Pozwólcie szanowni czytelnicy Gazety Gryfickiej, że jako autor tych reportaży refleksyjnych przedstawię również swoją historię, która mieści się w tym temacie. W pierwszej „historii” nie zdecydowałem się przedstawić tą opowieść nie optymistyczną. Ale zacznę od początku i po kolei.
W każdej religii jest tradycja, że zmarłych chowa się w miejscach do tego przeznaczonych, poświęconych. W Polsce, w której dominuje religia katolicka, takim miejscem jest cmentarz. Przed wiekami Rzeczpospolita obojga narodów i później II Rzeczpospolita była w Europie krajem najbardziej tolerancyjnym. Mniejszości narodowe miały prawo budowania sobie obiektów sakralnych: prawosławne cerkwie z trójramiennym krzyżem, judaiści budowali synagogi i kirkuty z gwiazdą Dawida, a nawet muzułmanie w Bocholnikach i Kruszynianach (Podlasie) meczety i mazary z półksiężycem.
Przypomnę dzieje tej katarskiej, niewielkiej grupy etnicznej. Otóż w XVII w. król Jan III Sobieski służącym Koronie Polskiej Lipkom nadał ziemie w ekonomiach królewskich. W ten sposób osiadli tatarscy rotmistrze wraz ze swoimi wojskami uczynili te tereny na długie lata swoistą enklawą Islamu na ziemiach polskich.
W czasie II wojny światowej, po obu stronach walczących, zarówno obrońców i agresorów, ginęli żołnierze. Nie wszystkim poległym było dane być pochowanym na cmentarzu. Często były to naprędce prymitywne wykopane doły na miejscach lub w pobliżu bitwy na polach, w zagajnikach.
Już we wrześniu 1939 r., zgodnie z ustaleniami paktu Ribbentrop - Mołotow, Armia Czerwona wkracza na wschodnie tereny Polski. Wycofujące się Wojsko Polskie przed nawałą hitlerowską, w kierunku granicy rumuńskiej, otrzymało rozkaz nie podejmowania walki z Rosjanami. Wyjątkiem była sytuacja zaatakowania naszych żołnierzy lub chęć ich rozbrojenia przez czerwonoarmistów. W takiej sytuacji, które zaistniały, zdarzały się pojedyncze potyczki.
Byłem świadkiem, gdy kilku pierwszych poległych „oswobodzicieli” zostało pochowanych w centrum miasta, na reprezentacyjnym bulwarze na placu Marszałka Piłsudskiego w Kołomyi. Gdy 22 czerwca 1941 r. Hitler zrywając wspomniany pakt uderzył na Związek Radziecki, wówczas na terenach Polski zaczęła się krwawa wojna między dotychczasowymi naszymi prześladowcami. Hitler liczył na tzw. „blitzkrieg”. Rzeczywiście, armia Wehrmachtu w pierwszej fazie wojny szybko zajmowała wschodnie tereny Polski.
Ale po bitwie o Stalingrad losy wojny się odwracają. W marcu 1944 r. Armia Czerwona powtórnie nas wyzwala po zaciekłych walkach. W Kołomyi – mieście w którym się urodziłem i mieszkałem, zapanowały nowe porządki, z tym, że dokładnie jeden terror został zastąpiony drugim, o wiele gorszym. Był nazizm, a zastąpił go komunizm. Rosjanie, prócz frontu z Niemcami, mieli dodatkowy kłopot. W okolicach grasowały bandy UPA sprzyjające okupantowi faszystowskiemu, w zamian za obiecaną samosilną Ukrainę. Banderowcy mordowali Polaków, ale również żołnierzy rosyjskich. Okrzepła władza radziecka postanowiła od razu zlikwidować bandy UPA, które nic dobrego nie wróżyły potędze Związku Radzieckiego, bo odłączenie się dużych terenów przyszłej Republiki Ukraińskiej byłoby niepowetowaną stratą.
