Pana Jerzego Wojciecha Grycmachera zna zapewne bardzo wielu gryficzan. Jedni z pracy w nieistniejącej już Cukrowni (sam mówi o sobie, że pochodzi z rodziny „cukrowników”), inni z małego punktu dorabiania kluczy, który prowadził, a jeszcze inni z jego pasji historycznej – przybliżania nam dawnych dziejów miasta.
Spotykając się z nim, właśnie o tej jego pasji chciałem porozmawiać, a także przybliżyć osobę, którą - z racji wieku i wieloletnich zainteresowań - można nazwać ojcem gryfickich pasjonatów historii. To on, jako jeden z pierwszych, zaraził tą pasją dużo młodszych od siebie gryficzan. Wielu korzystało z posiadanych przez niego dokumentów, jakie zgromadził w swojej domowej bibliotece.
By była jasność – nie jest zawodowym historykiem i nie pretenduje do takiego miana. Ot, zwykły pasjonat amator, ale... jakże takich mało.
Pierwsze zaskoczenie
Gdy idę na rozmowę, pierwszym zaskoczeniem jest ulica Orzeszkowa – w opłakanym stanie. Podobnie jak budynek, w którym mieszkają Grycmacherowie. Piękna kiedyś kamienica, dzisiaj szara i odrapana, tak jak drzwi wejściowe, na których widać ślady kilku warstw farby, z prześwitującymi szparami. Podobnie przygnębiające wrażenie robią korytarz i schody prowadzące na piętro.
- Tu nie było remontu odkąd tu mieszkamy. - powie później żona pana Wojciecha.
Takie widoki wywołują jakąś historyczną refleksję nad nami tutaj, gdy ogląda się zdjęcia przedwojennych Gryfic; schludne uliczki, zadbane kamienice, każda inna, o niepowtarzalnej architekturze, wyrażającej dążenie do zaznaczenia własnego indywidualnego gustu, a może bardziej - smaku. I nasz tu zaprowadzany przez półwiecze ład architektoniczny – budowlane klocki, dziurawe ulice, zaniedbane elewacje.
Przerwane dzieciństwo
Pan Jerzy urodził się w Żninie, w obecnym województwie kujawsko-pomorskim, na trzy lata przed wybuchem wojny. W czasie okupacji Niemcy wywieźli matkę z pięciorgiem dzieci do obozu w Niemczech. Nie przeszkadzało im to, że matka pana Jerzego była rodowitą Niemką. Ojciec był Polakiem, jednym z dowódców w Szamotułach, w Powstaniu Wielkopolskim. Niemcy, z racji tak brzmiącego nazwiska, chcieli uznać ojca za swojego, ale ten udowodnił w dokumentach, że jest od wieków Polakiem, więc zamknęli go do obozu. Okazuje się, że z takim nazwiskiem zawsze są problemy. Gdy w 1945 roku Rosjanie weszli do Żnina, to znowu posadzili go, bo uznali za Niemca. Ot, polskie losy...
- Później dowiedziałem się, że gdy nas wieźli z Bydgoszczy przez Kołobrzeg do Berlina, musieliśmy przejeżdżać przez Gryfice. Matka miała rodzinę w Berlinie i ciotka wykupiła nas z transportu i dzięki temu uratowaliśmy się. Wylądowaliśmy w Bawarii. Gdy weszli Amerykanie, przez rok mieszkaliśmy w obozie dla byłych robotników przymusowych, później u ciotki. W lipcu 1947 roku ojciec odnalazł nas przez Czerwony Krzyż i wróciliśmy do kraju. Dwa miesiące później przyjechaliśmy do Gryfic. - opowiada w wielkim skrócie historię osiedlenia na Pomorzu.
Trudne czasy powojenne
W Gryficach od razu trafił do klasy czwartej, bo umiał czytać i pisać, a także znał niemiecki. To jednak tylko przysparzało kłopotów, bo takie nazwisko i znajomość niemieckiego w tamtych czasach mogło tylko ciążyć, gdyż starsi chłopcy wyżywali na nim swoją nienawiść do Niemców. To mogło być zrozumiałe, ale było krzywdzące. Jeszcze wiele lat po wojnie krążyły plotki, że jego rodzina mieszkała tu przed wojną, w 1945 roku uciekła, a w 1947 wróciła. Ta klątwa ciągnie się za nim do dzisiaj, bo jeszcze niedawno, gdy rozważano możliwość jego pracy w Bramie (świetna znajomość historii miasta), jeden z urzędników miał powiedzieć, że jest zbyt proniemiecki. Zabawne, gdy mówi to ktoś, kto jeszcze niedawno był promoskiewski.
