(ŚWIDWIN) „Żołnierze, byli żołnierze i ich rodziny, to blisko 30 procent mieszkańców Świdwina. Powojenna historia miasta i jego rozwój trwale związane są z historią garnizonu. Mało, kto pamięta, że jednostki lotnicze przyjęła ziemia świdwińska w 1952 roku, kiedy to miasto nie pozbyło się jeszcze zniszczeń wojennych. Świdwin, jako miasto garnizonowe, stanowi przykład asymilacji społeczności cywilnej i wojskowej. Wspólnie realizowane są zadania gospodarcze, organizowane imprezy kulturalne i sportowe. Jednostki lotnicze garnizonu były wielokrotnie nagradzane i wyróżniane przez władze wojskowe i państwowe. Wojsko jest chlubą naszego miasta”
Powyższy cytat jest zaczerpnięty z folderu wydanego w 1966 roku, na okoliczność 700-lecia nadania praw miejskich dla Świdwina. W folderze tym po raz pierwszy zacytowane jest, że „Miasto nie może żyć bez wojska, a wojsko bez miasta”.
Tak, jako burmistrz miasta Świdwina, widziałem miejsce wojska w społeczności świdwińskiej. Innej alternatywy współpracy i współżycia nie było i cieszę się, że aktualny burmistrz Jan Owsiak stara się kontynuować sprawdzone zasady.
Nawiązując do zapowiedzi zawartej w „Wieściach świdwińskich” z dnia 22.10.2012 r., w której zobowiązałem się do opisania mojej współpracy z wojskiem, przedstawiam opis moich związków z lotnikami z garnizonu w Świdwinie.
Narwany, inteligentny kibic
Pierwszym dowódcą dywizji, którego poznałem, był płk dypl. pil. Wiktor Iwoń, który jesienią 1962 roku zatrudnił mnie na stanowisko trenera WKS „Skrzydlaci”, czyli swojej drużyny piłkarskiej. Angażując, określił swoje wymagania, informując, że wojsko nie może przegrywać i że trzeba wszystko zrobić, aby jego zespół miał szacunek w województwie. Nie brakowało mi nigdy ambicji i tak w krótkim czasie złożyłem zespół z piłkarzy wyselekcjonowanych w wojsku i cywilów ze Świdwina, którzy w najwyższej grupie rozgrywek wojewódzkich rozpoczęli pozytywnie budować szacunek u przeciwników. Toczyliśmy ciężkie zwycięskie boje na równi z milicyjnym zespołem „Gwardii” Koszalin.
Wiosną 1963 roku doszło do szeroko zapowiadanego spotkania mistrzowskiego w Świdwinie. W tym czasie funkcjonowały tradycje wojskowo-milicyjne i rywalizacja, co spowodowało, że takie mecze charakteryzowały się tzw. podwyższonym niebezpieczeństwem.
W dniu meczu świdwiński stadion miejski nie mieścił wszystkich kibiców. Najazd notabli i zwykłych kibiców z Koszalina spowodował wstępne rozróby przed spotkaniem, czyli zrodziła się sytuacja meczu zdecydowanie podwyższonego ryzyka. Przed przerwą, przy stanie 1:1, znoszony jest zawodnik świdwiński Jan Illek, który został ciężko kontuzjowany i już nigdy w życiu nie wrócił do pełni sił i sportu. W przerwie wpada do szatni zawodniczej dowódca dywizji ze swoją obstawą: zastępcą dowódcy dywizji ds. sportowych (wf) ppłk. Pacanowskim, inż. dywizji ppłk. Frąszczakiem i mjr. Soroczyńskim. Wszyscy mocno zdenerwowani i narwani, każdy wnosi swoje uwagi i poucza. Widząc, co się dzieje, panów wyprosiłem i poinformowałem, że tu, w szatni, to ja jestem dowódcą. Nie miałem czasu na kulturalne wyproszenie, bo piłkarze musieli odpocząć w spokoju i należało omówić założenia taktyczne na drugą połowę meczu.
Spotkanie po ciężkim boju wygraliśmy 3:1. Kierownikiem zespołu był kpt. Kośko, a lekarzem kpt. Kozłowicz (imion nie pamiętam). Z kierownikiem byłem codziennie w kontakcie. Był to człowiek oddany piłce nożnej i niesamowicie zaangażowany w sprawy organizacyjne. Zawsze po każdym meczu w poniedziałek wyciągał mnie z zasadniczej pracy („Społem” - nad restauracją „Polonia”) na śledzika do Pawła Folera, który był kierownikiem tej restauracji i również kibicem „Skrzydlatych”. Tematem tych spotkań był ostatni mecz i jego analiza.
