Jeszcze nie ucichła euforia po zwycięskim meczu z Lechią Gdańsk, wygranym przez Spartę 4:2, a już w Gryficach dyskutowano, z kim Sparta zagra w następnym rzucie Pucharu Polski. Ja twierdziłem, że jak spaść, to z wysokiego konia, żeby nie było wstydu.
Losowanie nie było dla nas zbyt szczęśliwe. Los przydzielił nam Sokoła Piłę, III-ligową drużynę wojskową. Sokół wcześniej pokonał w Szczecinku Lechię 3:2, co znaczyło, że jest dobrą drużyną.
Pogoda podczas meczu była dobra; gdy obie drużyny wybiegły na boisko, było piękne, słoneczne popołudnie. Trybuny pękały w szwach.
Przystąpiliśmy do meczu osłabieni, bo pomimo obietnicy Wacka Kality, że zagra w tym meczu, nie pojawił się i rozpoczęliśmy bez niego, środkowego napastnika. Jego miejsce zajął, powróciwszy z wojska, Janusz Sowiński.
Mecz rozpoczął się od rozpoznania przeciwnika. Raz po raz nasi piłkarze podchodzili na przedpole Sokoła siejąc zamęt w szeregach obrony. Jednak to nam strzelili bramkę. Napastnik Sokoła przedarł się przez naszą obronę i półgórnym strzałem umieścił piłkę w naszej bramce. Przegrywamy 1:0 i jęk kibiców na trybunach. Widać było, jak brakowało Wacka Kality w tym ważnym meczu. Po upływie 15 minut ponownie napastnik Sokoła przedziera się przez naszych obrońców i w podobny sposób pakuje nam drugą bramkę. Jest 2:0 dla pilan i strata wydaje się nie do odrobienia.
W przerwie meczu do szatni wpada dowódca jednostki i podnosi nas na duchu, że jeszcze nie wszystko stracone, że trzeba walczyć. Taki był pułkownik Werczyński.
W 20 minucie po przerwie Tomicki podaje do Janusza Sowińskiego, a ten strzałem w dolny róg obniża stan meczu do 2:1. Trybuny ożywają. Doping nas mobilizuje. Zdobywamy przewagę w polu. W 65 minucie Jurek Szałek wpuszcza mnie w „czeską” uliczkę, a ja ostrym strzałem umieszczam piłkę w siatce obok słupka bramki Sokoła. Jest 2:2 i mecz jakby zaczął się od początku. Na trybunach doping – Sparta! Sparta!
W 80 minucie dostałem piłkę na lewą flankę i poszedłem z nią na bramkarza. Ten wybiegł skracając mi kąt strzału. Już miałem strzelać, ale zobaczyłem Jasia Sowińskiego i puściłem mu piłkę wzdłuż bramki. Nagle pojawił się obok Sowińskiego Szczepocki i na moment zawahali się, kto ma strzelać. Ten moment wystarczył dla obrońcy Sokoła, który wybił piłkę prawie z linii bramkowej na aut. A ja widziałem już jak wpada do bramki i jesteśmy w III rzucie Pucharu! Niestety, w piłce trzeba też mieć trochę szczęścia, którego nam wtedy zabrakło.
Do końca zostało 10 minut. Lewą stroną przedarł się skrzydłowy Sokoła i wrzucił miękką centrę na nasze pole karne. Do piłki wystartował się nasz bramkarz Ambroży Wiśniewski krzycząc – puść, moja, ale było już za późno. Jurek Szałek chcąc wybić piłkę uderza tak niefortunnie, że ta ląduje w prawym okienku naszej bramki. To był największy dramat Sparty, jaki przeżyłem. Do końca pozostało 5 minut. Sokół cofnął się do obrony i wybijał piłki czekając na zakończenie meczu. Wyniku nie udało się już zmienić.
Na wiosnę Sokół wylosował Zagłębie Sosnowiec i przegrał z nim 4:1. Gdybyśmy wtedy wygrali, to my byśmy zagrali z drużyną Jarosika, Gałeczki, Piecyka i Bazana, wtedy klasowych graczy. Niestety...
W tym meczu zagrali: Ambroży Wiśniewski, Tadeusz Kwiatkowski, Stanisław Walkowiak, Kazimierz Olejnik, Janusz Bogdanowski, Tadeusz Wotawa, Henryk Pryskała, Antoni Ochojski, Janusz Sowiński, Lech Tomicki, Szczepocki i Jerzy Gialewicz.
Z poważaniem dla wszystkich kibiców – skrzydłowy tego dramatycznego spektaklu
Jerzy Gitalewicz