Media od jakiegoś czasu podkręcały emocje kibiców przed meczem Polska – Niemcy. Jedna z gazet nawiązała do bitwy pod Gunwaldem, inna żądała dostarczenia głów Niemców, pokazując to bardzo obrazowo. Niemieckie gazety odpowiedziały w podobnym tonie. Ktoś zauważył, że obie – i ta polska i ta niemiecka – należą do jednego wydawcy, niemieckiego Springera. Kilka dni wcześniej MSWiA składa podpis pod umową założycielską Fundacji Polsko-Niemieckiej, do której Niemcy wkładają 50 mln euro, Polacy – 5 mln euro. Z racji tak małej sumy nasz głos w tej fundacji będzie bez znaczenia. Ktoś pyta – czy mamy robić za listek figowy dla niemieckich decyzji.
Gdy rozpoczyna się mecz, kończę przygotowanie do wydania gazety świdwińskiej. Taka praca. Żartuję, że tylko chyba my pracujemy o tej godzinie, bo wszyscy siedzą przed telewizorami. Gdy jadę do domu, na polu jakiś rolnik jeździ ciągnikiem i robi opryski. A więc jest jeszcze ktoś, kto nie siedzi przed telewizorem.
Nie spieszę się na mecz, bo wiem, że z naszą piłką nie stał się jakiś cud, który by sprawił, że nagle zaczniemy wygrywać. Bo nie stał się cud w naszej lidze, w PZPN-nie. Więc niby dlaczego kadra miałaby być lepsza od całej naszej ligowej piłki nożnej. Jaka może być z ponad setką aresztowanych działaczy piłkarskich, z kupowanymi meczami, z nie do ruszenia działaczami PZPN, ze zdychającymi klubami wielu lig i klas, nie tylko najniższych. W Olimpie Złocieniec, w Światowidzie Łobez, w Sparcie Gryfice nie ma kto robić piłkarstwa, prowadzić spraw klubowych. W Łobzie przy czterech szkołach nie ma ani jednego boiska. Przy wielu tysiącach szkół w Polsce nie ma boisk i sal gimnastycznych. A nawet jakby były, to nie ma już komu uczyć sportu. Z pasją.
Teraz mają być sztuczne boiska w każdej gminie. Po milionie za każde. Pusty śmiech człowieka ogarnia, jak sobie przypomni, że w dzieciństwie kopało się piłkę na każdym wolnym skrawku zieleni. Dzisiaj trzeba miliona złotych i nie wiadomo, czy boiska nie będą stały puste. Ktoś na tym zarobi ogromne pieniądze, ale jaka propaganda.
Gdy już dojeżdżam do domu i siadam przed telewizorem, rezygnuję z oglądania meczu na rzecz filmu. W TVP Kultura leci właśnie „Pokuta”. Oglądałem go kilkanaście, a może więcej, lat temu. W opisie podają, że produkcja ZSRR z roku 1984, w reż. Gruzina Tengiza Abuładze. Rozliczenie z komunizmem. Film genialny, ale bez „Oskara”. Europa nie lubi takich tematów. Kobieta, której zamordowano rodzinę, po śmierci dyktatora zarządzającego miasteczkiem (państwem) ciągle wykopuje go z grobu. Uważa, że nie może on za swoje podłe życie i śmierć milionów ludzi spocząć w świętej ziemi. Miliony, które przeżyły, wciąż kochają wodza. Syn dyktatora wraz z żoną chcą ją skazać i odbywa się rozprawa. Kobieta znajduję obrońcę we wnuczku wodza, który już nie chce godzić się na zło i skazanie kobiety. - Lepiej ją zabić, niż prosić o wybaczenie? - pyta ojca. Jednak ojciec nie jest zdolny do przewartościowania swojego życia. Syn popełnia samobójstwo, strzelając do siebie z broni podarowanej przez dziadka dyktatora. Dopiero teraz ojciec dostrzega, że wódz zabija nawet zza grobu. Odbiera mu najcenniejszy skarb – dziecko. Idzie i sam wykopuje swojego ojca z grobu i rzuca na pożarcie ptakom. Musi to zrobić, żeby zacząć żyć na nowo. Ostatnia scena pokazuje kobietę w domu, która spogląda na gazetę wychwalającą wodza. Sąsiad mówi, że to był dobry człowiek, bo myślał o ludziach. Ona zna inną prawdę, ale żyje z nią osamotniona. Przed oknem zatrzymuje się staruszka i pyta ją – czy ta droga prowadzi do świątyni. Kobieta odpowiada, że to ulica imienia wodza i nie prowadzi do żadnej świątyni. - Co to za ulica, skoro nie prowadzi do świątyni. Każda droga powinna prowadzić do świątyni. - mówi tajemniczo staruszka i odchodzi.
