- Przez pięćdziesiąt lat o tym nikomu nie mówiłem. Pan jest pierwszy. – mówi Edward Kaczmarczyk i rozpoczyna swoją opowieść o życiu i śmierci. Życiu swoim i śmierci najbliższych; matki, babci, dziadka, rodzeństwa; Polaków na Wołyniu. Śmierci domu, w którym mieszkał, osady, gdzie stał dom, ścieżek, po których chodził, krajobrazu, który zapamiętał. – Byłem tam dziesięć lat temu z córką i absolutnie nie ma tam nic. Jest tylko las. – mówi rozpoczynając swoją opowieść.
O rzezi Polaków na Wołyniu przez ponad pięćdziesiąt lat nie mówiło się wcale. Krótkie wzmianki historyczne nie pokazywały obrazu tragedii, jaka się tam rozegrała. Historia Polski była okaleczona, jak okaleczeni byli ci, którzy rzeź przeżyli, jak okaleczona była pamięć następnych pokoleń Polaków, którzy wiedzieć powinni. Ze wstydem muszę przyznać, że i ja prawie nic o tamtych wydarzeniach nie wiedziałem. Zadając sobie pytanie – dlaczego? - uderzył mnie ogrom milczenia, jakie zapadło nad losem Polaków z Wołynia. Spotykałem przecież ludzi, którzy przeżyli Golgotę Wschodu, a i białe plamy historii po dziewięćdziesiątym roku szybko przecież zaczęliśmy – jako naród – wypełniać. Spotykałem więc i rozmawiałem z Sybirakami, dziećmi oficerów pomordowanych w Katyniu i Miednoje, Akowców wywiezionych po wojnie do ZSRR, żołnierzami Andersa, którzy po wojnie powrócili do kraju, żołnierzami podziemia, prześladowanymi przez stalinowski reżim.
Pojawiały się książki, wspomnienia, artykuły, filmy, zaczęto obchodzić rocznice poszczególnych wydarzeń, upamiętniać je w nazwach ulic, placów i szkół. O Wołyniu milczano. - Ale ci ludzie gdzieś muszą być – pomyślałem sobie z okazji mocno nagłośnionych, oficjalnych obchodów tragedii. Na pewno mijam ich na chodniku, spotykam w sklepie, może mieszkają gdzieś przy ulicy, którą często chodzę. Gdzieś przecież muszą być... A jakby ich nie było.
Przy pierwszej okazji zapytałem o to pana Franciszka Paszela. Musi coś wiedzieć, mieszka w Świdwinie “od początku”, też z Kresów, więc powinien być wyczulony na “tych” ludzi, na te tematy. Pan Franek zaskoczony pytaniem dłuższą chwilę “grzebał” w pamięci. – Zaraz, zaraz... Kaczmarczyk... Edward Kaczmarczyk. Chodziłem z nim do szkoły, ale o Wołyniu to on nigdy nie chciał mówić. Zawsze był małomówny. Nie wiem, czy będzie chciał z dziennikarzem rozmawiać. Mieszka chyba na Zawadzkiego. Zawiozę pana, to może mi się uda go przekonać – mówi i za chwilę wsiadamy do samochodu.
OFIARY Z ULIC OPRAWCÓW
Z ulicy Armii Krajowej skręcamy w Generała Zawadzkiego. Z których to Zawadzkich? – zastanawiam się przez chwilę. Jeżeli generał, to chyba nie Aleksander, powojenny aparatczyk komunistyczny, założyciel – o ironio – Związku Patriotów Polskich. Więc chyba Stanisław, również utrwalacz władzy komunistycznej, ostał się jako bohater zasługujący na pozostawienie mu ulicy. Czy zwalczał Armię Krajową? Bardzo prawdopodobne.
Skrzyżowanie takich ulic jest polską odmianą ironii, jaka przenika historię. Przypominam sobie tych wszystkich ludzi, których spotykałem wcześniej, prawdziwych bohaterów i patriotów, którym po wojnie zgotowano piekło.
W normalnym kraju byliby otaczani czcią i szacunkiem; w Polsce ludowej mieszkali w zatęchłych mieszkaniach czynszowych kamienic, w suterynach, klitkach ze ślepymi kuchniami, w pegeerowskich czworakach, jakich wiele wybudowano na wsiach. Żołnierze Września, Monte Cassino, bitew morskich i Powstania Warszawskiego, cywile obozów i zesłań, zaszczuci i sponiewierani musieli nieraz całe życie mieszkać na ulicach swoich oprawców; Stalinów, Bierutów, Zawadzkich...
WĄTPLIWY ŚWIADEK HISTORII
W dzielnicy dużych domów jednorodzinnych, wybudowanych całkiem niedawno, musi zaskakiwać widok domku poniemieckiego, przypominającego chatkę, przycupniętą tutaj, pozostawioną jakby przez roztargnienie architekta lub planisty miejskiego. Domek należy do miasta, czyli komunalny. Więc i tym razem nie jestem zaskoczony.
