagi, ponieważ ma znać się na czymś innym. Dyrekcja kieruje czymś zupełnie nieprzewidywalnym - dodał ordynator.
Szpital w Resku to nie tylko drobne zabiegi. Okazuje się, że chirurdzy wykonali również kilka dużych operacji takich jak: usunięcie nerki nowotworowej, przy czym sami wykryli nowotwór, zoperowali, zrobili bajpas naczyniowy między pachwiną a kolanem. Problem oddziału polega jednak na tym, że muszą być spełnione dwa wymogi: zabieg musi być planowy i każdego pacjenta lekarze muszą zapytać, czy nie chce zgłosić się do ośrodka o wyższym poziomie referencyjnym. Jeżeli pacjent sam decyduje, że czekanie jest dla niego groźne, wówczas Resko, mając dowód, że pacjent był w innym ośrodku i że wyznaczono mu późny termin, może wykonać operację.
Eksperyment z funkcjonowaniem takiego oddziału w reskim szpitalu wykazał, że jest to możliwe. Jak zapewnia ordynator, mógłby nie przynosić strat, gdyby było więcej pacjentów. Nad uzyskaniem zaufania pacjentów, społeczności lokalnej trzeba jednak jeszcze pracować.
Enigmatyczne odpowiedzi dyrektora
W związku z sytuacją w reskim szpitalu wysłaliśmy zapytania do dyrektora SPZZOZ w Gryficach. Dyrektor zaprzeczył, informacjom, że w marcu niektóre pielęgniarki w formie protestu odesz ly od łóżek.
Na pytanie o zakontraktowaną stawkę brutto za godzinę dla pielęgniarek i lekarzy, dowiedzieliśmy się, że informacje nie jest jawna. Podobna odpowiedź uzyskaliśmy na pytanie o straty oddziału chirurgicznego oraz wyniku konkursu na anestezjologów.
Spytaliśmy również czy wprowadzenie łóżek ZOL na oddział chirurgiczny nie stwarza zagrożenia epidemiologicznego.
- Nie zostały wprowadzone łóżka ZOL na oddział chirurgiczny. Organizacja zaopatrywania pacjentów w szpitalu w Resku nie stwarza zagrożenia epidemiologicznego. Liczba łóżek nie uległa zmianie - odpisał dyrektor szpitala Jacek Pietryka. MM
Tak naprawdę z punktu medycznego i ekonomii szpital w Resku jest zbędny dla powiatu. Proszę spojżeć na odległości do szpitali Nowogardu,Drawska i Gryfic:
Dobrej do Reska nie po drodze, do Nowogardu 17 km.
Węgorzyno do Reska ma 37 km a do Drawska 20 km.
Z Łobza do Reska 24 km a do Drawska 18 km.
Resko - Gryfice 24 km.
Gdzie tu logika z tym szpitalem w Resku? Przecież pogotowie i tak zawiezie do najbliższego szpitala. Pozatem w pogotowiu wiedzą który szpitał w danym przypadku może uratować życie. Resko ma najmniejsze szanse.
~jozek
2012.05.16 13.26.49
no i gdzie jest naczelny wodz kaziukiem zwany ktory tak niedawno chcial sobie obcinac czlonki jak to pieknie bedzie kwitl szpital w resku pod rzadami gryfic pewnie siedzi schowany w piwnicy pod baranami przynajmniej dzielna MM ma jakas odwage pokazac nieudacznikow z gryfic