(ZŁOCIENIEC) Andrzej mieszka na 11 Listopada. Na uliczce nędzy i rozpaczy. Ale, by było jeszcze dosadniej – z tej uliczki radną jest sama przewodnicząca rady Urszula Ptak. Ma do pary samorządowej Andrzeja Kozubka.
Nie ma dnia, by przechodzący tędy reporter Tygodnika nie był nagabywany przez mieszkańców: (1) asfalt na uliczce w ruinie (2) na chodnikach można nogi połamać a/ powypłukiwane deszczem kostki polbruku b/ upusty rynien są skierowane wprost na chodnik, stąd te wypłukane kostki c/ dziury na całej długości chodnika (3) wejścia do klatek schodowych (balkoniki) zrujnowane, kruszą się, schody połamane, tak poustawiane, że gorzej już nie można. Drzwi prowadzące do klatek schodowych ani się nie zamykają, ani nie otwierają. Tylko wiszą. Kilka ostatnio wymieniono.
Andrzej
Tym razem zajrzymy jeszcze na zaplecze kilku budynków – ruin. Owo zaplecze warte dobrej kamery filmowej. Pozyskane tam obrazy filmowe winny znaleźć się w archiwum miasta. Jeśli ktokolwiek odważy się na poczynienie tu jakichkolwiek zmian, będą dowodem na – z jak straszliwej zapaści cywilizacyjnej dobry wreszcie gospodarz miasta owo miejsce podniósł. Czy jednak ludzie stąd doczekają się tego kiedykolwiek? Wątpliwe. Jeśli już, to może być to nawet gospodarz znów nie polski. Odwiedzających złocienian mieszane rodziny polsko-niemieckie informują: - My tu wrócimy, i to my tu będziemy gospodarzami, nie wy, bo się do tego nie nadajecie. - To cytat dosłowny.
Andrzeja jakiś czas temu wypatrzyłem na tamtejszym strasznym podwórku podczas szczególnego zajęcia. Sposobił z witek miotły do zamiatania. Na handelek, pomyślałem i człowiek utkwił mi w pamięci. Oryginał. Któż dzisiaj odważyłby się podjąć tego rodzaju czynności? To zajęcie z dawnych lat w naszym mieście, gdy tak zrobione miotły dobrze służyły nie tylko w obejściach gospodarskich. Kłaniam się teraz Andrzejowi z wdzięcznością, że te miotły przypomniały mi Złocieniec, z którego wtedy w lipcu ludzie setkami, na rowerach i pieszo, zdążali w kierunku lasów na jagody. Gdy z jezior wędkarze przywozili prawdziwe okazy. Wszędzie były uprawiane warzywa, wielu złocienian miało własne pola, na które, bywało, jeździli własnymi furmankami zaprzężonymi nawet w dwa koniki. W niektórych dzielnicach miasta prawie zawsze unosił się zapach obornika, bo były tam gospodarstwa rolne. Siłą rzeczy wówczas mleko miało smak mleka, śmietana to była śmietana, mleko zsiadłe „dawało się nożem kroić”, tak to dzisiaj starzy ludzie o takim mleku opowiadają. Ziemniaki, to był cymes w porównaniu z dzisiejszą papką, warzywa o smaku nie do opisania. Cebula, czosnek - „to se ne vrati”. Wędzonki ... ach ...
Nie będę kontynuował ciągu skojarzeń, poprzestanę tylko na tym, że dzisiaj tam, gdzie wtedy rosła przysłowiowa marchewka, złocienianin nowego już typu, peerelowsko-unijnego, ma trawnik i strzyże trawkę. Inni palą. Dziewiętnastowiecznymi uliczkami miasta pomykają bardzo często wyjątkowo wypasione bryki, a że po uliczkach dwa wieki wstecz, to rury wydechowe od nosów przechodniów na chodnikach oddzielają tylko centymetry. Psy, które były wówczas współgospodarzami gospodarskich obejść, dzisiaj są już na tyle udomowione, że nie ma dnia, by na chodnikach w mieście nie było tego udomowienia śladów.