Pan Edward nie jest bohaterem żadnych wielkich wydarzeń. Nie jest nawet strażnikiem historii. Nie ma czego pilnować i doglądać; gdyby chociaż skrawek grobu... Nawet jako świadek mógłby być wątpliwy, bo gdy “tamto” się wydarzyło, był dzieckiem. Miał zaledwie sześć lat, jak wymknął się śmierci. Wyskoczył z wozu, którym uciekała jego cała rodzina. Wszyscy zginęli. Nie ma żadnych zdjęć, dokumentów, pamiątek, niczego. Oprócz pamięci.
BRAK JAKICHKOLWIEK INFORMACJI
Rodzina Kaczmarczyków mieszkała na koloni Siniaków, w gminie Poddębce*, w powiecie Łuckim. Edward urodził się w Berestianach i był synem Stanisławy, córki Wacława i Weroniki Kaczmarczyków. Matka miała jeszcze sześciu braci: Józefa, Jana, Stanisława, Kazimierza, Tadeusza i Mieczysława. Dla sześcioletniego wówczas Edwarda byli oni wujkami, chociaż Mieczysław był prawie jego rówieśnikiem; miał zaledwie dziewięć lat, Tadeusz – trzynaście a Kazimierz około piętnastu. Dziadek z babcią prowadzili gospodarstwo rolne. Pan Edward wyciąga kartkę i dokładnie rysuje układ zabudowań gospodarstwa, drogi, domy sąsiadów, którzy mieszkali w pobliżu; Ojciusia, Poliszuka i Kamińskiego. Zapamiętał Belweder. – Tak nazywaliśmy majątek, do którego chodziliśmy – mówi, ale nie potrafi powiedzieć, czy to była właściwa nazwa, czy określenie potoczne.
Już później, po powrocie do redakcji, odnajduję wzmiankę o Siniakowie i Belwederze w dwutomowym wydaniu Władysława i Ewy Siemaszków pt. “Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”**. Można się z niej dowiedzieć, że Belweder był polską osadą wojskową, liczącą 29 gospodarstw. Powstała ona z parcelacji majątku Siniaków Stanisława hr. Jezierskiego.
Książka Siemaszków to jedyne w tej chwili dzieło w tak ogromny i rzetelny zarazem sposób dokumentujące zbrodnie dokonane na Polakach na Wołyniu. Autorzy opisali historię opierając się na ponad dwu i pół tysiąca dokumentów i relacji, do których dotarli i które udało im się samym zgromadzić. O Belwederze są zaledwie dwie wzmianki oznaczone numerami 536 i 2274; pierwsza pochodzi z Instytutu Hoovera w Stanfordzie, druga z londyńskiego wydania “Z Kresów Wschodnich R.P. Wspomnienia z osad wojskowych 1921-1940”. Sam majątek Siniaków figuruje pod hasłem: “Brak jakichkolwiek informacji o losach Polaków żyjących w 1943 r.”.
Może relacja pana Edwarda – pierwsza? jedyna? – wymaże chociaż plamkę w tej zapomnianej historii.
RZEŹ
- To było w lipcu 1943 roku – zaczyna opowieść. – W tym czasie już było słychać, że Ukraińcy mordują Polaków. To tam rodzinę wymordowali, to gdzie indziej. Przed nami wymordowali jedenastoosobową rodzinę.
On nazywał się Wagner. Chyba był Czechem, a ona chyba Polką; uratował się tylko sześcioletni chłopczyk, w moim wieku. Gdy rozmawiali o tym w domu już była mowa, żeby uciekać do większych skupisk Polaków. Pod koniec czerwca zostaliśmy doszczętnie obrabowani przez bandę ukraińską. Dziadek i moi wujkowie zostali strasznie pobici. Mieszkała u nas pani Paciejewska z szesnastoletnią córką, którą gwałcono na moim łóżku.
Mieszkanie obrabowano i zdemolowano, wszystko potłukli. Dziadek postanowił, że mamy uciekać. Dobytek załadowali na wóz. Wszystko się nie zmieściło, więc mieli drugi raz przyjechać. Niedaleko od budynku spotkaliśmy się z drugą rodziną, z którą razem mieliśmy jechać do Łucka. Nie dotarliśmy daleko. Gdy wjechaliśmy w wąwóz, w takie zagłębienie terenu, po obu stronach drogi rosły krzaki tarniny, usłyszałem krzyki. Ukraińcy napadli na nas i czym mieli rżnęli. Padły też strzały. Ja z tego strachu zeskoczyłem z wozu i uciekłem w krzaki, a z krzaków w zboże. Pojawili się Ukraińcy na koniach z karabinami maszynowymi i zaczęli szukać uciekinierów. Nie wiem, czy mnie zauważyli, ale strasznie strzelali; zboże aż syczało od kul. Ja przywarłem do ziemi i jak odjechali, wróciłem do gospodarstwa. Nie zdawałem sobie sprawy, że tam wszystkich wymordowali. Myślałem, że ktoś wrócił, więc wołałem – mamo, babciu, ale nikogo nie było.
