(ŁOBEZ) - Od dziecka wiedziałem, że nie jestem dzieckiem moich rodziców Chrołowiczów – rozpoczyna swoją opowieść pan Czesław Chrołowicz. - Ale chciałbym im wyrazić cześć za to, że mnie wychowali, bo za to, że wzięli dziecko partyzantów na wychowanie, groziła im śmierć. Może pośmiertnie udałoby się ich w jakiś sposób uhonorować? - zastanawia się.
Pan Czesław mieszka we wsi Łobżany pod Łobzem, chociaż z Łobzem jest związany od dzieciństwa, od 1946 roku, kiedy przyjechał tu z kresów wschodnich, mając trzy lata. Mając siedem lat podsłuchał na podwórku, że nie jest dzieckiem Józefa i Olimpii Chrołowiczów, których uważał za rodziców. Nie zdziwił się więc, gdy ojciec powiedział mu o tym, gdy już dorósł. Pomimo że ta wiedza w jakiś sposób wpłynęła na jego późniejsze życie, nie zmieniła wzajemnych relacji.
Pan Czesław żyje ze świadomością, że miał dwie matki i dwóch ojców. Tych rodziców, którzy go poczęli, i tych, którzy go wychowali. Wojna nadawała polskim losom podwójnie tragiczny wymiar; przez jednego okupanta – niemieckiego – zetknęła ze sobą dwie obce sobie rodziny, przez drugiego – sowieckiego – rozdzieliła je na zawsze. Życie pana Czesława zawisło gdzieś pomiędzy. Ale nie o sobie chciał nam opowiedzieć. Chciał oddać cześć rodzicom, którzy wzięli na wychowanie obce dziecko, by je ocalić. Ocalili. Wszystkich Świętych jest dobrym momentem, by o takich ludziach rozmyślać.
- Rodzice przyjechali do Łobza ze mną w 1946 roku. Mieszkaliśmy na ul. Komuny Paryskiej. Miałem 21 lat, ożeniłem się i z żoną zamieszkałem na ul. Dubois. Pewnego razu przyszedłem do ojca, a on zebrał się na szczerość i mówi – ty nie jesteś nasz. Ale ja to wiedziałem już od dziecka, ale nie chciałem im robić przykrości z tego powodu, więc nie dawałem po sobie poznać, że wiem. Traktowałem ich jak rodziców. Ojciec powiedział: - odszukaj swoją matkę, bo ojciec twój nie żyje, zginął w partyzantce. Matka nazywa się Anna Anisowicz, ale nie wiem, gdzie się urodziłeś.
W 1967 rozpocząłem poszukiwania. Napisałem do Czerwonego Krzyża, ale dostałem odpowiedź, że muszę podać kilka danych, których nie znałem. Napisałem do ambasady radzieckiej w Warszawie, byłem w konsulacie w Szczecinie, ale to samo – bez danych nie będą szukać. I zdarzył się przypadek. Do państwa Jacewiczów w Łobzie przyjechało z Wilna małżeństwo Sajkowskich z dziećmi. Dzieci chorowały, więc trafili do mojej teściowej, która robiła zastrzyki i która całą historię im opowiedziała. Ci państwo zaoferowali pomoc; jak wrócą do Wilna, to poszukają. To było w maju, a w październiku dostaję wiadomość, że odnaleźli matkę i brata. Po otrzymaniu adresu napisałem do matki, by przysłała mi „wyzyf”, zaproszenie, bo tylko na nie mógłbym wjechać do ZSRR. Ona mi odpisuje, że nie może, bo jest kwarantanna i nikt nie może do Białorusi wjeżdżać. Wpadliśmy na pomysł, że Sajkowscy przyślą zaproszenie, a z Wilna to się już jakoś do Mińska dostanę. Tak zrobiliśmy i pojechałem do Wilna. Tu przyjechał mój brat, o trzy lata starszy ode mnie i poznaliśmy się. Jednak musiał na drugi dzień wracać do pracy. Siedzę i myślę, jak tu dostać się do Mińska, bo przecież legalnie nie mogłem poruszać się. Byłem w sowieckiej Litwie, a chciałem dostać się do sowieckiej Białorusi. Nie wytrzymałem, zostawiłem walizki u Sajkowskich, by nie rzucało się w oczy, że jestem z zagranicy, wsiadłem w pociąg i pojechałem. Znalazłem brata w Mińsku, a na drugi dzień pojechaliśmy do matki, która mieszkała na wsi. Chciałem poznać tajemnicę swojego życia.
Matka poprosiła mnie o przebaczenie, że mnie oddała i opowiedziała, jak do tego doszło. Ojciec był w partyzantce, której duże i silne oddziały schroniły się w Puszczy Nalibockiej. Był rok 1943 i te tereny zajęli Niemcy, po inwazji na ZSRR w 1942 r. Puszcza Nalibocka to około tysiąc kilometrów kwadratowych lasów i bagien, które doskonale służyły partyzantom za schronienie. Co ciekawe, była tu partyzantka sowiecka, akowska, a nawet żydowska. Niemcy, pomimo że nieustannie próbowali z nimi walczyć, nie odważyli się wejść do środka, bo nie potrafili walczyć na bagnach. Oddział polski liczył do tysiąca partyzantów, sowiecki nawet kilkanaście tysięcy, a żydowski zamieszkiwał w lasach nawet z całymi rodzinami. Sowieci czuli się tak silni, że napadali na Polaków. Im przypisuje się spalenie i wymordowanie 128 mieszkańców wsi Naliboki.
