(REGION) Pani Bożenna Winiaszkiewicz przeniosła się z Warszawy do Drawska Pomorskiego, by być bliżej córki, pani Iwony Winnickiej, która tutaj znalazła męża. Jest córką ppłk. Władysława Minakowskiego, aresztowanego, torturowanego i zamordowanego przez służbę bezpieczeństwa PRL. Pomimo zrehabilitowania, do dzisiaj nie wiadomo, gdzie leżą jego szczątki. Najprawdopodobniej na warszawskiej „Łączce”, gdzie grzebano polskich patriotów potajemnie zamordowanych przez UB i Informację Wojskową. Trwają tam prace ekshumacyjne i identyfikacyjne, ale zabrakło pieniędzy na ich kontynuowanie, więc pani Bożenna musi poczekać. Polska nie kwapi się z uhonorowaniem swoich wiernych żołnierzy. Dane przez nich świadectwo patriotyzmu i wierności jest wielu nie na rękę.
Ojca nie widziałam, ale jakbym wszystko o nim wiedziała
Jest rok 1939. Państwo Maria i Władysław Minakowscy mieszkają w Warszawie na Mokotowie, na ul. Obserwatorów. Mają kilkuletniego syna Wiesława. W czerwcu rodzi im się córka Bożenna. We wrześniu wybucha wojna.
Władysław Minakowski, urodzony w 1902 r., był wnukiem Karola, zesłanego nad Morze Białe w 1864 roku, po procesie m.in. Romualda Traugutta. Jest synem Wacława, od 1920 r. urzędnika Wojska Polskiego. Jako ochotnik bierze udział w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku. Później wiąże się zawodowo z wojskiem. Specjalizuje się w fotografii lotniczej. Pełni wiele odpowiedzialnych funkcji w lotnictwie związanych z fotooptyką. W stopniu kapitana WP bierze udział w kampanii wrześniowej. Wobec napaści Sowietów na Polskę, 17 września, ewakuuje się przez Rumunię do Francji, a po jej zajęciu przez Niemców, zostaje przerzucony do Anglii. Tutaj trafia do Dywizjonu Bombowego 304. Bierze udział w 25 lotach bojowych nad Francją i Atlantykiem. Wróci do nowej już Polski w 1947 roku.
- Nie pamiętam ojca - mówi córka Bożenna Winiaszkiewicz. - Rodzice zdążyli mnie ochrzcić i zaraz wybuchła wojna. Dzieciństwo spędziłam bez ojca. Dorastałam w okresie okupacji. Jednak wydawało mi się, że wszystko o nim wiem, jakby cały czas był ze mną. To także za sprawą portretu ślubnego rodziców, który wisi teraz w pokoju córki. Podczas okupacji portret wisiał nad moim łóżeczkiem. Gdy kładłam się spać, portret ściągano i stawiano za łóżeczkiem, by nie spadł podczas bombardowania, gdy wstawałam, wracał na swoje miejsce. Ja na tym portrecie uczyłam się, że to jest mój tata. Wydawało mi się, że wszystko o nim wiem - mówi pani Bożenna.
Okupacja, powstanie i rozdzielenie
Do domu Minakowskich przyjeżdżają z Jarocina rodzice żony, uciekający przed nadchodzącym frontem. Pani Bożenna wymienia: dziadek z babcią, siostra mamy z mężem i dwójką dzieci. Przyjechali z krótką, jak wtedy sądzili, wizytą, a byli pięć lat. Przez całą okupację.
- Dla mamy, z dwójką małych dzieci, to była wielka pomoc - mówi pan Bożenna. Dobrze zapamiętała moment wybuchu Powstania Warszawskiego. Tego dnia pojechała z babcią tramwajem do rodziny mamy na ulicę Bagatela. Brat był na tajnych kompletach i miał dojechać do nich, także mama i dziadek. Wybuchło powstanie. Tramwaj, którym jechał brat, przewrócono, by zrobić barykadę. Udało mu się przedostać do siostry. Mama z dziadkiem i jego rodziną zostali odcięci. Spotkali się dopiero po upadku powstania, już po wyjściu z Warszawy.
