(GRYFICE) „Wszystko co nasze Polsce oddamy! W niej tylko życie - więc idziem żyć”. Tym hasłem zaczynała się pieśń, która szybko zyskała dużą popularność w szeregach drużyn i w 1918 r. została uznana za Hymn Harcerski. Przez wiele lat XX w. służyła jako motto w działalności braci harcerskiej i taki patriotyczny oddźwięk znalazł swoje miejsce w prawie i przyrzeczeniu młodych ludzi działających w szeregach tej organizacji.
Narodziny harcerstwa są związane z wiadomością o brytyjskim skautingu, który utworzył w 1909 r. sir Robert Baden-Powell, brytyjski generał. Twórca skautingu napisał książkę „Skauting dla chłopców”. W tym samym czasie w Polsce, pod zaborem austriackim, we Lwowie działa organizacja o charakterze sportowym „Sokół”. Przy nim właśnie poczynają tworzyć się pierwsze zalążki pracy skautowej.
Przy „Sokole” Andrzej Chałkowski - również słuchacz nielegalnej szkoły podoficerskiej „Zarzewie” - organizuje pierwszy kurs skautowy w marcu 1911 r. i na nim przekazuje treść przetłumaczonej przez siebie książki Baden-Powella „Skauting dla chłopców”. 22 maja 1911 r. ukazuje się we Lwowie rozkaz zatwierdzający powstanie trzech pierwszych męskich drużyn skautowych i jednej żeńskiej. W listopadzie 1916 roku organizacje z zaboru rosyjskiego zwołują wspólny zjazd do Warszawy, na którym jednoczą się. Przyjmują przy tym nazwę: Związek Harcerstwa Polskiego, a jako odznaki organizacyjne Krzyż Harcerski oraz lilijkę, na której widniały litery ONC - Ojczyzna, Nauka, Cnota. Był to drogowskaz, którym miał się kierować każdy druh i druhna. Taka jest historyczna geneza polskiego harcerstwa.
W pracy tej organizacji przez 35 lat (z przerwą w latach 50-57) również i ja brałem czynny udział, jako harcerz w krótkich spodenkach ze stopniem młodzieżowym ćwik, a już jako instruktor harcerski ze stopniem najwyższym - harcmistrz. Można by rzec, że jestem po wojnie żywą historią Związku Harcerstwa Polskiego.
Moje korzenia harcerskie sięgają Tarnowskich Górach na Górnym Śląsku, gdzie jako 12.letni chłopiec znalazłem się na bocznicy kolejowej dnia 9 maja 1945 r.
Gdzieniegdzie było słychać odgłosy strzałów, co napawało nas, repatriantów, lękiem, że tu też jest niebezpiecznie.
Rychło okazało się, że kto miał broń to strzelał z radości, gdy rozeszła się wiadomość o końcu tej straszliwej wojny.
Nasz transport repatriacyjny z Kołomyi na Śląsk trwał 6 tygodni. Jechaliśmy w sześć rodzin na platformie otwartej tzw. lorą i naturalnie żadne wiadomości ze świata zewnętrznego do nas nie dochodziły. Tym bardziej radość nas - tułaczy - była ogromna, choć dalszy nasz los nadal nie był znany. Jednak nie pozostaliśmy bez opieki. Państwowy Urząd Repatriacyjny (PUR) przydzielał rodzinom domy lub tylko mieszkanie po Niemcach lub Reichsdeutschach (pismo oryginalne).
Jeszcze w maju zacząłem uczęszczać do 6 klasy szkoły podstawowej, którą z końcem roku szkolnego 1944/45 zaliczyłem. Przy szkole działała już drużyna harcerska - męska (wówczas nie było drużyn koedukacyjnych, przynajmniej na Śląsku). W czasie wakacji wstąpiłem do ZHP. Pamiętam, że moim drużynowym był Alojzy Buncol, z krwi i kości śląski „pieron”, a z zawodu górnik. Był on doświadczonym, przedwojennym harcerzem, miał harcerstwo „w sobie”, znał wiele piosenek, których nas nauczył. Byliśmy rozśpiewaną drużyną.
Po wojnie na Górnym Śląsku spontanicznie odrodziło się harcerstwo, gdzie tradycje tej organizacji były mocno zakorzenione. Instruktorami przeważnie byli pracownicy w przemyśle, rzadko nauczyciele. W Tarnowskich Górach widziałem na początku instruktorów w mundurach Armii Andersa, ale dalszy ich los nie jest mi znany.
Tak zaczęła się moja przygoda z harcerstwem. Nie przypuszczałem wówczas, że będzie trwała tyle lat. Zaczęły się zbiórki, na które bardzo czekałem. Uczyliśmy się musztry, biwakowania, pionierki i różnych innych technik oraz piosenek, które śpiewaliśmy na zbiórkach, kominkach i przy ognisku. Mundurek organizacyjny już miałem, bo moja mama dała materiał krawcowej do uszycia. Drużyna wybrała na swego patrona Zawiszę Czarnego, rycerza polskiego, na którego słowie można było polegać. Rada drużyny wnioskowała o otwarcie mi próby na stopień ochotnika. Musiałem zdobyć kilka sprawności, zaliczyć biwak, na którym należało wykazać się umiejętnością budowy namiotu, urządzeń socjalnych i ugotowania kilku potraw. Pierwszy mój biwak został zaliczony w pięknej miejscowości Świerklaniec nad zalewem rzeczki Brynica.
