Należeli do pierwszych polskich mieszkańców naszego miasta
Kamień to twardy minerał, a wiadomości na tym materiale wyryte potrafią przetrwać wieki. Historycy czerpią bezcenne informacje z transkrypcji zawartych w piramidach egipskich albo z jeszcze wcześniejszych, pochodzących od człowieka z epoki paleolitu, który zostawił informacje na ścianach jaskini w postaci malowideł i rytów naskalnych.
Taką parafrazą pragnę wprowadzić do tematu jak w nagłówku. Cmentarz to metropolia, gdzie spoczywają ludzie, którzy za życia tworzyli rzeczywistość, historię rodziny, miejscowości, a w szerszym znaczeniu również swojej ojczyzny.
Często odwiedzam najstarszą część cmentarza komunalnego, leżącą w sąsiedztwie cmentarnej kaplicy św. Jerzego z XIV w. Zainteresowałem się grobami z lat 1945 - 46 ub. wieku, w których są pochowani ludzie młodzi. O niektórych z nich chcę napisać.
Ostatnia wojna spowodowała dużą migrację Polaków. Niektórzy trafili do Gryfic, leżących na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Niestety, życie czasami bywa bezwzględne i tragiczne. Po przejściach wojennych, w kwiecie wieku, spoczęli w ziemi gryfickiej nie tylko ludzie wiekowi, ale też bardzo młodzi. Należeli do pierwszych polskich mieszkańców tego miasta.
Ówcześni przesiedleńcy, to przede wszystkim Zabużanie, ale również zdemobilizowani wojskowi oraz rodziny z terenu Mogilna i Półtuska. Te ziemie i gospodarstwa należało jak najszybciej zasiedlić Polakami. Minęło ponad 60 lat. Epitafia na płytach kamiennych przetrwały. Niestety niektóre mogiły są zapomniane, ale są również takie zadbane.
W kwaterze II, przylegającej do kaplicy, znalazłem grób:
BRONISŁAW SICZYŃSKI
UR. 22.08.1922 R.
ZMARŁ 14.06.1946 r.
PROSI O MODLITWĘ.
Miał zaledwie 24 lata i całe życie przed sobą. Grób był zadbany, widać było, że ktoś się nim opiekuje. Z nadzieją, że znajdę adres członka rodziny śp. Bronisława, udałem się do Zarządu Cmentarza przy ZGK na ul. Zielonej. W najstarszej księdze znalazł się zapis dotyczący tego pochówku oraz nazwisko Grzegorza Reduty, zamieszkałego w Szczecinie, który aktualnie opłaca rezerwację miejsca.
Nastąpiła wymiana korespondencji, i tak doszło przy końcu lipca 2009 r. do spotkania na Cmentarzu Komunalnym nad mogiłą Bronisława Siczyńskiego. Przyjechali z Torunia pani Gryglicka (l. 75) najmłodsza siostra, z Niemiec pan Bogusław, jej syn oraz ze Szczecina Grzegorz Reduta, syn drugiej siostry śp. Bronisława. Minęło pół wieku. Z nieukrywanym wzruszeniem zaczęto snuć wspomnienia. Oto relacja z luźnej rozmowy członków rodziny Siczyńskich. Obaj siostrzeńcy również dużo wiedzieli z opowiadań dziadków i swoich matek.
Państwo Siczyńscy mieszkali we wsi Bogdanówka, woj. tarnopolskie. Rodzina liczyła 5 osób: rodzice i trójka dzieci. Mieli gospodarstwo; dom, zabudowania, trochę ziemi, konie, krowy i drób. Takie materialne warunki zapewniały egzystencję życiową właścicielom.
- Gdy zaczęły się krwawe pacyfikacje całych polskich wiosek przez bandy UPA (banderowców), z obawy przed najgorszym, w lecie 1944 r., uciekliśmy do Polski. Brat Bronek, który pracował na kolei, zorganizował wagon i w cztery rodziny, z niewielkim dobytkiem, po różnych perypetiach, szczęśliwie udało się dojechać do województwa lubelskiego. We wsi Grądy przygarnęli nas dobrzy ludzie. Ten wyjazd był nielegalny, bez żadnego zezwolenia. Najważniejsze, że czuliśmy się bezpieczni. W 1945 r., gdy zaczęła się repatriacja ludności ze wschodu do Polski, dostaliśmy z PUR-u (Państwowy Urząd Repatriacyjny) już legalnie kartę ewakuacyjną. Zawędrowaliśmy na Ziemie Odzyskane do woj. opolskiego, stamtąd do powiatu Koźle. Krótki czas mieszkaliśmy we wsi Pokrzywnica. Jednak rodzice zdecydowali się na wyjazd do woj. szczecińskiego. W 1946 r. trafiliśmy do powiatu gryfickiego i osiedliliśmy się we wsi Rzęskowo. Władze państwowe przydzieliły nam gospodarstwo rolne. Taka jest historia naszej tułaczki na Ziemię Gryficką. -
Dalsza relacja pani Gryglickiej dotyczyła jej brata.
- Bronek, jako najstarszy z rodzeństwa, już przed wojną uczęszczał do gimnazjum handlowego we Lwowie, uczył się dobrze. Mieszkał na stancji. Wojna przerwała jego edukację. Gdy wkroczyli na te tereny Niemcy, Bronek został przez nich zatrudniony na kolei. Wykonywał ciężką pracę, kładąc szyny na torowisku. Do pracy dochodził około 10 kilometrów. Pracując w niesprzyjających warunkach atmosferycznych, często głodny, przeziębił się. Przeszedł grypę, a nawet zapalenie płuc. Nie było żadnych szans, żeby się leczyć, a pracować musiał. Choroba nie ustąpiła, ale jakby się utaiła. Bronek był przystojnym mężczyzną, postawnym, modnie się ubierał, wyglądał jak amant filmowy (zdjęcie). Miał powodzenie u dziewcząt. Od czasów nauki w średniej szkole zaręczył się z piękną rodowitą lwowianką Irką. A piosenka lwowska opiewa: „A panny to ma słodziutkie ten gród, jak sok, czekolada i miód” (zdjęcie).
Był zaradny i uczynny, jeśli była taka potrzeba, pomagał innym. W czasie przejazdu pociągiem do Polski, rosyjskie samoloty, uważając że jest to niemiecki transport wojskowy, ostrzelały ten skład. Ciężko ranną kobietę Bronek na pierwszej stacji oddał do szpitala. Została uratowana. - opisywali charakter Bronka jego krewni.
Jednak młody człowiek podupadał na zdrowiu. Lekarze byli bezradni, brak było lekarstw. Rodzice już starali się przez Czerwony Krzyż sprowadzić penicylinę, która mogła go uratować. Niestety nie doczekał się. Umarł w domu, we własnym łóżku. Los dla niego był okrutny.
Obecnie rodzina planuje przenieść szczątki rodziców, Anastazji i Michała Siczyńskich, spoczywających również na tym cmentarzu, do jednej wspólnej mogiły z synem Bronisławem. Historia tu opisana nie zakończyła się happy endem. Niestety.
Karol Skorecki