Inaczej, a tak samo
Rolę dawnej partii, w której za PeeReL najwięcej ludzi było dla zwykłych fruktów, dzisiaj w gminach pełni tak zwana samorządówka, do której przynależąc też ma się frukta, jak wtedy: (etaty – stąd tyle ich zbędnych, pensje – stąd tyle ich zbędnych, nagrody – stąd tyle ich zbędnych, zlecenia – stąd tyle ich zbędnych). Samorządówka ma to do siebie, że istnieje przede wszystkim tylko sobie. Jest hermetyczna. Codzienny włazizm odtylny i lizusostwo jest samorządówki osnową. To swoiste bagno, które wyjątkowo dużo starań poświęca, by z wierzchu nie było widać, co jest w środku. W mieście takim wierzchem jest Rynek Starego Miasta. Zawsze zadbany. Na zapleczu zaś jego budynków, zwykłe ruiny.
Andrzeja ruina, ulica 11 Listopada, od jądra tutejszej samorządówki, czyli od budynku Urzędu Miasta, jest oddalona z dwieście metrów. I oczywiście nic z tego nie wynika, i nie wyniknie, bo samorządówka przecież swoje ma, a przecież o to idzie.
W ZUK-u powiedzieli
Tym razem Andrzej reportera przydybał jadącego rowerem po Trakcie Marszałka. Oto opowieść Andrzeja:
- Poszedłem do Urzędu po pozwolenie na handel jagodami na ulicy. Powiedzieli mi: Tym zajmuje się Zakład Usług Komunalnych. To ja pod wskazany adres i w biurze na miejscu mówię im: chcę opłacić do handlu jagodami na ulicy placyk, nieduży, taki, by tylko koszyk postawić i dwa słoiki. Trzydzieści centymetrów na czterdzieści. Nie więcej, po co mi? A oni mi na to, że się nie znam na tej dziedzinie, bo w Polsce nie ma opłat za handel runem leśnym. Rozmawiałem z całkiem miłymi mi panami - Zbigniewem Janiszewskim i księgowym Janem Rudym. Mówię, że podszedł do mnie strażnik miejski i od razu o złotówki, że tak handlować, jak ja, to nie można. Księgowy Jan Rudy wziął za telefon i zadzwonił do straży miejskiej. Mówił: co wy się ludzi czepiacie? Nie znacie przepisów? To się zapoznajcie. Handel runem leśnym w naszym kraju jest wolny, każdy może handlować, gdzie chce, byleby towarem przez siebie samego pozyskanym. –
Muszę powiedzieć, że jestem wdzięczny tym ludziom. Ostatnio jagodziarzy przegoniono spod sklepu przewodniczącej, no, bo tam zrobiło się już szczególnie tłoczno, a nawet nieelegancko. Ale, to trzeba wiedzieć, runem leśnym można handlować wszędzie. Tak mi powiedziano w ZUK-u.
Posłowie – na jagody!
Zobaczmy to jeszcze w świetle obowiązującego prawa, a też i prześledźmy, jak owo prawo było dyskutowane.
Cytat: „Sejm zmienił Kodeks wykroczeń. Za nielegalny handel grzywna może wynosić nawet 5 tysięcy złotych. Dyskusję podczas głosowania wywołała jedyna poprawka zgłoszona do projektu nowelizacji – aby przepisu tego nie stosowało się do sprzedaży grzybów, owoców leśnych, płodów rolnych, kwiatów oraz rękodzieła – poinformował www.farmer.pl.
