SPŁONĄŁ CZŁOWIEK. MOGŁO BYĆ JESZCZE GORZEJ – ulica Wodna 8 w Złocieńcu
CISZA PO TRAGEDII
Jest rodzaj ciszy, która zalega po nieszczęściach, że nie sposób się w niej poruszać. Powietrze jest inne, rozmowy przyciszone, ludzie poruszają się bezwolnie, wstrząśnięci wydarzeniem - fatum, które przyoblekło się w rzeczywiste kształty.
Na ulicy Wodnej, prowadzącej w dół do targowiska miejskiego, we wtorek rano przystanęła grupka kobiet. Jedna z nich podeszła do reportera. - Waldek spłonął – zagadnęła jeszce jakby pytaniem. O nim dokładnie wiadomo, że nie żyje – ciągnęła bezwiednie nie patrząc nigdzie. - Jeden nich, który tam był, mieszka podobno w pobliżu, ale niezbyt wiadomo, kto to taki. Tu są mamy kolegów Waldka. Dopytują się, co się tak naprawdę stało. Tyle wiadomo, że on nie żyje – nie sposób dalej rozmawiać, gdy nie ma rozmowy, tylko słowa.
SOCJAL PEŁEN NIESZCZĘŚCIA
Dokładne miejsce pożaru, a potem wybuchu butli gazowej, ulica Wodna 8. Wejście od podwórka. Okno pomieszczenia socjalnego zajmowanego przez Waldemara przesłonięte jasną dyktą. Obramowania okna osmolone dymem. Kilka stopni betonowych schodków i już pogorzelisko. Schody, ściany, sufit – czarne po ogniu i dymie. Po straszliwym wybuchu butli gazowej.
Już pełno białych kabli elektrycznych – to pracuje specjalna ekipa do uruchomienia na powrót budynku. Kilku mężczyzn w roboczych kombinezonach w absolutnej ciszy robiących swoje. Pomieszczenie, w którym żywcem spłonął człowiek, czarne w każdym szczególe. Już na pierwszy rzut oka widać, jak straszne wydarzenie miało tu miejsce, ale nie czuć w tym wszystkim charakterystycznego zapachu pożaru, pogorzeliska. Swądu. Tylko jakiś trudny do nazwania zapach. Schody prowadzące na piętro spalone, ale do przejścia, jeśli się uprzeć. Schodzi z nich akurat jeden z robotników.
Lokatorzy z piętra, z parteru, ewakuowani. Nie ma nikogo. Na parterze, na piętrze nie ma jeszce warunków do mieszkania.
Kobieta z ulicy Wodnej. - Kiedy wyrzucali z pokoju Waldka, co było jego dobytkiem, to nie było już nic. Tylko spalenizna. -
W HOSTELU
Tygodnik w poszukiwaniu lokatorów Wodnej 8 trafił do hostelu. - Byli tu, ale szybko z pobytu u nas zrezygnowali – mówi Aneta R. Opuścili hostel, nie wiem gdzie teraz są. Za chwilę przyjdzie Ryszard, on tam mieszkał. Wie prawie wszystko. Teraz zdecydował się na zamieszkanie tutaj. -
Jest i Ryszard. - Mieszkałem tam też w pomieszczeniu socjalnym, dokładnie nad Waldkiem. Nad tym, co się spalił. Nawet chciałem to pomieszczenie odkupić, ale nie zgodzono się. Było tak. Około drugiej w nocy z niedzieli na poniedziałek wyczułem, że na dole pali się. Oznaki były tak widome, że natychmiast zadzwoniłem po straż. W wielkim zdenerwowaniu zadzwoniłem drugi raz. Dobrą chwilę po zauważeniu pożaru usłyszałem straszliwy wybuch. To walnęła butla z gazem. Powtarzam, butla z gazem wybuchła od pożaru, a nie odwrotnie. Pozbierałem się myśląc o sobie. Robiło się przeraźliwie gorąco. Otuliłem się w mokrą szmatę i ruszyłem w dół przez płomienie. Pędziłem na oślep. Lewą dłonią odruchowo chwyciłem za poręcz, ale była rozpalona. Poparzyłem dłoń. Stąd opatrunek. Byłem w szoku. Później już widziałem czyjeś zwłoki złożone na ziemi z dala od okna. Ludzie mówili, że to Waldek. - Ryszard, opowiadający Tygodnikowi o wydarzeniu we wtorek rano, nadal był w szoku. -
MOGLI SPŁONĄĆ WSZYSCY
Ryszard: - Zbieram myśli po tym wszystkim, odcyfrowuję po kolei, co się zdarzyło. Waldek spłonął. Potworne zdarzenie. Aż nie chce mi się myśleć, co jeszcze mogło się tam wydarzyć z innymi lokatorami. Szczęściem w nieszczęściu - ocaleli. Ja też. Od miejsca tragedii oddzielał mnie tylko sufit. Gdybym otworzył okno, płomienie gazu znalazłyby tu ujście i sięgnęłyby mnie. Niedawno wstawiłem okno plastikowe. Ono wytrzymało napór pędu powietrza i gazu. Inaczej byłoby też po mnie. -
RELACJA PANA MIROSŁAWA
Powyżej relacja mieszkańca dokładnie znad lokalu, w którym wybuchł pożar i spłonął człowiek. Na tej samej klatce z synami mieszka Mirosław Witkowski, obecnie pracujący w jednym z biur kredytowych.
