(GRYFICE) Moje opowieści, chciałoby się, po harcersku, rzec gawędy, powoli dobiegają końca (choć harcerstwo to temat rzeka). Nie sposób jest nawet najlepszym piórem nanieść na papier, jak to „harcerz sumiennie spełnia swoje obowiązki wynikające z Przyrzeczenia Harcerskiego” - 1 punkt Prawa. Mam niepłonną nadzieję, że moje wspomnienia mogą się pokrywać, być identyczne lub zbliżone do rzeczywistości u niejednego gryfickiego eks-harcerza (harcerki). Oby takich było najwięcej.
Dzisiejsze moje relacje, tym razem z komentarzem, będą obejmowały lata 80., a więc schyłek Związku Harcerstwa Polskiego (niestety) i podział tej organizacji na kilka różnych - a więc: 1. Związek Harcerstwa Polskiego 2. Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej 3. Stowarzyszenie harcerskie 4. Stowarzyszenie harcerstwa katolickiego „Zawisza”. We wszystkich odmianach tych organizacji obowiązuje 10 punktów prawa harcerskiego, z niewielkimi różnicami. Prawo harcerskie to system zasad, będących podstawą wychowania harcerskiego. Czy może być coś piękniejszego jak np. 4 punkt prawa: „Harcerz w każdym widzi bliźniego, a za brata uważa każdego innego harcerza”. (Jaka szkoda, że nasi politycy nie są aktualnie harcerzami). No cóż, nawet Aleksander Kamiński powiedział, że „różnimy się pięknie”.
Po tym chaosie organizacyjnym byłem mocno „zniesmaczony” i w końcu lat 80. odszedłem na harcerską emeryturę. W tzw. cywilu zająłem się koloniami dla młodzieży, które, a jakże, prowadziłem metodą harcerską. I to chwytało. Jednak co obóz, to obóz.
Obóz wypoczynkowy K.H. Gryfice w Czarnocinie, lipiec 1981 r. Kadrę instruktorską stanowili: Jadwiga i Włodzimierz Milczarczykowie, Wiesia Zając, Mieczysław Górny, bracia Nowakowie i kwatermistrz Ryszard Zając. Na tym obozie odważyłem się wprowadzić dotychczas zlikwidowaną sprawność „Trzech piór” dla harcerzy starszych. Założenia zgodnie z regulaminem były następujące: pierwszy dzień nie wolno jeść, ale na stołówkę obowiązkowo trzeba było chodzić. Drugi dzień - milczenie. Trzeci dzień najtrudniejszy, bo „puszczański”. Przebywanie całą dobę w lesie z połówką chleba, litrem wody i finką harcerską. Zadaniem było zbudowanie szałasu dobrze zamaskowanego. Natomiast do woli można było korzystać z runa leśnego w celu uzupełnienia braków pokarmowych. Do tej próby zgłosił się jeden druh i dwie druhny mające po 16 lat. Dla komendy obozu sprawa nie była prosta, ponieważ na terenie wyznaczonym ok. 1 km kw. należało ochraniać śmiałków przed intruzami, a nawet kłusownikami (naturalnie bez ich wiedzy o tym fakcie). Instruktorzy pilnowali niepostrzeżenie całą noc, ale rano padali ze zmęczenia. Po zaliczeniu trzydniowych zadań jedna z druhen przyszła do namiotu komendy z płaczem. Ledwo zrozumieliśmy jej słowa - tak rzewnie płakała. Otóż przyznała się, że już w pierwszym dniu była tak głodna, że w ogródku u sąsiadów wyrwała kilka marchewek, które zjadła. Punkt 5 prawa harcerskiego mówi: „Harcerz postępuje po rycersku”. Na apelu jej czyn został podany do wiadomości harcerzom, ale została pochwalona jej rzetelność i prawdomówność. Naturalnie tej szczególnie trudnej sprawności nie otrzymała. Dwójka, która zaliczyła zadania sprawności „Trzy pióra” stała się bohaterami godnymi naśladowania.