Po meczu z Koszalinem, kibice świdwińscy zmierzali do samosądu na brutalnie grających gwardzistach, a sędziów milicja, po uspokojeniu kibiców, odstawiała do pociągu, ale w Łobzie. Oczywiście w poniedziałek kpt. Kośko nie przybył na śledzika, a ja zbierałem się do napisania rezygnacji z pracy. I oto we wtorek rano, gdy jeszcze restauracja była zamknięta, przyjeżdża kpt. Kośko, służbowo, z bronią przy pasie, z dwoma kapralami i oświadcza, że dowódca mnie wzywa. Odpowiedziałem, że dowódca to może wzywać jego, a nie mnie. Kapitan „zaskoczył”, o dziwo, że popełnił gafę z wojskowego przyzwyczajenia i następnie powiedział, że dowódca prosi o przybycie do garnizonu. Zwróciłem się do swojego prezesa w pracy, Mariana Brodzińskiego, o zwolnienie mnie do końca dnia. Prezes, widząc co się dzieje, pyta co zrobiłem, że mnie zabierają. Jedź, tylko staraj się i daj znać gdzie jesteś. (Marian Brodziński był pierwszym komendantem milicji w Świdwinie w latach 1945-49).
Kpt. Kośko dowiózł mnie do garnizonu, doprowadził do drzwi dowódcy i się komuś odmeldował, bo był na służbie oficera dyżurnego. Drzwi się otwierają, wychodzi dowódca Iwoń i prosi do gabinetu. Na stole, dokładnie pamiętam, na tacce leżały bułki z glancem. „Kawa czy herbata – co pijecie?”. Dziękuję, nic. „Wiecie, strasznie się zdenerwowałem, nie wytrzymałem napięcia. Ten sędzia i ta brutalność i ten poturbowany chłopak”. Rozpoczęła się dziwna oziębła dyskusja. Kiedy już wychodziłem, przy drzwiach gabinetu dowódca „Przepraszam, nie wytrzymałem na meczu”. I tak kpt. Kośko w asyście kaprali odwiózł mnie do domu, a ja porwałem napisaną rezygnację z pracy. Wieczorem tego dnia odwiedził mnie w domu prezes Brodziński, z propozycją załatwienia tam czegoś , jeżeli będzie potrzeba. A tylko dlatego, że nie wiedział o co chodzi.
Dla tych czytelników, którzy interesują się świdwińską historią piłki nożnej, poniżej podaję skład zawodników z tego meczu: Jaszczyński, Baranowski L., Gaca, Filipek, Płażyński, Wachaczyk, Illek, Jakubczyk, Jarno i Hibner. Rezerwa: Skier, Chudek, Śliwka i Janas. Z miasta cywile to: Baranowski L., Wachaczyk, Illek, Jarno i Hibner.
Niespotykane hobby
Pracując w Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej, które współpracowało ze świdwińskim garnizonem, jako dyrektor tegoż przedsiębiorstwa, miałem sposobność do służbowego spotkania z dowódcą świdwińskiej dywizji gen. bryg. pil. Józefem Terenowiczem. Obok spraw służbowych odkryłem u generała niespotykane hobby, była to znajomość wszystkich piłkarzy w polskiej lidze od I do wszystkich III lig. Generał potrafił wymienić wszystkie nazwiska graczy z wszystkich lig polskich. Wprost nie do wiary, aby człowiek mógł zapamiętać, kto gdzie gra. Moje próby sprawdzenia generała spełzły na niczym, gdyż generał potrafił mnie zaskoczyć nawet zmianami, jakie zachodziły gdzieś tam w III lidze.
Okazało się, że krakowska gazeta „Tempo” stanowiła podstawę dla wiedzy generała, którą jako jedyny ją czytał, chyba studiował. Dowódca utkwił mi w pamięci jako sympatyczny człowiek, z pasją kibica, który nie miał nigdy czynnego kontaktu z futbolem.
Niezdrowe aspiracje
Nie pamiętam dokładnie czasu, w jakim poniższe zdarzenie miało miejsce, ale raczej pewnym jest, że to czas między dowódcami dywizji płk. dypl. pil. Wiktorem Iwoniem a płk. dypl. pil. Jerzym Radwańskim. Zgłosił się do mnie osobiście płk Myśliwiec (imienia nie pamiętam), zastępca dowódcy dywizji ds. politycznych, ze zleceniem wykonania prac projektowych na budowę ośrodka sportowego dla świdwińskiego garnizonu.
Po długich rozmowach i zapoznaniu się z założeniami inwestycyjnymi i potrzebami wojska, dla mającej powstać wielkiej bazy lotniczej, ustalono, że wojsko dostarczy podkłady geodezyjne terenu, na którym powstanie ośrodek, komplet typowej dokumentacji na poszczególne zadania, w pięciu egzemplarzach. Wykonawca dokumentacji na życzenie inwestora dokona przystosowania poszczególnych projektów do terenu (bez żadnych adaptacji itp.) oraz plan zagospodarowania terenów przeznaczonych pod zabudowy.
