Gdy wybraliśmy się do Reska odwiedzić panią Stefanię Czuchno, mającą 99 lat, wiedzieliśmy tylko, że wróciła z Syberii w 1957 roku. Staruszka spała. Rodzinną historię, jakże dramatyczną, opowiedziała nam jej córka pani Wiera Krasnodębska.
Ptaki radośnie obwieszczały wiosnę, a daleki krzyk żurawi podkreślał dramatyczne chwile tej opowieści. Patrząc na panią Wierę aż trudno uwierzyć, że ma za sobą tak tragiczną historię. Z drugiej strony prawdziwe stają się sentencje, złote myśli i przysłowia wypowiadane przez mędrców. Ajschylos twierdził, że cierpienie jest nauczycielem, niemieckie przysłowie mówi, że praca uszlachetnia, a Anglicy, że cierpienie jest istotnym składnikiem życia, prawdziwymi drożdżami, których nie można zastąpić żadnym surogatem. Ale, aby to wszytko było prawdą, życie należy przyjąć z pokorą, nie tracąc optymizmu i ducha, a prawdziwą sztuką jest umiejętność dawania. Ta historia pokazuje, że z każdej sytuacji można wyjść z podniesionym czołem, nie tracąc ducha ani szacunku do siebie.
Poniżej zamieszczamy wspomnienia pani Wiery Krasnodębskiej z Reska.
I wojna
Od początku I wojny światowej w okolicach Baranowicz i samego miasta skupiały się duże siły wojenne. Los tego regionu był unikalny, a życie stało się niezmierne trudne. To tutaj ukształtowała się linia frontu, to tutaj, po stronie rosyjskiej znajdowała się główna kwatera wszystkich sił zbrojnych Rosji, do której ponad dziesięć razy przybywał car Mikołaj II. To stąd zarówno Niemcy po jednej stronie frontu, jak i Rosjanie – po drugiej – ewakuowali ludność cywilną, by straty podczas działań wojennych były jak najmniejsze. Ale straty tylko w ludziach, bo często ich dobytki palili Kozacy, aby niemieckie wojska pozbawić zarówno dachów nad głową jak i wszelkiego jadła. Gdy ludzie powracali po wojnie, często zastawali spalone pola i puste miejsca, w których stał ich dom.
1 stycznia 1919 r. została obwieszczona Białoruska Socjalistyczna Republika Radziecka. 16 marca 1919 roku miasto zajęło wojsko polskie i było tam do lipca 1920 roku. 9 lipca 1920 roku armia radziecka odbiła Baranowicze, ale 18 marca 1921 roku Baranowicze ponownie były polskie.
14, 16 i 20 kwietnia 1940 roku nastąpiły wysiedlenia polskich rodzin na Syberię.
Historia Stefanii Czuchno
Było ich pięcioro, mama była najmłodsza; gdy miała 4 lata, jej brat – 22. Niemcy w 1914 roku oczyszczali teren przed frontem z ludności cywilnej, aby straty były jak najmniejsze. Nie wywozili tak, jak Stalin. Mówili, by jechać przed siebie, wskazując gdzie, aby nie zginęło dużo ludzi. Pojechali na Ukrainę, takim wozem jak mieli Cyganie. Mama mieszkała na terenach dawnej Polski, koło Baranowicz. Pojechała z babcią z pięciorgiem dzieci, jej ojciec, a mój dziadek Piotr Gardziejko był w wojsku polskim i pod Warszawą zginął. Dziadek był na froncie, a babcia pojechała z nimi. Co mogli na ten wóz wziąć? Niewiele. Jechali 3 tygodnie. Po drodze zatrzymywali się przy wioskach i tam się żywili. Dojechali do celu, gdzie mieli przeznaczone, niestety nie pamiętam tej miejscowości, to była jakaś wioska. Tam babcia zmarła na zapalenie płuc. Zostały same sieroty. Jedni państwo, którzy tam mieszkali, chcieli mamę, jako najmłodszą, wziąć do siebie i wychować jako własną córkę. Sami nie mieli dzieci. Siostra mamy miała 19 lat. Poszła z mamą do tych państwa. Gdy siedzieli i rozmawiali wszystko było w porządku, ale gdy tylko siostra wstała, żeby iść do domu, mama zaczęła płakać, powiesiła się swojej siostrze na szyję i powiedziała „idę z tobą”. Jej siostra nie miała serca jej zostawić. Zabrała ją ze sobą, choć z tego, co mama opowiada, to niczego by jej tam nie brakowało, nie znałaby głodu. Byli tam cztery lata. Gdy wrócili stamtąd, w miejscu ich domu było czyste pole, ani chaty, ani budynków – nic. Oni mieli wcześniej ładną chatę drewnianą, krytą blachą. Niemiec rozebrał ją i postawił sobie szpital 10 km. dalej. Musieli więc coś robić. Jakąś budę postawić. Ale dużo ludzi nie wróciło, więc zamieszkali w starej chałupince po sąsiadach. Nie mieli nawet co jeść – tylko pokrzywę, lebiodę... Nie mieli nawet ziemniaków. Kilka rodzin zostało, oni coś jeszcze tam mieli. Mój brat z przymusu, nie miał czym rodzeństwo karmić, ożenił się z o sześć lat starszą dziewczyną, której rodzice dali małą jałóweczkę w posag i dwa pudy czyli 32 kg żyta. To był cały posag. I co z tym zrobić? Była wiosna, więc to żyto posiali i tak żywili się, to jagodami, grzybami... Było trzech braci i dwie siostry, to mama opowiada, że byli tak dzielni, a mieszkali w lesie, że sami wybudowali sobie drewnianą chatę, krytą strzechą. Życie do tego zmusza. Człowiek zdrowy, to na kamieniu urośnie. Naprawdę. Jeżeli chce żyć i widzi, że potrafi żyć i ma zdolność do życia, to naprawdę potrafi, bez złodziejstwa, bez oszukaństwa. Trzy lata mieszkali w tym domku. Gdy już nastała Polska, najstarszego brata mamy zrobili sołtysem. Potrafił czytać i pisać, w dawnej Polsce 4 klasy to było coś. Latem ich chałupa spaliła się, trzasnął w nią piorun. Czy trzeba było większej biedy? Ale, że był sołtysem i wiedział, że trzeba dom ubezpieczyć (kiedyś takie ubezpieczenie strachowka nazywali), dostali więc dosyć dobrze za tę chałupkę. Pobudowali sobie chałupę drewnianą, blachą krytą, elegancką, którą już ja pamiętam. Śliczny domek – trzy pokoje, kuchnia... No, ale to są wiejskie chaty.
Folwark Teklinowo
Mama wyszła za jedynaka, syna bogatego właściciela folwarku Teklinowo, w wiosce Bołty (od niegdyś mieszkających tu Bałtów, litewskich rybaków) w powiecie prużańskim. Jego tato, a mój dziadek, był 9 lat w Ameryce. Tam zarobił dolary, wrócił tutaj i poszukał mały mająteczek, gdzie było wszystko swoje. Babcia miała na imię Tekla, więc nazwał mająteczek Teklinowo. Mieli swoje łąki, swój las, sad – wszystko swoje. My urodziliśmy się już w tym folwarku: moja siostra Lida, ja, brat Dimitr i najmłodsza siostra Ludmiła, mieszkająca w Łobzie.
Wybuchła wojna. Niemcy szli w kierunku Rosji, a u nas było dużo zabudowań, posiadłość piękna. Dlatego zrobili u nas swoją kwaterę.
Urodziłam się w 1936 roku, dlatego pamiętam już tamte wydarzenia. Mieliśmy siedem koni, zresztą wszystkiego było dużo.
Niemcy organizowali tzw. szarwarki, była to przymusowa i darmowa praca. Niemcy budowali lotniska i trzeba było je wykonać ludzkimi siłami. Wożono drzewo, kamienie... Ci z wioski, co byli bogatsi i mieli konie, musieli pracować przy budowie lotniska 30 kilometrów od nas, m.in. i mój dziadek. Nie wolno było odmówić. Niemcy zrobili łapankę na Żydów i akurat trzech z naszej wioski też wpadło w tę łapankę. Dziadek w każdym razie nie wrócił już stamtąd. Został tylko tato, sam jeden na gospodarce, a gospodarka duża. Byliśmy na linii frontu. Pod okupacją niemiecką żyliśmy trzy lata. To była gehenna, to było chyba jeszcze gorsze niż sam wywóz. W nocy partyzantka, w dzień – Niemcy. W dzień Niemcy przychodzili i pytali czy byli partyzanci, czy dawaliśmy coś partyzantom. Partyzanci przychodzili nocą i oświadczali, że na następną noc mamy przyszykować: świniaka, miód, odzież itd. Nie dasz tym – to oni wymordują, powiesz prawdę – Niemiec wymorduje. To było tak straszne życie, że coś okropnego. Ale tato był sprytny, dużo ludzi było biednych, którzy przychodzili na zarobek i pracowali. Gdy skończyła się wojna, to Rosja zgarnęła już polskie ziemie, teraz to Białoruś. No i się zaczęło. Tych co nie zdążyli w 1940 roku wywieźć, to zaczęli wywozić wtedy. Nas nie zdążyli wywieźć w 1940 roku, bo już ich Niemiec tu cisnął. Nie sposób było się schować, gospodarka, wszystko, dzieci...