Obóz wypoczynkowy K.H. Gryfice w lipcu 1984 r. w Radkowie. W zasięgu zwiedzania w pieszych wędrówkach: Góry Stołowe, Karłów, Kudowa, Wambierzyce, Duszniki. Natomiast żeby zaliczyć zamek w Książu za Wałbrzychem należało zamówić dwa autokary dla 120 harcerzy na trasę ok 70 km. Zadanie bardzo trudne, bo zapotrzebowanie na autokary obozów i kolonii było ogromne. Do Kłodzka pojechała instruktorka Beata Liśkiewicz (ale bez łapówki). Nie miałem dużej nadziei, że sprawę załatwi pozytywnie. Wieczorem dh. Beata przekraczając bramę obozu głośno ogłaszała: mam dwa autokary na wycieczkę. Wszyscy zbiegli się na plac apelowy, a dh. melduje: Druhu Komendancie, nie wiem czy dobrze zrobiłam. Otóż autokary były wolne tylko trzynastego w piątek!
Byliśmy na tej wycieczce. Zwiedziliśmy piękny i potężny zamek w Książu. Powróciliśmy szczęśliwie do obozu, tylko kuchnia na kolację musiała serwować podwójne porcje i nawet po nich repetę. Jak to dobrze, że czasami 13. jest piątek.
Obóz wypoczynkowy K.H. Gryfice, lipiec 1987r. w Chodov Czechosłowacja. Góry Rudawy, niedaleko Karlove Vary, trochę dalej Praga. Reprezentowaliśmy za granicą godnie harcerstwo. Umundurowanie musiało być kompletne i regulaminowe. Doszedł jednak nowy element używany przez skautów przed wojną. Były to laski przemyślnie wyrzeźbione przez właścicieli wg ich projektu. Szczególnie głowica był artystycznym dziełem. Był ogłoszony konkurs na najpiękniejszą laskę (naturalnie z drewna). Widowiskowa musztra z użyciem lasek była istną „poezją” w ruchu. Jak zwiedzaliśmy piękną Pragę, mieszkańcy i turyści nagradzali nas brawami i okrzykami „Brawo polscy skauci”. Byliśmy autentycznie dumni. Czesi jeszcze tego nie widzieli.
Na wspomnieniach o swojej 6. Drużynie Starszoharcerskiej przy Liceum Ogólnokształcącym w Gryficach stawili się: drużynowy mgr inż. dh Piotr Brejwo oraz mgr dh Mirosław Murawka i dh Przemysław Łukomski. Była wielka frajda, bo z Piotrkiem pozostała dwójka nie widziała się kilkanaście lat. W miłej atmosferze druhowie wspominali dzieje swojej drużyny, które w tych latach były dość burzliwe. W 1984 r. powstała 13 D.S.H. koedukacyjna, gdzie dominowały dziewczęta, które wg opinii dh Piotra chciały realizować tzw. program miękki, kanapowy. Taki sobie świetlicowy typ k.o., natomiast my, płeć brzydka, mieliśmy inne pojęcie o harcerstwie: teren, las, liny między drzewami, podchody. Ponieważ nasze poglądy się różniły, powstał konflikt, który doprowadził do rozłamu w 13. Ponieważ chłopcy w tym wieku czują sentyment do wojska, chcieliśmy działać paramilitarnie. Zawiązała się 6 D.S.H. i przybrała imię 6 Brygady Desantowo-Szturmowej. Zostałem drużynowym, wpierw wytypowanym przez druhów, a później zatwierdzonym rozkazem Komendy Hufca. Nosiliśmy piękne zielone berety i fioletowe krajki, bo taki kolor nam wyszedł po przefarbowaniu czerwonych krajek zakupionych w C.S.H., ale prawdziwy bohater sam się nam narzucał, a był nim gen. Stanisław Sosabowski, organizator i dowódca 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej w Wielkiej Brytanii. Miała ona wg generała na celu wesprzeć w przyszłości powstanie, które na pewno wybuchnie w Warszawie. Jak wiemy, stało się inaczej.
Na tym tle zaczęły się perypetie 6 DSH. Otóż władze nie wyraziły zgody na bohatera walczącego na zachodzie. Były naciski ze strony partii, Kuratorium Oświaty, a nawet Komendy Chorągwi ZHP, by z tym pomysłem skończyć. Dyrekcja LO też musiała interweniować, choć de facto drużyna była środowiskowa - członkowie to uczniowie z całego powiatu, ale siedzibę mieli w szkole. Pani mgr Lidia Zaporowska z-ca dyrektora szkoły jeździła w tej sprawie do kuratorium w Szczecinie. Jednak nacisk na rezygnację z tego „zachodniego” bohatera był coraz mniejszy, czasy się zmieniały i wreszcie sprawa się rozmyła.