Mama pięciorga Grycmacherów zmarła zbyt młodo i zbyt wcześnie. Ojciec nie ożenił się ponownie i sam wychowywał dzieci. - Tamte czasy były trudne – wspomina pan Wojciech.
Kolekcjonerskie początki
w punkcie kluczowym
Po cukrowni był ZNMR, później renta, a już w nowszych czasach punkt dorabiania kluczy, który prowadził przez dziesięć lat na ul. To tutaj narodziło się zainteresowanie historią miasta.
- Pewnego razu przyszedł do mnie Zbyszek Westphal i przyniósł mi broszurę „Miasto Gryfice w obrazie”. Zrobiłem sobie ksero. Później dołączył pułkownik Choderny. Później pojawił się pan Dariusz Bieniek. Każdy coś przynosił, wymieniało się, kserowało, i zrobiły się z tego pokaźne zbiory. Miałem to wszystko w zakładziku. Ludzie przychodzili i oglądali. Wyciągałem zdjęcia ze szkoły podstawowej, a ludzie się dziwili, skąd pan to ma. To był początek lat dziewięćdziesiątych. Niemcy jak przyjeżdżali, to przychodzili i też robili sobie odbitki. Nigdy nie mówię, że zostali wypędzeni, tylko wysiedleni, bo tak to było... Mówię, że to są byli mieszkańcy Gryfic. Pewnego razu Niemcy, którym zrobiłem takie odbitki, po jakimś czasie przysłali mi paczkę ze zdjęciami Gryfic, między innymi kościoła, który został sfotografowany fragmentami, od zewnątrz i wewnątrz. Wszystkie z 1928 roku. - opowiada o tych początkach.
Ale to nie tylko zbieractwo. Za kolekcjonerstwem kryje się duża wiedza. Na podstawie zdjęć można ustalić układ ulic, jaki dom stał w obecnie pustym miejscu, jak wyglądały kiedyś kamienice, które dzisiaj najczęściej stoją zaniedbane i może dlatego mało kto zwraca na nie uwagę, a na zdjęciach są piękne. Z dokumentów kolekcjonerzy odczytują życie miasta, ale i wzajemne rozmowy porządkują obraz powojennych Gryfic.
- Na Placu Zwycięstwa nie ma wielu dawnych kamieniczek, bo Rosjanie spalili część śródmieścia. Grabili i podpalali. - opowiada o atmosferze lat tuż powojennych. - W obecnej szkole podstawowej nr 1, od 1945 do maja 1947 roku, mieściła się szkoła oficerska, tam gdzie jest Policja był Urząd Bezpieczeństwa, a do tego wszystkiego stacjonowali Rosjanie. Tłukli się wszyscy nawzajem. Do tego pierwsi osadnicy byli z różnych stron, w tym z Bydgoskiego. Dużo ludności przywieziono po akcji „Wisła”, czyli wysiedlono tu Ukraińców. Do tego kresowianie, więc była to spora mieszanka, stąd było wiele antagonizmów. - mówi.
Często zastanawiam się, czy ta mieszanka nie powoduje, że i dziś nie możemy dogadać się w wielu sprawach, bo upłynęło zbyt mało czasu, by wytworzyła się wspólna przestrzeń publiczna, którą by była akceptowana przez wszystkich. Dzisiaj ta przestrzeń rozrywana jest przez różne grupowe egoizmy i interesy, bo przecież po wojnie wszyscy żyli na obcym sobie terenie i walczyli o przetrwanie. Wykształcenie więc wspólnej przestrzeni życia publicznego, jako wspólnego dobra,wymagającego uznania i szacunku przez wszystkich, dokonuje się tu bardzo powoli. Historia daje znać o sobie, nawet gdy nie zdajemy sobie z tego sprawy.
