Dużemu zniosą, mały dopłaci, czyli my na peryferiach RP
Korzystając z wolnego czasu obejrzałem w telewizji posiedzenie Rady Krajowej PO. Dwie rzeczy zwróciły moją uwagę; zapowiedź tego, co chce zrobić PO w sferze polityczno-gospodarczej oraz program działań partii na następne lata.
Od kilkunastu dni media donosiły o sporze PO z własnym ministrem finansów na temat zniesienia tzw. podatku Belki. PO chce znieść podatek od zysków uzyskanych w wyniku oszczędności oraz od transakcji giełdowych. Premier Tusk mówiąc o pierwszym, ukrył zysk pod nazwą oszczędności, co brzmi „przyjaźnie” i wpisuje się w ideę powszechnej miłości. Bo przecież kto by chciał Polakom zabierać ich oszczędności. Chodzi tylko o to, że nie jest to podatek od oszczędności, ale od zysków z nich osiągniętych. Podobnie ma się sprawa z podatkiem od transakcji giełdowych. Ktoś inwestuje pieniądze i osiąga zyski i od nich płaci podatki. Teraz PO chce je znieść. Komu to będzie na rękę? O ile można się zgodzić, że oszczędzać mogą wszystkie grupy społeczne, to już na giełdzie grają ci, co mają sporo pieniędzy. PO chce, by nie płacili podatku. Płacenie podatków wiąże się z rejestracją przepływu gotówki przez urzędy skarbowe i deklaracje podatkowe. Czy jak nie będzie tego podatku, zniknie rejestracja obrotów gotówkowych i na giełdzie będzie można wyprać każdą ilość pieniędzy?
I dlaczego akurat te grupy mają przestać płacić podatki, skoro płacą wszyscy.
Do budżetu tylko z tytułu tych podatków w roku ubiegłym wpłynęło 4,1 mld zł. Jak te podatki zostaną zniesione i pieniądze nie wpłyną, to kto uzupełni tę budżetową dziurę? Bardzo możliwe, że my wszyscy, w formie podatków pośrednich, czyli na przykład płacąc wyższą cenę za gaz, prąd, węgiel. Jak one drożeją, rosną ceny wszystkich produktów i państwo ma większe wpływy z podatku vat wliczanego w ceny, z różnego rodzaju akcyz na paliwa itp.
Ale nie tylko w ten sposób PO chce zaspokoić swoje polityczne zaplecze, złożone głównie z gospodarczego establishmentu III RP. Tusk zapowiedział, że do 2011 r. chce zrealizować koncepcję podatku liniowego. Wcześniej, w 2009 r. ma zostać zniesiony trzeci próg podatkowy. Na pytanie – kto „zszyje” dziurę budżetową powstałą po tych operacjach – nikt nawet nie próbuje udzielać odpowiedzi. Widocznie niewidzialna ręka rynku. Albo cud.
W sferze politycznej Tusk wspomniał o wprowadzeniu okręgów jednomandatowych i bezpośrednich wyborów starostów. Te zapowiedzi korespondowały z przedstawionym przez Grzegorza Schetynę planem działań partyjnych PO. Trzeba przyznać, że jest ambitny i PO poważnie szykuje się do corocznych wyborów, jakie będą się odbywać; w 2009 - do europarlamentu, w 2010 - do samorządów (wrzesień) i na urząd prezydenta (listopad). PO chce przez najbliższy rok przeprowadzić audyt wewnętrzny w partii, czyli zinwentaryzować majątek i członków, a potem zewnętrzny – zasoby polityczne w kraju; ilość stanowisk, możliwości posłów, ilość pieniędzy itp. Te audyty mają przygotować struktury partii do wyborów. W każdej gminie miałby być powołany pełnomocnik koordynujący działania.
Gdyby PO udało się zrealizować te plany, to spełni ideał partii, która przez całą kadencję pracuje na wyborczy sukces. Jeżeli nie, to podzieli los partii, które do wyborów szykują się dopiero po ich ogłoszeniu.
Niestety, na tym tle PiS wygląda blado. Wydaje się, że wciąż nie może dojść do siebie po przegranych wyborach, chociaż i po wygranych w 2005 r. nie było lepiej. Do tej pory powtarzał się schemat, że problemem każdej zwycięskiej partii była wytwarzająca się na zapleczu politycznym dziura kadrowa, gdy większość aktywnych działaczy obejmowała urzędy i stanowiska. Po wyborach, w terenie zamierało życie polityczne. Co prawda otwierano w miasteczkach biura poselskie, ale wisiały na nich tylko szyldy. Ordynacja wyborcza sprawiała i sprawia, że poseł jest z daleka, z dużego miasta, i na prowincję zagląda rzadko. Przypomina sobie o niej, gdy zbliżają się kolejne wybory. Nie jest to pretensja, tylko stwierdzenie faktu, bo i czego żądać od posła, który ma sto tysięcy spraw na głowie. Chodzi o to, że zamiera jego i partii polityczne zaplecze. Nikt do tej pory nie wymyślił, jak sprawić, by była zachowana ciągłość i więź między władzami partii i jego zapleczem, między centrum a peryferiami. Właściwie to życie polityczne na peryferiach sprowadza się do udziału w zjazdach wojewódzkich i – jak trzeba – do manifestacji przywiązania do określonej partii. Młodzi z politowaniem mówią o starych działaczach, że potrafią już tylko nosić sztandary na imprezach okolicznościowych (spać na nich), starzy domagają się uznania za kombatanctwo, bo walczyli z komuną i tworzyli kiedyś „Solidarność” i młodym nie ustąpią.
PiS w tej części regionu, który znam, nie istnieje w życiu publicznym. W Drawsku Pom. jeszcze przed wyborami nie można było powołać struktur powiatowych i nie ma ich do tej pory. W powiecie świdwińskim wygląda to trochę lepiej, ale tylko trochę. W powiecie łobeskim szefowa tutejszego PiS pracuje w Szczecinie i tym samym nie pracuje w powiecie, więc można powiedzieć, że PiS-u tu nie ma. W powiecie gryfickim trudno nawet ocenić jego kondycję, bo nie ma po czym. Każde z tych powiatowych kół nie tworzy żadnych faktów w przestrzeni publicznej, więc w świadomości społecznej nie istnieje. Niestety, brak wyraźnej opozycji w życiu politycznym społeczności lokalnych powoduje, że rządzący nimi robią co chcą. Dobrze jest, jak potrafią się sami ograniczać w swoich zapędach, ale często - jak nie widzą jakiegokolwiek sprzeciwu – rozbudowują i umacniają swoją władzę wykorzystując każde dostępne metody. Realizacja wyborów starostów systemem większościowym (tak jak burmistrzów) będzie dla nich wielkim prezentem, tak jak zmiana ordynacji do sejmu na okręgi jednomandatowe. Znając nasze realia aż strach myśleć co będzie, gdy starosta na zagrodzie będzie równy wojewodzie. Ale na to trzeba się przygotować, bo jeżeli PO wdroży swój plan wyborczy, a PiS nie odpowie na niego lepszym pomysłem i realizacją, to za kilka lat na długo utrwali się feudalna struktura władcza w lokalnych samorządach. Będą nieusuwalni burmistrzowie, starostowie i posłowie z kasą, która będzie zapewniać im nieustanną reelekcję poprzez kupowanie głosów wyborców i sprzedajnych lokalnych mediów i inne robione „cuda” oraz spauperyzowaną i zastraszoną miejscową opozycję, z ludem w tle, który będzie się temu biernie przyglądać. To nie jest political fiction. To lokalna Polska właśnie, w wielkim zagrożeniu.