- Koło politechniki była barykada. Niemcy złapali nas, ludność cywilną, i pognali przed czołgami ulicą Śniadeckich, jako żywą tarczę. Jak to się zakończyło? Szliśmy i wszyscy śpiewali „Serdeczna matko…”, ale w pewnym momencie bramy po bokach się otworzyły i ludzie krzyczeli, by uciekać w podwórka. Udało nam się uciec. Na podwórkach były włazy, weszliśmy do kanałów i tym kanałem przeszłam na stronę powstańców. Nikt nie wierzy, że pięcioletnie dziecko może pamiętać takie rzeczy, ale zapamiętałam. - mówi.
Gdy powstanie upadło, Niemcy najpierw wypędzili cywilów. Trafiła do obozu przejściowego w Pruszkowie. Stąd Niemcy wywozili ich w różne miejsca. Ich pociąg, a jechali odkrytymi węglarkami, zatrzymał się gdzieś w polu i Niemcy powiedzieli, że kto chce może wysiadać.
- Ludzie bali się, że będą strzelać w plecy, ale pociąg odjechał. Łąka, cisza, krowy się pasą, jakby nie było wojny. Okazało się, że jesteśmy na Kielecczyźnie. Ludzi przygarnęła miejscowa ludność. Spali w stodołach, gdzie kto mógł. Nas gospodarz umieścił w pustej spiżarni. Pamiętam tylko, że było zimno, bo byłam w letniej sukience. Wysłaliśmy listy do rodziny i wtedy okazało się, że mama jest w pobliskiej wsi. Przyjechała do nas. Tułaliśmy się po wsiach. Mama gdzieś kupowała jakieś produkty i tym handlowała, by utrzymać rodzinę. Ja z dzieciakami chodziłam na tory, bo jak jechał pociąg z węglem, to czasami ktoś zrzucił trochę i przynosiliśmy do domu, by było czym palić. Mama z dziadkiem pojechali do Warszawy, ale okazało się, że domy są zniszczone albo zajęte. Gdy skończyła się wojna, pojechaliśmy do Jarocina, do domu dziadka.
Powrót ojca
Trwała korespondencja z ojcem, przebywającym w Anglii. Władysław Minakowski zdecydował się w końcu wrócić do kraju. Przypłynął w czerwcu 1947 roku statkiem do Gdyni i pociągiem dotarł do Jarocina.
- Akurat grałam w piłkę na boisku. Nagle widzę brata pędzącego na rowerze. To był sygnał dla mnie, tym bardziej, że miał na ręku zegarek. No to skąd mógł mieć? Już wiedziałam, że ojciec przyjechał. Pobiegłam pędem do domu i rzuciłam się ojcu w ramiona. Czekałam na niego siedem lat. - wspomina ten szczęśliwy moment córka.
Potrzebni fachowcy
Major Minakowski pojechał do Warszawy zameldować się i załatwić sprawy zawodowe. Po kilku dniach wrócił i kazał się pakować. Ktoś z dowództwa namówił go, by wrócił do wojska, bo trzeba odbudowywać kraj, szkolić wojsko, a on jest fachowcem. Proszono go, żeby został w wojsku, żeby odbudować polską kadrę oficerską, bo wtedy w polskim wojsku większość oficerów była radziecka. Spakowali się i pojechali. Dostał przydział szefa sekcji wywiadowczej Wydziału Operacyjnego Dowództwa Wojsk Lotniczych. Zamieszkali w Warszawie, ale w dość dwuznacznej sytuacji, bo w mieszkaniu jeden pokój zamieszkiwał zawsze jakiś młody wojskowy. Tłumaczono to brakiem mieszkań, ale dzisiaj jest dla nich jasne, że była to obserwacja i kontrola życia majora.
