Na świat pani Wioletty Wawrzynowicz, mieszkającej w małej miejscowości między Mrągowem a Mikołajkami, trafiliśmy przypadkowo. Jej niepełnosprawny syn uległ poparzeniu i trafił do gryfickiego szpitala. Matka przyjechała 800 kilometrów, by się nim opiekować, być przy nim. Wysiadła z pociągu i zobaczyła hotel Gryf pana Sobkowiaka. Nie przypuszczała, że znajdzie tu takiego człowieka.
A oto historia naszego spotkania i jej opowieść.
- Syn chciał nastawić samodzielnie czajnik z wodą na gaz i bardziej zdrową ręką sięgnął (jest niepełnosprawny od urodzenia, przeszedł mózgowe porażenie dziecięce) do zlewu po czajnik, ale bardziej sparaliżowana ręka poleciała mu na palnik z palącym się gazem. Od niego zapaliła się na nim podkoszulka z długim rękawem i całkowicie na nim spłonęła. On w pewnym momencie rozerwał tą podkoszulkę, ale ma poparzone całe ręce, szyję, uszy, klatkę piersiową, brzuch, drogi oddechowe i część pleców. - rozpoczyna pani Wioletta.
Pytamy - czy w takim przypadku do Gryfic został przywieziony z Olsztyna helikopterem.
- Nie wiem, wiem, że z Olsztyna do Malborka miał lecieć helikopterem a z Malborka do Gryfic drugim helikopterem. Nie wiem dokładnie, bo ja z nim nie leciałam. Na drugi dzień przyjechałam pociągiem. Jechałam prawie 800 km. Synowi obiecałam, że będę z nim, jak tylko odzyska przytomność, on spał tutaj prawie dwa tygodnie. Został wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną przed wylotem helikoptera, bo inaczej fizycznie nie wytrzymałby tego przelotu. I powiedziałam mu, że jak tylko się obudzi i będzie świadomy, to ja na pewno będę przy nim cały czas. Chodzę do niego do szpitala na 6, 7 godzin, bo wcześniej mnie nie wpuszczają, bo po prostu ma zmiany opatrunku, sala jest sprzątana i ja nie mogę być tam wcześniej. Nie mogę też przeszkadzać lekarzom ani pielęgniarką w niesieniu pomocy mojemu synowi.
Po przyjeździe do Gryfic pani Wioletta trafiła do hotelu Gryf w Gryficach.
- Wyszłam z dworca i pierwszy hotel jaki zobaczyłam to był ten. Porozmawiałam z paniami i panią z recepcji i pani kazała mi na razie zostać i tak się zaczęło po prostu. Dzwoniłam do szpitala, ale tam za dobę pobytu trzeba płacić 27 zł albo 37 zł, zależy od pokoju i wyposażenia. Dzwoniłam też do innych hoteli i pensjonatów, ale ceny jakie proponowano, to nie były ceny na moją kieszeń. W domu mam już troje dzieci, a tylko mąż pracuje. Ja nie pracuję w ogóle, bo wychowuję tego syna który się poparzył. Mnie nie stać, żeby płacić jakąkolwiek sumę za nocleg i jeszcze jakieś jedzenie muszę sobie kupić (pani Wioletta płacze). Ten pan, pan Tadeusz Sobkowiak, właściciel hotelu, zgodził się, żebym tu była bezpłatnie tak długo, jak będzie potrzeba. To człowiek wielkiego serca, złotego serca, bo inaczej o nim nie mogę powiedzieć. I ja mu za to bardzo dziękuję. Na śniadanie jem jakąś bułeczkę i wykupuję obiad w szpitalu i to wszystko, bo na nic więcej mnie nie stać. - mówi.
Zapytaliśmy, jakiej oczekiwała by pomocy, co jej potrzeba.