W tym czasie w Szczecinie istniała 64 D.S.H. im. Sosabowskiego, która wprawdzie została zawieszona, ale kilka lat temu odrodziła się i jeszcze w tym roku otrzyma sztandar, który ma być dowodem wytrwałości harcerzy tej drużyny. Mirosław Murawka na spotkanie przyniósł tzw. bibułę, która przy końcu PRL-u była kolportowana w obiegu podziemnym przez starszych harcerzy. Materiały należało dalej przekazać osobom zaufanym. Tą działalnością kierował ks. Wojtek Czernicki, który przez biskupa był „namaszczony”, jako I kapelan harcerski w Chorągwi Zach-Pomorskiej. Natomiast Piotr Brejwo zaprezentował plik zdjęć swojej drużyny. Na jednym z obozów w Pogorzelicy w 1985 r. rozpoznajemy Sławka i Mirka Murawko, Piotra Brejwo i niezidentyfikowaną druhnę. Piotr skomentował to następująco: „myśmy udawali, że je podrywamy, żeby zrobić im przyjemność, ale to były już stare 22 letnie kobiety. Teraz mogłyby mieć nawet 3 lata więcej, to całkiem, co innego”.
Utrzymywaliśmy kontakt z drużynami w Nowogardzie, Goleniowie i Szczecinie. Braliśmy udział w festiwalu Piosenki Harcerskiej „Czkawa” w Gryficach, czasami zdobywaliśmy wyróżnienia. Z wojska otrzymywaliśmy z demobilu umundurowanie i sprzęt biwakowy, a mając w Bieszczadach stałą bazę braliśmy kilkakrotnie udział w akcji „Bieszczady 40”. Pomagaliśmy rolnikom w polu, prowadziliśmy tzw. zielone przedszkola, wyznaczaliśmy szlaki turystyczne wokół Zalewu Solińskiego.
W Karpatach wschodnich, pięknie zalesionych górach, często śpiewaliśmy: „Tutaj harcerko obóz nasz. Obudzi nas tu ptaszyna, kiedy nadejdzie godzina. Godzina bije raz, dwa, trzy - wstawaj harcerko do pracy. Harcerka wstawać nie chciała, ale rozkazu nie słuchała”.
Ten frywolny fragment piosenki harcerskiej można przypisać do 7 punktu prawa, który mówi: Harcerz jest karny i posłuszny rodzicom oraz wszystkim swoim przełożonym.
Z zaopatrzeniem były kłopoty, nawet papier toaletowy był luksusowym artykułem, ale harcerz jest również zaradny, w Skolwinie załatwiliśmy kilka worków papieru toaletowego, który był stosowany, jako „łapówka”. W Lesku te worki zamieniliśmy na konserwy, a w innej hurtowni część konserw na sezamki. Ten super rarytas mieliśmy tylko my, 6-tka z Gryfic. Drużyna rozwiązała się w 1989 r., bo większość poszła na studia i chociaż zbiórek już nie było, to w mniejszych grupach kontynuowaliśmy spotkania koleżeńskie.
Młodzież zrzeszona w drużynach starszo harcerskich w sposób specyficzny spełniała swoją służbę w harcerstwie. Przecież są to lata życia, w których wchodzi się w dorosłość. Zawiązują się trwałe przyjaźnie, niejednokrotnie pierwsze miłości uczniowskie. Powstaje również dylemat, jak być wiernym założeniu 10 punktu prawa, które mówi: „Harcerz jest czysty w myśli, w mowie i uczynkach, nie pali tytoniu i nie pije napojów alkoholowych”. Oto jest pytanie, na które każdy harcerz i każda harcerka muszą sami sobie odpowiedzieć i rozliczyć się we własnym sumieniu.
