Cicho, skromnie i społecznie tworzą obraz naszego miasta
Kilka dni temu dziennik Fakt podał, że pani Alina Kudyba z Jelcza wygrała w sądzie sprawę przeciwko spółdzielni mieszkaniowej, która żądała od niej 20 tys. zł za wykupienie mieszkania na własność. Udowodniła ona, że spółdzielnia nie miała prawa żądać tej sumy, gdyż ona spłaciła już w czynszu koszty mieszkania. Obliczyła, że winna jest spółdzielni 6 złotych i sąd przyznał jej rację! Ona wyliczyła koszty budowy mieszkania, zaś spółdzielnia chciała je sprzedać odnosząc się w wyliczeniach do jego obecnej wartości rynkowej. Sejm ma niedługo przyjąć ustawę, która umożliwi kupno mieszkań spółdzielczych na własność za bardzo małe pieniądze. Te wiadomości potwierdzają sens wysiłku i walki, jakiej podjęło się kilka lat temu Stowarzyszenie Obrony Praw Członków SM „Jutrzenka” i jej przewodniczący pan Antoni Moroz. Może warto, przy okazji zapowiadanego walnego zebrania Stowarzyszenia, pokusić się o podsumowanie tych wysiłków i osiągnięć, przypomnieć, z jakiego punktu stowarzyszenie startowało i co osiągnęło. Jak liczne i prozaiczne (z dzisiejszego punktu widzenia), ale dokuczliwe, były problemy ówczesne i jak długą drogę trzeba było przejść, by obniżyć opłaty i dzisiaj podpisywać akty notarialne. Jak wiele odbyło się dyskusji, jak wzrosła świadomość własnych praw i spółdzielczych spraw, ale też jak ta działalność przetestowała ludzkie charaktery; kto wtedy i dlaczego był przeciw, kto ostał się po tych bojach, a kto załatwił przy okazji coś dla siebie i zniknął z horyzontu walki o prawa pozostałych członków. Jak zażarte i wyczerpujące były to zmagania wie chyba tylko pan Antoni Moroz, który uparł się, że doprowadzi sprawy do finału i bywał na wszystkich rozprawach sądowych, pisał pisma, wydawał własne pieniądze i w zamian za to dorobił się miana oszołoma. Takim oszołomem była zapewne w Jelczu pani Alina Kudyba, która w końcu wygrała sprawę w sądzie. Takich oszołomów było w Polsce wielu. To oni krok po kroku kruszyli czerwone imperium spółdzielni mieszkaniowych – siedliska nieusuwalnych prezesów, aroganckich zarządów, władców nie swoich mieszkań, żerujących na cudzych pieniądzach. A przecież ci ludzie nie zmieniają tylko spółdzielni mieszkaniowych – zmieniając mentalność, zmieniają Polskę.
Tak jak skromny przecież nauczyciel ze skromnej szkoły w Starogródku Czesław Szawiel, o którym tym razem przeczytałem w Kurierze Szczecińskim, jak to udzielał lekcji o historii regionu dzieciom w przedszkolu im. Krasnala Hałabały w Łobzie, a jeszcze niedawno uczniom w gimnazjum w Węgorzynie. Cicho, skromnie, zupełnie społecznie.
I trzeba tu wspomnieć, co chodziło mi po głowie podczas oglądanej imprezy, o panu Henryku Musiale i jego już III Memoriale Szachowym im. Gabriela Bieńkowskiego. Ta znakomicie zorganizowana impreza przyciągnęła ponad 200 uczestników z całego województwa i kraju. Ci ludzie naprawdę doceniają ją i wyrabiają sobie opinię o Łobzie. Rozmawiałem z przyjezdnymi i byli zachwyceni. Jakaż promocja miasta!
Wszyscy trzej wymienieni pracują na rzecz łobeskiej i powiatowej społeczności cicho, skromnie i najzupełniej – podkreślam – najzupełniej społecznie. To co ich łączy to to, że ani razu nie dostali Smoków (za działalność społeczną, kulturalną, oświatową itp.). Nie dostało ich także Koło Ekologiczne, które wykonało kawał dobrej roboty dla społeczności łobeskiej. Gdyby w Łobzie pojawił się Jarosław Kaczyński, mógłby rzucić hasło – parafrazując to o ministerstwie spraw zagranicznych – odzyskajmy Smoki. Odzyskajmy je dla prawdziwych społeczników. Ale jak widać Łobez musi jeszcze poczekać na swojego Kaczora. Póki co, ci co robią cicho, skromnie i społecznie jakoś przy okazji promują powiat. Ci co mają go promować, nieskromnie i aż nadto aspołecznie grzeją etaciki.