TUŁACZKA
Zacząłem się tułać i to trwało około dwa tygodnie. Spotkałem Wagnera, tego sześciolatka, o którym wspominałem wcześniej i tułaliśmy się razem. Odżywialiśmy się tym, co zostało w piwnicy, która była wykopana koło domu, do którego co rusz wracaliśmy. W końcu postanowiliśmy, że trzeba dokądś pójść, w kierunku placówki, gdzie słyszeliśmy, że Polacy gromadzili się chroniąc się przed napadami. Po drodze znaleźliśmy dwa muce, tak mówiliśmy na kucyki, którymi wożono mleko, i na nich ruszyliśmy dalej. Pod lasem natknęliśmy się na Ukraińców, ale udało się nam uciec i w końcu dotarliśmy do placówki. Były tam trudne warunki. W nocy tak nas oblazły pchły, że nie można było spać. Po dwóch dniach poszliśmy dalej szukać swoich rodzin. Czy on znalazł, to nie wiem, ale prawdopodobnie nie. Ja poszedłem w kierunku majątku Siniaków. Po drodze napotkałem kilku ludzi, którzy kopali dół, gdzieś dwa na dwa i pół metra. Gdy podszedłem do nich, jeden po ukraińsku powiedział: Edek, uciekaj, bo ciebie zarżną. Kazał mi iść do swego domu, gdzie była swego czasu ochronka, czyli przedszkole. Tam kobieta dała mi mleka i jak się napiłem, wróciłem do domu.
Nikogo ciągle nie było, więc postanowiłem pójść do sąsiadów, państwa Kamińskich. Musiałem przejść przez gospodarstwo Ukraińca, nazywał się Ojciuś i miał trzech synów: Stiopę, Kolę i Aloszę. U Kamińskich pukałem, ale nikt nie otwierał. Gdy miałem odchodzić, uchyliły się drzwi i starsza pani Kamińska powiedziała: Edziu, nie wchodź, bo może Ukraińcy są na was źli, to i nas wymordują. Dała mi w chustkę kawałek chleba i butelkę mleka i kazała iść w stronę Łucka. Zaledwie minąłem stodołę, patrzę, a tu Niemiec stoi. Zaskoczony stanąłem i nie wiedziałem co zrobić. W końcu rzuciłem się do ucieczki, a on zaczął wołać – Edek, Edek, stój. Okazało się, że to mój wujek Józek, brat mamy, który był w partyzantce. Przeżył rzeź, wraz z bratem Janem, bo pracował w Łucku i nie było ich na furmance podczas napadu. Poszliśmy więc razem w stronę wioski Charażdże, do Łucka.
Tam ulokował mnie u pani Leokadii Andre. To była żona przedwojennego majora. Miała córkę Wandę. Po zajęciu Łucka przez Rosjan, dostaliśmy nakaz opuszczenia miasta. Zostaliśmy ewakuowani transportem do Chełma Lubelskiego. Wanda została, była aktorką i związała się z jakimś oficerem radzieckim.
Staliśmy na stacji dwa tygodnie i później przewieziono nas do Lublina, gdzie przydzielono nam pół pokoiku.
Trzeba było z czegoś żyć, więc pani Andre wysłała mnie do sprzedaży gazet. – Gazeta Lubelska, ciekawa, dzisiejsza – tak się krzyczało cały czas. Było ciężko, cały dzień pracowałem o kawałku chleba. Po pewnym czasie znowu spotkałem wujka Józka, w kolumnie samochodowej, która przejeżdżała przez miasto. Zabrał mnie ze sobą do Warszawy. Jak go zdemobilizowali, zaczął szukać na ziemiach zachodnich punktu zaczepienia.
Trafiliśmy do Świdwina, na ulicę Zduńską. Byli jeszcze Niemcy, ale później zostali wysiedleni. Było dobrze, dopóki wujek się nie ożenił. Zamieszkałem więc z wujkiem Jankiem, który przeszedł cały front, do Berlina. Odszukał Józka i też zamieszkał w Świdwinie.
PRZYSTANEK ŚWIDWIN
Pan Edward musi podjąć pracę, chociaż skończył dopiero piętnaście lat. Pracuje przy rozbiórce budynków. - Ręce to była jedna wielka rana od cegieł – wspomina. Rzucają go do pracy w Polskę, pod Olsztyn, na Żuławy.
