Nagła, działająca z zaskoczenia śmierć, zabrała człowieka, który działając przez 19 lat w samorządzie świdwińskim był znaczącą osobowością naszego powiatu.
W feralny dzień, piątek, 13 lutego 2009 r. zostało przerwane na zawsze działanie człowieka, który posiadał szczególny dar łączenia obowiązków ojca rodziny i szefa największej gminy świdwińskiej, którą kierował najdłużej w województwie zachodniopomorskim.
Śp. Bernard Walerian Laufer, syn ziemi świdwińskiej, urodził się 12.02.1953 r. w Oparznie. Z żoną Wiesławą wychowali troje dzieci: Łucję - prawnika, Ludmiłę - ekonomistkę i Janka (zawsze mówił „mój Janek”) - ekonomistę, który aktualnie kończy drugi fakultet na Uniwersytecie Jagiellońskim – socjologię. W każdych okolicznościach śp. popularny Benek, był dumny z rodziny, której nie szczędził zabiegów w imię jej dobra.
W swoim krótkim pracowitym życiu, nie pozbawionym słabości, po ukończeniu Technikum Rolniczego w Słupsku, oczywiście z cenzusem najlepszego ucznia, uzyskuje prawo wyboru studiów. W międzyczasie uzyskuje tytuł laureata ogólnopolskiego konkursu wiedzy o Polsce i świecie współczesnym. Studiuje prawo na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, które kończy w 1979 r. uzyskując tytuł magistra prawa. Studia uniwersyteckie równolegle „podpiera” ukończeniem studiów religioznawstwa, również na Uniwersytecie A. Mickiewicza w Poznaniu. Służbę wojskową odbywa w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu, którą kończy po rocznym przeszkoleniu i natychmiast powraca na ojcowiznę do gospodarstwa rolnego w Oparznie. Gospodarstwo prowadzi w latach 1979-90, gdzie wrodzona cecha społecznika wciąga Go do pracy w Społecznym Komitecie Rozbudowy Szkoły w rodzinnym Oparznie. Znany w środowisku społecznik, Bernard Laufer jako radny Miasta i Gminy Świdwin, w październiku 1990 roku zostaje na wniosek Burmistrza jego zastępcą. Po 2-letniej pracy na stanowisku z-cy Burmistrza Świdwina, po rozdzieleniu Miasta i Gminy na dwa oddzielne samorządy, śp. Bernard Laufer zostaje Wójtem Gminy Wiejskiej Świdwin.
Pełnił tę funkcję nieprzerwanie przez 17 lat. W codziennej pracy był zawsze tam, gdzie powinien być, zawsze tam, gdzie decydował się los Jego Gminy i jej mieszkańców, o których dobro nieugięcie zabiegał. Był wierny swojemu chłopskiemu pochodzeniu, od 1982 roku do końca swojego pracowitego życia działał najpierw w ZSL, a następnie w PSL. Wcześniej, w młodości, w ZMW. W czasie ideowych zmian politycznych w kraju, czynnie włącza się w nurt przemian. Pracuje na stanowisku Przewodniczącego Zarządu Gminnego NSZZ „Solidarność” Rolników Indywidualnych. Ostatnie 18 lat życia pracuje społecznie na stanowisku Prezesa Ochotniczych Straży Pożarnych.
Dziś trudno jest wyliczyć wszystkie Jego wyróżnienia i odznaczenia, jakie zasłużenie odbierał za ciężką pracę na rzecz Gminy i walkę o dobro jej mieszkańców. Życie go nie rozpieszczało, kiedy w okresie studiów wystąpiły trudności finansowe, idzie do pracy, zostaje motorniczym, tzw. poznańskim tramwajarzem, nie wyciąga ręki do spracowanych i chorych rodziców. Zaciskając na korbie tramwajowej ręce radzi sobie finansowo sam na nocnych zmianach. Jego kolega ze studiów Roman Czernikiewicz, pierwszy świdwiński notariusz, mówił - Benek był prymusem na studiach, nikt na całym roku nie dorównywał Mu wiedzą i sprawnością pokonywania egzaminów. Proponując Radzie, śp. Bernarda na stanowisko z-cy Burmistrza, przyznam, że pierwszy raz w życiu zobaczyłem człowieka, który wzbudził moje zainteresowanie i wtedy wniosłem do Rady o powołanie Go na stanowisko zastępcy Burmistrza Miasta i Gminy Świdwin. Wniosek uzyskał pozytywną akceptację, a ja pomyślałem, że z wyglądu to ,,iwrej”(żyd), a w pracy to przecież o taką charakterologię chodzi.
