(ŁOBEZ). Podczas komisji radni i sołtysi przestali milczeć na temat fikcyjności opieki nocnej i świątecznej. Domagali się od burmistrza zdecydowanych działań.
– Z całym szacunkiem. Ale pan doktor, który sprawuje opiekę nocną, powinien być na zasłużonym odpoczynku, a nie narażać mieszkańców naszej gminy na poważne problemy zdrowotne. Czy z panem Kargulem ktoś prowadził rozmowy, jeśli chodzi o dyżury nocne pana doktora, który ma 86 lat? To naprawdę stanowi zagrożenie dla zdrowia i życia naszych mieszkańców. Sam osobiście 40 minut pukałem, nim pan doktor raczył się obudzić – powiedział podczas komisji Kazimierz Chojnacki.
Jak wyjaśnił wiceburmistrz Ireneusz Kabat rozmowy z doktorem J. Kargulem prowadzone były już niejednokrotnie, jednak wciąż nie ma efektów. Kabat odczytał wszystkim pismo, które zostało skierowane do J. Kargula. Napisał w nim m.in., że prosi o rozwiązanie sytuacji i podjęcie działań zmierzających do rozwiązania problemów, albowiem skargi, jakie wpływają zarówno do burmistrza, Rady Miejskiej, jak i redakcji gazet lokalnych są niemal identyczne i dotyczą: spóźnienia lekarza, lekceważenie pacjenta, brak zainteresowania problemem zdrowotnym pacjenta. Na potwierdzenie tych zastrzeżeń wiceburmistrz załączył kserokopię artykułu, który ukazał się w Tygodniku Łobeskim 16 marca 2010 roku.
Radni jednak nie byli zbyt optymistycznie nastawieni do działań J. Kargula. Swoje obawy wyraził m.in. K. Chojnacki, który zapytał, co się stanie, gdy sytuacja zostanie zlekceważona.
- Ten podmiot z naszych podatków bierze potężne pieniądze, a tych świadczeń dla mieszkańców gminy w pełnym zakresie niestety nie ma. Nie daj Boże coś się stanie, co wtedy? - dopytywał.
Następnym krokiem Urzędu, jak wyjaśnił wiceburmistrz, może być skarga do NFZ, to jednak może mieć dalsze konsekwencje np. cofnięcie kontraktu, co będzie jednoznaczne z brakiem jakiejkolwiek opieki nocnej i świątecznej. Na to stwierdzenie zarówno radni, jak i sołtysi zareagowali jednomyślnie, stwierdzając, że przecież i tak tej opieki nie ma. Swoje spostrzeżenia na temat opieki nocnej przedstawił również sołtys Bonina Waldemar Zakrzewski.
– To jest sytuacja naprawdę chora. Również miałem sytuację, gdy przyjechałem i tego pana nie było. Niech sobie już odpoczywa w spokoju. Gdybym wiedział, że go nie ma, to po co mi jeździć do Łobza i później z powrotem jechać do Drawska, jak mogę od razu do Drawska się skierować? Trzeba konkretnie załatwić. Lepiej niech tego pana w ogóle nie będzie, to ja będę wiedział, gdzie mam jechać – mówił sołtys.
Radny Bogdan Górecki zwrócił uwagę na wysokość czynszu za pomieszczenia. Wszak początkowa dzierżawa w wysokości 240 zł za lokal, podniesiona na ten rok do kwoty 370 zł, miała zachęcić do zapewnienia opieki medycznej w gminie. Wyjaśniło się przy okazji, że umowa dzierżawy zawarta na 20 lat, wygasa wraz z zaprzestaniem działalności w zakresie opieki zdrowotnej.
Dyskusję podsumował Zbigniew Pudełko, który powiedział, że „oni nas uczą, jak mamy się zachowywać, a sami nie są w porządku”.
Zapewne dyskusja byłaby bardziej rozszerzona, a opowieści na temat doświadczeń z opieką nocną bardziej rozbudowane, jednak zadecydowano, aby relacje z doświadczeń pozostawić na obrady Rady Miejskiej, na które został zaproszony dr J. Kargul.
