13 i14 grudnia br. odbyły się ostatnie projekcje filmowe dla dzieci i młodzieży uczestniczącej w projekcie „Połczyńska Akademia Sztuki Filmowej”.
13 grudnia młodzież ze szkół gimnazjalnych po obejrzeniu filmu wysłuchała wykładu dr Zbigniewa Korsaka z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, który podsumował projekt oraz odniósł się do współczesnego kina polskiego. Podczas spotkania zostały wręczone nagrody laureatom konkursu na recenzję filmową z obejrzanych podczas projektu filmów.
W dniu następnym dzieciom z kl. I-III Szkoły Podstawowej zostały rozdane nagrody dla laureatów konkursu plastycznego „Mój ulubiony film”. Projekt ten był realizowany w Centrum Kultury w Połczynie Zdroju z narodowego programu wyrównywania szans edukacyjnych dzieci i młodzieży w 2007 r.
Drugim miejscem w kategorii recenzja, została nagrodzona praca uczennicy połczyńskiego gimnazjum Magdaleny Zwierko. Z przyjemnością ją publikujemy za zgodą autorki. (r)
Taniec spełnionych marzeń kinomanaOd dłuższego czasu nasza szkoła uczestniczy w programie filmowym, który zakłada częste wizyty w kinie, w tym oglądanie filmów, o których jeszcze nigdy nie słyszeliśmy. Dla mnie taką niespodzianką był irlandzko-angielski film „Taniec ulotnych marzeń” w reżyserii Pat’a O’Connor’a.
Utwór to historia kilku sióstr mieszkających na małej irlandzkiej farmie w latach ’30 XX wieku. Siostry to Agnes, Kate, Rose, Christina i Maggie. Każda z nich ma inny charakter i wyznaje inny system wartości. Są to bardzo bogate psychologicznie postacie, a ich cechami spokojnie można by obdzielić jeszcze kilka innych osób.
Mnie najbardziej zapadły w pamięć postacie Kate (brawurowo zagranej przez Meryl Streep) - nauczycielki o niezwykle konserwatywnych poglądach, chłodnym podejściu do rzeczywistości i całkowitej „ślepocie emocjonalnej”, która maltretuje pozostałe siostry, oraz postać Christiny - najmłodszej, która jako jedyna ma dziecko i problematycznego partnera, Gerry’ego, pojawiającego się i znikającego w ich życiu.
Akcja filmu nabiera tempa wraz z pojawieniem się na farmie brata sióstr Mundy - Jack’a, powracającego z wieloletniej misji w Afryce, zupełnie oderwanego od codzienności życia, jakie niegdyś sam prowadził. Umierający już starzec, wprowadza na farmie spore zamieszanie, będąc inicjatorem wydarzeń zarówno smutnych, jak i radosnych, które na stałe zapiszą się w pamięci opowiadającego historię Michael’a, synka Christiny. Ojciec Jack Mundy jest właśnie tym, który zaraża siostry swoją spontanicznością, otwartością i niezwykłą mądrością. To właśnie on wywróci ich życie do góry nogami i sprawi, że odtąd już nic nigdy nie będzie takie samo.
Reżyserem „Tańca ulotnych marzeń” jest znany irlandzki twórca, Pat O’Connor, mający w swoim dorobku zarówno komedie („Anglik w Nowym Jorku”), jak i filmy obyczajowe („Abbotowie prawdziwi”, „Słodki listopad”). Reżyser znany jest ze swojej niezwykłej trafności w dobieraniu aktorów i, istotnie - aktorstwo to bardzo mocna strona także i tego dzieła. Najbardziej znaną z obsady „Tańca...” jest Meryl Streep (tutaj umiejętnie posługująca się irlandzkim akcentem), reszta to znani irlandzcy i angielscy aktorzy (prawdziwą perełką jest tu Rhys Ifans, akurat Walijczyk), niewątpliwi mistrzowie w swoim kunszcie. Wszystkie te kreacje na długo zapadają w pamięć poprzez swoją oryginalność, ale przede wszystkim przez realność.
Scenariusz jest dość ascetyczny, co znakomicie oddaje charakter małej, irlandzkiej wioski. Taka jest również muzyka. Bill’a Whelan’a zainspirowała irlandzka muzyka ludowa. Mnie najbardziej jednak urzekły zdjęcia (Kenneth Mac Millan) - zapierające dech w piersiach krajobrazy Zielonej Wyspy wręcz onieśmielają swoim pięknem i niezwykłością.
„Taniec ulotnych marzeń” to przejmująca opowieść o nadziei, pokonywaniu granic i wierze w innych. Z siostrami Mundy może identyfikować się każda kobieta. To świetnie zrealizowana historia o życiu, które nie ocieka skandalami, pieniędzmi i brutalnością, i co najważniejsze - dociera do każdego widza.
Jedyne, co nie spodobało mi się w tym filmie to fakt, że jego polska premiera miała miejsce aż dwa lata po światowej (1998 rok), a ja obejrzałam go dopiero siedem lat później. Na pewno warto było czekać, bo ten film to prawdziwe arcydzieło.