Prawie że z rozbawieniem przyglądam się wysiłkowi, z jakim urzędnicy i niektórzy dziennikarze próbują zaklinać naszą rzeczywistość, na „linii” bezrobocia. Można będzie niedługo wywiesić na ulicach banery z hasłem – Program PUP programem narodu. A dziennikarze będą dwoić się i troić, by udowodnić, że Polska jest już 7 krajem pod względem walki z alienacją, a osiągnęła to za pomocą awangardowych metod wprowadzanych w centrach integracji społecznej (CIS).
Metody te polegają na, cytuję z pamięci: wyrywaniu obywateli z alienacji, nauczeniu ich wstawania, mycia zębów i przychodzenia do pracy na określoną godzinę, nabraniu lub odzyskaniu wiary w siebie, nie picie wódy w tejże pracy itp. itd.
Metody są tak rewelacyjne, że do Łobza przyjechał aż podsekretarz stanu w Ministerstwie Pracy i Polityki Socjalnej Bogdan Socha z Samoobrony, który pochwalił łobeski CIS za wyniki. Skrytykował krytykę prasową, chociaż niepotrzebnie się wysilał, bo prasa nie została zaproszona. Mówiąc o konkurowaniu CIS z firmami na rynku stwierdził, że gdyby było coś nie tak, byłby sygnał z Unii. Jeszcze jeden [...] [znaczy się cenzura wycięła] czekający na dyrektywy z Brukseli. Dadzą sygnał z Unii – pomyśli, nie dadzą, nie pomyśli. Magię liczb roztaczał także dyrektor PUP, pan Jarosław Namaczyński, który w ubiegłym roku zarobił w CIS ponad 10 tys. zł. Na wykładach, zapewne o rannym wstawaniu i myciu zębów. I alienacji. Nawet nie będę wnikał, czy robił to w swoich godzinach urzędowania, czy też wpisywał sobie wolne, a więc pomniejszał sobie pensję, bo w Polsce dorabianie urzędników w godzinach pracy to normalka. I nie chodzi o pieniądze, ale o przyzwoitość, jakiej powinien uczyć wyalienowanych. Otóż pan dyrektor dał ministrowi Sosze temat do myślenia stwierdzając, że CIS ma 90 proc. skuteczności w poszukiwaniu pracy dla swoich podopiecznych, a PUP zaledwie 55. Stwierdził, że 39 osób z CIS pracuje, co ja odczytuję, mam nadzieję, że nie naiwnie, że w Łobzie powstało 39 nowych miejsc pracy. Nie takich, że kogoś zwolniono, ktoś się zwolnił, i trafił do PUP, a na jego miejsce zatrudniono kogoś innego. Ta magia liczb jest frapująca, ale jakoś nie dla urzędników, którzy nimi żonglują. 4 tysiące bezrobotnych, tysiąc znalazło pracę, albo 39, tylko jakoś wkoło ta sama rzeczywistość; te same dwa kioski zamknięte na głucho, bar, tam gdzie był spożywczak jest szrot, w innym ciuchy i nic nowego. Ci sami handlowcy tyrający do wieczora, a przecież mogliby sobie dorobić po godzinach. Znają się przecież na przedsiębiorczości jak nikt inny. Próbuję zaklinać, ale ciągle wychodzi mi ta rzeczywistość, jaką widzę.
Syn wyjechał zarobić do Anglii. Tam nie ma PUP-ów i CIS-ów. Są agencje pracy, które utrzymują się z zarabiania na dostarczaniu firmom pracowników. Agencja jak się stara i szuka chętnym pracę, to ma pieniądze, jak nie, to nie ma. Można zapisać się w kilku agencjach i te prześcigają się w szukaniu pracy, bo inaczej wypadną z rynku. Kto nie chce pracować, nie musi wstawać rano, myć zębów i przychodzić na określoną godzinę. Wolna wola. Ale jest praca. Do wyboru. U nas niedługo rynek będzie tak prosty jak budowa cepa. Albo sochy. Cytuję: gdyby było tak, że samorządy dawałyby poza przetargami pracę dla CIS-ów, to byłoby złe. Ale tu widać, że ludzie z CIS wykonują prywatne zlecenia, budują motel. - koniec cytatu ministra Sochy. Dla Sochy rynek dzieli się na prywatny i urzędowy. Mam w takim razie propozycję, aby od jutra ten urzędowy zaczął zarabiać na siebie, a ten prywatny na siebie. Dajmy na to dyrektor PUP przyprowadza mi pracownika mi odpowiadającego (w Anglii agencje wytwarzają portret psychologiczny potencjalnych pracowników), a ja mu za tę usługę płacę 50 zł (jej wartość określi rynek). Przy pensji 5 tys. zł musiałby znaleźć zatrudnienie dla 100 osób miesięcznie, żeby mu się nie obniżył obecny standard życia. Rocznie to daje 1200 realnie zatrudnionych ludzi albo urealnioną pensję.