TYGODNIK. Proszę pana. Jest noc. Z niedzieli na poniedziałek. Trwają Święta Wielkiej Nocy. Zbliża się godzina druga. Co pan robił wtedy?
Mirosław Wilkowski: Akurat kończyłem czytać książkę. Godzinkę wcześniej obudził się syn Mateusz i wyszedł do toalety na korytarzu. Wracając powiedział, że na korytarzu czuć dym. Takie zapachy było czuć często. Szczególnie, jak pan Waldemar z dołu coś smażył. Wtedy otwierał drzwi na korytarz. Robił też tak wtedy, gdy w tym jednym pokoju suszył swoje rzeczy. Często tak było, że jakiś zapach unosił się w powietrzu. Nic szczególnego. Bywało, że czuliśmy jakby dym.
Syn położył się do łóżka. Ja około drugiej po odłożeniu książki wszedłem do kuchni, by napić się wody. I poczułem dym w przedpokoju. Wracając z kuchni w przedpokoju zapaliłem światło. Zobaczyłem u góry pod sufitem w smudze światła dym. Widziałem dokładnie, jak dym wciska się do mieszkania. Otworzyłem drzwi na korytarz. Trudno powiedzieć, co zobaczyłem. Korytarz stanął przede mną w dymie. Na wysokości ponad metr od podłogi było jeszcze coś widać. Wyżej był już tylko czarny dym. Smoła. Tam już niczego nie było widać.
TYGODNIK. Co akurat w takiej chwili myśli człowiek?
Mirosław Wilkowski: PALI SIĘ! Nie wiedziałem jednak - gdzie. Od razu pomyślałem o Waldemarze, mówiąc szczerze. Wróciłem do kuchni. Wyjrzałem przez okno. Chciałem dojrzeć, z którego z okien wali dym. Było dobrze widać. Od Waldka. Wtedy panika. Oczywiście już nerwy. Szybciutko wskoczyłem w spodnie. Założyłem sweter i biegiem na dół. Do lokalu socjalnego Waldemara. Byłem na dole. Drzwi zamknięte, ale ruszały się jakby od ruchów powietrza. Widać było, że ten pojedynczy pokój jakby wciąga powietrze. Że potrzebuje go. Wokół gorąco. Otworzyłem drzwi. Ognia jeszcze nie było. Zobaczyłem, że tutaj dym jest dużo niżej od tego, co było na korytarzu. Już metr nad podłogą. Jeszcze tylko trochę było widać. Zobaczyłem mężczyznę leżącego na plecach z uniesionymi za głowę rękami. Leżał pod kocem w poprzek na wersalce. W prawej dłoni trzymał garnek. Pomyślałem, że próbował gasić to wszystko. Chwyciłem mężczyznę za rękę. Zacząłem go ciągnąc, by wydostać go z tego. Myślałem, że to Waldemar. Popatrzyłem na niego w tym dymie i wydało mi się, że to Waldemar. Że bardzo podobny. Myśli w takich sytuacjach są bardzo szybkie. Wyciągnąłem go może z pół metra, tak, że głowa znalazła się na progu. I w tym momencie on mi swoją rękę po prostu wyciągnął. Szarpnął się do tyłu, do pokoju. I – proszę sobie to uprzytomnić – że wszystko dzieje się w jednym momencie; POJAWIŁ SIĘ OGIEŃ. W rogu błysnęło. Pod oknem. Buchnęły płomienie i rzuciła się fala dymu. Całego mnie zakryła. Ja się tym dymem zachłysnąłem. Odskoczyłem od drzwi. A facet tam został, pod tym dymem. Pamiętam go, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie, nic