Wreszcie wraca na stałe do Świdwina. Podejmuje pracę magazyniera w Państwowym Ośrodku Maszynowym (POM). Dzisiaj praca magazyniera wydaje się być lekką, łatwą i przyjemną, ale wtedy... – Jako magazynier paliw musiałem wszystko ręcznie pompować, bo nie było maszyn. Paliwo zaciągało się ustami. Trzeb było wtaczać na wozy beczki dwustu i pięćsetlitrowe, a byłem sam. Dopiero później doszedł pomocnik, pan Wlaźlik.
Przy takiej pracy dość częste były zatrucia ołowiem. Pan Edward musiał więc zmienić pracę, bo zaczęło mu szwankować zdrowie. Znalazł nową w mleczarni. Doczekał emerytury. Żyje skromnie z żoną, której życie również nie oszczędzało. Jej matkę Rosjanie wywieźli na Syberię. Była w jedenastu łagrach. Do Polski nie powróciła. Nieletnia wówczas dziewczyna została sama.
Kaczmarczykowie wychowali dwóch synów i córkę. Jeden z nich mieszka w Resku. Córka od czterech lat nie może znaleźć pracy. Ot, polskie losy w pigułce.
PRZEBACZYĆ?
Nie nam przebaczać za tych, których zdradzono o świcie – mówi poeta. Dzisiaj w proces wybaczania wtargnęła polityka i przy różnych okazjach ustawiają się kolejki polityków, skorych wybaczać w czyimś imieniu, bić się w piersi, mówić o pojednaniu w duchu politycznego konformizmu, zabiegając o polityczne punkty w rankingach popularności. Jak robi to prezydent Aleksander Kwaśniewski, którego formacja na pół wieku zamroziła proces pojednania, a dzisiaj są na pierwszej linii wybaczających i proszących o wybaczenie. By proces wybaczania win mógł dobiec końca, muszą być spełnione różne warunki. Podstawowym jest wiedza o faktach, na podstawie których trzeba dyskutować, oraz wolność wypowiedzi. Krzywda, strach, żal, nienawiść, tamowane w sercach i duszach, bez możliwości ich wypowiedzenia, nazwania, wypłakania i opłakania, nie mogą przemienić się w wybaczenie. Zalegając w umysłach i sercach zatruwają je. Wypowiedziane i wyżalone, ocenione i osądzone, mogą przekształcić się w wybaczenie, bo człowiek nie urodził się, by nienawidzić.
Wołyniakom nie dano jednak szansy na to. Prezydent Kwaśniewski w imieniu swojej formacji powinien więc najpierw do nich zwrócić się o przebaczenie, za odebranie tej szansy, za tajenie faktów i manipulowanie nimi, za to, że Kresowiacy zostali sami ze swoim bólem pamięci, zignorowani, zaszczuci, sponiewierani kłamstwami.
- Chciałem o tym mówić, ale nie pozwalano. Składałem życiorys do POM-u, to mi odrzucili, bo napisałem, że mi rodzinę wymordowali Ukraińcy. Pan Berkowski, wtedy był sekretarzem komitetu zakładowego, powiedział, bym napisał, że zginęli w czasie działań wojennych. Tak napisałem i przyjęli – mówi pan Edward.
WOŁYŃ WOŁA O PAMIĘĆ
Z otchłani naszej, polskiej historii, wciąż wydobywają się krzyki pomordowanych i pokrzywdzonych. To pokolenia naszych ojców i dziadów wołają o pamięć. Wołyń szczególnie domaga się pamięci. Z badań CBOS przeprowadzonych w dniach 4-7 lipca br. wynika, że 44 proc. Polaków nic nie wie o wydarzeniach na Wołyniu.
Pokolenia wychowane w PRL-u zostały ustawione plecami do własnej historii. Stąd dzisiaj chętniej czcimy Sydonię i Puchsteina w Łobzie, Feiningera w Trzebiatowie, Virchowa w Świdwinie i wielu innych znanych Niemców na Pomorzu, ślęczymy nad niemieckimi starodrukami, przepisując nie swoją historię, stawiamy pamiątkowe kamienie niemieckim przodkom, oczyszczamy niemieckie cmentarze zgorszeni wandalizmem ludzkiego zapomnienia i nietaktu. Wzruszeni swoim humanitaryzmem nie słyszymy krzyku za plecami. Nie dopuszczamy myśli o zdradzie, jakiej dokonaliśmy na naszych przodkach, odsyłając ich w niebyt, mordując ich po raz wtóry - naszym zapomnieniem. Odpłacą nam wzgardliwym śmiechem swoich wnuków i prawnuków, którzy za nic będą mieć nasze dokonania; cmentarze będą dobre na schadzki i picie wina, a czcić będą Ozziego Osbourna, Madonnę i Michała Wiśniewskiego z Ich Troje, bo dlaczego nie, gdy sami nauczyliśmy ich, jak unieważniać historię...