Z uwagi na tereny objęte tajemnicą wojskową, a przeznaczone pod zabudowę, podkłady geodezyjne nie mogły opuścić terenu jednostki. Stąd prace projektowe należało wykonywać w kreślarni na terenie jednostki wojskowej. Założenia inwestycyjne przewidywały budowę: płyty pełnowymiarowej do piłki nożnej z bieżnią lekkoatletyczną 6-torową przy trybunie 8 torów, trybuny wokół boiska na 3 tysiące ludzi, 2 boiska trawiaste treningowe pełnowymiarowe, boisko uniwersalne do gier małych z dwoma kortami oddzielnymi, pływalnia otwarta 50 m oraz pływalnia 50 m kryta, hala sportowa pełnowymiarowa z trybunami na 1500 osób, komunikację łączącą ośrodek z osiedlem, dwa dojazdy od ośrodka do drogi publicznej i parking.
Po 6. miesiącach pracy zespół projektowy (Paszel, Nowicka, Iwaniczuk, Gierka) przekazał komisji wykonaną pracę i całość została przekazana do Poznania. Po około półtora roku dowiedziałem się, że w Świdwinie budować „nie nada”, zmieniły się plany. Tak upadła mrzonka o obiekcie sportowym dla świdwińskiego wojska i nie tylko. Dziś na tych terenach stoją bloki mieszkalne.
Spełniony Ikar
W czasach współpracy miasta z wojskiem i odwrotnie, wojska z miastem, godna podkreślenia była atmosfera pełnego zaufania i chęci niesienia pomocy każdej ze stron. Jak pamiętam, nie było tematów, których nie można było zrealizować. Często wytwarzało się humorystyczne przejścia zmierzające do celu. Poniżej przedstawię przypadek, w jaki zostałem wkomponowany, jaki mnie spotkał.
Pod koniec 1991 roku, w godzinach popołudniowych, przyjechał samochód dowódcy dywizji do mojego domu z posłańcem ppłk. Krzykowskim, który oświadczył, że dowódca czeka w pilnej i bardzo ważnej sprawie, abym przyjechał na rozmowę. Ubrałem się i pojechaliśmy, ale na trasie zorientowałem się, że nie jedziemy do garnizonu, a do mieszkania prywatnego dowódcy. Wchodzimy do mieszkania i przez zaskoczenie od tyłu zostałem powalony na podłogę przez postępującego za mną ppłk. Krzykowskiego. Czuję założoną na staw barkowy „gilotynę” i postępujący ból. Lekko unoszę głowę i widzę uśmiechniętego płk. dypl. pil. Stanisława Targosza, a przede mną stoi dowódca dywizji płk dypl. pil. Kazimierz Dziok, który ostrym zdecydowanym głosem mówi: - Dasz 50 milionów złotych na cement potrzebny do zakończenia robót na hali sportowej przy garnizonowej szkole, czy nie? Odpowiedziałem, dajcie spokój, co robicie... Na to dowódca – Krzykowski ciągnij! I w tym momencie poczułem, że ten „ciągnący” wyrwie mi łopatkę, bo tak nieudolnie założył dźwignię. Oczywiście, nie mając tych 50 milionów zgodziłem się dać. A że jestem kresowiakiem z północy, a nie z południa, to musiałem te 50 mln „wykręcić” i tak hala sportowa przy szkole nr 3 została dokończona w budowie.
Takie były czasy i tak się budowało jedność i rzeczową współpracę miasta z wojskiem. Do dziś nie wiem, ile kosztowała generała kolacja, a była długa i treściwa. Oczywiście po tej wstępnej części oficjalnej, która zabezpieczyła finansowe potrzeby szkoły.
W różnych okolicznościach poznawałem dowódcę dywizji płk. pil. Kazimierza Dzioka, a następnie dowódcę wojsk lotniczych gen. dyw. pil. Kazimierza Dzioka. To człowiek, któremu można zaufać w każdej sytuacji życiowej i w każdym temacie. Prosty, szczery, przychylny i niesamowicie odważny w zachowaniu. Doskonały lotnik, który nie miał żadnych zahamowań, oddany ciałem i duszą lotnictwu w każdym jego przedziale. To dzięki Jego wsparciu w Warszawie, Świdwin dziś ma basen z prawdziwego zdarzenia. Pomógł mi w tym temacie jak tylko mógł i bywało, że jeszcze więcej, niż mógł.