Opisując pracę różnych gryfickich drużyn harcerskich nie mogę pominąć roli Wojskowego Kręgu Instruktorskiego (WKI). Kiedyś w obiegu było porzekadło „Lud z wojskiem, wojsko z ludem”. A ja znam bardziej realne stwierdzenie: „Harcerstwo z wojskiem, wojsko z harcerzami”. I to stwierdzenie nie jest bez kozery. Otóż jak powstały pierwsze męskie drużyny harcerskie w 1911 r. we Lwowie, pod zaborem austriackim, to przecież były to zakamuflowane oddziały paramilitarne. Wtedy i później harcerstwo udowodniło swoją sprawność i patriotyzm.
Przy końcu lat 80. w Wojsku Polskim żołnierze zawodowi zaczęli włączać się do pracy w harcerstwie. W Gryficach takimi prekursorami byli zawodowi podoficerowie i oficerowie Ryszard Zając i Błażej Książak. Ówczesny Komendant Hufca Lech Michalak zaproponował utworzenie WKI na bazie jednostki wojskowej w Gryficach. I tak też się stało. Przewodniczącym został Janusz Jureczko, aktywnymi instruktorami byli Ryszard Kras, a w Mrzeżynie Mirosław Smerdel. W sumie WKI tworzyło 10 żołnierzy kadry zawodowej. Ich pomoc harcerstwu w gryfickim hufcu była nieoceniona. Na obozach byli kwatermistrzami lub zaopatrzeniowcami, a w Komendzie Hufca zajmowali się sprzętem obozowym.
Po każdej akcji letniej należało zakonserwować i zabezpieczyć majątek Hufca, składający się z Kompletnego wyposażenia obozowego na 160 osób. Były to namioty 10-12 osobowe, łóżka tzw. kanadyjki, regały magazynowe, kuchnia polowa na kołach, stoły i ławy do stołówki, materace i koce. Był też drobny sprzęt jak i miski menażki, ale i tak wszystkiego nie można wymienić. Większość tego wyposażenia pochodziła z wojskowego demobilu. Jeszcze była „Nysa” - dar Gryfickiego Przemysłu Drzewnego. Kontrole Komendy Chorągwi zawsze były pozytywne w ocenie gospodarowania sprzętem.
Członkowie WKI pomagali w sprawach programowych. Organizowali Harcerskie Manewry Techniczne zabezpieczając potrzebny sprzęt i sędziów. Majątek Komendy Hufca, będący pod opieka harcerzy - wojskowych, służył harcerzom przez wiele sezonów. Członkowie WKI można rzec w swoim postępowaniu dokładnie wypełniali 9 punkt prawa: „Harcerz jest oszczędny i gospodarny”.
Niech jeszcze ten obóz świadczy o opiece wojska nad ZHP. Murowana Goślina, lipiec 1982 r. Stan wojenny. Zawieszona działalność wszystkich partii (oprócz wiodącej PZPR) oraz organizacji społecznych. Jakież było nasze niekłamane zdziwienie, gdy do Komendy Hufca zadzwonił ówczesny dowódca Brygady pułkownik Michał Konkowski oświadczając, że ZHP ma działać normalnie, a organizację obozów letnich bierze na siebie wojsko. Pojechałem z panem pułkownikiem służbową „Wołgą” do Murowanej Gośliny, gdzie przedtem był dowódcą dywizjonu. Na spotkaniu z kadrą dowódczą ustalono szczegóły po wojskowemu - krótko i konkretnie. Lokalizacja obozu została wyznaczona w lesie nad jeziorem, blisko koszar. Nasza służba kwatermistrzowska na czele z sierżantem Ryszardem Zającem pojechała na przygotowanie. Wojsko dało do pomocy żołnierzy i sprzęt, jakiego dotychczas nigdy nie mieliśmy do dyspozycji na obozach. Były nowe namioty 12-tki, łóżka polowe, kuchnia wojskowa i wyposażenie stołówki, ale przede wszystkim łaźnie z gorącą wodą w dwóch namiotach z kabinami. Istny luksus. Trzeba było aż stanu wojennego, by takie urządzenia znalazły się na obozie harcerskim. Do Poznania niedaleko ok. 20 km, więc była okazja zwiedzić tę piękną stolicę Wielkopolski. Oprócz odwiedzenia kilku atrakcyjnych punktów (w tym ZOO) postanowiłem udać się na plac Mickiewicza, gdzie opowiedziałem historię Krzyży.
