Kilka uwag dla autorów projektu „Schivelbein-Świdwin. Korzenie tożsamości”
(ŚWIDWIN) Informacja o tym, że Stowarzyszenie Społeczno Kulturalne „Carpe Diem” będzie realizować projekt, „którego celem jest ocalenie od zapomnienia wspomnień osób, które były świadkami rozwoju powojennego Świdwina”, rodzi wielkie nadzieje, że ktoś wreszcie, po 45 latach komuny w PRL i po 20 latach wolnej RP dojrzał, że odchodzą ostatni świadkowie czasu zasiedlania tych ziem po wojnie, początków tworzenia polskiej historii kresów zachodnich i chce to opisać.
Projekt nosi nazwę „Schivelbein-Świdwin. Korzenie tożsamości”. Znalazłem w nim kilka wątków, które zaintrygowały mnie na tyle, że postanowiłem napisać kilka uwag dla autorów tego projektu, by zarysować wstępnie złożoność tematu, zwrócić uwagę na różne aspekty podjętej pracy, może coś uporządkować, coś podpowiedzieć. Czuję się o tyle upoważniony, że przez wiele lat w wydawanych przez mnie czasopismach apelowałem i zachęcałem do pracy kronikarskiej o pokoleniu pierwszych osiedleńców na tych ziemiach, do odkrywania i opisywania historii powojennej naszych ziem.
W roku 2004 w istniejącym wówczas „Tygodniku Świdwińskim” w artykule „Nie ma historii jako takiej. Historię stwarza wspólnota” pisałem:
„Żeby dyskutować o historii, trzeba znać fakty. Żeby znać fakty, ktoś musi je utrwalać. Oprócz „czystej” historiografii, zbioru faktów (dat, nazwisk, zdarzeń) istnieje tzw. koloryt epoki, obyczajowość, zbiór wyznawanych światopoglądów, różne sposoby organizowania życia społecznego i różne sposoby rozwiązywania problemów. I nie same daty i nazwiska są w historii ciekawe, jeśli ma być nauczycielką życia, ale właśnie ów koloryt form organizowania się danej społeczności. Zapisane sposoby radzenia sobie tej wspólnoty, która historię stwarza i się w niej przygląda, by dowiedzieć się czegoś więcej o sobie.
Czy jest coś niestosownego w tym, że wielu Polaków ślęczy nad niemieckimi starodrukami i różnymi dokumentami i z „wypiekami na twarzy” je kopiuje? Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie powszechność takich zachowań wśród historyków, zwłaszcza młodych, tu, na Pomorzu, ale i ludzi kultury, przy kompletnym braku zainteresowania naszą własną historią. (…) A co my, jako wspólnota wytwarzamy w ramach własnej historii? Pustkę?! Skąd i jaką wiedzę będą czerpały następne pokolenia, jeżeli nie ma komu opisać historii własnej wspólnoty? Jeżeli nie wytwarzamy dokumentacji naszego życia? Życia szkoły, straży pożarnej, policji, drużyny sportowej, organizacji społecznych, zespołów, życia kulturalnego i gospodarczego, osiągnięć wszelkiego rodzaju. (...)
Jest też odpowiedzialność wynikająca z miejsca i czasu, w którym przyszło nam żyć. Musimy wiedzieć, co w danej chwili jest ważne. Uważam, że odpowiedzialność wynikająca z przynależności do określonej wspólnoty rodzi obowiązki wobec niej. Do takich należy opisywanie tej wspólnoty taką, jaka jest. Jak każda składa się z głupich i mądrych.