To widać nawet w takiej materii jak wspólna historia miasta. Ta powojenna. Jej po prostu nie ma, jest w strzępach, nikt jej nie pisze, nikt nie zajmuje, chociaż co jakiś czas pojawiają się publikacje, jak ta o księdzu Rucie, czy księdzu Zygmuncie Nodze. Ale to tylko fragmenty z życia gryficzan, z których trudno byłoby złożyć jakąś całość.
Takie czasy...
Pan Wojciech wyciąga grubą księgę i odczytuje: „Kronika powiatu gryfickiego na Pomorzu Zachodnim”. Unikalne dzieło byłych mieszkańców Gryfic, którzy spisali swoje tu dzieje do 1945 roku. Każda wioska ma swoją opisaną historię; kiedy założona, ilu ludzi mieszkało, jaka była powierzchnia wsi, ile kilometrów do najbliższych miast, jest rozrysowany plan, nawet z domostwami i nazwiskami gospodarzy, którzy je zamieszkiwali. Gdy coś takiego się czyta, otwierają się wieki i dzieje. Człowiek czuje historię.
- Próbuję ją przekazywać. Chodzę do szkół i opowiadam. Jestem honorowym członkiem kółka historycznego w gimnazjum nr 2, byłem chyba we wszystkich szkołach. Wszystko co dostaję nowego, w kopiach przekazuję do biblioteki, by nie zaginęło. Niestety, ze względu na taką sytuację, jaka jest, około trzydzieści procent oryginałów musiałem sprzedać. Takie ciężkie czasy. - mówi pan Wojciech.
Warto rozmawiać o historii
My dzisiaj możemy dowiedzieć się o przedwojennej historii Gryfic, bo ktoś ją zapisał, a czego dowiemy się o powojennej, skoro nikt jej nie spisuje? Uświadamiam sobie, że Gryfice mają szczęście do lokalnych historyków i pasjonatów, jak mało które miasto w naszym regionie. Jest ich tu kilku, by wymienić obok panów Wojciecha Grycmachera i Antoniego Cieślińskiego młodsze pokolenie pasjonatów: Dariusza Bieńka, Wojtka Jarząba, Romana Kargula, a także Grzegorza Burczę, który doprowadził do odsłonięcia tablicy Józefa Piłsudskiego, ożywiając dyskusję nad współczesną historią miasta.
Wydawało by się, że tak liczne i mocne grono zainteresowanych spowoduje, że w Gryficach powstanie Izba Historyczna z prawdziwego zdarzenia (muzeum podlega odrębnej ustawie, która stawia zbyt rygorystyczne warunki, by mogło powstać w tak małym mieście). Odnoszę jednak wrażenie, że wszystko jest tu rozproszone oraz niedoceniane przez lokalne władze, co powoduje, że każdy sobie „rzepkę skrobie”. Nie powstają więc dzieła na miarę takiego środowiska. Przykład książki prof. Kazimierza Kozłowskiego o „wypadkach gryfickich” pokazuje, jak wiele wydarzeń nam umyka. Ktoś może zapytać - czy warto zajmować się historią, jeżeli ludzie nie mają wody lub trzeba remontować budynki. Można odpowiedzieć, że historia to przyglądanie się samym sobie, to namysł nad tym, kim jesteśmy, skąd przychodzimy, dokąd idziemy i o co nam chodzi. Wydaje się, że bez takich odpowiedzi trudno stworzyć wspólnotę, która miałaby wspólne wartości, rozumiała się i wyznaczała sobie cele. Jeżeli dyskusja o historii zmusza do zastanowienia się tylko nad tymi pytaniami, już spełnia swoją rolę. Warto więc o niej rozmawiać. I za taką rozmowę dziękuję panu Jerzemu Wojciechowi Grycmacherowi. A w ramach odrobiny szacunku dla tej historii, warto byłoby naprawić chociaż drzwi w budynku, w którym mieszka. By nie mówiły przechodniom, w jak dzikich czasach przyszło nam żyć.
Kazimierz Rynkiewicz
Z tatą można skontaktować się poprzez maila: laden121@wp.pl
~EwaO
2010.07.25 14.51.47
Czy ktos wie jak mozna mailowo skontaktowac sie z Panem Wojciechem Grycmacherem
~Anna Rudnicka
2010.05.03 11.09.40
Panie Wojciechu wielki szacunek:)) Podziwiam i zazdroszcze pasji:)) Płytki juz obejszałam:)) Super. Jeszcze raz dziękuję:)) Pozdrawiam.