Film jest zrobiony po mistrzowsku; alegorie, sny i symbole przeplatają się z realnymi postaciami i działaniami władzy. W każdym monologu i dialogu przebija ogrom doświadczenia i prawdy o nieludzkim systemie i ludzkiej egzystencji.
2:0 dla Niemców. Polacy zdejmują chorągiewki z aut. Na szczęście nie opuszczają flag do połowy masztów. Ta piłkarska adrenalina nie była mi potrzebna. Adrenalina jest dzisiaj gdzie indziej. Dzwoni mężczyzna z wioski w powiecie świdwińskim i mówi, że we wsi młody chłopak zapił się na śmierć. Sołtys sprzedaje spirytus, robiąc melinę, a spragnieni nawet odpracowują za gorzałę. Dzielnicowy też nabywa i przymyka oko. Mężczyzna płacze. Nawet nie pytam, czy to jego syn.
Pisarz Ernest Bryll w „Rzeczpospolitej”: „Teraz każdy stara się być mniejszy, gorszy, wyprany z jakichś ideałów, bo wydaje mu się, że jest skuteczniejszy. (...) Dziś wszyscy jakby odpuściliśmy. Wydaje się nam, że realność to jest gorszość. Pogodziliśmy się, że realne to jest to, że kłamiemy, bo trzeba. Że minął czas, kiedy warto było starać się powiedzieć sobie, pytać chociaż: kim jesteśmy. Dlaczego nie jesteśmy tacy, jacy być powinniśmy, co tu robić, żeby być lepszym, żeby kraj był bliższy... Polska nie umie siebie opowiedzieć. Jak Polak chce coś opowiedzieć, to mówi, że niby to było, ale nie było zupełnie tak, a może było inaczej, a nie wiadomo właściwie, czy było. Nie umie, bo nie wie, jak wygląda Polska. Jacy są ludzie, jacy jesteśmy. Nawet ci, którzy chodzą do szkół turystyki, sprawdzałem to. Opowiedzcie o terytorium w okręgu 20 km od waszego domu – prosiłem. To najwyżej wybąkają o jakichś pomnikach, o tej całej akademijnej Polsce, która nam jest wmówiona i której nie znosimy. A nie umieją opowiedzieć o tej zwyczajnej, w której żyją i która jest w nich. To, że Polski nie umieją Polacy opowiedzieć, jest dowodem poważnej zbiorowej choroby psychicznej. Dawniej przynajmniej śniliśmy o Polsce, była ona niejasna, ale sen jakiś był. A teraz wiemy, że ów sen nie obowiązuje, ale innego nie mamy. I już nie śnimy. Człowiek, który w ogóle nie ma snów, jest zagrożony psychiatrycznie. Naród, nie ma snów o sobie, podobnie”.
Pozostał nam sen o zwycięstwie nad Austrią. A później?
Prof. Zdzisław Krasnodębski w „Rzeczpospolitej”: „Siła emocji oraz fakt, że przejawiają się z okazji tak błahej sprawy jak mecz piłkarski, świadczy o chęci ucieczki od tych problemów, o których większość Polaków nie chce po prostu słuchać, nie chce wiedzieć, ucieczce od polityki, ucieczce od odpowiedzialności w świat zastępczej rywalizacji. Znaczna część Polaków nie chce przecież przyjąć do wiadomości, że istnieją jakieś zasadnicze problemy z pozycją Polski w Europie, z naszymi sąsiadami, że są rozbieżności pomiędzy Polską a Niemcami, np. w polityce wobec Rosji, w ocenie sytuacji, percepcji rzeczywistości. Będą domagać się podpisania każdego europejskiego traktatu i skwapliwej zgody na każdy niemiecki postulat, a jednocześnie traktować mecz piłkarski jako substytut wojny. (...) A jeśli wygramy, to co tak naprawdę nam to da? Jakie istotne problemy rozwiąże? Przykryjemy jedynie te problemy jakąś idiotyczną narodową ekstazą. (...) na polskich ulicach będziemy mieli wówczas do czynienia z euforią ludzi kompletnie ogłupionych i sprowadzonych do poziomu zdziecinniałej masy. (...) Po co całe to zamieszanie? Cóż, starożytni mieli gladiatorów i igrzyska dla ludu po to, by można było w spokoju utrzymywać władzę”.
- Czy ta droga prowadzi do świątyni? - zapytała staruszka. - Nie. - odpowiedziałem. - To co to za droga, która nie prowadzi do świątyni. - zdziwiła się staruszka. - Każda droga powinna prowadzić do świątyni.