Radca Jadwiga Hajdukiewicz składa w sądzie wyciąg z nieistniejącego statutu
(ŁOBEZ) Pomimo zmiany na stanowisku prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej „Jutrzenka” i kilku delegatów na walne, w metodach działania spółdzielni niewiele się zmieniło. Świadczą o tym liczne sygnały z jej działalności. Nikt by jednak nie przypuszczał, że władze spółdzielni mogłyby dopuścić się przestępstwa, by osiągnąć dla siebie korzystne rozstrzygnięcie w sądzie. Zachodzi jednak podejrzenie, że mogło do niego dojść.
Sprawa dotyczy zamierzchłej już historii wyboru na prezesa pani Jolanty Wasielewskiej. Wybory odbyły się w 2005 roku. Ówczesna Rada Nadzorcza na to stanowisko wybrała osobę z Drawska Pomorskiego, właśnie ową panią. Napisaliśmy wtedy po tym wyborze, że została ona wybrana niezgodnie z prawem, czyli obowiązującym statutem tejże spółdzielni.
Otóż w statucie był zapis, który mówił, że prezesem może zostać osoba będąca członkiem spółdzielni, którego to warunku pani Wasielewska nie spełniała. Jej kandydatura powinna być odrzucona z powodów formalnych, co komisja konkursowa zrobiła w stosunku do innych kandydatów z Łobza. Komisja nie tylko że nie zrobiła tego, ale wybrała ją na to stanowisko.
Gdy napisaliśmy o tym, Rada Nadzorcza nabrała wody w usta, ale wyręczyło ich Stowarzyszenie Obrony Praw Członków Spółdzielni Mieszkaniowej, w którego imieniu pan Antoni Moroz złożył pozew do sądu o złamaniu prawa.
Przypomnijmy, nową prezes wybrano w połowie sierpnia 2005 roku. Od naszej publikacji i złożenia sprawy w sądzie – wydawało by się prostej jak drut – minęły dwa lata i jeszcze nie ma wyznaczonej daty rozprawy, a po drodze działy się rzeczy dziwne.
Jak frywolnie w spółdzielni traktowano prawo, świadczyła wypowiedź przewodniczącej ówczesnej Rady Nadzorczej Teresy Smolich, która to rada – jak jej nazwa wskazuje – na straży prawa stać powinna. Stwierdziła ona, że zmieniono wymagania w ogłoszonym drugim konkursie, gdyż obawiano się, że miejscowi kandydaci nie spełnią wymogów.
- Radczyni prawna to pilotowała i nie miała zastrzeżeń. - mówiła wówczas. O tym, że radczyni znalazła takie wyjście potwierdzał również członek tej rady pan Zbigniew Pudełko.
Jak widać radczyni spółdzielni dość dowolnie potraktowała statut. Sprawa trafiła do sądu. I tu dziać się zaczęły dziwne rzeczy.
Najpierw Sąd Okręgowy oddalił pozew, twierdząc, że Stowarzysznie nie jest stroną w sprawie. Po zażaleniu Sąd Apelacyjny zwrócił sprawę do ponownego rozpatrzenia. Sąd Okręgowy wydał wyrok ponownie oddalając powództwo i ponownie nawiązał do tego, że Stowarzyszenie nie jest stroną w tej sprawie. Od wyroku Stowarzyszenie wniosło apelację do Sądu Apelacyjnego. Musiało je opłacić w kwocie 30 zł. Pan Antoni Moroz dokonał takiej wpłaty w kasie Sądu w wyznaczonym terminie. Jakież było jego zdziwienie, gdy otrzymał postanowienie Sądu Okręgowego, w którym według właściwości należało złożyć apelację, że tenże Sąd odrzucił apelację, gdyż została opłacona po terminie. W postanowieniu czytam: „Opłata została bowiem wpłacona w dniu 17 sierpnia 2006 roku, podczas, gdy termin do jej uzupełnienia upływał powodowi z dniem 16 sierpnia 2006 r. Skoro braki formalne apelacji nie zostały uzupełnione w terminie w sposób wymagany apelacja podlegała odrzuceniu.”