Podczas obrad Rady, które miały miejsce w miniony piątek, okazało się jednak, że doktora nie ma. Miał ważny wyjazd i nie mógł przybyć na sesję. Tym sposobem, jedyną możliwością ukazania dezaprobaty na temat działania opieki nocnej, było wstrzymanie się od głosu, bądź głosowanie przeciw informacji na temat opieki zdrowotnej w mieście. Wszyscy radni podkreślali, że sprzeciw ten dotyczy jedynie działania opieki nocnej i świątecznej.
Szkoda, że dr Jacek Kargul nie był obecny na sesji, albowiem po publikacji artykułu na temat opieki nocnej w Łobzie, w redakcji rozdzwoniły się telefony. Mieszkańcy zaczęli potwierdzać, że i oni mieli podobne zdarzenia.
W tym wydaniu przedstawiamy doświadczenia, jakie miała z lekarzem dyżurującym w opiece nocnej i świątecznej mieszkanka Łobza Jadwiga Gradowska. Trzy razy szukała ratunku, za każdym razem z tym samym skutkiem – żadnej pomocy nie otrzymała. Każdorazowo trafiała na tego samego lekarza. O innych nie wypowiada się.
Potówka czy czyrak?
W lipcową sobotę pani Jadwiga obudziła się ze strasznym bólem ręki. Wykręcało jej dłoń, nie mogła podnieść ręki. Okazało się, że pod pachą pojawił się guz. W ten dzień mieli wyjeżdżać na uroczystość rodzinną. Pani Jadwiga poprosiła męża, aby zawiózł ją do lekarza świątecznej opieki.
– Dyżur miał starszy lekarz. Powiedziałam mu, co mi dolega, z bólu nie mogłam wytrzymać. Doktor zaczął od tego, że histeryzuję. Jestem wytrzymała na ból, nie pierwszy raz byłam chora, ale wtedy wykręcało mi palce i nie mogłam ich wyprostować. Pomacał mi pod pachą i kazał siostrze dać mi zastrzyk przeciwbólowy i to miało być wszystko. Wytłumaczyłam wtedy, że miałam już coś podobnego i wcześniej dostałam antybiotyk. Wówczas on do mnie z gębą, że ja będę go uczyć leczyć i w ogóle... Dodał, że zaczynam histeryzować, bo mi wyskoczyły jakieś potówki pod pachą. Powiedziałam, że chyba sobie jaja robi, przecież gołym okiem widać, że to nie są potówki. Dopiero, gdy pielęgniarka potwierdziła moje słowa, zaczął inaczej mówić. Poinformowałam go, że mam chorobę wrzodową żołądka, więc jeśli będzie mi jakiś lek pisał, to żeby zwrócił na to uwagę. A on na to: „A to co jeszcze panią boli?” Gdy zaczęłam z nim już ostrą rozmowę, to wypisał mi antybiotyk, ale zaznaczył, że w zeszycie wpisze, że na moje wyraźne żądanie, bo tutaj nie ma potrzeby go dawać – opowiada pani Jadwiga.
Gdy tylko nastał poniedziałek, pani Jadwiga udała się do dr. Bajerowicza. Nic mu nie powiedziała o wizycie w sobotę, bo chciała wiedzieć, jaką postawi diagnozę. Opisała co się dzieje, doktor ją zbadał i stwierdził, że jest to czyrak włosowaty, który leczy się antybiotykami co najmniej dwa tygodnie.
Trzeba się leczyć,
a nie budzić po nocach
Druga sytuacja miała miejsce 25 października, z soboty na niedzielę, po 23.00. Pani Jadwiga w tym czasie miała porobione wszystkie badania, leczyła swoje dolegliwości żołądkowe. Gdy złapał ją silny ból w okolicy żołądka, wiedziała już, że ten jest inny. Był zdecydowanie silniejszy i po raz pierwszy nie wiedziała, co ma robić. Ponownie mąż zawiózł ją do opieki nocnej. Ponownie trafiła na tego samego lekarza.