IDĘ DO LASU, ZAPALAM ŚWIECZKĘ I PŁACZĘ
- Nad moim życiem wisi jakieś fatum – próbuje sobie wytłumaczyć swój los Edward Kaczmarczyk. - Do dziś jestem zły, że znalazłem się na ziemiach, gdzie jest pełno Ukraińców. Bo czy to nie fatum, że ofiary osiedlono razem z oprawcami? Nigdy nie wiem, z kim rozmawiam, czy mogę szczerze rozmawiać, czy nie. Później to oni robili kariery w PRL-u, w partii. Pisałem do Głównej Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu, opisałem, kto i gdzie zginął. Opowiedzieli w ten sposób, że nie wiedzą, o co mi się rozchodzi. Jeszcze w dodatku podpis z nazwiskiem czysto ukraińskim. To mnie jeszcze gorzej dobiło. Później dostałem pismo, że moją sprawę przekazano do prokuratury. To było po 1992 roku. I na tym koniec.
– Pyta pan, czego oczekiwałem? Chciałem pojechać i wskazać ten dół, gdzie prawdopodobnie leży pomordowana rodzina. Znaleźć grób. Przez te pięćdziesiąt lat nie miałem nawet gdzie zapalić świeczki. W Zaduszki, we Wszystkich Świętych wszyscy idą na groby i zapalają znicze. Ja idę do lasu, zapalam świeczkę i płaczę. Żona to rozumie. Wciąż słyszę te krzyki, gdy ich mordowano. Boję się ludzi, uciekam od nich.
Kazimierz Rynkiewicz
P.S. Z badań CBOS przeprowadzonych w dniach 4-7 lipca wynika, że 44 proc. Polaków nic nie wie o wydarzeniach na Wołyniu.
* Wieś PODDĘBCE. Upowcy zamordowali, przez przybicie do ziemi zaciosanym kołkiem, Halinę Dmochowską, długoletnią kierowniczkę szkoły i działaczkę społeczną wśród ludności ukraińskiej.
** „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939 – 1945”, Władysław i Ewa Siemaszko; Wydawnictwo von borowiecky, Warszawa 2000.
to rzeczywiście przykre, że dowiadujemy się o tym co działo się na Wołyniu tak późno. Ja mając 40 lat dowiedziałem się przypadkiem rok temu, ale mam nadzieję,że odrobiłem zaległości. Ukraińcy strasznie chcą wybielić historię, kłamią w żywe oczy,albo mówią że nie pamiętają, przyparci twierdzą ,że przecierz Polacy (Lachy) też mordowali. Cóż po mojemu to wtedy była ciemnota, a teraz kłamcy i oszuści.Chcą zbudować historię narodu na wymysłach. Póki nie przyznają się do mordów na Polakach (Lachach) na Wołyniu i Kresach są dla mnie nikim i niczym!!!!!!
~
2009.06.25 18.00.10
tadeusz zdzislaw czmiel
~Małgorzata
2009.06.20 14.55.09
Od kiedy sięgam pamięcią, babcia opowiadała mi przedziwne wtedy dla mnie historie. Chwilami strasznie się bałam...były tak przerażające. Opowiadała o śmierci, ucieczce, strachu, płaczu....opowiadała o wydarzeniach na Wołyniu. Historie powtarzała wielokrotnie...znam je na pamięć. Pomimo tego, że mam dopiero 29 lat i nie żyłam na Wołyniu czuję, że te wydarzenia stały się częścią mojego życia. Dzień przed śmiercią mojej babci, była w ciężkim stanie a jedyny temat który ja ożywił i poruszył to moje wspomnienia i opowieści o Jej rodzinnej ziemi, o Wołyniu. Przyrzekłam Jej wtedy, że NIE ZAPOMNĘ!!!! Będę pamiętać o Tych, którzy ponieśli okrutną śmierć. Będę pamiętać o NIEJ. W sierpniu kolejna rocznica rzezi wołyńskiej. W tym dniu zamierzam modlić się w mszy św. za tych, o których pamięć zanika....
~joanna
2009.06.03 18.33.57
Nasi politycy nie pamiętają. Gdy przypomnę sobie co mówił nasz prezydent podczas obchodów rocznicy głodu na Ukrainie to mnie serce boli. O nich nie pamięta nikt. Nikt nie słyszy ich krzyków i błagań o pamięć. Mówicie że Polska musi być Polską. Nie jest tak i nie będzie. Dopóki nie określimy morderców. Niestety wiadomo jaka jest poprawność polityczna.
~ludwik
2009.05.16 07.54.01
Nie można zapomnieć o męczeństwie polskich i tych ukraińskich rodzin, które stały się celem UPA i zbydlęciałych z chciwości i odczłowieczonych nacjonalistów ukraińskich. Zmowa milczenia, którym obecnie chciwi władzy polscy politycy przykrywają te wydarzenia budzi we mnie odrazę i nie ma i nigdy nie będzie miało usprawiedliwienia!