~Jurek Dąbrowski
2010.02.21 15.07.28
SZANOWNY PANIE WOJTUSIU!JESTEM SZCZĘŚLIWY ŻE MIAŁEM PRZYJEMNOŚĆ POZNAĆ PANA.PRZEZ TE WSZYSTKIE LATA NIEJEDNOKROTNIE KORZYSTAŁEM Z WIEDZY I MATERIAŁÓW.DZIĘKUJĘ ZA ZAINTERESOWANIE MOIMI WYSTAWAMI.ŻYCZĘ WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!
~Tomek i Renata
2009.05.09 16.01.36
Dziadku jesteśmy z Ciebie dumni :)pozdrawiamy :)
~Jerzy Wojciech Grycmacher
2009.04.29 12.10.14
Szanowny Panie Stanisławie Grutzmacher, proszę o kontakt telefoniczny. Oto mój numer: 694109978
~Mirek
2009.04.26 18.43.44
Oj Tatko jestem z Ciebie Dumny !!! jak to młodzi mawiają \"Pełen Szacun\" ;)
Panie Stanisławie pewnie Tata odpisał ale na duży skrót to my jedna rodzina jak nic ;)
~Stanislaw Wlodzimierz Grutzmacher
2009.04.21 18.32.13
Szacunek dla Pana Grycmachera ,chcem sie dowiedziedz czy nasze nazwiska spowiazane , po mego ojca rodzina pochodzi z Janikowo,Inowroclaw...i moj
dziadek mial brata ktory razem z nim preowadzili Cukrownie , Pawel Grutzmacher dziadka brat wsial prowadzenie Cukrowni.....nie wiem czy to sie dzialo w Janikowie czy w okolicach?
Prosze dowiedziec czy jestesmy powiazani rodzinne i czy Grutzmacher i Grycmacher , jako nazwiska sa Niemiecki i Polskie pochodzenie.
Pozdrowienia z Londynu , Wielka Brytania
grutz7pole@yahoo.co.uk
~ADAM DĄBROWSKI BARKOWO
2009.02.13 12.26.17
WIELKI,WIELKI SZACUNEK DLA PANA WOJTKA .WSPANIAŁY CZŁOWIEK NA TYLE ILE ZNAM PANA WOJTKA A ZACZEŁO SIĘ 1984 ROKU JAKO TRENER JUNIORÓW W NASIENNIKU W GRYFICACH . PAN WOJTEK BYŁ UWAŻAM,WSPANIAŁYM WYCHOWAWCĄ-TRENEREM.DODAM CI,KTÓRYM NIE PODOBAŁ SIĘ ŻYCIORYS POWINNI OTRZYMAĆ CZERWONĄ KARTKĘ POLITYCZNĄ [ I NIECH POCHWALI SIĘ WŁASNĄ HISTORIĄ Z CIEKAWOŚCIĄ POZNAMY ??? ] JA TAKŻE MAM KONTAKTY Z BYŁYMI MIESZKAŃCAMI BARKOWA .
~Ewelina
2009.02.11 14.21.25
To bardzo ważny artykuł! Piękne słowa. Jestem zawodowym historykiem i wiem, ze ta najważniejsza dla nas historia zapisana jest często nie w archiwch ale w ludziach - ich doświadczeniach, przeżyciach i wspomnieniach...Historia społeczna, historia przestrzeni i to co my historycy nazywamy \"mikrohistorią\" powinna byc opowiadana, przekazywana dalej...Państwa praca to dowód na to, że czasem \"nieprofesjonalny\" z pozoru historyk moze być znacznie bliżej tej najważniejszej historii niż historyk - \"zawodowiec\". Wyrazy uznania!
~Jerzy Dąbrowski
2009.02.06 17.22.35
Gratulacje i wyrazy uznania dla Pana Wojtusia!!Zawsze pomocny i otwarty na współpracę!Pozdrawiam!!!
~J57
2009.02.04 16.06.13
Oby więcej takich pasjonatów podziwiam i gratuluję wytrwałości.