W 1948 roku został dowódcą Samodzielnej Eskadry Aerofotogrametrycznej na lotnisku w Bemowie, z awansem na podpułkownika.
- Był dobrym dowódcą. Cały czas był personelem latającym. Oblatywał samoloty po remoncie, co budziło zdziwienie, ale i szacunek. Mówił, że jakby coś się stało, to by go wsadzili, a woli być na górze, niż na dole. Awansował, choć nigdy nie był w partii, pomimo że go namawiali. Twierdził, że nie interesuje go to i że chodzi do kościoła. Podkreślam to, bo już jego zastępcy i wielu podwładnych należało. Nawet ci, co wrócili z Anglii, ale i to ich nie uratowało przed wyrokami - mówi pani Bożenna.
Czystki w wojsku
Rok 1951 przynosi zmiany w wojsku, w związku z zaostrzeniem się stosunków między ZSRR a USA. Trwa zimna wojna i wojsku narasta histeria wojenna. Informacja Wojskowa węszy wszędzie spiski w armii. Głównymi podejrzanymi zostają oficerowie przedwojenni i ci, którzy wrócili z Anglii. Nauka idzie z ZSRR. Na przełomie marca i kwietnia 1951 r. decyzją Stalina zostaje deportowanych na Sybir prawie tysiąc tzw. andersowców, żołnierzy, którzy po wojnie wrócili do domów, które znalazły się już po stronie radzieckiej. Wraz z rodzinami to ponad cztery tysiące wywiezionych do obwodu irkuckiego. W kwietniu i maju następują aresztowania w Polsce. Informacja Wojskowa robi proces pokazowy generałów: Tatara, Kirchmayera, Mossora, Hermana i innych, także pułkowników Utnika i Nowickiego. Wszyscy zostają skazani na dożywotnie więzienie. Jako sprawy „odpryskowe” traktowane są aresztowania w Lotnictwie i Marynarce Wojennej. Wojskowi torturowani oskarżają kolegów, ci następnych i rusza fala aresztowań.
Tak to robiła Informacja Wojskowa
Również nad ppłk. Władysławem Minakowskim zbierają się czarne chmury. Też wrócił z Anglii. W większości przebieg zatrzymań wojskowych jest podobny. Negatywna ocena pracy, przeniesienie do rezerwy (na emeryturę) i po kilku dniach aresztowanie. Wszystko było dokładnie zaplanowane w Głównym Zarządzie Informacji WP, który pełnił rolę wojskowej służby bezpieczeństwa. Na polecenie ppłk. Nauma Lewandowskiego kpt. Stefan Maksymiuk sporządził wniosek o aresztowanie Minakowskiego. W jego zakończeniu napisał: "Wnoszę o spowodowanie niezwłocznego zwolnienia z szeregów Wojska Polskiego ppłk. Minakowskiego i skierowanie go do pracy w Lidze Lotniczej, jako oficera rezerwy. Po objęciu stanowiska w Lidze zostanie on przez prezesa tej instytucji wysłany w podróż do Bydgoszczy, Gdańska i Koszalina w celu kontroli oddziałów Ligi. Podczas podróży zostanie aresztowany".
Aresztowanie
Minakowskiego zwalniają z wojska 27 kwietnia 1951 roku. Aresztują tydzień później.
- Mama mówiła, że spodziewał się tego. Wiedział, co dzieje się wokoło. Był w domu jakby nieobecny, myślami gdzieś indziej. Mama była spokojna, bo wiedziała, że w nic nie był zamieszany, pracował uczciwie, więc nie wyobrażała sobie, by mogło mu coś złego się stać. - mówi córka.