Myślę także, że czas zbierać i nagłaśniać informacje o tych którzy się sprzeniewierzyli pamięci swoich przodków i rodaków, sąsiadów, patriotów, mimowolnych bohaterów sierocej poniewierki i rozdzierającej uczucia męczeńskiej śmierci. Dlaczego w tym roku 2009 np w żadnym z wydaniu wiadomości nawet nie wspomniano 10 lutego o rocznicy wywózki na Syberię tysięcy osadników i mieszkańców Polski z Wołynia, Podola, Wieleńszczyzny..? ...
~Jacek
2009.05.15 15.36.05
spędziłem teraz 4 dni na Wołyniu w powiecie łuckim. Ukraińcy raczej teraz nie są w temacie tamtych wydarzeń, choć odnoszą się do nas dość przyjaźnie. Mówiąc szczerze jest tam taka bieda, że aż żal patrzyć. Moja rodzina została stamtąd wygnana ale cudem udało się im przeżyć rzezie.....chciałbym jakoś pomóc dziś pozostałym tam polakom - bo ich warunki zycia są tragiczne....gdyby ktoś z was znał jakieś organizacje pomagające wołyniakom proszę o kontakt dulcio@op.pl
~Ula
2009.03.23 13.11.31
Mam zrobić lekcje z historii o Wołyniu i im dłużej czytam relacje światków tego ludobójstwa tym bardziej smuci mnie myśl że stanę przed klasą zacznę mówić a oni nie zrozumieją oleją to i będą żyć dalej jakby nic się nie stało
~Polka to brzmi dumnie
2009.03.02 22.33.18
POMÓŻCIE 5 letniej Stasi Stefaniak!!!
(Nie dajcie jej umrzeć po raz drugi!!!)
Nazywała się STASIA STEFANIAK. Miała 5 lat, kiedy ją brutalnie zamordowano rozpruwając brzuch i łamiąc ręce i nogi.
Tylko za to, że była Polką.
Pozwólmy jej, aby o tym opowiedziała:
„Miałam 5 latek, kiedy w nocy 8 maja młody Ukrainiec w czapce z ”tryzubem”,
Pchnął mnie bagnetem w brzuszek i mój malutki dziecięcy świat nagle się zawalił.
Zastanawiam się, dlaczego to uczynił, ale nie znajduję odpowiedzi…
Może nie umiem jej znaleźć w końcu mam tylko 5 lat…
Przebywam od tamtego dnia w „ZACISZU”.
Razem z dwoma moimi chłopczykami, towarzyszami zabaw z podwórka.
Nie wiemy, dlaczego nas zabili.
Żołnierze bandy o nazwie Ukraińska Powstańcza Armia najpierw zabili chłopczyków
Dwóch miłych roześmianych, blondynków, na zawsze zamykając im buzie…
Potem zaatakowali mnie – małą bezbronną dziewczynkę.
Jeden z nich mocno mnie chwycił z moje małe rączki po czym wyłamał mi je. Jak bardzo mnie to bolało. Krzyczałam i płakałam. Drugi chwycił mnie za nóżki i połamał je.
Mój rozpaczliwy dziecięcy, płacz nie przeszkadzał im, śmiali się….
Trzeci, chyba ten najodważniejszy, wbił bagnet w mój mały brzuszek i rozpruł go.
To co był moim w n ę t r z e m znalazło się na z e w n ą t r z.
Ofiary napadu UPA na kolonię Katerynówka w nocy z 7 na 8 maja 1943gmina Bożyszcze. Powiat Łuckdwóch synków Piotra Mękali i Anieli z Gwiazdowskich, między nimi Stasia Stefaniak lat ok. 5, której rozpruto rzuch i powyłamywano ręce i nogi (córka Polaka i Ukrainki). Ze zbiorów W., E. Siemaszków (dar W. Romanowskiego i A. Bielskiego).
Mój wygląd musiał ich chyba bardzo śmieszyć, bo zaczęli rechotać wołając jednocześnie: „Tak treba robyty z Lachami !”
A ja umierałam w cierpieniu…
Zawsze lubiłam żołnierzy i czułam się przy nich bezpiecznie, ale choć byłam taka mała, to przecież wiedziałam, że żołnierze walczą z żołnierzami, ale nigdy z DZIEĆMI.
Dlaczego w takim razie zrobili mi to?
Dlaczego „walczyli” ze mną – dzieckiem przecież ja nie byłam żołnierzem?
Czy to byli naprawdę żołnierze?
Patrzę na to, co się dzieje na ziemi, po której już nie stąpam, i płaczę ( w „ZACISZU” się nie śmiejemy – nie nasze roczniki)
Bo tym „bohaterom”, „rycerzom” stawia się pomniki, moja kochana ojczyzna pielęgnuje ich pamięć. NIE MOJĄ, zamordowanego bezbronnego dziecka, - a ICH: MORDERCÓW.
