(ŚWIDWIN) Ani jeden, mimo swych przeogromnych wojennych zasług, żaden z polskich pilotów nie wziął udziału w uroczystym przelocie. Żaden nie maszerował w londyńskiej defiladzie zwycięstwa, ponieważ byli Polakami - sojusznikami walczącymi pod angielskim dowództwem. Wielka Brytania w obawie przed urażeniem Stalina zabroniła Polakom udziału w uroczystościach. Takich mieliśmy niestety sojuszników; najpierw na początku wojny „żabojadów”, a później po zwycięstwie „dżemojadów”.
W defiladzie zwycięstwa maszerowali dwunastkami w prawie piętnastokilometrowej kolumnie: Amerykanie, Czesi, Norwegowie, Chińczycy, Holendrzy, Francuzi, Irlandczycy, Belgowie, Australijczycy, Kanadyjczycy, Południowoafrykańczycy, Sikhowie w turbanach, Grecy, Arabowie, grenadierzy z Luksemburga i artylerzyści z Brazylii, a na końcu co najmniej 10 tys. kobiet i mężczyzn z sił zbrojnych i służb cywilnych Jego Wysokości Jerzego VI króla Wielkiej Brytanii.
Polacy, a szczególnie polscy lotnicy, dali z siebie wszystko, co przyczyniło się do ostatecznego rozstrzygnięcia losów wojny, a co nie budziło najmniejszych wątpliwości. A czego w zamian oczekiwali? „Chcieliśmy odzyskać Polskę” - powiedział as nad asy Dywizjonu 303 (Kościuszkowskiego) Witold Urbanowicz, a dowódca dywizjonu 317 (wileńskiego) Stanisław Skalski - „Walczyliśmy o wolność dla Polski”. Ich dywizjony zaznaczyły zdecydowaną obecność w walkach powietrznych, bijąc rekordy strąceń niemieckich Messerschmittów. W czasie wojny nasi piloci byli nazywani przez społeczność angielską „bożyszczami Anglii” i oto przyszedł czas – czerwiec 1946 roku. Defilada Zwycięstwa. Nasi musieli stać na chodniku w roli widzów.
Młody polski pilot, który patrzył w milczeniu na przesuwającą się defiladę, odwrócił się, chcą odejść. Stojąca obok staruszka spojrzała na niego zdziwiona. „Dlaczego pan płacze, młody człowieku?” - spytała. Dziś odpowiadam tej pani, gdyż Witold Urbanowicz nie był w stanie tego uczynić, bo taka jest Polska: łatwowierna, bezgranicznie oddana, bohatersko waleczna, honorowa dusza. Tam na londyńskim chodniku stali: Jan Zumbach, Mirosław Ferić, Witold Łokuciewski, Zdzisław Krasnodębski, Stanisław Skalski (którego znałem osobiście) i wielu innych, którym opatrzność Boska stworzyła możliwość przeżycia wojny. Około 3 tysięcy żołnierzy polskich sił powietrznych na zachodzie zapłaciło swoją odwagą najwyższą cenę.
Dziś, kiedy przeglądam po raz wtóry pięknie wydany album „Ku czci poległych lotników 1939-45” wprost nie dopuszczam wiary, że władze angielskie i amerykańskie dopuściły się takiej haniebności wobec tych, którzy winni znajdować się w pierwszym szeregu zasłużonego uhonorowania. Na zachowanie i stosunek zwycięskich koalicjantów do Polaków nie znajduje się żadnego wytłumaczenia poza hańbą.
Korzystając z okazji dziękuję byłemu dowódcy Sił Powietrznych generałowi broni pilotowi Staszkowi Targoszowi za przepięknie wydany album, wymieniony powyżej, który stanowi najwartościowszy składnik mojej niemałej biblioteki.
Dlaczego tak głęboko sięgam do historii naszego lotnictwa? Otóż piękna i na wysokim poziomie świdwińska uroczystość nadania sztandaru dla 1. Skrzydła Lotnictwa utożsamiła mnie z tymi, którzy nie doczekali tego święta, a walczyli na wszystkich frontach, zaznaczając pozytywnie polskość i walcząc wyłącznie o Polskę.
Nie dopuszczam myśli, aby powtórzyło się kiedykolwiek i gdziekolwiek wielkie święto zwycięstwa, jakie miało miejsce w Londynie w czerwcu 1946. Nie dopuszczam myśli, aby nasz świdwiński lotnik mjr pil. Piotr Kurzyk – dowódca klucza, perfekcyjnie naprowadzonego i wykonanego przelotu SU-22 nad miejscem uroczystości znalazł się w życiu w sytuacji, w jakiej był na londyńskim chodniku zasłużony lotnik Witold Urbanowicz.