Pod rządami ZSRR
Rosjanie najpierw zaczęli nakładać ogromne podatki, ale takie, że nie sposób było ich płacić. Trzy razy nas rozkułaczali. Tato już zrzekł się tej gospodarki, bo nie było już sposobu. Kto ziemię by kupił? Nikt, bo podatki były zbyt wysokie. Tak przycisnęli ludzi, że tylko sznurek na szyję i się wieszać. Tato przestał płacić podatki, ale musiał się ukrywać, bo niespłacenie podatków groziło więzieniem. Ukrywał się trzy lata, też życie takie straszne. Tata był z nami, ale ukrywał się w lesie, w schronie. Ale to las, a ilu było takich szpicli? Złapali tatę w 1947 roku. Przyszło dwóch enkawudzistów z karabinami. Za czasów sowieckich był upołnomoczelnnyj, odpowiednik polskiego sołtysa i to on wydał.
Będę umierać, a tej sceny nie zapomnę. Ręce związane, nogi spętane, zaprowadzili na podwórko, położyli... W 1947 roku miałam już 11 lat. Jak się rzuciłam na tego enkawudzistę, jak chwyciłam go pazurami, to wyrwałam mu ciało z policzków. Teraz bym tego nie zrobiła, ale gdy zobaczyłam mojego tatę w takiej sytuacji... A ten drugi jak uderzył mnie karabinem po nerkach, to się osunęłam. Tata płacze na ziemi, mama krzyczy.... Scena okropna. Przyjechał samochód, zabrali tatę. Najmłodsza siostra urodziła się w 1947 roku, gdy tata się ukrywał. Może to było powodem znalezienia ojca, bo mama w ciążę zaszła i zorientowali się, że tato jest niedaleko. Przez pół roku nie wiedzieliśmy, gdzie tato był. Potem tato przysłał nam list z Murmańska. Nic specjalnego, pisać nie mógł, bo listy były kontrolowane. Napisał nam, żebyśmy się nie martwili; dostał dziesięć lat. Paczki mogliśmy wysyłać raz na miesiąc. Co mogliśmy mu wysłać? Ziemniaki obieraliśmy, kroiliśmy w talarki, suszyliśmy i do paczki, chodziło z jednej strony o wagę i żeby się nie zepsuło. Oni tam wodą rozcieńczali i tak żywili się, do tego czosnek, cebulę i smalec. Nasza czwórka została z mamą i babcią.
Męczyliśmy się bardzo. Rosjanie zaczęli robić kołchozy, a na naszym dworze zrobili kołchoznyj dwor, gdzie było ich biuro. To było coś okropnego.
W szkole nas bardzo prześladowali, mówili - korni kułackie, korzenie kułackie. Ja byłam bardzo uparta, kilka razy dostałam po głowie i po twarzy książkami, za to, że plakatem Stalina obłożyłam książkę. Byłam tak nasiąknięta tą złością do nich, że wszystko robiłam na przekór.
Gdy zrobili kołchozy, mamę do pracy nie przyjęli do kołchozu. Nie wolno było. Nam dali niewielki kącik, w którym mieszkaliśmy i niewielką grządkę ziemi. Las zaczęli wycinać... Aż serce pękało. Tatusiowi nie pisaliśmy nawet o tym, że coś takiego się dzieje.
Niewielka grządka, do pracy nie wolno, to z czego żyć? Werbowali młodzież na roboty na Syberię, w ramach zagospodarowania tzw. celiny (stepowych ugorów). Była to kampania w Związku Radzieckim za czasów Chruszczowa. Najstarsza siostra Lida zgłosiła się tam, nigdy już do nas nie dołączyła. Została w Archangielsku. W Polsce była dwa razy... Tam młodzież pracowała, żeby z czegoś żyć. Można było dobrowolnie jechać, czy to rodzina kułacka, czy nie. Tam tak dali w skórę...
12 kwietnia 1952 roku około godziny 4.00 rano podjechał samochód. Siedmiu po zęby uzbrojonych żołnierzy przyjechało po dwie kobiety i troje dzieci... Cdn. mm