(WĘGORZYNO. ) Jak daleko może samorząd lokalny decydować
o życiu mieszkańców gminy? Okazuje się,
że niektórzy nie znają granic. Tak jest w tej gminie.
Z problemem przemocy w rodzinie spotkał się niemal każdy, jeśli nie osobiście, to przynajmniej słyszał o takim przypadku. Cała rzesza Polaków wciąż uważa, że to, co dzieje się w czterech ścianach domu, to sprawa rodziny, jednocześnie uważając, że rodzina jest wartością najwyższą, a jej utrzymanie jest ważniejsze niż szczęście, zdrowie, a czasem życie kobiety. Do problemu, o którym dzisiaj piszemy, różni ludzie podeszli rozmaicie. Sąsiad na przemoc w rodzinie zareagował namową, by osoba bita złożyła sprawę na policji, burmistrz z kolei – by wycofać sprawę z prokuratury, bo powinnością kobiety jest trwanie przy mężu i nie rozbijanie rodziny. Sąd - że najważniejsze jest dobro dzieci, a pomiędzy tym wszystkim jest młoda matka bez pracy, mieszkania i z dziećmi w domu dziecka.
Kalejdoskop
11.07.2007 roku burmistrz Węgorzyna Grażyna Karpowicz poinformowała Joannę Sulimę, że z dniem 31 lipca 2007 r. będzie posiadała „do zasiedlenia lokal mieszkalny w miejscowości Wiewiecko 22 o ogólnej powierzchni użytkowej 76,88 m.kw. składający się z 3 pokoi, kuchni, wc, i łazienki z którego zostaną zrobione dwa mniejsze lokale mieszkalne”.
21 sierpnia 2007 burmistrz poinformowała p. Joannę, że „Społeczna Komisja ds. Przydziału Mieszkań na posiedzeniu 9 sierpnia 2007 r. pozytywnie zaopiniowała przydział lokalu mieszkalnego (...). W związku z powyższym przyznaje Pani lokal mieszkalny w miejscowości Wiewiecko 22 na piętrze, składający się z 1 pokoju, kuchni”. Pod pismem podpisała się burmistrz Grażyna Karpowicz.
Dwa mniejsze lokale „zostały zrobione” zanim pp. Sulimowie wprowadzili się do mieszkania. Wówczas parter zajmował już pan Jerzy Żurawik. Państwo Sulimowie otrzymali więc pokój z kuchnią i korytarzem, będącym częścią wspólną dla wszystkich mieszkańców budynku. Toaleta znajduje się na zewnątrz budynku i należy obejść budynek niemal dookoła, by się tam dostać. Łazienki nie ma.
11 października 2007 roku gmina przyznała małżeństwu i, wówczas, trójce dzieci (z czwartym p. Joanna była w ciąży) dwa lokale: kuchnię i pokój o łącznej powierzchni 31,10 mkw.
24 października pani Joanna zwróciła się do gminy z prośbą o wyrażenie zgody na adaptację strychu na: pokój dla dzieci oraz łazienkę. W swoim piśmie zauważa, że dotychczas oba strychy nie były zagospodarowane i nikt z nich nie korzystał. W drugim piśmie, jakie wpłynęło do gminy w tym samym dniu, p. Joanna prosi o możliwość we własnym zakresie i na własny koszt wymiany stolarki okiennej, podłączenie wody do domu z pompy znajdującej się na zewnątrz, wykonanie łazienki i elewacji wokół budynku.
Odpowiedź przyszła 22 lutego 2008 roku. Burmistrz nie wyraziła zgody na zagospodarowanie strychu jako łazienki, bowiem jak twierdzi, lokator z parteru nie wyraził zgody na to, aby przez jego pomieszczenia przechodził pion kanalizacji sanitarnej. Jednocześnie wskazała inną możliwość rozwiązania problemu, zobowiązując się do wykonania dokumentacji projektowej w roku 2008, a w roku 2009 - podstawowych część robót, pozostawiając do wykonania pani Sulimie jedynie prace wykończeniowe.
4 grudnia 2008 roku tragicznie umiera dziecko pani J. Sulimy.
22 grudnia 2008 roku p. Joanna złożyła sprawę o znęcanie się fizyczne i psychiczne oraz groźby karalne kierowane przez jej męża wobec Piotra Gunia.
23 grudnia Sąd Rejonowy w Łobzie III Wydział Rodzinny i Nieletnich postanowił, by na czas trwania postępowania umieścić dzieci w domu dziecka. W tym samym dniu dzieci trafiły do domu dziecka w Łobzie.