Nie trzeba żadnej odwagi intelektualnej, by czuć się odpowiedzialnym wyłącznie za wspólnotę wykształconych i bogatych. Kiedyś, zaproszony na wykład do Ośrodka Europejskiego w Kulicach, w siedzibie rodowej Bismarcków, tłumaczyłem tę różnicę Niemcom. Pomimo doznanej krzywdy związanej z wysiedleniem (jak niektórzy mówią - wypędzeniem), Niemcy mogli stworzyć z tego faktu część własnej historii, czyli dramat, jaki się rozegrał, obłaskawić intelektualnie i emocjonalnie (opisać, opłakać, zaadaptować jako składnik własnej tożsamości). Z wysiedlenia trafili po prostu do demokracji, gdzie mogli to wszystko swobodnie czynić. Stąd heimaty, gazety, szczegółowe opracowania, ścisła dokumentacja zabitych, doskonałe archiwa. Różnica między nami a nimi polega na tym, że my, również w części wysiedleni, w części pozbierani zewsząd, czynić tego nie mogliśmy. Nie mogliśmy wytwarzać historii, by się w niej przyglądać, by się z niej uczyć, by mogła spełnić swą funkcję terapeutyczną - oswajania cierpienia. Zostaliśmy zamknięci w klatce komunistycznej dyktatury, gdzie za samo słuchanie radia można było trafić do więzienia. Dla Niemców jest to po prostu nie do pojęcia. I gdy przyszedł czas wolności, pierwszym, co trzeba było uczynić, to spróbować opisać samych siebie po tym doświadczeniu. Postawić chociaż problemy. Próbować stworzyć katalog strat, jakie ponieśliśmy. Pytać o to, co przez te pół wieku nam umknęło, czego nam nie było dane zrobić, a co powinniśmy, by odzyskać tożsamość. A zamiast tego, zalała nas fala niemieckich kopii dokumentów, pocztówek, map. Zachowaliśmy się, jak dzikie plemię zauroczone inną cywilizacją, która nas zalała, i której nie mamy co przeciwstawić”.
Rozumiem, że przez 45 lat PRL-u nie mogliśmy, ale co zrobiono przez 20 lat wolnej Polski w tych sprawach? Prawie nic. Czy „Carpe diem” wypełni tę czarną dziurę? To zależy, czy wie, co tak naprawdę chce zrobić. W programie jest zbyt wiele niejasności, które osłabiają moją nadzieję.
Autorzy napisali, że „głównym założeniem jest „ocalenie od zapomnienia” wspomnień osób w podeszłym wieku, byłych i obecnych mieszkańców Świdwina. W ten sposób chcielibyśmy zwrócić uwagę na fakt, że wokół nas są osoby, dzięki którym możemy spojrzeć na Świdwin z innej, często zastanawiającej i zanikającej perspektywy. Naszym celem jest, poza ukazaniem historii miasta oraz wartości jego najstarszych mieszkańców, utrwalenie relacji naocznych świadków, którzy kiedyś tworzyli i nadal tworzą lokalną tożsamość kulturową, obyczajową i religijną. Oczywiście nie zamierzamy pomijać przedwojennej, niemieckiej przeszłości miasta. Jesteśmy w pełni świadomi, że może to budzić pewne kontrowersje, ale sądzimy, że poziom emocji pozwala już na to, aby historia Świdwina nie zaczynała się od daty 3 marca 1945 roku”.
Kilka uwag do autorów. Zanim przystąpi się do pracy, trzeba uporządkować pojęcia i język. Historia Świdwina zawsze będzie zaczynać się od 3 marca 1945 r. i zupełnie nie zależy to od poziomu emocji, ale od faktu, że 3 marca przestał istnieć Schivelbein, a pojawił się Świdwin i Polacy, więc od tej daty rozpoczęła się nasza tu historia. Jeżeli autorzy twierdzą, że nazwa Świdwin istniała tu wcześniej, to proszę o fakty. Jeżeli chcą uznać historię Schivelbein za naszą, to muszą włożyć sporo wysiłku, by to uwiarygodnić.