nie powiedział, to był charkot. Żadnego słowa, nic konkretnego. Jak on mi się wyrwał, to rzuciłem się do drzwi sąsiadów. Zacząłem walić w drzwi. Żeby wstawali, żeby mi po prostu pomogli go wyciągnąć. Nikt się nie odzywał, a ja się dusiłem. Nie miałem przy sobie komórki. Zostało mi jedno. Pobiegłem na górę po telefon. Wpadłem do mieszkania, w którym było już pełno dymu. Zadzwoniłem pod 112. Odebrała, zdaje się, policja. Powiedziałem, że się pali i podałem adres. Powiedziałem, że w płonącym pomieszczeniu są ludzie. Przyjęli, powiedzieli, żebym czekał. Wskoczyłem do drugiego pokoju, w którym spał syn. Musiałem go mocno budzić. Nawet walnąć. Poderwał się i dowiedział się ode mnie, że musimy być przygotowani na skakanie przez okno na ulicę. W korytarzu od dymu było czarno. Tej drogi już nie było.
Z dołu do mieszkania wracałem po omacku. Pomyślałem jeszcze o jednym i może nawet popełniłem błąd. Pomyślałem, że otworzę jeszcze drzwi od korytarza, by dym miał ujście. Podbiegłem do okna, otworzyłem je. Wychyliłem się za okno, bo już nie miałem czym oddychać. Trochę powietrza złapałem i wróciłem do mieszkania. Może i to był błąd. W tych okolicznościach nic nie widziałem. Trzymając się poręczy wróciłem do mieszkania. Zamknąłem drzwi i dopiero w mieszkaniu złapałem powietrza. Wziąłem syna do drugiego pokoju i powiedziałem – poczekamy. Ale jakoś nie słyszałem sygnału straży. Syrena nie wyła. Wykręciłem numer do straży, a oni na to, że już wiedzą i że już jadą. Syn mi powiedział, że w tym czasie przyjechała policja. Wbiegłem do pierwszego pokoju z oknem na podwórko. Wychyliłem się. Zobaczyłem, co się dzieje. Policja wyciągała przez okno na dole mężczyznę. Złożyli go na schodkach przed wejściem. Tego chyba, którego ja próbowałem wyciągnąć, oni wyciągnęli na dobre. Ułożyli go na boku na chodniku, był nieprzytomny. I tak leżał. Nie był to ktoś mi znany. Wcześniej myślałem, że to Waldek. Zamknąłem okno, a dym walił po ścianie. Wycofałem się do pokoju i czekaliśmy. Straż pożarna, karetka. Gaszenie. Zaczęło się wszystko o drugiej, a po trzeciej przyszła tutaj straż z wężami gumowymi. Usłyszałem jakiś ruch i otworzyłem drzwi. A tu świeci na mnie lampa, a pod nią jakiś strażak stoi. Wszedł do pomieszczenia i zobaczył, że mamy warunki do oddychania. Strażak ściągnął maskę. Poprosił, byśmy tu jeszcze zostali przy zamkniętych drzwiach. Jak tylko przewieje dym na korytarzu, zaraz potem przyjdą po nas. I tak było. Wyprowadzili nas po czwartej.
TYGODNIK. Kiedy pan się dowiedział, że Waldek spłonął?
Mirosław Wilkowski: Strażak powiedział, że spłonęła jedna osoba i że najprawdopodobniej jest to kobieta. Nie mieli jeszcze pewności. Na zewnątrz był już pan Andrzej Brzemiński. Stawił się szybko. Była informacja, że dwoje nie żyje. Z okna jeszcze widziałem zabierającą kogoś karetkę.