4 maja zostaje aresztowany. Tak to opisuje Jerzy Poksiński, autor prac o "spisku w wojsku": "O godz. 10.00 do mieszkania przy ul. Filtrowej 73 zapukało dwóch oficerów i podoficer Informacji Wojsk Lotniczych. Drzwi otworzył im ppłk Minakowski. Okazano mu dokumenty upoważniające do rewizji i aresztowania. Rewizję zakończono o godz. 18.40. Wkrótce potem ppłk. Minakowskiego przekazano do dyspozycji ppłk. Lewandowskiego. Zaczęło się śledztwo, w którym udział brali m.in. kpt. Maksymiuk, kpt. Ryszard Rębak, kpt. Włodzimierz Morkis, kpt. Zbigniew Lindauer i ppłk. Mieczysław Noskowski. Z ramienia Prokuratury Wojsk Lotniczych nadzorował je ppłk Iwan Amons".
- Mama była w tym czasie w pracy, a my w szkole. Pierwsza ja przyszłam. Otworzył mi jakiś człowiek w mundurze. Wyrwał mi tornister i wywalił wszystkie rzeczy na korytarz. Nie byłam przyzwyczajona do przemocy, więc zaoponowałam, to oberwałam tak, że straciłam przytomność, uderzając o ścianę. Byłam później długo chora. W związku z tym zdarzeniem jestem na rencie inwalidzkiej. On zrobił to bez świadków. Asekurowali się nawet między sobą. Nie poszłam do lekarza, bo bałam się, że "wsiąknę". Co miałam powiedzieć na obdukcji, że Informacja Wojskowa była w domu? - wspomina moment aresztowania ojca.
Śledztwo i wyrok
Co robiono, by niewinni ludzie przyznawali się do nie popełnionych czynów i obciążali swoich kolegów? Jak wyglądały takie śledztwa? Zachowało się kilka zeznań na ten temat. Bolesław Okoński, agent celny przebywający w celi z Minakowskim i oficer śledczy kpt. Ryszard Rębak zeznali po latach: po aresztowaniu Minakowski był przesłuchiwany przez 4 miesiące po około 11 godzin na dobę. Nie przyznawał się, więc wydłużono je do 20 godzin. "konwejer" był przez 14 dni, podczas których nie pozwalano mu się ruszyć ze stołka. Ponieważ to nic nie dało, osadzono go w klatce 2 m na 90 cm. Siedział w niej pół roku. Minakowski robił wrażenie osiemdziesięcioletniego starca. Miał silnie opuchnięte nogi z podskórnym wylewem krwi. Grożono mu, że zabiją jego rodzinę. Jako jedyny nie załamał się, nie przyznał się do zarzutów i nie oskarżył nikogo. Jednak go zabito.
Już nie zobaczyłam ojca
- Mama chodziła na ulicę Chałubińskiego, gdzie mieściła się Informacja Wojskowa, dowiadywać się o tatę. Powiedzieli, że może dawać pieniądze na papierosy i dożywianie, bo są kantyny, gdzie może coś kupić. Dawała. To była kradzież, bo pieniądze nie docierały, a o kupowaniu nie było mowy. Wysyłała dwóch adwokatów, którzy brali pieniądze tylko za to, by powiedzieć, że ich do tych spraw nie dopuszczają. W końcu trafiła na porządnego adwokata, który stwierdził, że rzeczywiście nikogo nie dopuszczają, ale poradził, by więcej nie wydawać pieniędzy, bo to nic nie pomoże. Doskonale wiedział co się w środku dzieje. Nie wziął od mamy pieniędzy. To był porządny człowiek. Niestety, nie mogę sobie przypomnieć jego nazwiska - mówi pani Bożenna.
Po roku rodzina dowiedziała się, że został wydany wyrok. Wyrok wydany 13 maja 1952 roku brzmiał - kara śmierci. Mama dowiedziała się tylko, że mąż nie miał obrońcy, nawet z urzędu. Zaczęła prosić o widzenie.