Trzeba uporządkować pojęcia: wysiedleni, wypędzeni, uciekający przed frontem itp., osiedleńcy to nie to samo co osadnicy; nie można nazywać repatriantami Polaków przesiedlanych z ojcowizny na obczyznę, z Polski (przedwojennej) do Polski (powojennej); trzeba zdawać sobie sprawę z podstawowego podziału kultury na kulturę materialną i kulturę duchową; wyzwalać można ludzi, a nie miasto, bo wolność jest przymiotem człowieka, a nie materii – miasto można odzyskać, zdobyć itp. (to w kwestii nieustannego ględzenia o wyzwoleniu tych ziem i miast). Gdy czytam: „Schivelbein-Świdwin. Korzenie tożsamości” to nie bardzo wiem, o jaką tożsamość autorom chodzi. Czy o korzenie tożsamości Niemców mieszkających w Schivelbein, czy o korzenie tożsamości Polaków mieszkających w Świdwinie, czy też o jakąś wspólną tożsamość miasta niemieckiego i polskiego lub też Niemców mieszkających tu przed 1945 i Polaków mieszkających po tej dacie. Czy z faktu, że oni mieszkali tu przed, a my po, można wyciągnąć jakiś mianownik dla wspólnej tożsamości? Oczywiście po tym, jak odpowiemy sobie na pytanie – co to jest tożsamość.
Mam nadzieję, że odpowiedzi na te pytania pozwolą autorom uporządkować założenia do realizacji tego programu i w końcu doczekamy się szerszego opisu naszej tu historii, zrobionego choćby i metodą „mówioną”. Coś trzeba w końcu pozostawić następnym pokoleniom.
Bardzo pożyteczna inicjatywa, a malkontentów i nieuków krytykujących każdą inicjatywę nie zabraknie. Nie każdy Niemiec był hitlerowcem, tak jak nie każdy Polak wydawał Nazistom rodaków Chrystusa i Matki Boskiej i polował na nich z kłonicą po lasach jak w Jedwabnem i setkach innych miejscowości.
~Jan
2011.05.27 23.03.22
Niemcy w Schiwelbein, Polacy w Świdwinie. Oni zabrali swoją historię ze sobą, my przynieśliśmy ze sobą swoją. Tych historii nie da się połączyć.
~Bruno
2011.05.25 23.30.27
O widzę tu postęp w patriotyźmie, teraz pszenno-buraczany, a jeszcze niedawno był kartoflany. I napisał po polsku! Koleś musiał naprawdę się wytężyć, albo straszliwie wymęczyć. W takim pszenno-buraczanym języku.
~Patriota
2011.05.23 09.39.43
Czy sprawia ci trudność odpowiedzenie na pytanie: jaki korzeń tożsamości znajdzie ta ekipa między osiedlonymi po wojnie Polakami w Świdwinie a hitlerowcami z Schivelbein.
Nie napisałem, że wszyscy Niemcy byli hitlerowcami, tylko zapytałem o "korzeń tożsamości" z takimi. Rozumiem, że korzeń to coś wspólnego... Co? Jaki?
~zgred
2011.05.22 10.26.47
Podpowiedz mi Patrioto (22.05.2011) do kogo modlą się ludzie przy pomniku na placu przed pocztą? Czy do Papieża Polaka, czy do Niemca którego pomnik stał tam przed wojną? Podpowiedz mi czy ludzie kładący znicze i chryzantemy na poniemieckim cmentarzu kładą je w ofierze dla Niemców, czy dla Polaków co to leżą na zdewastowanej wcześniej poniemieckiej mogile? Takich pytań jest wiele. Nie nazywaj wszystkich tamtych Niemców "hitlerowcami", bo teraz wszyscy mieszkańcy tego miasteczka nie są ani "Tuskowcami", ani "Kaczyńskimi", ani nie byli za komuny komunistami.
~Patriota
2011.05.22 09.43.00
czy swietny, to się dopiero okaże! Ciekaw jestem, jaki korzeń tożsamości znajdzie ta ekipa między osiedlonymi po wojnie Polakami w Świdwinie a hitlerowcami z Schivelbein.
~Rerga
2011.05.19 20.43.35
Świetny pomysł. Dla pszenno buraczanych patriotów wiem, że to trudny problem. Ale to ich problem
~Tytus
2011.05.17 10.35.56
Ten projekt to ukryta germanizacja tzw. ziem odzyskanych!!