Z wypowiedzi Sochy rozumiem, że on niczego z rynku nie rozumie. Dawno temu postulowałem, by każdy urzędnik, zanim nim zostanie, musiał wykazać się przynajmniej 3-letnią praktyką w firmie prywatnej. By rozumiał, skąd się biorą pieniądze i jak się je zarabia. Niestety, wciąż rządzą magicy, a żonglowanie liczbami jest ich ulubionym zajęciem.
Kazimierz Rynkiewicz
Odgrzewam temat, przeczytałem krytykę Pani Elżbiety na forum, piszę tutaj bo nie chce mi się na nim rejestrować. Nic złego nie widzę w tym, że Pan Kazimierz krytykuje rzeczywistość rodem z filmów Bareji. Oby takich ludzi więcej
Pomijam zaglądanie do czyjejś kieszeni. Wydaje mi się jednak, że Urząd Pracy sam się poniekąd przyczynia do psucia lokalnego rynku pracy. Ktoś się po prostu w swoim poczuciu misji nieco zagalopował. Do takiej refleksji skłoniła mnie niedawna rozmowa ze znajomym.
Jak zwykle bywa w prasie lokalnej pokazały się przedruki ofert pracy z miejscowego urzędu. Wśród tych ofert były także informacje o odbywających się rekrutacjach w siedzibie PUP. Było też coś o jakiejś szwedzkiej firmie, do której rekrutacja ma się odbyć właśnie w siedzibie urzędu. Nadmieniłem o tym znajomemu, o którym wiem, że pracę chętnie by zmienił - pracuje on wiele lat w firmie, o której wprawdzie można powiedzieć, że jest z tradycjami, ale nie bójmy się sobie powiedzieć szczerze - dziadostwo i miernota jak w 99,9% łobeskich firm wystaje z każdego kąta, o płacach mimo, że jest bardzo dobrym fachowcem nie wspominając. Na informację ode mnie machnął tylko ręką i jednocześnie powiedział co o takim czymś sądzi. Jak on człowiek pracujący zawodowo ma iść na spotkanie organizowane właśnie w godzinach pracy? O zwolnieniu na nie wiadomo ile może sobie pomarzyć. Gdyby wisiało ogłoszenie z danymi firmy, telefonem itd. mógłby się umówić na określoną godzinę i starać się o pracę. Postanowiłem pogrzebać trochę w temacie. Niestety urzędnicy chcąc wykazać swoje działania i potwierdzić konieczność istnienia swoich stanowisk zapomnieli, że rynek pracy to nie tylko podejmowanie pracy przez bezrobotnych, ale też zmiana miejsca pracy przez pracujących. W tym ostatnim wypadku niekoniecznie ucieczka do Anglii bądź Irlandii. Takie zawłaszczanie rekrutacji przez łobeski PUP tworzy monopol na rynek pracy, a z naboru pracowników wśród osób bez pracy, czyni coś na kształt handlu rogacizną, albo targu niewolników (nie obrażając oczywiście bezrobotnych). Można powiedzieć, no i co z tego jeśli akurat przez takie coś uprzywilejowani są ci co mają czas, jeśli ktoś np. długotrwale bezrobotny dostanie pracę nic w tym złego, ten co ma pracę niech się cieszy, że w ogóle ją ma i niech nie szuka lepszej. Oczywiście można to tak argumentować. Jest jednak wydźwięk takich działań znacznie poważniejszy choć nie bardzo widoczny i nie każdy sobie z niego zdaje sprawę. Porządna firma zatrudniając pracowników, zwłaszcza uruchamiając lub rozkręcając produkcję oczywiście może sobie wziąć ludzi bezrobotnych nawet z długim stażem na bezrobociu. Jednak zawsze w takim wypadku stara się znaleźć kandydatów na liderów wśród załogi, którzy już przez samo swoje istnienie będą świecić przykładem dla innych. Takich ludzi najczęściej dobiera się spośród osób pracujących, którzy przechodzą do danego pracodawcy z innych firm. Nie chodzi mi w tym wypadku o kandydatów na szefów jakiegokolwiek szczebla, ale