Poznań 1956 r. - pobyt w tym miejscu został utrwalony na kliszy. Widziałem jak podejrzane typy nas obserwowały, ale odbyło się bez interwencji (i całe szczęście). Obóz przebiegał w przyjemnej atmosferze i można było zapomnieć, w jakiej rzeczywistości żyjemy.
Był jeden szkopuł i na niego niestety nie było rady. Polskie lasy nawiedziła brudnica nieparka, która gryzła igły drzew, że aż nocą było słychać chrzęst ich szczęk. Idąc z talerzem zupy od kuchni do stołówki te robaki wpadały do talerzy. Na tę szarańczę nawet WRON-a nie była mocna. Pan pułkownik Michał Konkowski i tak by pomógłby harcerzom z własnej i nieprzymuszonej woli, bo takim był naprawdę. O tym nigdy nie zapomną wdzięczni obozowicze i kadra instruktorska: Władysława Hinc, Stefan Wilczyński, Wiesława i Ryszard Zającowie i Komendant obozu opisujący te wydarzenia. Cdn.
Harcmistrz Karol Skorecki
(od Redakcji: autor zmarł 18.11.2011 r., w trakcie publikacji swoich wspomnień).
Na zdjęciu: spotkanie wspomnieniowe Karola Skoreckiego, na które przybyli dawni druhowie: Piotr Brejwo, Przemek Łukomski i Mirosław Murawka z 6 D.S.H.
HISTORIA Żydowskiej rodziny Komorowskiej
Wolf i Estera Rojer – dziadkowie Anny Komorowskiej ze strony matki – przed wojną mieszkali w Warszawie. 24 stycznia 1929 r. urodziła im się córka – Hana Rojer, matka Anny Komorowskiej.
„Urodziłam się w Warszawie. Do 1939 roku chodziłam do szkoły powszechnej w Warszawie, przerwałam z powodu wybuchu wojny. Rodzice moi trudnili się rzeźnictwem. Po śmierci rodziców (ojciec zmarł w 1942 w Otwocku) matka za nielegalny handel została rozstrzelana w 1943. Byłam wtedy dzieckiem niemającym i prawie nieznającym nikogo. Zainteresowali się mną znajomi rodziców, którzy zabrali mnie do siebie i wyrobili mi potrzebne dokumenty” – pisała w swoim życiorysie, który złożyła w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, matka obecnej Pierwszej Damy.
Dzięki wyrobionym podczas okupacji dokumentom Hana Rojer, córka Wolfa i Estery, zmieniła tożsamość: nazywała się Józefa Deptuła i była córką Jana i Stanisławy z domu Rybak. Do momentu wywozu do Niemiec mieszkała w domu Deptułów przy ul. Radzymińskiej na warszawskiej Pradze.
Wyzwolenie spod okupacji niemieckiej 16-letniej Józefie przynieśli amerykańscy żołnierze. Ona nie chciała zostać na Zachodzie – wróciła do Polski, do Białegostoku, gdzie mieszkała jej kuzynka Anna Wojszelska, działaczka Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej, później Polskiej Partii Robotniczej, pracownik Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Szczecinie, która w 1946 r. załatwiła jej pracę w nadzorowanym przez NKWD Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego.
Z kolei dziadkowie Anny Komorowskiej ze strony ojca – Władysław i Zofia Dziadzia – pochodzili z Krakowa. 18 kwietnia 1925 r. urodził im się syn Jan, ojciec Anny Komorowskiej. Dziadek obecnej Pierwszej Damy pracował jako woźny w PKO.
Do wybuchu wojny Jan Dziadzia chodził do krakowskich szkół – w 1939 r. ukończył II klasę gimnazjum.
