Stara fotografia przywołuje obraz sprzed pół wieku. Tyle właśnie lat minęło, kiedy fotograf ten obraz zatrzymał w kadrze. Na starych zdjęciach ta chwila ciągle trwa, podobnie jak trwać będzie ta utrwalona w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia w kościele pod wezwaniem WNMP w Gryficach, kiedy to w 50 rocznicę swojego ślubu ponownie przed Bogiem stanęli Elżbieta i Feliks Witczakowie.
Mszę św. jubileuszową odprawił ksiądz kanonik Jerzy Sosna, który przekazał również na ręce złotych jubilatów błogosławieństwo od Arcybiskupa Metropolity Szczecińsko – Kamińskiego Zygmunta Kamińskiego.
- Urodziłem się w Tokarni, powiat Kielce. - mówi Feliks Witczak. - Obecnie w tej miejscowości jest skansen wsi kieleckiej. W 1955 roku powołano mnie do wojska w Kołobrzegu, gdzie ukończyłem z wyróżnieniem szkołę podoficerską kierowców mechaników wozów bojowych (czołgów). W 1956 roku przeniesiono mnie do Trzebiatowa do kompanii czołgów i mechaników – instruktora kierowców. Z tej jednostki wojskowej przyprowadzałem czołgi do remontu kapitalnego i odbierałem po kapitalce. Tu, w Gryficach, w tym czasie odnalazłem brata stryjecznego i zapoznałem u niego moją żonę. W 1957 roku wyszedłem do cywila i w grudniu ożeniłem się, wziąłem ślub kościelny, a cywilny w 1959 roku. Po ślubie wyjechałem z żoną do Tokarni. W 1958 roku wróciliśmy do Gryfic, bo wojsko chciało mnie zwerbować na żołnierza zawodowego, na stanowisko zastępcy kompanii do spraw technicznych. Tej pracy nie podjąłem ze względu na żonę, bo na poligonie siedziałbym więcej niż w domu. Usiłowano mnie zwerbować min. po to, żebym się osiedlił na tych ziemiach, czyli w Gryficach. Na to mnie namówiono i zostałem do obecnej chwili. Mieszkamy na tej samej ulicy i pod tym samym numerem. - opowiada jublat.
- Pochodzę z Półtuska. Do Gryfic przyjechałam z mamą i rodzeństwem w 1946 roku oraz tatą, który był fryzjerem w szkole podoficerskiej. Później pracował samodzielnie, tj. prowadził prywatny zakład fryzjerski. - opowiada pani Elżbieta Witczak. - Mój mąż jest dobrym człowiekiem. U nas nigdy nie było awantur, alkoholu ani krzyków. Rozumieliśmy się w pół słowa. Na świat przyszło troje dzieci. Dwie córki i syn, który służył w wojsku w marynarce wojennej. Zginął w ostatni dzień manewrów na morzu, ostatnich manewrów Układu Warszawskiego. Od wojska nigdy nie usłyszeliśmy słowa przepraszam, ani żadnych słów współczucia. Od jakiegoś admirała mąż usłyszał, że w wojsku żołnierze giną i ginąć będą. Po trzech latach od śmierci syna przysłano nam jego dowód osobisty i książeczkę wojskową. Syna pochłonęło morze i z tym musieliśmy się pogodzić. Dziś mamy trójkę wspaniałych wnucząt. Wnuczka po studiach pracuje i dalej studiuje, wnuczek jest na studiach, a najmłodsza przed maturą. W sumie tworzymy dobrą rodzinę, bo i zieńciów mamy bardzo dobrych. - podsumowuje w kilku słowach minione półwiecze na ślubnym kobiercu pani Witczak.
Ksiądz Jerzy Sosna w czasie homilii skierowanej do jubilatów powiedział; - Z szacunkiem do całej rodziny, do młodych, za złote gody, za trud wspólnego pięćdziesięciolecia i życia w nim, za fragment historii, jaką tworzycie. Życie im trudniejsze, tym bogatsze dla was i całej społeczności. Szczęść wam Boże. -
Redakcja życzy jubilatom dobrego zdrowia, pogody ducha i radości z dzieci i wnuków. x