TYGODNIK. O wybuchu gazu pan nie powiedział?
Mirosław Wilkowski: Właśnie!!! Akurat, gdy byłem wychylony przez okno na podwórze nastąpił wybuch. To było dziesięć minut po tym, jak widziałem policjantów wyciągających tego mężczyznę. I gdy go położyli, zobaczyłem tylko błysk i huk. Język ognia sięgnął sznurów na bieliznę, do dziesięciu metrów. -
POWRÓT
Prezes Zakładu Gospodarki Komunalnej, właściciela budynku – Andrzej Brzemiński; - Na miejscu tragedii byliśmy tuż po służbach ratowniczych. Byliśmy przede wszystkim zobowiązani do pomocy ośmiu rodzinom z tego budynku, którzy na tę noc pozostali bez dachu nad głową. Zaproponowaliśmy im z burmistrzem miejsce pobytu w hostelu na Kościelnej i w schronisku młodzieżowym. Do rutynowych czynności popożarowych przystąpiliśmy natychmiast po opanowaniu sytuacji. Ekipa pracowników po wstępnych czynnościach porządkowych zajęła się doprowadzeniem energii elektrycznej po założeniu nowych kabli. Zadbaliśmy także o to, by w mieszkaniach była woda. Jest kłopot z gazem, gdyż od temperatury ognia pożaru na spawach potopiły się złącza rur. Trwają czynności ubezpieczyciela budynku. Najważniejsze, że ludzie już wrócili do mieszkań. Że ocaleli. Wiele tu jeszcze spalenizny, zapachów po pożarze, ale z tym postanowiliśmy uporać się z marszu, każdego dnia. Wszystkie rodziny są już w swoich mieszkaniach, oprócz Waldemara M., który zginął w ogniu we własnym domu. -
Lokatorzy budynku przysłuchując się wypowiedzi prezesa ZGMu, Andrzeja Brzemińskiego, na gorąco potwierdzali jego słowa. Jeszcze tego samego dnia Tygodnik rozmawiał z przedsiębiorcą, którego firma najprawdopodobniej dokona remontu Wodnej 8 w Złociencu. Wyjaśnianie przyczyn tragedii trwa.
Tadeusz Nosel
W POŻARZE ZGINĄŁ MĘŻCZYZNAZłocienieccy policjanci wyciągnęli z płonącego budynku nieprzytomnego mężczyznę, ofiarę pożaru domu wielorodzinnego w Złocieńcu.
W nocy, drugiego dnia świąt wielkanocnych, dyżurny Komendy Powiatowej Policji w Drawsku Pom. został powiadomiony o pożarze budynku wielorodzinnego w Złocieńcu przy ul. Wodnej. O zdarzeniu powiadomił Policję mieszkaniec wspomnianego budynku, który nagle, w środku nocy, został wybudzony ze snu przez dym wydobywający się z mieszkania na parterze.
Po przybyciu na miejsce policjanci prewencji podjęli natychmiast czynności ratownicze i wydobyli z klatki budynku 52-letniego mieszkańca Złocieńca Romana G., który z urazem głowy i z objawami zaczadzenia trafił do Szpitala Powiatowego w Drawsku Pom.
Doszczętnemu spaleniu uległo mieszkanie na parterze budynku należące do 52-letniego Waldemara M. Po zakończeniu gaszania pomieszczeń strażacy znaleźli w mieszkaniu doszczętnie zwęglone zwłoki mężczyzny, najprawdopodobniej najemcy mieszkania.
Obecnie trwają czynności zmierzające do ustalenia przyczyny pożaru. Jak wynika ze wstępnych ustaleń strażaków podczas pożaru doszło do wybuchu znajdującej się w mieszkaniu butli gazowej, która dopełniła zniszczeń.
W budynku, w którym wybuchł pożar znajdowało się 9 mieszkań gdzie zameldowanych było 20 osób. W związku ze zniszczeniami w wyniku pożaru burmistrz miasta i gminy Złocieniec podjął decyzję o natychmiastowej ewakuacji mieszkańców domu i umieszczeniu ich w mieszkaniach zastępczych.
mł. asp. Anna Młynarczyk