Odbywały się zbrojne ekspedycje w Karpaty Wschodnie, ale tam czołgi nie mogły dotrzeć. Powroty Rosjan z akcji zazwyczaj były tragiczne. Poległych żołnierzy na froncie i w walkach z bandami masowo chowano w centrum miasta. Piękny bulwar zamienił się w cmentarz. Na mogiłach czerwonoarmistów zamiast krzyży widniały czerwone gwiazdy i inne symbole Związku Sowieckiego. Ten zwyczaj stał się normą na terenach wyzwalanych. Tak chowano Rosjan oraz poległych żołnierzy polskich. Miasta polskie pokryły się wojskowymi cmentarzami na centralnych placach i skwerach aglomeracji. Nie był to przyjemny widok oraz nie było to odpowiednie miejsce wiecznego spoczynku tych, którzy zginęli na wojnie. Wielu z nich było nieznanych, bezimiennych. Na ich grobie widniała tabliczka z lakoniczną informacją - NN. (nieznany żołnierz).
Jak dziwne są historie losu. Tym razem dotyczą mojej rodziny, a nieznany mi epizod rozegrał się w Gryficach. Do tego miasta na Ziemiach Odzyskanych przybyłem z dwoma kolegami, mając nakaz pracy w szkolnictwie. 15 sierpnia 1951 r. do pracy przyjął nas Podinspektor Wydziału Oświaty pan Józef Pańkowski. Wiedząc, że przyszliśmy prosto z pociągu i że nie mamy gdzie mieszkać, przyjął całą trójkę młodych nauczycieli. Pan Inspektor był dla nas niezmiernie łaskawy, co odczuliśmy już przy pierwszym spotkaniu z tym urzędnikiem. Okazało się, że On w 1926 r. też ukończył Seminarium Nauczycielskie, tak jak my (liceum pedagogiczne) w Tarnowskich Górach na Górnym Śląsku. Był to wspaniały człowiek.
Zaczęła się pierwsza moja praca, pierwsze kontakty z uczniami, pierwsze doświadczenia i problemy. Wędrując po uliczkach nieznanego mi miasteczka dotarłem do parku. Zostałem zauroczony jego wyglądem, funkcjonalnością, a przede wszystkim usytuowaniem na wysokim brzegu rzeki Regi.
Największa jednak niespodzianka spotkała mnie na rynku, nazwanym Placem Zwycięstwa. Zobaczyłem cmentarz; w trzech rzędach równoległych do ulicy Niepodległości mogiły żołnierzy radzieckich, a od strony południowej (tam był sklep „kolejarz” i PKO) pojedyncze groby żołnierzy polskich. Daty ich śmierci wskazywały, że zginęli w różnych dniach marca i kwietnia 1945 r., jak również po zakończeniu wojny.
Kwatera żołnierzy Wojska Polskiego była otoczona niski drewnianym otoczeniem. A pośrodku na umieszczonej tablicy nagrobnej z krzyżem było następujące epitafium „Część poległym bohaterom na Polu Chwały” oraz „Niech spoczywają w Pokoju”.
Kwatera żołnierzy radzieckich była otoczona solidnym, żelaznym łańcuchem, zawieszonym na betonowych słupkach. Na czarnej granitowej tablicy umieszczono stopnie wojskowe i nazwiska czerwonoarmistów. Spacerując i czytając napisy nagrobne zostałem zaskoczony odkryciem wprost nie do uwierzenia. Na pierwszej polskiej mogile przeczytałem: „ppor. Piotr Skorecki Kawaler Krzyża Grunwaldu i Orderu Czerwonej Gwiazdy”. Data śmierci 14 mają 1945r. , a więc już po zakończeniu II wojny światowej. Moje nazwisko nie jest popularne, a więc początkowo założyłem, że to będzie mój Rodak, ale nawet trapiła mnie myśl, a może to mój krewniak. Przecież w I Armii WP najwięcej służyło Kresowiaków. Ja też urodziłem się na Kresach południowo -wschodnich, w mieście Kołomyja. I tam ze strony Ojca miałem liczną rodzinę. Postanowiłem rozwiązać tę zagadkę, która nie dawała mi spokoju. Prowadziłem rozmowy z kombatantami, którzy z wojskiem brali udział w walkach, a później osiedlili się w Gryficach. Moje poszukiwania zostały uwieńczone sukcesem. Otóż w Wydziale Oświaty w Gryficach, na stanowisku kadrowej, pracowała pani Leokadia Kuzniecowa (+1991), kombatantka LWP w stopniu starszego sierżanta. Dowiedziawszy się o moim problemie sama zainicjowała spotkanie, twierdząc, że osobiście znała ppor. Piotra Skoreckiego oraz okoliczności Jego śmierci.