W uzasadnieniu do wyroku czytamy, że 4 grudnia w gabinecie lekarskim stwierdzono zgon 4-miesięcznego dziecka Wiktora Sulima. Policjanci mieszkanie, w którym zamieszkiwały dzieci, ocenili jako zaniedbane i nie ogrzewane. Policja ustaliła również, że ojciec nadużywa alkoholu, w domu dochodziło do awantur i libacji, równocześnie wobec ojca dzieci prowadzone są czynności w sprawie znęcania się psychicznego i fizycznego nad rodziną.
6 stycznia Joanna Sulima napisała do burmistrz Węgorzyna pismo w sprawie przydzielenia nowego lokalu mieszkalnego, aby móc odzyskać dzieci umieszczone w domu dziecka. W piśmie tym zaznaczyła, że wobec męża prowadzone jest postępowanie o znęcanie się.
4 lutego Joanna Sulima została wezwana do prokuratury w charakterze świadka w sprawie prowadzonej między innymi o znęcanie się nad nią i jej dziećmi.
Sądy sobie, gmina sobie
- Burmistrz wymaga ode mnie, abyśmy zeszli się ponownie z mężem, to wtedy nam pomoże, da nam mieszkanie i pomoże nam jak tylko będzie mogła. Ona chce nas złączyć, a ja nie chcę być z mężem, bo jeżeli będę z nim to nie odzyskam dzieci. Tak jak rozmawialiśmy z sędzią wszystko się umorzy i wróci do tego, co było wcześniej. Warunek sądu jest taki, żebym odeszła od męża - wówczas odzyskam dzieci, a warunek pani burmistrz - żeby się z mężem zejść.
Komisja mieszkaniowa, z tego co wiem, była przeciwna, by przyznać mi to mieszkanie, wówczas miałam troje dzieci, z czwartym byłam w ciąży, a pani burmistrz uparła się, aby mi to mieszkanie przyznać. To mieszkanie nie spełnia warunków sanitarnych, więc sąd nie odda mi dzieci. Nie ma tam nawet wody, teraz pompa jest całkowicie odcięta. Po wodę trzeba chodzić do sąsiada (około 300 metrów). Ponad tydzień temu zrobiło się zwarcie. Teraz nikt nie chce się podjąć, aby to zrobić – ADM wysyła do gminy, gmina do ADM-u. Pan Żurawik mieszka pod nami, ledwo sam się na nogach trzyma, przecież nie pójdzie do sąsiadów, żeby sobie wody przynieść.
Nie mieszkam z mężem, mieszkam u sąsiadki, bo mąż powiedział, żebym się w mieszkaniu nie pokazywała. Mieszkanie stoi na mnie, powiedziałam, żeby oddał mi swoje klucze, bo chcę odzyskać swoje dzieci, ale on powiedział, że mu na dzieciach nie zależy. Teraz, gdy jego rodzice urlopują dzieci z domu dziecka, to zmienił zdanie i codziennie siedzi u dzieci. Często tam nocuje. Cały czas mi zarzuca, chodzi i opowiada, że moje dziecko zmarło przeze mnie. Mówi, że przyznałam się do winy i będę miała sprawę, a sprawa została umorzona – mówi p. Joanna.
Jakakolwiek praca
- Najstarszy synek 30 marca będzie miał 4 latka, drugi synek w styczniu skończył trzy latka i córeczka Karolinka we wrześniu dwa latka będzie miała. Gdybym miała pracę, to tę dwójkę, najstarszego synka i młodszego oddałabym do przedszkola, mama zajmowałaby się córką, bo sama mówiła, że pomoże mi. Podejmę się każdej jednej pracy, żeby tylko odzyskać dzieci. Szukałam już pracy, ale nigdzie nie potrzebowali. Pracy szukałam w Węgorzynie. W Urzędzie Pracy zapisana jestem na kurs, ale dopiero w lipcu. Przez dwa miesiące pracowałam, ale potem zaszłam w ciążę. Teraz na moim miejscu pracuje już inna osoba.
Chodzę i proszę o jakąś prace i mieszkanie, żebym mogła odzyskać dzieci. Nie mogę sobie znaleźć miejsca, gdy nie ma dzieciaczków. Gdy były urlopowane u mojej mamy od 15 stycznia do 15 lutego byłam z nimi, jak mama miała je odwieźć i zaczęły płakać, to miejsca nie mogłam sobie znaleźć. Szukam tylko zajęcia, żeby nie myśleć o tym. Teraz są urolpowane u teściów. Teściowie nie robią żadnych problemów w odwiedzaniu dzieci.
