(DRAWSKO POM.) Zapowiadany przez nas zjazd absolwentów drawskiego liceum rocznika 68 odbył się w minioną sobotę. Ciągle młodzi duchem i wspomnieniami uczniowie licznie stawili się przy swojej dawnej szkole. Punktem zbiorczym był plac przy czołgach.
Jeszcze na długo przed umówioną godziną na placu już stała spora grupa ludzi. Przy stoliku z listą obecności kręciła się pani Ludomira Ostrowska, dusza tego i poprzednich zjazdów klasowych. Rozemocjonowani byli uczniowie dyskutowali, śmiali się, już cieszyli się tym spotkaniem, a gdy pojawiał się kolejny stary znajomy, wpadał w objęcia kolegów i koleżanek klasowych. Pojawia się burmistrz Czaplinka Barbara Michalczik. Też jest absolwentką tego rocznika.
Nikt tu nie był obcy, bo wcześniej były już spotkania klasy C i spotkania absolwentów całej szkoły, ale tym razem po raz pierwszy spotkał się cały rocznik 1968. W tamtym roku ukończyli maturę i poszli w świat. Wielu z nich na zawsze wyjechało z Drawska, niektórzy zagranicę, kilkunastu już nie żyje.
Jak powiedział jeden z gości – okres liceum to były najpiękniejsze lata życia. I chyba potwierdzała to frekwencja, bo przyjechało około 60 osób. A więc te lata szkolne mają jakiś magnes w sobie. A może i moc odmładzania?
Pani Ludomira mieszka dzisiaj w Jastrowiu koło Piły. Dała impuls do spotkania i była kołem zamachowym. Pomogło jej kilka koleżanek. Mówi, że dotarli do około dziewięćdziesięciu procent byłych uczniów. Większość przyjechała.
Co pamięta ze szkoły? - To tkwi we mnie do dzisiaj. Cała klasa poszła na wagary, a ja zostałam. Sama jak palec stałam pod klasą i było mi strasznie przykro. Ale byłam w innej sytuacji, bo za wagary mogłam stracić stypendium, a warunki były ciężkie i to równałoby się z pożegnaniem się ze szkołą. Pamiętam palący mnie wstyd. - mówi. Być może to wspomnienie powoduje, że po latach zbiera wszystkich uczniów i dzisiaj już razem idą na wagary. W tym dniu do „Uśmiechu”. Bawić się.
- Pamiętam, jak w dziewiątej klasie wybieraliśmy się na biwak. Nikt z nauczycieli nie chciał jechać, ale w końcu zgodził się prof. Świder. I jak już ten obóz rozbiliśmy, zupy z komarami pojedliśmy, to wieczorem wszyscy się rozeszli, jak to w szkole – chłopaki z dziewczynami. A profesor biegał i wołał: - chłopcy, nie wygłupiać się, chłopcy nie wygłupiać się... - wspomina jeden z panów.
- Widzi pan te okno, tam gdzie tablica – pokazuje na szkołę. Tam była chemia i stała ostatnia ławka. Ile razy myśmy przez to okno wchodzili i wychodzili, to trudno powiedzieć. W ostatniej ławce grali w karty. Profesor miał pęk kluczy, pokazywał palcem, by siedzący się rozsunęli i rzucał tymi kluczami. Pan profesor był lubiany i miał autorytet. - mówi drugi. Ktoś dodaje – dyrektor Kręcisz przed maturą ustną zwrócił uwagę, że mamy za długie włosy, a ledwie co zachodziły na uszy i musieliśmy lecieć do fryzjera, tu w Drawie był wtedy. - mówi kolejny rozmówca.
- A wykopki... - rzuca ktoś kolejny temat do wspomnień, ale na wszystkie, jak zauważył następny, trzeba by poświęcić cały dzień. Wspominają o „łacinnicy”, czyli nauczycielce łaciny. Pytam, czy mieli łacinę, a wtedy jeden przez drugiego zaczynają z pamięci recytować po łacinie różne zdania. Pytam, co było w 1968. - Wydarzenia marcowe przeżyliśmy tu, w tej szkole. Były apele potępiające studenckie rozruchy, ale myśmy negatywnie odnosili się do tych postulatów. I te apele szybko się kończyły – śmieje się ktoś. - A pamiętasz jak z Saszą próbowaliśmy rozmawiać o Katyniu, ale to był zakazany owoc. Później poszliśmy na studia i wszystkiego doświadczyliśmy. My byliśmy pokoleniem, na którym ćwiczono tą historię. Tak kazano wierzyć, a potem tak, potem tak, ale myśmy się nie dali. - mówi już na odchodne jeden z byłych absolwentów, dzisiaj już starszy pan. I płyt słuchaliśmy na adapterze Bambino. - dorzuca inny.
Po zrobieniu zdjęć wszyscy udają się do „Uśmiechu” na dalszą zabawę.
Kazimierz Rynkiewicz