– Oczywiście staliśmy, dzwoniliśmy, nikt nie otwierał, ale za jakiś czas wyszedł lekarz i powiedział: „Trzeba się leczyć, a nie budzić po nocach”. Powiedziałam mu, że choroba nie wybiera, mam taki atak, że nie wiem, co mi jest, strasznie mnie boli. Mam wrażenie, że porozrywa mi wnętrzności. Przyjął nas i zaczął szykować zastrzyk przeciwbólowy. Zanim uszykował, to z bólu nie mogłam sobie znaleźć miejsca, chodziłam po tym pokoju tam i z powrotem. W pewnym momencie zaczęłam z bólu słabnąć, mąż złapał mnie pod pachy, lekarz dał mi w końcu ten zastrzyk i stanął bezradny. Maż już też nie mógł sobie poradzić, bo ja już leciałam, zaczęłam krzyczeć – „zróbcie coś, bo ja nie wytrzymam!” Zamiast dzwonić po pogotowie, to powiedział, że wypisze nam skierowanie do szpitala. Powiedziałam mu, że nie dam rady na siedząco. Nie słuchał – mówi pani Jadwiga.
Państwo Gradowscy pojechali jednak na pogotowie. Tam otrzymali pomoc, po czym karetką odwieziono ją do szpitala w Drawsku. W szpitalu podłączyli kroplówkę i o trzeciej w nocy odesłali ją do domu. W poniedziałek ponownie trafiła do lekarza, otrzymała skierowanie do szpitala. W Resku porobiono wstępne badania, a szczegółowe - w Szczecinie. Okazało się, że to był atak pęcherzyka żółciowego. Pani Jadwiga jest już po operacji.
Bez pomocy przy zapaleniu płuc
Na początku marca doszło do kolejnej sytuacji, tym razem kwestia dotyczy mamy pani Jadwigi – Antoniny Łucyków. Zaczęło się od tego, że w niedzielę rano pani A. Łucyków nic nie jadła, nie piła, kaszlała, wymiotowała. Gorączka wynosiła 37 st. C. Pani Jadwiga obdzwoniła lekarzy na telefony komórkowe, by złapać kogoś prywatnie. Gdy nikogo nie zastała - zadzwoniła na pogotowie. Pani z dyspozytorni uprzejmie wyjaśniła jednak, że jest opieka całodobowa w Łobzie.
– Pomyślałam, że jeśli znowu trafię na tego samego lekarza, to mnie szlag trafi na miejscu. Z mamą było coraz gorzej, nie miałam wyjścia. Zadzwoniłam i pytam, jaki jest lekarz. Pielęgniarka odparła, że dr S. Powiedziałam jej, że wiem już, że mi nie pomoże ten lekarz, ale wyjścia nie mam. Podała słuchawkę doktorowi i przedstawiłam mu sytuację. Powiedział, że każdy kaszel jest brzydki, ale mam przywieźć mamę. Wyjaśniłam, że mama ma 87 lat i jest tak słaba, że nawet nie jest w stanie ustać na nogach. Powiedziałam, że blisko mieszkam, bo przy ul. Konopnickiej. Powiedziałam, że mama nic nie je, nie pije, wymiotuje, a on spytał o jej wagę i odparł, że jeśli jeden dzień powymiotuje i nic nie zje, to nawet wskazane, bo się organizm oczyści. I nie przyjechał, bo jak stwierdził - nie ma potrzeby, skoro nie ma gorączki. Powiedziałam mu jeszcze: „Panie doktorze, ja wiedziałam, że od pana pomocy nie otrzymam, bo ja już miałam z panem kontakt, ale to, że nie jest pan do końca człowiekiem, to nie wiedziałam, a teraz to już wiem na pewno” - i na tym skończyła się z nim rozmowa. Do poniedziałku mama musiała obyć się bez lekarza – powiedziała p. Jadwiga.
W poniedziałek rano u pani Antoniny Łucyków był doktor Bajerowicz. Okazało się, że łobzianka ma silne zapalenie płuc.
