(ŁOBEZ.) Wysokie śniegi i silne mrozy zmusiły dzikie zwierzęta do poszukiwania pokarmu w mieście. Część saren zadomowiła się w łobeskiej nekropolii, gdzie smakołykiem stały się świeże kwiaty. Na cmentarzu przebywają w ciągu dnia, w nocy - są w lesie.
Mamy za sobą ostry atak zimy, jednak do wiosny jeszcze daleko. Sarny na cmentarzu poszukują jedzenia, bo w lesie za cmentarzem żadnego paśnika nie ma.
Wprawdzie, jak twierdzą niektórzy sarny w tym miejscu bywają od dawna. Dopiero w tym roku zaczął się problem. Dlaczego?
Wiele osób skarży się na to, że są, klną, krzyczą, bo sarny wyjadły kwiaty z wieńca, albo obgryzły gałązki świerku. A gdyby podejść do tego spokojnie, bez emocji, to przecież i tak sami wyrzuciliby te same kwiaty do kosza za dwa dni. Niektórym przeszkadzają ślady zwierząt, innym ich odchody na ścieżkach. Niektórzy przeganiają je, gdy tylko zobaczą, tym samym powodując, że spłoszone zwierzęta kaleczą się o rozbijane po drodze znicze. Nikomu jednak nie przyjdzie do głowy, że w wysokich śniegach, jakie jeszcze do niedawna zalegały, sarny nie znajdą pożywienia. Nikt też, nie zaniósł za teren cmentarza pokarmu dla zwierząt. Posypały się za to skargi.
Prawdziwy problem zaczął się jednak, gdy na terenie cmentarza w tym roku padły dwie sarny. Osoba pracująca na cmentarzu nie mogła doprosić się pomocy z żadnej instytucji – Urząd Miejski nie poczuwa się do odpowiedzialności za padłą zwierzynę (choć wyjątkowo zgodzono się na pomoc przy jednej sarnie). Nakazano wręcz osobie pracującej na cmentarzu przeganianie saren. Ciekawe jak? Może urzędnicy wychodzą z założenia, że pracownicy pracujący na cmentarzu zawołają kici-kici, podstawią miseczkę mleczka, sarenka podejdzie, pracownik weźmie ją na ręce i wyniesie daleko do lasu? Koniec żartów, sarny, to nie koty – nie nabiorą się na taki numer, to dzikie zwierzęta, a dziczyzna jest własnością Skarbu Państwa, a nie zarządcy cmentarza. Płoszenie zwierząt też nie jest dobrym pomysłem, bo wystraszone mogą uszkodzić pomniki, znicze, zranić się przeskakując przez ogrodzenie. Wymyślono, by osoba pracująca na cmentarzu zamykała furtkę graniczącą z lasem. Zamknęła. Jednak ktoś przeciął kłódkę i siatkę w ogrodzeniu. Z drugiej strony, nakazano pracownikowi otwierać furtkę – wszystko zależny od tego, kto wydaje polecenia, a instytucji do wydawania poleceń w tym mieście jest dużo, gorzej, gdy trzeba przejść do działania.
Bez względu na to sarny i tak przychodzą swobodnie ul. Słowackiego i wchodzą szeroką bramą, a nie tylko przez wąską furtkę, graniczącą z lasem.
Zarządca cmentarza dowozi bele siana, osoba pracująca na cmentarzu wynosi jedzenie z dala od cmentarza do lasu, aby zwierzęta z głodu nie musiały chodzić pomiędzy pomnikami. Pytanie, czy ci wszyscy, którym przeszkadza raciczka odbita w glinie, albo odchody na trawniku – zanieśli chociaż jedną marchewkę do lasu?
W tym mieście wiele osób chętnie krzyczy, by zabić. Zabić koty, zabić ptaki, albo sprowadzić sokolnika, zabić sarny, bo przychodzą głodne do miasta, zabić lisy, bo buszują po śmietnikach... Prościej właściwie przeprowadzić się na pustynię.
Czy nawoływanie do zabijania nie stawia nas w równym rzędzie z barbarzyńcami, którzy w każdym zwierzu upatrują potwora, nie widząc, że sami są potworami? Chcemy uważać się za cywilizowanych, to może w końcu zacznijmy jak cywilizowani ludzi postępować?
Wystarczy jedynie pomyśleć, że przychodzą, bo są głodne, a skoro są głodne, to będą przychodzić. Pod jednym przynajmniej względem nie różnią się od nas – jadły, jedzą i będą jeść – aby przeżyć.
Inna rzecz, to typowa spychologia i typowa walka ze skutkami – zamiast z przyczynami. Każe się zarządcy cmentarza „coś z tym zrobić” to znaczy wyprosić zwierzynę z cmentarza do lasu, ale nikt nie pomyśli o budowie paśnika i dokarmianiu zwierzyny. Urząd nie pomyśli, że to gmina jest właścicielem cmentarza i nie pomyśli, że ze środków ochrony przyrody mogłaby wysupłać parę groszy na siano i marchew, tak aby zwierzęta nie musiały wchodzić na cmentarz i ulice miast. Pracownikowi cmentarza każe się dzwonić po instytucjach i z własnej kieszeni, a może z kieszeni zarządcy pokrywać koszty padłej zwierzyny na cmentarzu, a przecież właścicielem jest gmina – zarządca ma zarządzać grobami, zajmować się pochówkami ludzi – nie zwierząt. MM
Gdybym nie był nas bezrobociu to ogrodził bym swoją działkę aby sarny nie zjadały mi warzyw . A tego problemu z sarnami nie chcą rozwiązać ani Gmina,ani koła łowieckie ani l leśnictwo. Wiązanie palików drutami nic nie daje bo w miasteczku porucz saren grasują jeszcze bandy włóczęgów, złodziei.baniaczkowych . i niezbyt rozwiniętych młodzieńców i wszystko niszczą. Co będzie gdy będę opryskiwał plantacje środkami od grzyba czy sarna też będzie to jadła ?
~NO FUTURE
2011.01.28 13.23.08
Kłady i szajbusy na motocyklach Enduro zniknęli. Ciekawe na jak długo ? A może obecny ceny paliwa i wysokie mandaty za jazdę po leśnych duktach odstraszyły podstrzeleńców. ")
Podobno burmistrz Łobza ma takie dobre stosunki z nadleśnictwem i tak ciężko załatwić mu sprawę paśników. No chyba, że te stosunki polegają na powiedzeniu mu wulgarnie. ...... się przez nadleśnictwo. Pamiętam, że dawno temu paśniki tam w okolicach stały i nikomu nie przeszkadzały. Dziwi mnie, że każdemu kto chciałby tak ochoczo zabijać sarny i inne zwierzęta wchodzące na cmentarz nie przeszkadzają pary uprawiające tam nocami miłość, albo popijający alkohol. Pewnie wejście tam po ciemku jest dla policjantów i strażników miejskich zbyt przerażające. Aha i niedyskretne pytanie. Co tam zaraz za kaplicą cmentarną oraz na podjeździe pod pomnik robią ślady quadów i motocykli? Może obecność na cmentarzu zwierzyny nie ma tylko jednej przyczyny.
~MM
2011.01.27 08.43.05
Nie wiem jak w Łobzie, ale znam miasteczka, do których dziki idą wieczorkiem, całkiem kulturalnie - poboczem głównej drogi, raczą się odpadkami ze śmietników i nad ranem wracają do lasu.