„W jesieni 1940 zacząłem uczęszczać do szkoły rzemiosł w Krakowie, jednak po kilku dniach przeniosłem się na kursy przygotowawcze do liceum budowlanego, po ukończeniu kursu odbyłem 2,5-miesięczną praktykę budowlaną w Wydziale Zielnym Zarządu Miejskiego w Krakowie. Do grudnia 1942 byłem uczniem Wyższej Szkoły Budownictwa Wodnego w Krakowie, naukę musiałem przerwać wskutek otrzymania wezwania na roboty w przemyśle niemieckim. Aby pozostać w Krakowie, wstąpiłem do pracy w Centralnym Urzędzie Rolnictwa w Krakowie, gdzie przez parę miesięcy byłem posłańcem, następnie pracowałem w powielarni, od lata 1944 roku jako urzędnik w ekspedycji pocztowej, przepracowałem w tej instytucji dwa lata. Po wyzwoleniu Krakowa od okupanta przygotowywałem się do matury chcąc wstąpić na politechnikę, lecz zostałem w kwietniu 1945 roku zmobilizowany.(...)” – pisał w swoim życiorysie złożonym w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego ojciec Anny Komorowskiej.
W lipcu 1945 r. został odkomenderowany do II Armii Ludowego Wojska Polskiego, którą dowodził gen. Karol Świerczewski. Jako jeden z bardziej wykształconych żołnierzy (rozpoczęte gimnazjum, znał biegle niemiecki w mowie i w piśmie) został szefem kancelarii Inspektoratu Osadnictwa Wojskowego w Poznaniu. Prowadził kancelarię tajną i ogólną, wydawał skierowania na działki osadnicze na ziemiach odzyskanych. Jego przełożonym byli sowiecki generał Iwan Mierzycan i ppłk Jan Górecki, przedwojenny działacz Komunistycznej Partii Polski.
Jan Dziadzia, już jako członek Polskiej Partii Robotniczej, skończył służbę wojskową w 1946 r., a dwa lata później napisał podanie o przyjęcie go do pracy w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego.
W archiwach IPN znajduje się podpisane przez niego zobowiązanie. „Ja Dziadzia Jan współpracownik MBP zobowiązuję się wiernie służyć sprawie wolnej, niepodległej i demokratycznej Polski. Zdecydowanie zwalczać wszystkich wrogów demokracji. Sumiennie wykonywać będę wszystkie obowiązki służbowe. Tajemnicy służbowej dotrzymam i nigdy jej nie zdradzę. W razie rozgłaszania wiadomych mi tajemnic służbowych będę surowo ukarany według prawa, o czym zostałem z góry uprzedzony” – czytamy w dokumencie z 17 marca 1948 r.
Rok później, 26 lutego 1949 r., Jan Dziadzia złożył ślubowanie, które potwierdzono protokołem: „Ślubuję uroczyście stać na straży wolności, niepodległości i bezpieczeństwa państwa polskiego, dążyć ze wszystkich sił do ugruntowania ładu społecznego opartego na wewnętrznych, gospodarczych i politycznych zasadach ustrojowych Polski Ludowej i z całą stanowczością, nie szczędząc swoich sił, zwalczać jego wrogów (...)” – czytamy w protokole ślubowania, które złożył w IV Departamencie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego m.in. przed płk. Józefem Kratko, byłym członkiem KPP, jednym z najgroźniejszych funkcjonariuszy MBP (w latach 50. był on w II Zarządzie Sztabu Generalnego, a w 1969 r., na skutek antysemickich czystek, wyjechał do Izraela).
Jan Dziadzia i Józefa Deptuła poznali się na przełomie 1949/1950 i są przykładem tzw. resortowego małżeństwa. I chociaż takie związki były zalecane, to funkcjonariusze MBP na zawarcie małżeństwa musieli uzyskać zgodę przełożonych.
„W dniu 6 VIII wpłynął do tutejszego wydziału raport porucznika Dziadzia Jan – st. referenta Departamentu IV w sprawie udzielenia zezwolenia na zawarcie związku małżeńskiego z sierż. Deptułą Józefą c. Jana, sekretarką VIII WUBP w Szczecinie. Po przeanalizowaniu akt osobowych ustaliłem:
Ob. Józefa Deptuła c. Jana ur. 24 I 1929 r. w Warszawie pochodzenie społeczne robotnicze, członek PZPR (PPR), ZMO, ZWM.
Do 1943 przebywała przy rodzicach, w tymże roku została schwytana i wywieziona na roboty do Niemiec. W Niemczech początkowo pracowała jako pomoc domowa, a następnie w fabryce amunicji. W fabryce istniała organizacja, która miała na celu sabotaże. Do w/w organizacji należała Deptuła Józefa. Po wyzwoleniu przez wojska amerykańskie wróciła do kraju 25 VIII 1945. Po powrocie zamieszkała u kuzynki w Białymstoku i przez w/w kuzynkę dostała się do pracy w aparacie BP w Organach BP od 10 V 1946. Obecnie na stanowisku sekretarki.