właśnie o zwykłych fachowców. Odejścia takich osób od dotychczasowych pracodawców do innych firm skutkują tym, że z czasem są owi pracodawcy zmuszani do polepszania warunków pracy a zwłaszcza warunków płacowych (co to oznacza w Łobzie nie trzeba tłumaczyć). Bezrobocie w Łobzie bezrobociem, ale powstawanie konkurencji płacowej jest chyba równie pożądane? Niestety takie działania urzędu pracy wspomnianej konkurencyjności nie wspomagają wręcz jej szkodzą. Idźmy dalej. Powiedzmy sobie szczerą prawdę, zarzuty pracodawców odnośnie nowych pracowników zatrudnianych spośród osób bezrobotnych są powszechnie znane: nieumiejętność pracy, niezorganizowanie, niesamodzielność, brak fachowości, itp. Litania mogłaby być długa. Jeśli państwo z PUP będziecie dalej postępować w ten sposób, to wśród potencjalnych inwestorów nie tylko w Polsce, ale zwłaszcza na świecie, gdzie nie każdy musi znać nasze realia rozniesie się wieść, że owszem pracownika tu można znaleźć wprawdzie tanio, ale nadającego się jedynie do machania młotkiem, kilofem, względnie wycinającego otwory w silikonowych uszczelkach. Zatem o poważniejszych inwestycjach zwłaszcza w nowsze technologie możemy na bardzo długie lata zapomnieć. Żeby nie być gołosłownym dam przykład chociaż nie wymienię nazwy firmy produkcyjnej, która skorzystała z waszej oferty i tak właśnie rekrutowała pracowników za waszą namową oczywiście. Po miesiącu czasu zaczęto w owej firmie powoli pozbywać się pracowników z takiego zaciągu, zostało może ze dwóch, a znajomy szef w owej firmie powiedział mi „nigdy więcej takiego naboru”. Nie chcę nikogo dołować, ale po prostu idea tego rodzaju działań zaczyna się pomału przeżywać. Z drugiej strony nie robicie państwo nic (albo tego nie nagłaśniacie) w kierunku szkolenia czy działalności informacyjnej wśród miejscowych pracodawców odnośnie ich obowiązków – są tu ciągle tacy, co płacą po 600 zł uważając że to jest tzw. „najniższa krajowa”, o innych obowiązkach nie wspominam. Inne urzędy w kraju takie szkolenia pracodawców prowadzą, a u nas co? Czy ogromne bezrobocie uprawnia do traktowania pracownika w sposób bliższy stosunkom feudalnym niż nowoczesnego państwa?
Skandalem nazwę z czystym sumieniem podobną rekrutację zorganizowaną niedawno dla firmy „Kadry Polskie”. Jest to tzw. agencja pracy. Póki było ich mało przy szalejącym w kraju bezrobociu nawet spełniały swoje zadanie. Z czasem mimo czysto fikcyjnego zresztą nadzoru ministerialnego zrobiło się cwaniactwo i wykorzystywanie pracowników, głównie studentów zatrudnianych za pół darmo. Mogę z całą stanowczością powiedzieć, że niczym szczególnym wspomniana firma nie może się wykazać. Zresztą firmy takie z czasem zaczęły cieszyć się bardzo złą reputacją. Dlaczego zatem organizuje się w urzędzie państwowym rekrutację na rzecz firmy prywatnej, która ma na tym procederze zarobić? Skoro to prywatna firma niech sobie wynajmie salę choćby w Domu Kultury i tam rekrutuje.
Na koniec taka mała refleksja. Kiedyś pojawiła się idea zorganizowania transportu do szczecińskich zakładów pracy. Pojawiła się i szybko zdechła. Może warto by do niej powrócić? Zamiast szkoleń (vide dla ZNMR Łobez) po których i tak część będzie chodzić bez pracy, zamiast robót interwencyjnych przeznaczyć te fundusze na dofinansowanie środków transportu, które kursowałyby w rozsądnych godzinach i w rozsądnym czasie podróży.