Poseł Stanisław Pięta z PiS pytał: - Jak to jest, panie pośle, że przeszkadzają wam ubodzy ludzie sprzedający runo leśne, wyroby rękodzieła, owoce? Jak to jest, że tacy ludzie wam przeszkadzają, a to, że Rycho, Miro i Zbycho okazują się niewinni – nie? –
Dajmy chociaż tę wędkę, o którą chodzi tym bezrobotnym, którzy chodzą po lasach zbierając grzyby, a teraz stoją przy drogach i je sprzedają, żeby przeżyć – przyłączył się poseł Stanisława Kalemba z PSL.
Sekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości Stanisław Chmielewski zapewniał: - Po pierwsze, projekt ten nie będzie w żaden sposób utrudniał, zabraniał sporadycznej sprzedaży produktów. Zgłoszoną poprawkę ocenił jednak jako „niedobrą legislacyjnie”. Posłowie odrzucili poprawkę – 181 było za, 212 – przeciw, 10 wstrzymało się od głosu”.
Poseł Czesław Hoc z PiS
Poseł Czesław Hoc z klubu PiS uznał ten wynik za skandal. – Doszło do skandalicznego głosowania, albowiem posłowie większości koalicyjnej odrzucili poprawkę Prawa i Sprawiedliwości. Co to oznacza? Mianowicie to, że emeryci i renciści nie będą mogli dorobić do swoich ubogich rent i emerytur. Ta przysłowiowa babcia zostanie wykluczona i praktycznie nie będzie mogła sprzedawać ani kwiatów, ani owoców, ani płodów rolnych. My, jako Prawo i Sprawiedliwość, nie zgadzamy się z tym. Legitymizujecie zasadę 4 B: bogaci się bogacą, biedni biednieją. –
Wątpliwości miał też poseł Adam Szejnfeld z PO. – Chcę zapytać, czy ta ustawa jest skierowana przeciwko zorganizowanym grupom przestępczym, które łamią w Polsce prawo w biały dzień, nawet często w obecności policji i straży miejskiej, czy ona będzie zakazywała sporadycznego, jednostkowego sprzedawania płodów rolnych ze swoich działek i ogródków.
- Pytania panów posłów ze strony Prawa i Sprawiedliwości świadczą jednak o niezrozumieniu tego przepisu – ripostował poseł sprawozdawca Paweł Orłowski z PO. - Oczywiste jest to, iż ostrze przepisu jest skierowane przeciwko osobom, które prowadzą sprzedaż o charakterze masowym. Chodzi tu o towary przemysłowe. Tłumaczyliśmy to na posiedzeniach komisji, tłumaczyliśmy również wczoraj podczas drugiego czytania. Takie stanowisko przedstawił też minister sprawiedliwości. Interpretacja tego przepisu jest jasna i oczywista, dotyczy on sprzedaży o charakterze masowym artykułów przemysłowych, a nie grzybów czy jagód. Przysłowiowa wymieniona przez państwa babcia będzie mogła prowadzić handel pietruszką, grzybami, płodami rolnymi, a także owocami leśnymi, zgodnie z państwa intencją. –
Czy LIDER może być dla zbieraczy runa leśnego, czy tylko za przysłowiowy handel majtkami?
Proszę na koniec zważyć: bardzo dużo w mieście w ostatnich tygodniach działo się wokół handlu jagodami, grzybami. Z zaangażowaniem wszelkich możliwych stron. Tematu zaś zasadności istnienia u nas tak rozbudowanej straży miejskiej, dotąd nie podejmuje nikt. A ten strażniczy nadmiar jest przecież finansowany też ze złotówek tych jagodziarzy i grzybiarzy. Z handlu koperkiem. Jakże to gminniakowate, jakże to koszmarne.
Wypatrujmy też - komu z ludzi z kniei od runa leśnego za ten rok będzie się należał LIDER? Bo chyba już nie tym skompromitowanym, a jednak z LIDEREM? Może Andrzejowi? Wyszedł ze swej ulicy nędzy, z tutejszych slumsów, z plonem własnej ciężkiej pracy w podzłocienieckiej kniei – a co było potem, to powyżej.
Tadeusz Nosel