Między innymi taki z epizodów utkwił mi w pamięci, kiedy to śp. Benek, już jako zastępca Burmistrza, wtargnął do mojego gabinetu bez pukania i po wejściu stanął jak zamurowany. Ze zdumieniem widzę spływającą łzę po jego policzku. Pytam - co się stało? - Panie burmistrzu niech mi pan pomoże, mam u siebie w gabinecie kobietę z dziećmi i nie potrafię jej pomóc. - powiedział. W Jego gabinecie zastałem kobietę w ciąży z dwójką dzieci. Jej sprawę załatwiłem, a zastępcę wysłałem do domu i wyznaczyłem mu spotkanie w następnym dniu rano. Odbyliśmy wtedy dłuższą rozmowę, jej formy i treści nie wypada mi tu przedstawiać, ale z perspektywy czasu stanowisko mojego Zastępcy świadczyło o Jego mocno rozbudowanej wrażliwości na sprawy ludzkie i kiedy mu powiedziałem w części finalnej rozmowy, że jeżeli jeszcze raz będzie płakał w pracy przy petentach, to go wyrzucę na zbity pysk. Odpowiedział mi po chwili zastanowienia – to proszę mnie wyrzucić już teraz.
Taki był śp. Bernard Laufer, który jako człowiek, prawnik, nie potrafił pomóc, gdyż bez złamania chorego prawa, tej pani pomóc nie można było, a na to nie było go stać. Jego charakter i wiedza prawnicza Mu na to nie pozwalały. Dlatego postąpił jak Mu kazało serce, a miał je dobre dla ludzi i zbyt wątłe dla siebie, które w pewnym momencie jego życia nie wytrzymało naprężeń życia codziennego.
Te drobne i jedne z wielu epizodów z Jego życia uzasadniają Jego dewizy życiowe na godne życie, którym w najtrudniejszych momentach potrafił być wierny w życiu rodzinnym i społecznym. Znałem Go bardzo dobrze i stwierdzam, że był bardzo czuły i wierny takim – jak to dziś mówią – staroświeckim pojęciom, jak honor i ojczyzna, godność narodowa. A jego powtarzaną dewizą było, że polityka nie może być sposobem na życie.
W swoim krótkim życiu, oddał wszystko, co miał najlepszego – serce rodzinie i ludziom, z którymi współpracował i żył. W ostatnich latach, raz do roku odwiedzał mnie, zawsze z dużym bukietem kwiatów. Opowiadał o żonie, dzieciach, gospodarstwie i gminie, w której - jak mówił - jest coraz ciężej pracować, że ludziom coraz trudniej jest żyć. Ubolewał nad tymi problemami, nie potrafiąc tego ukryć.
Byłem inicjatorem i twórcą Gminy Wiejskiej Świdwin. Dziś jestem dumny z rozwoju i osiągnięć tejże Gminy, którą kierował człowiek wielkiego serca i wiedzy, o którym będziemy zawsze pamiętać. Na to zasłużył i takim był śp. Bernard Walerian Laufer.
Franciszek Paszel
Burmistrz Świdwina 1990-1998
PS.
Droga Wiesiu.
Jest czas ciszy,
jest też czas bólu i smutku.
Jest też czas wdzięcznych
wspomnień
W zadumie i w refleksji.
Franek
Znałem Pana Wójta od lat. Zawsze, każdorazowo z uśmiechem odpowiadał na moje „dzień dobry” przy przypadkowym mijaniu się. Dlatego bardzo proszę administratora strony o niezwłoczne, jak najszybsze usunięcie wpisu z piątku ósmego maja, jako nie na temat i mogącego doprowadzić do niepotrzebnych, błednych domysłów, niezamierzonych na tym forum. Każda śmierć jest bolesna i składam serdeczne wyrazy współczucia dla rodziny ś.p. Pana Bernarda.
~petent
2009.05.08 16.05.07
Raz w życiu napiłem się w pracy z kolegami, bo wydawało mi się że tak wypada, aby nie mówili żem kabel. To było jeszcze za komuny. Siedziałem potem lekko podchmielony (bo wódki było mało, aby \"dla wszystkich starczyło\") za biurkiem i czekałem z uporem na trzecią godzinę, aby iść do domu. Mój szef wezwał mnie na drugi dzień i powiedział do mnie że jeżeli jeszcze raz zobaczy mnie po kielichu w pracy, albo ktoś mu o tym doniesie - wywali mnie na zbity pysk, bo to wstyd aby inżynier po wyższym wykształceniu zachowywał się jak zwykły robol siłą od maszyny oderwany i chlał w pracy. Nie balem się szefa, byłem zbyt dobrym pracownikiem, żeby firma mnie wywaliła nie znalazłszy zastępcy. Nigdy jednak później nie wypiłem z nikim w pracy, bo to rzeczywiście wstyd być podchmielonym w robocie.
Dlaczego to piszę? Bo ludzie doskonale wiedzą kto pił, kto pije i z kim pije w pracy. O mnie na szczęście już nikt nie powie.