Mnie nikt nie postawi pomnika (na ogół dzieciom się nie stawia, bo jeszcze nic wielkiego nie zrobiły- ja tylko umarłam w męczarniach).
Mój Boże, co ja takiego zrobiłam, że tak strasznie i okrutnie mnie zabili?
Czy dlatego to zrobili bo moja Mamusia wyszła za Tatusia, który przecież był dobry i mocno mnie kochał. Tatuś mówił inaczej niż Mamusia po polsku – Mamusia mówiła po ukraińsku.
A poza tym, dlaczego wywlekli moje wnętrzności?
Do dziś się wstydzę tego wyglądu choć, jak ot przyjęte w „ZACISZU”, nikt nie zwraca na to uwagi.
Ze mną jeszcze nie było najgorzej, bo mogę patrzeć i mówić, a co z tymi dziećmi, którym odrąbano siekierami głowy? Poćwiartowano? Spalono żywcem?
Ani nie widzą, ani nie porozmawiają, a i poznać ich nie można.
Najlepiej jeszcze wyglądają wśród nas ci, których zakopano żywcem, uduszono, lub wrzucono do studni, do lodowatej wody.
Patrzę z góry, i martwię się, bo w Polsce wszyscy o nas zapomnieli. Nie chcą pamiętać tysięcy nas, którzy tu jesteśmy w „ZACISZU”, i nie śmiejemy się. Od lat cisi i martwi.
Zginęliśmy w wyniku, jak to mówią w naszym dawnym kraju – „wojny bratobójczej”. To znaczy że ja 5 letnia dziewczynka moi chłopcy z podwórka i tysiące innych dzieci walczyliśmy z Ukraińską Powstańczą Armią.
I trzeba było nas spalić, poćwiartować, zakopać, udusić, zatłuc, utopić.
I to była ta „walka”.
A 140 tysięcy przesiedlonych Ukraińców, w dużej części rodzin tych „żołnierzy”, dla naszych polskich przywódców, to ofiary LUDOBÓJSTWA. A ja?
NIE JESTEM OFIARĄ tego słowa na „L”, którego tak się boją używać w stosunku do nas?
Boże! Ile bym dała żeby być przesiedlona w tym ich „ludobójstwie”, ludobójstwie nazwie akcja „Wisła”. Żyłabym. I pewnie teraz bym dobrze się miała, bo ci wszyscy przesiedleni mają się dobrze. Państwo polskie i rząd o nich pamięta. TO może i o mnie, małej 5 letniej dziewczynce, też by pamiętali.
Zbliża się kolejna 65 rocznica mojej śmierci.
Jest mi smutno i płakać mi się chce. Bo może znów SEJM naszej ukochanej Ojczyzny
Zdradzi pamięć o mnie i moich kolegach z podwórka i tysiącach, dziesiątkach tysięcy innych,
zakatowanych w tamtych latach – i odrzuci lub zniekształci PRAWDĘ.
I wtedy ja mała 5-letnia dziewczynka, która nie żyła za długo i nie nacieszyła się słoneczkiem, trawką, i innymi miłymi rzeczami na świecie,
JA STASIA STEFANIAK lat 5 - u m r ę po r a z d r u g i .
A może pan Prezydent i jego żona wstawią się za mną? Przecież też mają córkę.
Może ich córka zaopiekuje się mną?
Byłoby mi znacznie lżej.
Tu w „ZACISZU” wiemy, że już niedługo umrą ostatni świadkowie i wtedy będzie łatwiej kłamać nacjonalistom ukraińskim w Polsce i na Ukrainie.
I nikt już o mnie nie będzie pamiętał; bo nikt nie chce.
I będzie to najnikczemniejsza rzecz, jaka się może przytrafić nam w „ZACISZU”.
Już nikt w Polsce nie chce być Polakiem, każdy za to chce mieć dużo pieniędzy.
Pieniędzy i to jest dla Was najważniejsze? Dla Waszych dzieci?
Nie wiem, czy ja się już przez te 65 lat w swoich myślach zatraciłam.
Ja już chyba tylko na cud mogę liczyć.
Naprawdę, nie wiem.
Mój adres obecny:
„ZACISZE”, ulica Dzieci Wołyńskich Stasia Stefaniak
Kolonia Katerynówka
gmina Bożyszcze,
powiat Łuck WOŁYŃ
2008- Rok Pamięc
POMÓŻCIE 5 letniej Stasi Stefaniak !!!
(Nie dajcie jej umrzeć po raz drugi !!!)
~Oby nigdy nie zapomniano o ofiarach mordu .