Do Gryfic przybył on zaraz po oswobodzeniu miasta z Przyfrontową Oficerską Szkołą Piechoty I Armii WP. Szkoła ta powstała na potrzeby frontu w czerwcu 1944 r. w Łucku na Wołyniu (obecnie Ukraina). Pełnił funkcję dowódcy kompanii szkolnej, a osobiście był absolwentem Oficerskiej Szkoły Przyfrontowej w Riazaniu. 14 maja 1945 r. odbywały się ćwiczenia i ostre strzelanie na poligonie między Gryficami a Przybiernówkiem. Piotr Skorecki był na stanowisku dowodzenia, kierując ostrzałem moździerzy. Żołnierze, przyszli oficerowie, wadliwie ustawili celowniki. Stało się najgorsze. Pocisk wpadł prosto w punkt dowodzenia, kilkaset metrów za blisko. Dowódca ćwiczeń zginął na miejscu. Pani Leokadia potwierdziła, że Piotr Skorecki był Kresowiakiem, a do WP zaciągnął się będąc zesłańcem na Syberii.
Po jego ekshumacji wybrałem się do Siekierek. Na cmentarzu wojskowym w księgach cmentarnych znalazłem dokładne dane: ppor. Piotr Skorecki, s.Jana ur. 1918 r. w Kołomyi woj. staniaławów (nr ew. w CAW III 412/261 s.118).
Jestem przekonany, że był to mój krewny, a dokładnie kuzyn. Jego ojciec, Jan Skorecki, to brat mojego ojca, a więc mój wuj. Był policjantem i po wkroczeniu Armii Czerwonej na wschodnie tereny Polski cała rodzina, już w pierwszych wywózkach, została wywieziona na Syberię, a ojciec aresztowany. Zginął w obozach kaźni. Matka nie sprostała ekstremalnym trudnym warunkom i schorowana zmarła. Nie doczekała się powrotu do Ojczyzny. Syn Piotr uratował się. Będąc oficerem szkoleniowym szkoły oficerskiej dotarł do Polski i przyszło mu tragicznie zginąć w Gryficach.
Po śmierci wodza narodu Generalissmusa Józefa Stalina w marcu 1953 r. polskie władze poleciły przenieść groby żołnierskie z centrum miast na cmentarze wojskowe lub komunalne. W październiku tego roku byłem świadkiem ekshumacji szczątków żołnierzy z gryfickiego Rynku. 12 Polaków, w tym ppor. Piotra Skoreckiego, pochowano z pełnymi honorami na Cmentarzu Wojskowym w Siekierkach, a około 50 czerwonoarmijców pochowano na cmentarzu komunalnym w Kamieniu Pomorskim.
Kończąc tą opowieść stwierdzę, że niezbadane są wyroki Boskie. Przemierzyłem całą Polskę, by przypadkowo odnaleźć żołnierską mogiłę mojego bliskiego krewnego.
Karol Skorecki
Ps.
W związku z tym, że do tematu kontynuowanego przeze mnie na łamach „Gazety Gryfickiej” trudno pozyskać odpowiednie dokumenty, chociażby ze względu na przeszło półwieczny upływ czasu – proszę osoby, które mogą dostarczyć oraz autoryzować materiał do „Historii w Kamieniu pisanej”. Zapraszam na rozmowę. Kontakt: tel. 091 384 28 07. KS