- Mamie powiedziano, że skazany napisał skargę do Bieruta. Wcale nie prośbę o ułaskawienie, jak teraz niektóre źródła podają, ale skargę, bo był niewinny i nie przyznawał się do stawianych mu zarzutów. W końcu pozwolili na widzenie, na Rakowieckiej. Wyglądało to w ten sposób, że była krata, potem oddzielał ich chodzący strażnik i znowu krata, za którą siedział mąż, a dokoła pełno ludzi rozmawiających na widzeniu. Można było tylko przekrzykiwać się. Ojciec powiedział mamie, by nie martwiła się, bo to pomyłka. Chyba jeszcze wierzył, że to się wyjaśni. To było ostatnie widzenie. Prosiła jeszcze o widzenie dla dzieci, ale tylko brat dostał, a mnie odmówiono, tłumacząc, że jestem nieletnia. Mama przekonywała, że jestem rozsądną dziewczynką, więc kazali przyjść. Poszłam sama do Informacji Wojskowej, bez mamy. Bardzo chciałam zobaczyć ojca. Weszłam od ulicy Koszykowej, dostałam przepustkę i rozmawiałam z jakimś oficerem. Powiedział, że widzi, że jestem poważną dziewczynką i niech mama przyjdzie, to dostanę przepustkę na widzenie. Mama poszła, ale nie dostała.
Człowiek znika z listy
- Mama w sierpniu 1952 roku poszła na Rakowiecką wpłacić pieniądze, bo jednak zdecydowała się przekazywać pewne sumy dla męża, a tam mówią jej, że nie mają takiego na liście. Poszła do Informacji Wojskowej i tam dowiedziała się, że mąż nie żyje. Jak to nie żyje, kiedy - zapytała zaskoczona. Usłyszała, że wyrok został wykonany. Kazali jej pójść do urzędu stanu cywilnego i wyciągnąć akt zgonu, to sobie zobaczy. W akcie napisano, że zmarł 7 sierpnia 1952 roku. Nie uwierzyliśmy, że nie żyje. Może wywieźli go gdzieś, choćby na "białe niedźwiedzie", bo różne były możliwości. Mama nie urządzała sobie życia, bo wciąż czekała na męża. Najpierw czekała osiem lat, przez całą wojnę, później kolejne lata, bo wierzyła, że wróci, że to nie jest prawda, że nie żyje, bo przecież nie wydali ciała - wspomina córka.
Śmierć to za mało, trzeba zniszczyć rodzinę
Oprócz zasądzonych wyroków śmierci dla 19 oficerów, skazano wszystkich na utratę praw publicznych i konfiskatę majątku. To był cios w rodziny, które wyrzucano z mieszkań i pozbawiano dobytku. Samotne matki z dziećmi przenoszono do jakichś klitek, wyrzucano z pracy, a innej nie mogły znaleźć, bo ciągnęło się za nimi piętno żon szpiegów. Ludzie, a nawet najbliżsi odwracali się od nich, jedni z przekonaniem, że rzeczywiście byli zdrajcami Polski Ludowej, inni ze strachu przed represjami.
Rodzinę Minakowskich eksmitowano z mieszkania służbowego zaraz po aresztowaniu ojca. Pani Bożenna mówi, że i tak mieli szczęście, bo przeniesiono ich piętro niżej, w tym samym domu. W czteropokojowym mieszkaniu dostali jeden pokój. Drugi zajmowała żona z matką po straconym w tym samym procesie lotniku płk. Szczepanie Ściborze, w trzecim mieszkała emerytka, która była pracownikiem cywilnym.
- To nie była „wtyczka”. Zaprzyjaźniła się z nami, to była fantastyczna kobieta, przyjaciółka domu. Odwiedzałam ją później w szpitalu. W czwartym pokoju zamieszkał jakiś porucznik. Gdy ten dostał mieszkanie, to na jego miejsce przychodził inny. Była wspólna kuchnia. Tak mieszkaliśmy przez cztery lata, do rehabilitacji męża. Muszę dodać, że panie przez ten czas ani razu nie pokłóciły się o porządki w kuchni. To było coś niesamowitego i dzisiaj chyba nikt by mi nie uwierzył, że tak mogło być.
