Na wigilijne spotkanie gryfickich Sybiraków młodzież z Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych im. Czesława Miłosza w Gryficach przygotowała spektakl pt. “Noc jakich wiele” wg Andrzeja Heruda, w reż. Joanny Maciejewskiej.
Młodzież, robiąc spektakl w współczesnej formie, pokazała historię rodziny z Nazaretu i jej perypetii związanych z ogólną znieczulicą i brakiem zrozumienia dla brzemiennej kobiety i jej męża, którzy na końcu swojej wędrówki znajdują życzliwych ludzi wśród bezdomnych na dworcu kolejowym. W spektaklu, który został życzliwie przyjęty przez widownię zgromadzoną w sali GDK, udział wzięli: Anita Kusakiewicz, Sandra Miler, Klaudia Czajkowska, Ewelina Niwińska, Anita Jakiel, Ewelina Szkudlarek, Ewa Strzelecka, Mateusz Łaniecki, Magdalena Ścisłowska, Katarzyna Janek, Alicja Jagieła, Karolina Szaweła, Weronika Marek – solistka śpiewająca kolędy. Konferansjerkę prowadziła Anna Kolczyńska.
Prezes Koła Sybiraków pani Władysława Zdancewicz w serdecznych słowach podziękowała młodzieży i dla osłody za trudy podarowała im dużą torbę dobrych cukierków. Następnie Sybiracy i zaproszeni goście przeszli do kawiarenki, gdzie były pięknie udekorowane stoły zaopatrzone w ciasto różnego rodzaju, owoce i słodycze. Wśród gości byli obecni: ks. proboszcz parafii pw. NSPJ Ireneusz Pastryk, ks. proboszcz parafii WNMP Jerzy Sosna, przew. Rady Miasta Stanisław Błysz, sekretarz Gminy Wanda Piwoni, wicestarosta Ireneusz Wojciechowicz oraz dyrektor ZSP im. Czesława Miłosza Stanisław Stolz. Wysłuchano hymnu Sybiraków, minutą ciszy uczczono pamięć tych, którzy w tym roku opuścili grono Sybiraków.
Prezes Koła Sybiraków Władysława Zdancewicz podziękowała za serdeczne słowa kierowane do Sybiraków i życzyła wszelkiej pomyślności przy tym tradycyjnym opłatku. Spotkanie było pełne wspomnień o tych, co odeszli, o tym, co było i co jest.
O to, jak pamięta swoją Wigilię na Syberii zapytaliśmy panią Leokadię Banaś, która jako 12-letnia dziewczynka została wywieziona aż do Czarnogorska.
- Tam nie było czym świętować. Dostaliśmy 300 gramów czarnego chleba na osobę, wiadro wody i nic więcej nie było. Ale wieczorem siadaliśmy i śpiewaliśmy kolędy, przełamaliśmy się kawałeczkiem chleba i to była taka Wigilia i takie święta. W święta trzeba było iść do pracy, bo tam nie było świąt ani niedziel, tylko trzeba było pracować. Dziś, kiedy siadam z rodziną do wigilijnego stołu, myśli same biegną do tamtych wigilii i ojca, który zmarł tam po roku pracy w kopalni węgla. Pracował ciężko, a dziennie otrzymywał 50 dkg chleba i wodę. My zostaliśmy tylko z mamą. Było nas sześcioro, najmłodsza siostra urodziła się tam, na Syberii, bo mama była w ciąży, kiedy nas wywieziono i już tam po dwóch miesiącach siostra przyszła na świat. Jak ojciec zmarł, to miała osiem miesięcy. Ale mama i my wszyscy wróciliśmy, tam został tylko ojciec. - w zaledwie kilku zdaniach opowiedziała historię, którą zapewne pomieściłaby pokaźna książka.
Dziś pani Leokadia Banaś otoczona jest szczęśliwą rodziną, ale smutnych wspomnień nie zmieni nawet najpiękniejszy uśmiech wnucząt. One zostają na zawsze z tymi, do których należą. m