- Była przez ten tydzień tak chora i wycieńczona, że przez ten czas zrobił się z niej wrak człowieka. Niby sytuacja była opanowana, dr Bajerowicz przychodził codziennie, a w niedzielę coś znowu zaczęło się dziać, gorączka wysoka i jeszcze coś z sercem – zadzwoniłam po pogotowie, przyjechało i zabrało mamę do szpitala. Leży w Resku. Dostaje antybiotyki, robią jej dodatkowe badania, ale jest strasznie wycieńczona. To jest zapalenie płuc, a przecież mama ma 87 lat. Ona nic nie je, nie pije, leży plackiem, a do niedzieli chodziła! Nawet podnieść się teraz nie może, pół jej zostało przez ten tydzień. W niedzielę jeszcze było normalnie i gdyby wtedy lekarz przyszedł i od razu dostałaby antybiotyk, to może byłoby inaczej. A tak... Nie ma pomocy tutaj. Nie wiem, czy są inni lekarze, ale ja mam takie szczęście, że zawsze trafiam na tego. Po tym pierwszym incydencie chciałam złożyć na niego skargę. Zadzwoniłam do Reska, ale dr Kargul był na urlopie, miał być za dwa tygodnie, a po tym czasie nerwy mi przeszły. Ale teraz, gdy moja mama pochorowała się, to powiedziałam, że nie odpuszczę. Byłam trzy razy i trzy razy nie otrzymałam konkretnej pomocy.
Gdzie my mamy się udać w sobotę albo w niedzielę w razie potrzeby? - pyta łobzianka. MM
Pomoc Pogotowia ratunkowego w Łobzie jest pod zdechłym psem!!Dziecko z niewiadomych przyczyn zaczęło tracić przytomność przeniosłem je na łóżko, w tym momencie zaczęło zwracać miało zaciśnięte zęby, straciło całkowicie świadomość i przytomność.Zona zadzwoniła na pogotowie mówiąc przyjeżdżajcie natychmiast bo moje dziecko jest nieprzytomne,dusi się wymiocinami-Odpowiedź już wyjeżdżamy za chwilę będziemy, wykonaliśmy 6 telefonów ta chwila trwała 15 minut.Kpina w takich przypadkach liczą się sekundy.Odległośc z pogotowia na miejsce zgłoszenia jest tak mała że maksymalnie powinno to zająć około 7 minut. Gdy wchodziła ekipa ratownicza do mieszkania, Pani doktor zaczęła co wy tak wydzwaniacie zdenerwowana córka powiedziała -co tak długo jedziecie.Wtedy się zaczęło Pani doktor zaczęła krzyczeć-taka gówniara nie będzie mi ubliżać, zaczęła się wykłucać zamiast udzielać pomocy dziecku-pomoc udzielał sanitariusz -a Pani doktor zaczęła mówić co wy myślicie jest zima, mrozy,samochód trzeba wyprowadzić z garażu zagrzać silnik-w tym dniu nie ma mrozu, nie ma śniegu,a taka gówniara mi tu ubliża, ja sobie nie pozwole-Tak wygląda pomoc w Łobzie w nagłych przypadkach.
~
2010.04.04 21.51.06
Nie rozumiem jak mozna byc az tak pozbawionym uczuc czlowiekiem
~asia
2010.04.03 18.04.59
są świeta i gdzie się teraz zgłosić. przy takiej opiece to zakład pogrzebowy będzie bardziej potrzebny. Uśmiechów bez liku przy wielkanocnym stoliku, przyjaciół wielu i EURO w portfelu, dyngusa mokrego z serca całego życzy ...
~asia
2010.04.03 18.03.23
tragedia
~Ł
2010.04.01 21.25.27
tvn trzeba wezwac, jak telewizja sie za to weżmie to może i
burmistrz cos zadecyduje.Teraz to smiechy sobie z ludzi robia .Facet 87 lat hehhhe przecież on (z całym szacunkiem dla wieku) ledwo słyszy i widzi a co dopiero leczyć.Medycyna idzie do przodu ponoć.
~ŁOBEZ
2010.03.31 19.26.50
Do burmistrza gminy, który ściąga od nas podatki a nie dba o reszte?
ŻYJĄ Z NAS A DLA NAS NIC? PODLICZYŁBYM NA CO IDĄ TE NASZE PODATKI I ILE OSÓB W GMINIE BIERZE W ŁAPĘ! PRZECIEŻ ONI ŻYJĄ Z NAS, Z NASZEJ PRACY, NAWET ZWYKŁA SEKRETARKA W GMINIE, A TRAKTUJĄ NAS JAK TO MY JESTEŚMY IM KOŁEM U WOZU? WIĘC PO CO TA GMINA I CAŁY TEN CYRK?