Lotnik urodzony w SU-22
Z wielką satysfakcją wspominam i dotychczas utrzymuję koleżeński kontakt z najlepszym lotnikiem na samolocie SU-22, naszym byłym dowódcą dywizji płk. dypl. pil. Stanisławem Targoszem, a następnie gen. broni pil., który został dowódcą Sił Powietrznych Kraju.
To czystej wody pasjonat wojska i pilotażu. To dowódca, który nie uznaje możliwości niewykonania każdego zadania. Prawy zasłużony człowiek Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.
Poznałem go, gdy był jeszcze w stopniu majora, na stadionie garnizonowym, gdzie uczestniczył w jakimś meczu piłkarskim. Dowódca Dziok przywołał go do bieżni i przedstawił: „To najlepszy lotnik i piłkarz wśród lotników, proszę panie trenerze zwrócić uwagę w drugiej połowie meczu na jego wartości piłkarskie, a może przyda się do zespołu naszego WKS „Granitu”. Rzeczywiście, nie było takiego drugiego na boisku piłkarza, tak walecznego, ambitnego i nieustępliwego, ale wiek i przygotowanie techniczne nie pozwalały na jego piłkarskie awanse. Jak powiedział dowódca, że jest najlepszym lotnikiem więc podtrzymałem jego opinię i życzyłem, żeby dalej był najlepszym lotnikiem, a piłkę niech traktuje rekreacyjnie.
Prawie kosmonauta
Nigdy nie przypuszczałem, że dane mi będzie poznać świdwińskiego dowódcę dywizji, który był bardzo blisko startu w kosmos, jednak w ostatniej chwili został wyprzedzony przez konkurenta (Hermaszewskiego). Tym prawie kosmonautą był gen. bryg. pil. Tadeusz Kuziora. Zapisał się w mojej pamięci jako człowiek oddany służbie i każdej współpracy przynoszącej dobro społeczne. Był zawsze gotowy do uczestniczenia w działaniu władz miasta, które pozostawiały określone efekty. Był oporny przy różnego rodzaju programowanych prowizorkach, takiej roboty wprost nie uznawał. Zachowałem generała w pamięci i jestem wdzięczny, że odwiedził mnie w połczyńskim sanatorium, jak przechodziłem rehabilitację po zawale.
Szkoda, że zbyt krótko przebywał w Świdwinie, gdyż stanowisko dowódcy Szkoły Orląt w Dęblinie zostało uznane przez władze jako miejsce jego przeznaczenia.
Ostatni dowódca dywizji
Płk dypl. dr Henryk Czyżyk, człowiek niesamowicie operatywny. Wszędzie go było widać, jako udziałowca przy realizacji najróżniejszych zadań, z jakimi spotykały się samorządowe władze miasta. Był mi znanym bezpośrednio jako człowiek bezgranicznie oddany myślistwu. To jego autorstwa książki, jakie otrzymałem w prezencie, otworzyły mi oczy i zrozumiałem, co to jest myślistwo i jaką pełni rolę w dbaniu o stan zwierzyny leśnej. Do dnia dzisiejszego utrzymuję kontakt osobisty, a każdy telefon z jego strony obwarowany jest troskliwymi pytaniami o stan miasta i jego rozwój.
Podsumowując, sądzę, że niewyczerpany jest temat współżycia miasta z wojskiem.
Z głębokim żalem i smutkiem wspominam tych, którzy odeszli na wieczny odpoczynek do Pana. Dali z siebie wszystko, co mieli najlepszego – świdwińskiemu lotnictwu i społeczeństwu. Wspominam ich jak swoich najbliższych członków rodziny. Pożegnaliśmy Ich, ale wciąż nie można zrozumieć, dlaczego, dlaczego?...
Dziś za pośrednictwem św. Augusta na pewno do nas każdy z Nich mówi: „Nie płaczcie nad moją nieobecnością, czujcie się blisko mnie i mówcie do mnie jeszcze. Będę Was kochać z nieba , tak jak kochałem na ziemi”.
Śp. gen. dyw. pil. Andrzej Andrzejewski, śp. gen. bryg. pil. Jacek Bartoszcze, śp. ppłk dypl. pil. Bogdan Kawka, śp. płk dypl. pil. Paweł Jazienicki, śp. płk dypl. Zbigniew Książek.
Franciszek Paszel
Bajkopisarz Paszel. Krzykowski wykręcił mu rękę a on załatwił cement hahahahahahh. Ten człowiek wszystko może, niech startuje właśnie się zwalnia etat Papieża
~Były pegeerus
2013.02.18 21.17.23
Franek, siądź Ty wreszcie na d....pie i nie pajacuj. Burmistrzem już nie zostaniesz no i prezydentem RP też chyba nie masz szans zostać. Więc po co się wygłupiasz?