Sęk w tym, że pan Moroz wpłacił pieniądze 16 sierpnia, na co okazał pokwitowanie, na którym jak byk widnieje data 16 sierpnia 2006 r. Wyjaśniając sprawę ze zdziwieniem stwierdził, że w aktach sprawy nie ma jego pokwitowania, lecz znajduje się inne, z dnia 17 sierpnia 2006 r. W jego obecności sąd próbował wyjaśnić tę zamianę dowodów wpłat, ale nie udało mu się wyjaśnić, jak do zamiany doszło. Apelacja została uwzględniona. Od tamtej pory minął rok.
Kolejne zdziwienie nastąpiło, gdy Sąd Apelacyjny przysłał panu Morozowi odpowiedź radcy spółdzielni pani Hajdukiewicz na pozew Stowarzyszenia. Do pisma załączył kopię ze statutu spółdzielni o Zarządzie z paragrafem 43, w którym widnieje zapis (pkt. 2): „Kandydat na Prezesa Zarządu nie musi być członkiem Spółdzielni w momencie kandydowania (...)”.
- Nie przypominam sobie takiego zapisu, więc sprawdziłem wszystkie statuty i ich projekty obowiązujące od roku 2001. W żadnym z nich nie było cytowanego zdania. Wynika z tego, że jest to świadome wprowadzanie w błąd sądu i członków spółdzielni. - mówi Antoni Moroz.
Że taki wyciąg ze statutu z takim zapisem znajduje się w aktach, potwierdził nam rzecznik prasowy Sądu Apelacyjnego sędzia Jaromin.
Zapytana o ten dokument, pod nieobecność prezes Wasielewskiej, członek zarządu pani Katarzyna Rzepkowska przewertowała złożone do sądu dokumenty i przyznała, że taki dokument istnieje. Stwierdziła, że musiał to być wyciąg z projektu statutu.
Dotarliśmy do projektu, który był omawiany przed walnym, które odbyło się 23 czerwca 2006 r., na którym zmieniono statut. Obowiązuje on do teraz. W projekcie nie ma takiego zapisu, jaki dostarczono do sądu. Nie ma go także w uchwalonym wówczas i obowiązującym statucie. Skąd więc radca prawny spółdzielni Jadwiga Hajdukiewicz wzięła kartkę z tym zapisem i dlaczego złożyła go w sądzie, poświadczając go swoim podpisem i pieczęcią? Wydrukowała sobie z komputera? W ten sposób przecież można stworzyć setki projektów, o których nikt nie będzie wiedział. I dlaczego złożyła go w sądzie wiedząc, że ten papier nie ma żadnego znaczenia formalnego, gdyż dowodem w tej sprawie wyłącznie może być statut obowiązujący w chwili zaistniałego zdarzenia, czyli wyboru prezesa. Pani radca Hajdukiewicz nie pofatygowała się oczywiście oznaczyć załączonej kartki, że jest to projekt. Czy powie, że zapomniała? Może uznała, że sąd przeoczy to i na podstawie zapisu z nieistniejącego statutu wyda wyrok?
- Przeglądałem akta sprawy i nie znalazłem w nich żadnego statutu spółdzielni, tylko tę kartkę, jako dokument pod numerem 74. To jakieś kpiny z wymiaru sprawiedliwości i naszej spółdzielni. Tu nie chodzi o to, by pani Wasielewska nie była prezesem, tylko by pani radca i Rada Nadzorcza przestrzegali prawa, czego wymaga się od zwykłych członków. - dodaje pan Moroz.
Sędzia Jaromin powiedział, że sprawa może zostać wyznaczona na koniec listopada lub początek grudnia. Trzeba mieć nadzieję, że Sąd Apelacyjny oprócz wydania orzeczenia zajmie się także tym kuriozalnym zdarzeniem, a nawet ciągiem zdarzeń w tej sprawie w dziejących się w samym sercu wymiaru sprawiedliwości. KAR