Charakterystyki ma negatywne: Jest bardzo opryskliwa, zajmuje się plotkami i intrygami. O pracę nie dba. Ojciec w/w z zawodu rzeźnik zmarł w 1942 r., matka została rozstrzelana przez okupanta za handel. W/w nazwisko rodowe brzmi Rojer Hana c. Wolfa.
Wobec powyższego proponuję udzielić zezwolenia na zawarcie związku małżeńskiego por. Dziadzi Janowi z sierż. Deptułą Józefą. Referent Sekcji 1 Wydz I DEP. Kadr MBP ppor Z. Turowski” – czytamy w dokumencie MBP z 22 sierpnia 1952 r.
Gdy przełożeni z MBP wyrazili zgodę, Józefę Deptułę przeniesiono służbowo ze Szczecina do Warszawy.
„W związku z zezwoleniem na zawarcie związku małżeńskiego z pracownikiem Dep. IV MBP Dziadzią Janem, proszę o przeniesienie mnie do Warszawy. Związku nie mogę zawrzeć formalnie ze względu na brak dokumentów legalizacyjnych na obecne nazwisko, które przybrałam podczas okupacji. O zalegalizowanie tego nazwiska ubiegam się przez Wydział Personalny WUBP w Szczecinie. Proszę o traktowanie małżeństwa jako faktyczne, a formalnie zostanie ono zawarte po uzyskaniu niezbędnych dokumentów” – pisała w sierpniu 1952 r. Józefa Deptuła. We wrześniu tego samego roku została przeniesiona do Warszawy, a 13 września 1953 r. dostała dokument o zmianie personaliów: z Hany Rojer c. Wolfa i Estery, w nowym dowodzie osobistym będzie figurowała jako Deptuła Józefa c. Jana i Stanisławy. Jak wynika ze znajdującego się w IPN dokumentu, 21 września 1953 r. w Urzędzie Stanu Cywilnego Warszawa Mokotów Jan Dziadzia i Józefa Deptuła zawarli związek małżeński.
Dziewczyna z Mokotowa
Obecna Pierwsza Dama urodziła się 11 maja 1953 r. jako Anna Dziadzia. W 1954 r. jej ojciec złożył wniosek o zmianę nazwiska – od 8 lipca 1954 r. Jan, Józefa i Anna noszą nazwisko Dembowscy.
Do zmiany nazwiska przyczyniła się najprawdopodobniej sytuacja rodzinna ojca Anny Komorowskiej, o czym może świadczyć dokument znajdujący się w jego aktach.
„Warszawa dnia 4.4. 1953
Do Dyrektora Departamentu Kadr MBP w miejscu
Raport
por. Dziadzia Jan Słuchacz OSP MBPP
Melduję, że ojciec mój Władysław Dziadzia zam. w Krakowie w ub. roku wiosną powiedział mi, że zamierza studiować biblię – wówczas w trakcie rozmowy dał się przekonać o niesłuszności tego i sprawa na tym utknęła. Latem oświadczył zdecydowanie, że postanawia wstąpić do sekty – rozmowa nasza doszła do ostrego postawienia sprawy i dałem ojcu do wyboru – albo zrezygnuje z sekty, albo my zerwiemy ze sobą kontakt – tutaj ojciec zawahał się i przyrzekł dać mi odpowiedź listownie. O powyższym wiedzieli tow. płk Kratko i tow. Jankiewicz sekretarz POP.
Wobec milczenia ze strony ojca jesienią wysłałem do niego list, dopytując o decyzję. W m-cu grudniu ub.r. otrzymałem odpowiedź, że ojciec nie rezygnuje z wstąpienia do sekty. Od tego czasu kontakt z ojcem zerwałem” – czytamy w tajnym raporcie Jana Dziadzi. Po zerwaniu kontaktów z ojcem Jana Dziadzię z Krakowem już nic nie łączyło – matka Zofia zmarła w 1944 r.
