60 lat temu UB rozbił organizację niepodległościową w Świdwinie
(ŚWIDWIN) Poniżej przypominam tekst, jaki ukazał się 10 lat temu, 11 listopada 2004 roku, w nieistniejącym już Tygodniku Świdwińskim, pt. „Cena niepodległości”. Wtedy okazją było Święto Niepodległości, dzisiaj - 60 rocznica rozbicia organizacji niepodległościowej w Świdwinie i aresztowania jej członków. Warto o tym pamiętać. Pani Władysława Bertosz zmarła rok po naszej rozmowie.
* * *
Przez 50 lat o nich milczano. W tym roku mogliby obchodzić okrągłą rocznicę prześladowań, jakich doznali tylko dlatego, że chcieli Polski niepodległej. W styczniu 1954 roku, w Świdwinie, komuniści za pomocą UB rozbili organizację niepodległościową pod nazwą Konspiracyjne Wojsko Polskie Okręg Pomorze. Kilkunastu świdwinian otrzymało wyroki od 5 do 12 lat pozbawienia wolności.
Dzisiaj mogliby z dumą brać udział we wszystkich odbywających się uroczystościach niepodległościowych. Nie ma ich jednak pod pomnikami. Nie wypinają piersi do odznaczeń i nagród. Pod pomnikami wciąż jeszcze widać tych, z którymi wtedy podjęli walkę. Wielu odeszło na zawsze. Ci, co zostali, trzymają się na uboczu. W samym Świdwinie niewielu zna ich historię. Nie doczekali się zainteresowania. Nawet po 1990 roku, gdy już można było, wielu, zamiast zamiast wypełniać białe plamy własnej historii, zagrzebało się w niemieckiej pomorskości, z wypiekami na twarzy kopiując niemieckie dokumenty. Jeszcze inni nie wiedzą, jak z tą historią uporać się, więc pomijają lub przemilczają całe jej rozdziały, jak to miało miejsce chociażby w monografii „Studia z dziejów miasta – Świdwin 1296-1996”. A przecież życie wielu Polaków, tu, na Pomorzu, jest fragmentem większej całości - historii Polski. Co więc stało się z nami, że nie chcemy znać własnej historii? A jeżeli jej nie znamy, to kim jesteśmy? Dlaczego tak łatwo zrezygnowaliśmy ze zrozumienia tego doświadczenia, jakim był narzucony Polsce i Pomorzu system komunistyczny? Czy to nie z tej rezygnacji biorą się nasze dzisiejsze kłopoty z własną tożsamością i zrozumieniem rzeczywistości, w której żyjemy? Historia rozbitej świdwińskiej organizacji Konspiracyjne Wojsko Polskie może być przyczynkiem do odpowiedzi na te pytania. By jednak coś zrozumieć trzeba przede wszystkim znać fakty. Te niniejszym odnotowuję z nadzieją, że uzupełnią obraz powojennych dziejów Świdwina.
Przyzwyczaiłem się już do takich mieszkań. W starych kamienicach, z odrapanymi ścianami korytarzy. W takich mieszkaniach mieszkają najczęściej cisi bohaterowie nie napisanych historii. PRL nie dał im szansy, by mogli żyć inaczej. Karał nieposłusznych, pozbawiał ich marzeń, pracy, możliwości awansów i karier. Łamał charaktery. Ileż takich mieszkań odwiedziłem.
Mieszkanie państwa Władysławy i Stanisława Bertoszów nie jest inne. Stary obraz z Matką Boską i Jezusem, meblościanka, kanapa, piec. Pierwszego zabrali Stanisława Bertosza. Po żonę Władysławę przyszli po kilku dniach. Był początek stycznia 1954 roku. W domu zostało półtoraroczne dziecko. Później, w trakcie śledztwa grożono jej, że jak się nie przyzna, dziecko zostanie oddane do domu dziecka.
Styczniowe aresztowania kilkunastu osób zakończyły działalność organizacji pod nazwą Konspiracyjne Wojsko Polskie, działającej w Świdwinie od 1950 roku, KWP było jedną z setek, a może i tysięcy organizacji niepodległościowych, które sprzeciwiały się okupacji sowieckiej i wprowadzonemu w Polsce komunizmowi. Nie jest prawdą, jak próbują niektórzy dowodzić, że Polacy dobrowolnie przyjęli ten system. Przykład świdwińskiego KWP pokazuje, że pod pojęciem, tzw. demokracji ludowej krył się terror, który miał eliminować przeciwników i zastraszyć pozostałą część społeczeństwa.
Czemu sprzeciwiali się narzuconemu systemowi?