2008.12.11 19.11.51
Jestem 22 letnią studentką. Nie wiem czemu o Wołyniu wszyscy boją się pisać ,chodzi mi o prasę. Incydentalnie można spotkać artykuł dotyczący tej strasznej tragedii. W mediach też jest mało informacji na ten temat. Jest mi przykro, że tak straszny los spotkał Polaków - moich kochanych rodaków.
~Joanna Aleksandra
2008.11.28 20.40.26
to wszystko jest takie chore i okrutne...
~Tami
2008.11.16 19.13.58
Moi pradziadkowie też gdzieś tam zostali zamordowani(
~noire
2008.11.10 20.32.36
mój dziadek opowiadał mi za życia o upa,pochodził z terenów rzeszowczyzny,tam też mieszka jeszcze jego rodzina,teraz wiem że to co mówił to czysta prawda.....co mam myśleć o tych zbrodniarzach....gorszych niż hitlerowcy.....
~Zygmunt
2008.11.09 22.22.24
Zastanawiam sie dlaczego ja jestem rodowitym Polakiem kocham swój krai mimo jego zwyrodnień na szczytach władzy która pluie na Historie i nie szanuie cierpienia swoich rodaków z wołynia czy podola wygląda że jeśli musieli by się przyznać do rzezi wołyńskiei to powiedzeli by że mordów dokonali marsianie z hitlerem tylko nie drażnić Ukraińców wypiertki naszego narodu np kwaśniewski jerzdzą gdze popadnie i przepraszaią wszystkich na prawo i lewo to żałosne. bo wsumie bez naszei cywilizaci to oni dalei by żyli w krytych stszechom chałópach żadne krzywdy nie usprawiedliwiaią takich okropności oni zawsze będą nas nienawidzić szkoda tylko że nierządzą nami polacy prawdziwi za pare lat postawią pomniki zbójowi banderze czy kłymowi sawórowi w Warszawie bo pomnika WOŁYNIAKÓW raczei w Warszawie nie będzie
~korybut
2008.10.31 01.01.02
pierwszego ukrainca jakiego spotkalem w zyciu a mam ponad 50 poznalem na emigracji w anglii i o paradoksie jest historykiem ktory uczyl sie historii sowieckiej na ukrainie o dziwo mimo ze nic nas nie laczy z tamtymi zbrodniami (mnie nie) o tamtych sprawach nie rozmawiamy a chyba powinnismy bo to ze nasi bracia to fakt to ze mamy wspolnego wroga to fakt (tez brata) chyba obaj sie boimy tego tematu. ogromne potwornosci,dziesiatki tysiecy ludzi zamordowanych zmowa milczenia wsrod wladz interesiki tychze KUNKTATORSTWO - TO WSZYSTKO JEST OBRZYDLIWE a mordercza ideologia zyje i szykuje sie do euro 2012 beda grac glowami ofiar i szydzic z cierpienia zywych
~ilona
2008.10.23 09.27.27
Jeszcze 3 dni temu nic nie wiedzialam o rzezi na wolyniu .. Kiedys tata mi mowil co nieco o konfliktach polsko-ukrainskich .. Od wczoraj szukam coraz wiecej o rzezi probuje sie dowiadywac od starszych ludzi jak bylo .. Ale wciaz nie rozumiem co polacy takiego zrobili ze zostali wymordowani w tak okrutny sposob . !
~irena
2008.09.19 19.14.55
Jestem córką uciekinierów z Wołynia. Moi rodzice i trzech braci mieszkali zaledwie 2 km od Parośli, wsi, która jako pierwsza została wymordowana. Niestety oboje rodzice już nie żyją. Opowiadali ciągle o swoich przeżyciach. Były to opowieści mrożące krew w żyłach. Obawiam się, że wraz z moim pokoleniem odejdzie również pamięć o tych tragicznych wydarzeniach.
~
2008.07.13 10.26.46
kto nie dba o swoich obywateli /odnosze to do rządzących/ nie jest godzien być jego reprezentantem.
~Adam
2008.05.17 19.25.14
Od kilku lat próbuję ustalić losy brata mojego ojca Augustyna Kaczmarczyka. Był legionistą i osadnikiem wojskowym w osadzie Sienkiewicze pow. Krzemieniec na Wołyniu.Cała rodzina wywieziona w lutm 1940 r. na Sybir. Los Augustyna do dziś pozostał nieznany.Żona po latach tułaczki wróciła z Rosji do Polski. Trzy córki w ramach akcji ratowania sierot przwieziono do RPA gdzie pozostały. Jedyny przy życiu syn uratował się z Armią Andersa, emigrował do Kanady. Nikt z rodziny nie wie jaki spotkał los ich ojca.Nie figuruje na żadnych dostępnych listach poległych.Czy jest jakś wzmianka o osdanikach z Sienkiewicz gm. Dederkały pow Krzemieniec w cytowanym opracowaniu pp.Siemaszków?
adamkaczmarczyk@poczta.fm