Początkowo mąż mówił, że nie da mi rozwodu i nie da mi dzieci. Straszył mnie nawet, gdy byłam w prokuraturze i składałam zeznania, że zrobi mi krzywdę, że jego ludzie mnie śledzą i żebym uważała na siebie. Gdy dzieci były urlopowane u moich rodziców, był dwa razy po 10 minut. Raz przyszedł i zaczął się ze mną awanturować, chciał się ze mną bić, zaczął mnie wyzywać. Mama w tym czasie składała zeznania – opowiada p. Joanna.
Jak powiedziała, w czasie, gdy zabrano dzieci do domu dziecka dowiedziała się o CIS. Niewiele słyszała o tej instytucji i nie wiedziała gdzie się znajduje. Teraz udała się tam i uzyskała pomoc. Jak przyznała, gdyby wiedziała, że znajduje się on tam, gdzie PCPR od razu poszłaby z prośbą o przyjęcie jej. Bo jak zauważył Jarosław Namaczyński – w CIS mogą pracować tylko te osoby, które same tego pragną.
Burmistrz wygnała mnie
z gabinetu
- Pani burmistrz w ogóle nie chce mnie przyjąć. Dwa razy wyrzuciła mnie z gabinetu. Powiedziała, że nie ma o czym ze mną rozmawiać. Pani burmistrz powiedziała, że mam się już więcej u niej w gabinecie nie pokazywać, a jeśli chcę się zwrócić o pomoc, to najpierw muszę wrócić do męża. Jestem w takiej kropce bez wyjścia – sąd ma swoje wymagania, a pani burmistrz ma swoje. Burmistrz powiedziała, że jeśli będę chciała się rozwieść, to osobiście stawi się w sądzie na rozprawie rozwodowej i będzie dążyła do tego, by sędzia nie dał nam rozwodu, bo burmistrz nie chce dać dwóch mieszkań – po rozwodzie musiałaby znaleźć mieszkanie dla mnie i dla dzieci oraz dla męża.
Na pewno teraz pani burmistrz nie przydzieli mi mieszkania. Powiedziała do pani, u której teraz mieszkam, że rozmawiała z moimi rodzicami i że jestem nieodpowiedzialną matką i nie potrafię wychować swoich dzieci. Moja mama była wtedy w gminie i chciałyśmy razem pójść do pani burmistrz, by wyjaśnić te słowa, ale pani burmistrz zamknęła drzwi, bo wtedy była sesja. Mama powiedziała, że nie rozmawiała z panią burmistrz i niczego takiego nie mówiła.
Jest taka możliwość, że mój wujek mógłby zameldować mnie u siebie, jednak pani burmistrz musiałaby wyrazić na to zgodę. Jest to stare, komunalne mieszkanie, trzeba tam dach zrobić. Są dwa pokoje i kuchnia. Wujek sam robił łazienkę i jest korytarzyk. Abym mogła odzyskać dzieci musi być woda w domu, łazienka i pokój lub dwa. U wujka z jednego dużego pokoju można zrobić dwa mniejsze. U moich rodziców nie ma miejsca, podobnie jak u teściów.
Urząd zadziałał błyskawicznie
- W jednym wypadku urząd zadziałał błyskawicznie. Gdy na kontroli w mieszkaniu w Wiewiecku pojawił się pan Romńczyk, widząc założoną bramkę na korytarzu, zabezpieczającą dzieci przed upadkiem ze stromych schodów, nakazał natychmiast ją rozebrać... bo korytarz jest wspólny. Dla dorosłego człowieka otwarcie bramki nie stanowi najmniejszego problemu, bez względu na to, z której strony schodów się znajduje. Wyjaśnienia te niczego nie wniosły – bramka ma być zdjęta, inaczej lokatorzy będą musieli zapłacić karę.
Strych, do którego prowadzi korytarz, to nic innego jak wnęki mieszczące się pomiędzy dziurawym i nieocieplonym dachem a mieszkaniem młodych ludzi. Od tego strychu wywiewa ciepło z pokoju – ciepło, które dla policji było jednym z argumentów, by zabrać stamtąd dzieci. Z korytarza prowadzi też wyjście na dach, latem strażacy usuwali stamtąd gniazdo os, wejście nie domyka się do końca i przez nie też ucieka ciepło. Ze strychu nikt nie korzysta – lokator z parteru bowiem nie jest w stanie wejść po schodach...