- Wiedziałem, czym to pachnie. Ruskich przeżyłem dwa razy. Raz jak napadli na Polskę 17 września 1939 roku, drugi, w 1944, gdy nas wyzwolili. Zboże było jeszcze na polu, a już przyjechał przedstawiciel, by kontyngent oddawać. Nauczycieli pozabierali, sołtysa zabrali, robili łapanki i wywozili do Rosji. – mówi o powodach swojego zaangażowania się konspirację Stanisław Bertosz.
- Ulotki się roznosiło, bo człowiek myślał, że ludzie się poderwą jak w 80. roku. To było dość szeroko rozprowadzane. Marzenia były dobre… - dodaje żona Władysława.
Wielu wiedziało, czym pachnie komunizm. Dlatego tak wielu angażowało się przeciw niemu. Organizacja Konspiracyjne Wojsko Polskie swoje korzenie miała w Brąchnowie pod Toruniem, skąd pochodzi Władysława Bertosz. Jej współorganizatorem i dowódcą był jej kuzyn Henryk Dąbrowski, który wraz z Grzegorzem Pietryszynem w kwietniu 1951r. rozpoczęli działalność w Świdwinie, rozszerzając ją później na Białogard. Jak wynika z opracowania prokuratora koszalińskiego gdańskiej delegatury IPN, Krzysztofa Bukowskiego, który badał materiały dotyczące KWP, należało do niego szesnaście osób. Oprócz dowódcy Henryka Dąbrowskiego i jego zastępcy Grzegorza Pietryszyna byli to: Klemens Noworacki, Józef Żdżański, Jan Orłowski, Stanisław I Władysława Bertoszowie, Jan Karpiński, Marian Jaśkowski, Bolesław Fijałkowski, Edward Gałosz, Józef Kuczyński, Eugeniusz Jankowski, Stanisław Leszczak i Józef Dziubek.
Jak podaje prokurator Bukowski, dziesięć osób pomagało lub sympatyzowało z organizacją, za co dotknęły ich represje (w tym także tymczasowe aresztowania) ze strony funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Wśród nich byli: Barbara Hawryluk – obecnie Karpińska, Apolonia Orłowska, Józefa Żdżańska, Leon Jabłoński, Czesław Orłowski, Konstanty Zimmer, Leszek Kalinowski, Edward Szaszorowski, Władysław Lewandowski i Alojzy Noworacki.
Już z samego faktu, iż organizacja działała przez ponad dwa lata, w okresie wzmożonego terroru, można wnioskować, że była dobrze zakonspirowana.
- Nie rozmawialiśmy z nikim o naszej działalności. – wspomina Stanisław Bertosz. Ktoś jednak zdradził. Przyczynami dekonspiracji był donos złożony przez mieszkańca Świdwina. Dzisiaj już wiadomo, iż jeden z członków KWP był informatorem UB. Bertoszowie wiedzą, kto, ale nie chcą na ten temat mówić.
W okresie od 8 do 25 stycznia 1954 r. wszyscy członkowie organizacji zostali aresztowani. Łącznie 16 osób. Zatrzymywani świdwinianie trafiali na posterunek MO, który wtedy mieścił się w budynku obecnego banku spółdzielczego przy ul. 3 Marca.
- Po mnie przyszli około pierwszej w nocy - opisuje przebieg aresztowania pani Władysława. - Jeden znany mi wcześniej „gość” ze Świdwina i dwóch młodych. Kilku pozostało przed domem. Kazał mi się zebrać i ubrać. Chciał mi założyć kajdanki. Zrobili rewizję. Grozili, że piec rozbiorą. Nie bałam się, bo mieszkanie było czyste. Strach było o dziecko półtoraroczne, ale akurat nocowała ze mną teściowa, więc się nim zaopiekowała. Zaprowadzili mnie na posterunek, gdzie byłam kilka godzin. Nad ranem załadowali mnie do samochodu i przewieźli do Koszalina, do UB.
Do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (WUBP) w Koszalinie trafili również pozostali członkowie KWP. Tu osadzono ich w areszcie i rozpoczęły się przesłuchania. Jak wynika z zeznań zatrzymanych, złożonych w latach 1992 i 1998 w tamach śledztwa prowadzonego przez IPN ( była Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu), w trakcie przesłuchań stosowano wobec nich przemoc fizyczną i psychiczną. Bito w twarz, zmuszeni byli do siedzenia z wyprostowanymi nogami po kilka godzin, bito i kopano niektórych po nerkach. Przesłuchiwania prowadzono zawsze w nocy, przy lamach skierowanych prosto w nocy. Wyzwiska były na porządku dziennym. Grożono śmiercią im lub członkom rodziny. Cele były małe i zimne. Jak wspomina pani Władysława, więcej ciepła było w pokoju przesłuchań, niż w celi. W dzień nie można było spać, w nocy były przesłuchania, często do rana, co doprowadzało zatrzymanych do wyczerpania fizycznego i psychicznego. Nieustannie przeprowadzano konfrontacje, podczas których sprawdzano, czy nie kłamią. To wszystko spowodowało, że większość z nich przyznała się do zarzucanych im czynów, czyli przynależności do bandy i zamiaru obalenia siłą ustroju PRL.