Po wyczerpujących zajęciach dnia biwakowego wieczorem cały stan drużyny zajmował miejsce wokół drewna na ognisko. Drużynowy, po rozpaleniu ognia (naturalnie jedną zapałką) rozpoczynał gawędę. „Płyną baje, opowieści i gwiazdy migocą, tylko echo gdzieś szeleści, duchy chodzą nocą”.
A gawęda była o bohaterskich harcerzach walczących na wieży spadochronowej w Katowicach z najeźdźcą hitlerowskim. Gdy kilku harcerzy zginęło, pozostali poddali się. Hitlerowcy wszystkich rozstrzelali. Ale prócz zadumy, było również wesoło. Druhowie „produkowali się”, przedstawiając krótkie skecze i śpiewając.
Ognisko powoli dogasa i znów piosenka rozlega się po lesie: „Już do odgłosu głos trąbki wzywa”.
Czas na zasłużony odpoczynek i wartę nocną. Jeszcze drużynowy robi odprawę, przypomina regulamin wartowniczy, przekazuje hasło i odzew. Księżyc zaszedł gdzieś za chmurą i w lesie jest ciemno. I ta cisza! Niejednemu druhowi mocno zabiło serduszko przed pierwszą nocną wartą.
A może tu naprawdę są duchy?!
Przed przystąpieniem do przyrzeczenia chłopiec, kandydat na harcerza, przynajmniej przez trzy miesiące przechodził próbę. W tym czasie musiał działać w zastępie i drużynie i poznać wiele tajników wiedzy harcerskiej. Obowiązkowo musiał znać symbole organizacyjne jak krzyż, lilijka oraz hymn i rozumieć treść prawa i przyrzeczenia harcerskiego. I tak na każdej zbiórce starałem się przed drużynowym i radą drużyny popisywać się swoją sprawnością i znajomością rzeczy i zaliczać poszczególne zadania.
I stało się. Drużynowy ogłosił zbiórkę alarmową w pewną sobotnią noc. Znów zapłonęło ognisko i popłynęła melodia, bo druhowie tradycyjnie zaśpiewali „Płonie ognisko i szumią knieje. Drużynowy jest wśród nas...”
Staliśmy w dwuszeregu, a „Wódz” przeczytał rozkaz zatwierdzający decyzję Rady Drużyny o dopuszczeniu druhów na próbie do przyrzeczenia. Padła komenda - baczność! Do hymnu! Następnie dwa palce na proporczyk i powtarzanie tekstu: „Przyrzekam uroczyście całym życiem służyć Polsce, nieść chętnie pomoc każdemu człowiekowi i być posłuszny prawu harcerskiemu”. Druhowie potwierdzali wagę ślubowania „na słowie harcerza polegaj jak na Zawiszy”. Druh drużynowy przypinał każdemu krzyż harcerski nad lewa klapą kieszeni bluzki. Do dnia dzisiejszego pamiętam ten największy symbol mojej organizacji, strzegę go jak oka w głowie (SER LIX NR 268).
I tak na Śląsku w Tarnowskich Górach, mając 12 lat, stałem się pełnoprawnym harcerzem. Bardzo ważnym wydarzeniem w moim harcerskim życiorysie było uczestnictwo w pierwszym po wojnie, 22-23 września 1946 r., zlocie harcerskim w Katowicach z okazji XXV rocznicy Harcerstwa Śląskiego. Mszę św. celebrował ówczesny Prymas Polski kardynał August Hlond. Wówczas zobaczyłem ilościową i jakościową potęgę Związku Harcerstwa Polskiego. Po wojnie, jak mówią statystyki, do harcerstwa należało aż 250 tys. dziewcząt i chłopców. Młodzież spontanicznie garnęła się do tej organizacji. Już w 1946 r. około 40 tys. harcerzy i harcerek bierze udział w akcji obozowej skierowanej przede wszystkim na Ziemie Odzyskane. Cdn.
Harcmistrz Karol Skorecki
Aneks do I części.
W następnych kilku odcinkach moich wspomnień będę pisał o gryfickim harcerstwie. Jestem w posiadaniu pamiątek i różnych dokumentów oraz własnoręcznie prowadzonej kroniki Hufca Gryfice. Przedstawię historię harcerskich drużyn zrzeszonych w szczepach przy gryfickich szkołach. Będzie również relacja z wywiadów z pierwszymi harcerzami po reaktywowaniu ZHP w grudniu 1956 r., obecnie już panami w „słusznym wieku”. Będą nazwiska. Może znajdziesz swoje? Jeśli jesteście już pradziadkami lub prababkami, tym bardziej warto wrócić wspomnieniami do tych „pięknych czasów”. Przecież byliśmy młodzi. Gorąco polecam - Autor.