Lata dzieciństwa Anny Komorowskiej i jej młodszej siostry Elżbiety to jednocześnie lata największej kariery jej rodziców.
Po śmierci Stalina Jan i Józefa Dembowscy zostali w resorcie spraw wewnętrznych.
W 1954 r. Jan pracuje w Departamencie IV (zajmującym się ochroną gospodarki), natomiast Józefa pełni funkcję kierownika kancelarii Wydziału Ogólnego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego Miasta Stołecznego Warszawy.
Dwa lata później Józefa Dembowska pracowała już w wydziale ewidencji operacyjnej Wydziału „C” Komendy Stołecznej Milicji Obywatelskiej.
W tym samym roku ojciec Anny Komorowskiej skończył kurs aktywu kierowniczego MBP i na własną prośbę został skierowany do pracy operacyjnej. „Politycznie wyrobiony. Przyczynił się do rozpracowania kilku spraw” – czytamy w opinii służbowej Jana Dembowskiego.
Na początku 1959 r., tuż przed rozpoczęciem nauki w szkole podstawowej Ani Dembowskiej, jej ojciec został skierowany do biura ministra spraw wewnętrznych. Kilka miesięcy później otrzymał stanowisko w związanym ze Służbą Bezpieczeństwa Biurze „T” MSW, czyli techniki operacyjnej.
Karierę w MSW w tym czasie robi również Józefa Deptuła. W 1962 r. z dobrym wynikiem ukończyła kurs specjalistyczny Biura „C” Służby Bezpieczeństwa MSW. Bierze aktywny udział w życiu społecznym i partyjnym, w 1966 r. została delegowana do Biura „C” MSW do Grupy specjalnej, gdzie jest jedną z wyróżniających się pracowników. Rodzice Anny Komorowskiej są cenieni przez przełożonych z MSW: wielokrotnie nagradzani różnymi odznaczeniami, dostają kolejne podwyżki.
Sytuacja drastycznie zmieniła się na początku 1968 r. Do MSW zaczęły napływać ohydne antysemickie donosy, najpierw na Józefę Deptułę, a później na Jana Dembowskiego. Ostatecznie, jak niemal wszyscy funkcjonariusze MSW, których dotknęła czystka antysemicka, zostali zwolnieni. W lutym 1968 r. z KSMO musiała odejść Józefa Dembowska. Dostała wprawdzie pełne uposażenie emerytalne, ale to była mała pociecha dla 39-letniej emerytki. W kwietniu z MSW na takich samych warunkach i z takich samych powodów w stopniu podpułkownika został zwolniony z MSW ojciec Anny Komorowskiej.
W 1969 r. Anna Dembowska była już uczennicą renomowanego liceum im. Tadeusza Rejtana na Mokotowie i należała do legendarnej drużyny harcerskiej im. Romualda Traugutta „Czarnej Jedynki”. Podczas jednego z rajdów harcerskich poznała harcerza Bronisława Komorowskiego, za którego wyszła za mąż w 1977 r. „(…) Byłam na piątym roku. Pobraliśmy się u św. Antoniego na Senatorskiej. Przed ślubem na całe wakacje pojechaliśmy do pracy do Austrii. Tam wpadliśmy na pomysł ślubu w Jerozolimie, to było nasze marzenie. W końcu zwyciężył rozsądek – doszliśmy do wniosku, że pieniądze przeznaczymy na mieszkanie” – mówiła o ślubie z Bronisławem Komorowskim Pierwsza Dama w „Twoim Stylu”.
Kilka lat wcześniej wyjechała na stałe do Wielkiej Brytanii Elżbieta Dembowska, siostra Anny Komorowskiej.
http://niezalezna.pl/artykul/rodzinna_historia_prezydentowej_w_aktach_ipn/42191/1
~ 2011.11.24 09.53.16
. ... " Do zdarzenia doszło w miniony wtorek przed godziną 17:00. Zamaskowany mężczyzna w kominiarce na twarzy wtargnął do banku i przedmiotem przypominającym broń sterroryzował pracownicę, po czym ukradł kilkadziesiąt tysięcy złotych i zbiegł w nieznanym kierunku.
Policja zatrzymała sprawcę w jednej spod gryfickich miejscowości w swoim domu. To 27-letni mężczyzna.