(POŁCZYN-ZDRÓJ) Pani Galina Jurkowska jest od 2009 roku mieszkanką Połczyna-Zdroju, jednak zanim do tego doszło, historia jej samej i jej rodziców wpisała się w tułaczy los tysięcy Polaków, którzy doświadczyli prześladowań komunistycznej Rosji.
Rodzice pani Galiny zamieszkiwali okolice Żytomierza na Ukrainie, był to region położony na wschód od granicy ryskiej, czyli przedwojennej Polski, zamieszkiwany przez Polaków. Władze radzieckie ustanowiły tam polski rejon autonomiczny tzw. Marchlewszczyznę. Na obszarze Marchlewszczyzny istniały przez pewien czas polskie szkoły; zamierzonym celem tej polityki władz radzieckich było zjednanie Polaków wobec władzy radzieckiej, ukazując ZSRR jako nadzieję dla „uciskanych” mas pracujących w Polsce. Z tego powodu ojciec Pani Galiny - Marian, ukończył 4 klasy polskiej szkoły podstawowej, a mama Janina zaledwie jedną, dlatego tylko mówiła po polsku, natomiast pisać poprawnie już się nie nauczyła. Eksperyment ten skończył w 1936 roku, kiedy to Stalin zdecydował się na wysiedlenie ludności polskiej z okolic Żytomierza na stepy północnego Kazachstanu. W czasie wywózki przyszły mąż Pani Galiny Stanisław nie był objęty wywózką, gdyż przebywał w wojsku na Dalekim Wschodzie, jednak po zakończeniu służby wojskowej wrócił do swojej ukochanej już wywiezionej do Czkałowa w Kazachstanie. Tam się pobrali wkrótce po przesiedleniu. Galina miała pięcioro rodzeństwa. Dwóch braci zmarło w czasie wojny, jeden z barci służył w wojskach rakietowych i zmarł wkrótce po wyjściu z wojska na chorobę popromienną. Jeden z braci żyje w Czkałowie w Kazachstanie, a drugi w Omsku w Rosji.
Pani Galina mówiąc o rodzicach używa stwierdzenia, że jej rodzice nie mieli życia; cały czas niewolnicza praca w sowchozie, trudy życia, walka o przetrwanie. Mama Galiny była kucharką i dorabiała wyrabiając pierogi, oczywiście bezmięsne, ponieważ pierwszy raz mięso pojawiło się dopiero w latach sześćdziesiątych jako dostępny element pożywienia.
Pani Galina, która w tym roku kończy 60 lat, z mężem Stanisławem ma dwójkę dzieci -Wiktora i Lenę. Syn ożenił się z Niemką, która podobnie jak Polacy, stanowiła pokłosie polityki wysiedleń z Żytomierszczyzny. Wiktor od 16 lat mieszka w Niemczech i pracuje w zakładach mięsnych. Pani Galina w Kazachstanie pracowała w banku, jej mąż dorabiał rozwożąc butle z gazem samochodem podarowanym przez syna z Niemiec. Dorabianie, o którym mowa, było koniecznością, gdyż płace były bardzo niskie i nie wystarczały na przeżycie. Pani Galina z mężem, oprócz pracy zawodowej, miała gospodarstwo z inwentarzem 30 świń, 3 krów i drobiem. Wszystko to służyło temu, żeby wykształcić córkę w Polsce.
Córka Lena studiowała w Polsce na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i to ona, stała się przyczyną repatriacji Pani Galiny do Polski. W Kazachstanie po upadku ZSRR odnowione zostało życie religijne, syn Wiktor chrzczony był jeszcze potajemnie w wieku 6 lat. Obecnie w Czkałowie pracuje wśród Polonii od 13 lat ksiądz Krzysztof Kuryłowicz, którego staraniem wybudowano kościół świętych Piotra i Pawła.
Problem repatriacji jest złożony, gdyż wymaga zapewnienia mieszkania osobie starającej się o powrót do kraju. Córka po wyjściu za mąż zapewniła zamieszkanie matki na stałe w Połczynie i po śmierci męża w Kazachstanie w 2009 roku Pani Galina trafiła do Połczyna. Ostatnim wspomnieniem z Kazachstanu jest pogrzeb męża i uroczystość, tak uroczystość, bo na stypie po pogrzebie było 300 osób. Takie uroczystości to norma wśród kazachstańskiej Polonii. Każdego uczestnika pogrzebu trzeba nakarmić i przyjąć godnie z kresową wschodnią gościnnością.
Sześćdziesięcioletnia kobieta podkreśla swoją samotność; znajomych z Czkałowa ma przypadkiem, tylko na cmentarzu w Połczynie, których często odwiedza, gdyż są na nim pochowani w kwaterze repatriantów z Kazachstanu. Jest to jedyny stały element kojarzony z byłym miejscem zamieszkania, które siłą rzeczy stało się nową Ojczyzną. Czasami odwiedza ją brat męża Kazimierz, który mieszka również w Polsce, w Zielonej Górze. Pani Galina prawie nie mówi po polsku, a to sprawia, że nie czuje się pewnie. Ilustruje to sytuacja jaką przeżyła w ubiegłym roku w szpitalu, gdy była operowana w połczyńskim szpitalu; przez kilka dni na sali nie odzywała się obawiając się, że współpacjentki pomyślą, że jest Rosjanką, tym bardziej, że był to czas tuż po 10 kwietnia 2010 roku. Pani Galina obawiała się jakichś przykrości z tego powodu, jednak, gdy się odezwała, była zdumiona przychylnością koleżanek z sali szpitalnej. I tak z coraz większą pewnością Pani Galina stawia swoje kroki w Ojczyźnie swoich przodków, w której 24 czerwca tego roku doczekała się wnuka Jana.
Zebrał i opracował Bogusław Ogorzałek