Policja powiedziała, że u mnie było zimno w mieszkaniu. Po śmierci synka, jego ciało leżało w kuchni – dlatego tam nie paliliśmy w piecu i było zimno - wyjaśnia.
Czekając na śmierć lokatora
Trudno określić czym kierowała się komisja mieszkaniowa, która przydzieliła mieszkanie młodemu małżeństwu z dziećmi. Odrobinę światła wprowadził lokator z parteru, który wprowadził się jako pierwszy. Pokazuje zdjęcia, na których przedstawia w jakim stanie zastał mieszkanie. W lokalu nie było łazienki, a wilgoć panoszyła się na ścianach.
- To mieszkanie sam remontowałem. Zdzierane były drewniane podłogi i zalewane betonem, w piwnicy stoi woda i w mieszkaniu była wilgoć. Sam zrobiłem łazienkę i szambo – mam porobione wszystkie zdjęcia. Gmina do tego nie dołożyła ani złotówki. Wraz z Piotrem włożyliśmy w to mieszkanie 7-8 tysięcy zł. Poprzednia lokatorka wymieniła okna, gmina jej do tej pory nie zwróciła pieniędzy. Pani ta zapowiada, że wymontuje okna i zabierze – mówi Jerzy Żurawik.
Piotr Gunia to opiekun pana Jerzego. To on wziął na siebie kredyt i spędzał każdą wolną chwilę, aby pomóc w remoncie człowiekowi będącemu na rencie. Obecnie również opiekuje się schorowanym lokatorem dbając o opał i wodę. Tę przynosi mu w bańce, bo przecież energetycy odcięli prąd zasilający pompę. W zamian za to chciał, aby pani burmistrz zameldowała go w tym mieszkaniu.
- Jestem chory na nogach, sam nie mogę chodzić. Pani burmistrz nie wyraża zgody na zameldowanie Piotra, bo chce tę rodzinę z góry tutaj dać. A ja nie daję sobie rady, ani drzewa przynieść, ani wody przynieść. Pani burmistrz powiedziała, że jak umrę, to oni zejdą tu na dół i będą mieli całe mieszkanie do dyspozycji. Mam 48 lat. Chciałbym tylko, aby Piotrek był tu zameldowany na stałe, bo on mi we wszystkim pomaga. Sam ledwo się poruszam. Mnie w życiu nikt nie pomoże tylko on, a ja na nogach chodzę jak pijany. Gmina mi nic nie pomogła, ani złotówki nie dołożyła. Co się działo w małżeństwie tam na górze? Były awantury, piszczała dziewucha „ratunku”, a ja po schodach nie wejdę. Uciekała z dziećmi do mnie, to ja zamykałem drzwi na zamek. Wyłamał mi drzwi. Mieszkanie stoi na nią, ale ona boi się tutaj przyjść, bo on tu jest, zamki powymieniał – powiedział Jerzy Żurawik.
Piotr Gunia dodał:
- Kiedyś przyleciał do mnie po 10 w nocy. Mieszkam po sąsiedzku. Powiedział, że dusił żonę. Przyszedłem i zobaczyłem, że jest nieprzytomna. Zacząłem ją reanimować. Później wziął ją do kuchni i przy mnie zaczął bić. Widziałem jak katował dzieci, bije je. To ja zacząłem całą tę sprawę, żeby poszła na policję. Teraz ja mam problemy, bo mnie straszy, że przetrąci mnie, już raz powalił mnie na ziemię i mnie skopał - powiedział.
* * *
Teoretycznie w Polsce działają instytucje działające na rzecz przemocy w rodzinie. Gdy jednak przyjdzie się zmierzyć z rzeczywistością, okazuje się, że są ludzie, którzy mają własne zdanie na ten temat i co gorsze – mają też władzę. 11 marca sąd rozstrzygnie, czy p. Joannie i jej mężowi ograniczyć prawa rodzicielskie. Póki co p. Joanna nadal nie ma mieszkania i nie zanosi się na to, aby gmina jakiś lokal chciała dla niej znaleźć. Brak lokalu jest tym dziwniejszy, że tuż obok jest lokal gminny, przydzielony osobie, która go nie chce, wcześniej inny lokal socjalny został przydzielony matce z dzieckiem. Ta połączyła zajmowany przez siebie lokal z drugim – przylegającym i pustym. Okazało się, że można było... mm