Po trzech miesiącach przesłuchań oskarżeni trafili do więzienia w Koszalinie, gdzie czekali na rozprawę. W kwietniu 1954r. pierwsi z nich stanęli przed tutejszym Wojskowym Sądem Rejonowym. Dowódca KWP Henryk Dąbrowski, za to, że chciał przemocą zmienić ustrój „ludowo-demokratyczny”, zakładając i dowodząc kontrrewolucyjną organizacją, przechowując broń i kolportując ulotki, otrzymał karę 12 lat więzienia z utratą praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na trzy lata i przepadek całego mienia.
Na taką samą karę skazano Grzegorza Pietryszyna. Klemens Noworacki dostał karę 10 lat więzienia i taką samą pozbawienia praw. Józefa Żdżańskiego oskarżono o to, że od wiosny 1952 r. do maja 1953 r. w Świdwinie „udzielał pomocy członkom kontrrewolucyjnego związku Konspiracyjne Wojsko Polskie, mianowicie pozostawił do dyspozycji Dąbrowskiego, „herszta Bandy” swoje mieszkanie, w którym ten sporządzał antypaństwowe ulotki, czyścił broń i korzystał wraz z Pietryszynem z radia oskarżonego, wysłuchując wrogich audycji radia imperialistycznego”. Oskarżony nie przyznał się do żadnego z zarzucanych mu czynów. Sąd wymierzył mu karę 5 lat więzienia z utratą praw na rok i przepadek całego mienia. Oskarżeni i ich obrońcy złożyli rewizję od wyroków do Najwyższego Sądu Wojskowego w Warszawie, zarzucając mu rażącą surowość kary, jednak ten utrzymał wyroki w mocy. Henryk Dąbrowski i Grzegorz Pietryszyn trafili do więzienia we Wronkach, Noworacki do więzienia w Nowogardzie, zaś Józef Żdżański do Ośrodka Pracy w Knurowie. W 1956 roku Sąd Wojewódzki w Koszalinie, trzem pierwszym złagodził kary o połowę. Zostali warunkowo zwolnieni: Klemens Noworacki 14 października 1956 r., Dąbrowski 10 stycznia 1957 r., Pietryszyn - 5 grudnia 1960 r., Józef Żdżański wyszedł na wolność 30 kwietnia 1956 r.
Stanisław Bertosz otrzymał wyrok 5 lat więzienia, odsiedział połowę kary, odpracowując część w kamieniołomach. Później objęła go amnestia. Władysławę Bertosz skazano na 3,5 lat więzienia. Oboje pozbawiono praw publicznych na rok i orzeczono przepadek całego mienia.
KAR
Foto: Awers i rewers karty Stanisława Bertosza, wydanej w więzieniu w związku z jego pracą w kamieniołomach w Strzelcach Opolskich. Władysława Bertosz, luty 1956 roku.
prosze o popawienie nazwiska Klemensa i Alojza NoworaCkich.dziekuje.
~Połczynianin
2014.03.06 23.17.52
Do tych bolszewickich nazw ulic w Połczynie KONIECZNIE TRZEBA DODAĆ ul. 5 Marca (dla przypomnienia analfabetom historycznym - 5 marca 1940 r. J. Stalin podpisał rozkaz wymordowania oficerów w Katyniu, 5 marca miało miejsce tzw. wyzwolenie Połczyna; każdy douczony wie, że żadnego wyzwolenia nie było!; 5 marca 1953 r. zmarł ojciec narodów J. Stalin).
Goń z pomnika bolszewika!
~Świadek
2014.03.06 14.07.54
A nieopodal, w Połczynie-Zdroju, jak gdyby nic, są ulice: Gwardii Ludowej, Świerczewskiego, 22Lipca, 15 Grudnia.
To jakby męczeństwo tamtych szło na marne, bo takim marnym społeczeństwem jesteśmy, co wykazują każde kolejne wybory.
~Błażej
2014.03.05 23.03.44
I ta organizacja powinna mieć tablicę lub jakąś inna pamiątkę w mieście, a nie jakiś tam Virchow.