Odwilż i rehabilitacja
W 1953 roku umiera Stalin. Chruszczow, który zostaje przywódcą ZSRR, zapowiada zmiany. Krytykuje na XX zjeździe sowieckiej partii „błędy i wypaczenia”. Do Polski „odwilż” zbliża się powoli. W Moskwie umiera Bierut. Zastępuje go Edward Ochab. To do niego, 13 kwietnia 1956 r. Maria Minakowska pisze kolejny list, w którym stwierdza, że skoro nie wydano ciała męża, to akty zgonu są fikcyjne. „Przecież zostały rodziny boleśnie zranione, które swoją krzywdę i ból tłumiły w sobie - nie wolno im było o tym głośno mówić. Dziś, gdy nastąpiło odrodzenie w tej dziedzinie i dążenie do prawdziwej praworządności, z głębi serc zrozpaczonych wołają o zainteresowanie się ich sprawami, zwrócenie mężom i ojcom skalanego honoru, odebranych praw, naprawienia krzywd, a jeśli żyją - zwrócenia im wolności”. Jak widać, żona nawet po czterech latach miała nadzieję, że mąż jednak żyje.
Prokurator generalny PRL Marian Rybicki 7 maja 1956 roku wręczył żonie pismo zawiadamiające o uniewinnieniu i rehabilitacji męża. Takie pisma otrzymały wszystkie wdowy zamordowanych oficerów.
- To było dla nas zaskoczenie. No dobrze, rehabilitacja, a gdzie ciało - zapytała mama, bo nie wierzyła już na słowo. Nie ma ciała, nie mamy dokumentacji, gdzie mąż został pochowany - usłyszała. Dzisiaj wiemy, dlaczego nie wiedział - mówi córka.
Puste groby czekają na ciała
Pytam o atmosferę panującą wtedy w kraju, czy pisała o tym prasa, bo przecież były procesy pokazowe, w tym generałów Tatara, Utnika i Nowickiego (TUN), ale także Kirchmayera i innych. Co ciekawe, tamten proces, generałów peerelowskich, zakończył się wyrokami więzienia, a tutaj wyrokami śmierci. Komuniści chcieli pokazać publicznie, że są dobrotliwi, skazują, ale po złożonej samokrytyce i przyznaniu się generałów łaskawie darują im życie. W tym procesie zabijali po cichu, bez rozgłosu. Gdy żony domagały się ogłoszenia rehabilitacji w prasie, usłyszały, że gazety o procesie nie pisały, więc nie ma co teraz prostować.
Kobiety związały komitet, który domagał się zadośćuczynienia. Władze wyraziły zgodę na postawienie nagrobków, niedaleko „Łączki”, ale nie przy sobie, by nie zamieniło się w miejsce kultu. Rozlokowano pomniki w różnych miejscach. Powstały groby bez ciał.
- Na każde słowo umieszczone na tablicy musiał wyrazić zgodę Komitet Centralny PZPR. Nie wolno było napisać, że został rozstrzelany. Pod naciskiem żon w prasie ukazała się krótka notka, że tacy i tacy oficerowie zostali zrehabilitowani - obrazuje ten strach przed prawdą pani Bożenna.
61 lat poszukiwań. Ile jeszcze?