- Nie wiem ile to leczenie jeszcze potrwa, ale na pewno kilka tygodni. Będzie miał jeszcze robione przeszczepy. Już jeden miał, ale na tym nie koniec. Ma pokrytą klatkę piersiową, brzuch, całą rękę i kawałek łopatki. Prawie wszystko pokryli, ale ordynator i doktor Andrzej Krajewski powiedział, że nie wszystko się wygaja za pierwszym razem. Brali jego skórę z ud i podudzi, z całych nóg brali. Później będzie potrzebna specjalistyczna rehabilitacja. Do tej pory jeździłam z nim po szpitalach i sanatoriach, ale teraz poparzony w 40%, to będzie specjalistyczna rehabilitacja, jakieś maści. Nie wiem, jakieś opatrunki. Na ten czas lekarz nie mówi co będzie potrzebne. Jestem informowana na bieżąco, ale co będzie dalej, to nie wiadomo. Jego stan raz jest lepszy, a raz gorszy. W tej chwili nie chce funkcjonować układ pokarmowy, dostaje odżywki w kroplówkach. Nie wiadomo z jakiej przyczyny, czy od tego ciężkiego poparzenia, czy tak na razie musi być, bo on jednak długo spał, respirator za niego oddychał. Teraz jest przytomny, kontaktowy, on jest chłopcem inteligentnym. W tym roku w domu robił pierwszą klasę liceum ogólnokształcącego, kierunek socjalny. Ma indywidualny tok nauczania. Nauczyciele przyjeżdżają do nas do domu i go uczą. 16 kwietnia br. stał się ten wypadek. Ja tylko na chwilę wyszłam z domu na podwórko, jego siostry były na piętrze w domu i jak zaczął krzyczeć, to młodsza (13 lat) zbiegła i wylała na niego wiadro wody, to dobrze, że stało z wodą, bo gdyby nie to, to spłonął by on i cały dom, bo obok pod zlewem stoi butla z gazem. Jak przybiegłam do domu, to spod koszuli leżały czarne spalone strzępy, on klęczał na kolanach. Bo on nie chodził w ogóle, chodził tylko na czworaka, na kolanach. Chodził przy balkoniku, jak był malutki, a teraz ma prawie 180 cm wzrostu i żadne balkoniki nie mają zabezpieczenia na jego wzrost i leci do tyłu. On ma w domu takie parapodium o ruchu wahadłowym i chodzi sobie po pokoju. Dom nie jest przystosowany dla niego w ogóle, to po prostu dom zrobiony, a właściwie przerobiony z pomieszczeń gospodarczych (obory). Bo nas nie stać było na budowę domu. I musi w tym jednym pokoiku chodzić, w tym parapodium, ale ma też taki ciężki rower, na którym jeździł po podwórku, ale teraz nie wiem, jak to będzie. Trudno ze wszystkim. - kontynuuje matka.
Matka o sercu przepełnionym bezmiarem miłości do chorego dziecka, to człowiek z natury bardzo skromny i bardzo szlachetny. Nie powiedziała tak na prawdę, jakiej oczekuje pomocy. Nieśmiało mówiła o maści Linomag potrzebnej na dodatkowe smarowanie łuszczących się kolan w przyszłości, o opatrunkach i potrzebie specjalistycznej rehabilitacji. W stosownym czasie podamy do wiadomości naszych czytelników nazwy lekarstw i potrzebnych środków. Może ktoś pośpieszy z pomocą, tak jak uczynił to już pan Tadeusz Sobkowiak i jak w dniu 12 maja br. uczynił to nasz Ośrodek Pomocy Społecznej informując o ciężkiej sytuacji pani Wioletty OPS w Mikołajkach. W dniu następnym poinformowała o tym dziennikarka radia VOX Iwona Borkowska, szukając kogoś, kto w stołówce szpitalnej bądź innej zaoferuje matce obiady i kolacje.
Wszystkim życzliwym, którzy już okazali pomoc i jeszcze ją okażą w imieniu pani Wioletty Wawrzynowicz dziękujemy. Szczególnie słowa uznania kierujemy pod adresem Centrum Leczenia Ciężkich Oparzeń i Chirurgii Plastycznej w Gryficach, jej ordynatora dr. Andrzeja Krajewskiego i całego personelu medycznego tego centrum za to, że dla nich każdy pacjent jest człowiekiem, któremu niosą pomoc niezależnie od jego pozycji społecznej i materialnej. Do tematu będziemy wracać, informując o stanie zdrowia Mariusza Wawrzynowicza, który 11 maja br. ukończył 18 lat. Napiszemy też, jak został potraktowany w szpitalu w Mrągowie. m