Z opowieści matki pana Czesława wynikało, że musiała ona uciekać do partyzantów. W lesie urodził się mały Michał, bo tak pierwotnie dano na imię dziecku. Gdy doszło do poważnych walk z Niemcami, dowódca wydał rozkaz ewakuacji dzieci z lasu. Matka udała się do pobliskiej wsi i tam oddała dziecko zupełnie obcym ludziom, a trafiła na Chrołowiczów. Ci musieli w szczególny sposób dbać o nie, bo gdyby Niemcy się o tym dowiedzieli, zabili by całą rodzinę, a gdyby coś stało się dziecku, mogliby dostać kulę od partyzantów. Michał miał wtedy roczek. Dano mu nowe imię - Czesław. Jak dowiedział się później, ojciec był Polakiem i nazywał się Antoni Anisowicz. Pochodził z powiatu Wołożyn. Zginął w partyzantce w 1943 r. Matka Anna ukrywała się razem z nim do czasu nadejścia Armii Czerwonej. Była Białorusinką, z powiatu Dzierżyńsk (po stronie rosyjskiej), dlatego nie chciała stąd wyjeżdżać po wojnie. Gdy Chrołowiczowie, którzy mieszkali w Bardzie, w 1946 r. zdecydowali się wyjechać do Polski, chcieli oddać już trzyletniego chłopca, ale on nie poznawał już matki, a ona mieszkała kątem u brata, bo ich dom spalono, więc stwierdziła, że synowi będzie lepiej w tej rodzinie, w której już jest. Tak więc mały Michał Anisowicz trafił do Łobza i stał się Czesławem Chrołowiczem.
Państwo Chrołowiczowie prowadzili gospodarstwo rolne przy ul. Komuny Paryskiej, co dzisiaj może wydawać się czymś dziwnym, bo stoją tu bloki mieszkalne, ale w tamtych czasach przy tej ulicy i dzisiejszej Spokojnej znajdowały się gospodarstwa rolne; stodoły, obory, trzymano konie, krowy i świnie. Oboje już nie żyją. Mieli tylko córkę Bronisławę, która również zmarła, nie zostawiając potomstwa. Po wielu latach spędzonych w Łobzie pan Czesław przeniósł się na gospodarstwo w Łobżanach, gdzie mieszka do dziś. Dla przyjemności śpiewa jeszcze w chórze.
- Chciałbym, żeby za ich trud i poświęcenie władze białoruskie jakoś uhonorowały pośmiertnie rodziców. Za to, że się poświęcili. - mówi pan Czesław. Trudno jednak powiedzieć, czy ktoś tam dostrzeże ich trud. A tu, u nas? Żydzi uczynili z ratowania swoich rodaków wielką światową akcję. Nawet nakręcili głośny film „Opór” o partyzantach żydowskich z Puszczy Nalibockiej, gdzie głównymi bohaterami są bracia Bielscy (w postać Tewje Bielskiego wcielił się Dawid Craig), których z kolei Polacy oskarżają o rabunki i mordy na miejscowej ludności i zawalczanie AK. Świat poznał ich historię, nie martwiąc się za bardzo o prawdę. My to oglądamy, a pod nosem mamy tyle własnych historii, tylu cichych bohaterów naszych dni powszednich.
Grzebiąc w internecie znalazłem jeszcze jedną historię; Antoni Anisowicz, ur. 10.09.1910 r. w Dzienisy brał udział w konspiracji Okręgu Armii Krajowej „Nów” (Nowogródek) w stołpecko-nadlibockim zgrupowaniu AK por. Adolfa Pilcha „Góry”. W związku ze zbliżającym się frontem radzieckim ponad 850 partyzantów wyszło z Puszczy Nalibockiej i przechodząc w wiadomy tylko sobie sposób 400 kilometrów dotarło do walczącej Warszawy i podjęło walkę z Niemcami. Antoni Anisowicz zginął 29.09.1944 r. na Żoliborzu. Kim był dla Michała Anisowicza vel Czesława Chrołowicza? Ojcem, wujkiem?
Jakże splątane są polskie losy. Ileż w nich tragedii, dramatycznych wyborów, ale też heroizmu i patriotyzmu. Trzeba tylko się w nie wczytywać, by wiedzieć, kim jesteśmy i co nam mówią te kamienne krzyże na cmentarzach.
Kazimierz Rynkiewicz
Chyba ta rodzina była lubiana bo została upamiętniona w jeszcze jeden sposób. Pan Chrołowicz wypasał swoje krowy na wzniesieniu, które znajduje się przy drodze z Łobza do Unimia / Dobieszewa. Wzniesienie to znajduje się jadąc z Łobza po prawej stronie drogi naprzeciwko łagodnego stoku góry zielonej. Wielu ówczesnych mieszkańców okolic ulicy Komuny Paryskiej nazywała to wzniesienie górą Chrołowicza. Ktoś też albo zdrobnił albo przekręcił nazwisko bo część ludzi nazywała to górą chrałki lub chrałki górą. Tyle zapamiętałem.
~Bubu
2013.11.06 19.10.44
Mi też się podoba ta historia. Popieram Adama. Mieszkańcy Łobza zasługują na takie informacje.
~Adam
2013.11.03 17.48.29
Ciekawa historia. Dobrze, że czasami można przeczytać jakąś ciekawą opowieść zamiast czytać o bezradnyh radnych, którzy wymyślają same głupoty i biorą za to ogromne pieniądze.