Pani Maria do końca nie wierzyła w śmierć męża. Zmarła w Drawsku Pomorskim 29.01.1999 roku., w wieku 93 lat, nie doczekawszy prawdziwego pochówku męża. W tej materii niewiele zrobiły również władze III RP. Wszak mijają jej już 23 lata, a ciała ppłk. Minakowskiego nie odnaleziono. Prace poszukiwawcze podjęło już nowe pokolenie, w tym Instytut Pamięci Narodowej. Przełom nastąpił w 2012 roku, gdy rozpoczęto prace ekshumacyjne na tzw. Łączce. Natrafiono na doły z wieloma ciałami. Oszacowano, że może leżeć tu około 300 ciał. Do tej pory wydobyto szczątki 194 osób. Odkryto m.in. ciała pomordowanych skrytobójczo żołnierzy AK i Żołnierzy Wyklętych i rozpoczęto ich identyfikację. Bierze w nich udział dr Andrzej Ossowski z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego, w którym rektor prof. Andrzej Ciechanowicz stworzył nowatorską Polską Bazę Genetyczną Ofiar Totalitaryzmów. Dr Ossowski osobiście odwiedził i rozmawiał z panią Bożenną. Pobrał próbki DNA. Do tej pory udało się zidentyfikować zaledwie 16 ciał. Wśród nich szczątki majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. IPN liczy, że znajdują się tu również szczątki zamordowanych generała Emila Fieldorfa Nila i rotmistrza Witolda Pileckiego.
Jednak 20 sierpnia prace zostały wstrzymane z braku pieniędzy. IPN-owi już wcześniej zmniejszono budżet. W związku z tym w Szczecinie przeprowadzono 1 listopada zbiórkę społeczną na ten cel. To jednak za mało, by przyspieszyć ekshumacje i identyfikacje. Ofiary wciąż czekają na upamiętnienie, ich dzieci na godny pochówek.
Kazimierz Rynkiewicz
Ps. Wiadomość z ostatniej chwili. Sejm przyjął poprawkę w budżecie Instytutu Pamięci Narodowej, która gwarantuje dodatkowy 1 mln zł na badania genetyczne ofiar represji komunistycznych.
Straceni w tym procesie
Mjr Zefiryn Machalla, lat 37, pracownik Sztabu Generalnego.
Płk pil. Bernard Adamecki, lat 55, komendant Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Warszawie.
Płk dypl. Józef Jungrav, lat 55, kierownik referatu w Sztabie.
Płk pil. August Menczak, lat 58, szef Wydziału Organizacyjnego Dowództwa WL.
Ppłk Stanisław Michowski, lat 52, szef sekcji studiów w Sztabie Generalnym.
Płk pil. Szczepan Ścibior, lat 49, dowódca 7 pułku lotniczego i komendant Oficerskiej Szkoły Lotniczej.
Kmdr por. Zbigniew Przybyszewski, lat 45, szef artylerii Marynarki Wojennej.
Kmdr Stanisław Mieszkowski, lat 49, dowódca Marynarki Wojennej.
Kmdr Jerzy Staniewicz, lat 49, szef wydziału Marynarki Wojennej SG.
Ppłk Marian Orlik, lat 36, wykładowca taktyki.
Ppłk Marian Kita, lat 40, wykładowca w oficerskiej Szkole Samochodowej.
Por. mar. Zdzisław Ficek, lat 47, dowódca baterii.
Płk Mieczysław Oborski, lat 53, szef Sztabu Artylerii Okręgu Warszawskiego.
Ppłk pil. Marian Rypson, lat 54, szef Wydziału Planowania Dowództwa WL.
Ppłk nawig. Zygmunt Sokołowski, lat 45, szef Wojski Lotniczych SG.
Mjr Benno Zerbst, lat 40, Biuro Studiów Oddziału II SG.
Płk Feliks Michałkowski, lat 46, dyr. naukowy Oficerskiej Szkoły Broni Pancernej.
Płk Aleksander Rode, lat 46, st. inspektor broni pancernej.
Wszyscy zostali zrehabilitowani w 1956 roku.
a mnie ciekawi, jak to wtedy było w garnizonie świdwińskim, może ktoś co wie?
~turysta
2014.03.22 16.37.52
Brawo radni Połczyna-Zdroju i burmistrz miasteczka. Chodzę na spacery między zabiegami, a tu: ulica Gwardii Ludowej, gdzieś dalej Świerczewskiego i 22 Lipca. Jakby muzeum głębokiego komunizmu. Po lekturze artykułu o pułkowniku Minakowskim chyba bym na waszym miejscu spalił się ze wstydu.