Dziś „doświadczona” władza mówi o zakupie samolotów bezzałogowych od Izraela, a wcześniej Izrael wspomagał technologią budowy tych maszyn Rosjan. Marzy się zbroić na potęgę. Marzy się niektórym z władzy tarcza antyrakietowa, okręty podwodne, 26 śmigłowców, 44 zestawy bezzałogowych systemów powietrznych, 200 transporterów opancerzonych, to tylko najważniejsze pozycje idące w koszt dzisiejszych miliardów złotych. Nie bądźmy naiwni. Polski sen o „wiecznym pokoju” był możliwy dzięki amerykańskiej ochronie, silnemu NATO i perspektywicznej Unii Europejskiej i względnie słabej Rosji.
W ostatnim czasie (latach) wszystkie te fundamenty bezpieczeństwa kruszeją. Jak widać są państwa, które usilnie pracują nad scenariuszem zagrożenia i trzeba przyznać, że posiadają lepsze od Polski położenie geograficzne, np. Szwecja, która uważa, że należy ograniczyć zaufanie do NATO i liberalnych struktur Unii Europejskiej. Uzupełnia więc zbrojenie np. o 40 – 60 samolotów bojowych Jas-Gripen. Uważam, że to jest normalne, wręcz elementarnie logiczne postępowanie władz suwerennego kraju.
A my, w Polsce, po unowocześnieniu i profesjonalizacji polskiej armii nie jesteśmy w stanie wystawić nawet 50 sprawnych bojowych samolotów. To szwedzkie działanie niech będzie nam, Polakom, przypomnieniem, że historia nasza i lokalizacja naszego państwa między „zaufanymi” potęgami, niech będzie bodźcem do myślenia, że nie należy uczyć się na własnych błędach, a na osiągnięciach mądrzejszych od nas.
W artykule ogłoszonym w „Wieściach świdwińskich” z dnia 8.10.2012 r. pt. „Sztandar dla 1. Skrzydła Lotnictwa” autor mjr Wiesław Gasek pisze: „I choć w naszej współczesnej historii były chwile nieporozumień, gdy w sztuczny sposób próbowano poróżnić społeczeństwo „cywilów” z „wojskowymi”, czas pokazał, że lepiej rozmawiać, niż się kłócić.
Szanowny panie majorze, Panie Wiesławie, dobrze się znamy, razem współpracowaliśmy w świdwińskim samorządzie. Był Pan i chyba nadal jest wyróżniającym się członkiem Rady Miasta Świdwin. Wie Pan doskonale, kto jest twórcą hasła: „miasto nie może żyć bez wojska, a wojsko bez miasta”. Za moich czasów pracy w samorządzie był pan doskonałym, wręcz niezastąpionym łącznikiem między samorządem, a dowództwem garnizonu.
Jak Pan się orientuje, znam świdwińskie wojsko od początków do dzisiaj z małymi przerwami i oświadczam, że nigdy nie spotkałem się nawet z najmniejszymi nieporozumieniami między wojskiem a miastem. Owszem, miałem jedną informację (taką luźną), że jeden z dowódców dywizji został przyjęty w gabinecie naczelnika miasta (siedząc za biurkiem w bamboszach) bez przywitania się takimi słowami: „co tam u was pułkowniku w wojsku słychać”. Oczywiście to był koniec jakiejkolwiek współpracy dwóch osób, a nie wojska z mieszkańcami.
Również ja osobiście mam wielki żal i pretensje do byłego Kapelana Wojska Polskiego za Kościół Garnizonowy, który wybudowano w kwartale gospodarczo-śmietnikowym, ale to jest moja prywatna sprawa, którą w najbliższym czasie przedstawię czytelnikom gazety kościelnej „Zwiastun”, a jak wyrazi zgodę redaktor naczelny „Wieści Świdwińskich”, to również w tej gazecie.
Szanowny Panie majorze, było mi i jest nadal przyjemnie z Panem współpracować, a tych kilkanaście lat jest tego dowodem. Dowodem jest również to, że Samorząd Miasta Świdwina, jak Panu wiadomo, ocenia ludzi wojska nadając tytuły Honorowych i Zasłużonych Obywateli dla m. Świdwina.
Tytułami Honorowych Obywateli Miasta Świdwina odznaczono: gen. dyw. pil. Kazimierza Dzioka, gen. broni pil. Stanisława Targosza, gen broni pil. Andrzeja Dulębę. Tytułami zasłużonych Obywateli m. Świdwina odznaczono: gen. bryg. pil. Tadeusza Kuziorę, płk. pil. Pawła Jazienickiego, płk. dr. Janusza Wojdata, płk. Klemensa Bohdana Rydzio, ppłk. Mieczysława Kostura.
Franciszek Paszel
Cdn. (o sporcie w garnizonie)