(ZŁOCIENIEC. ) Do rodzinnego Złocieńca, w domowe pielesze, powrócił z holenderskiego Hengelo Krystian Zalewski. Niespełna osiemnastoletni lekkoatleta, mistrz Polski w biegu na trzy tysiące metrów z przeszkodami, uczestnik niedawnych Mistrzostw Europy w Lekkoatletyce Juniorów, na których na swym koronnym dystansie był ósmy. Reporter TYGODNIKA pospieszył z gratulacjami i z prośbą o pierwszą rozmowę.
TYGODNIK. Krystian, nie sposób nie rozpocząc od tego, że wzruszenie dławi człowieka, gdy chłopak z jego miasteczka zostaje Mistrzem Polski, a do tego w Holandii wywalcza jako reprezentant Polski ósme miejsce na dystansie Zdzisława Krzyszkowiaka, Bronka Malinowskiego, innych jakże wspaniałych.
KRYSTIAN ZALEWSKI: To wielkie zadowolenie, szczęście niemalże. Także dla kibiców, wiem przecież o tym, dla najbliższych. Dla mego Klubu i trenera. Wyczekiwanie rodziny na telefony, na wieści nie tylko z bieżni. Czy powiodło się? Czy ciężka praca zaowocowała? To nie tylko sukces indywidualny, to sukces wielu ludzi skupionych na pracy dla sportowca i nie tylko pracy przecież.
TYGODNIK. Umiesz pięknie pamiętać o innych?
KRYSTIAN ZALEWSKI: To tak się mówi, że to tylko zawodnik wygrywa. Ale na początku jest ktoś, kto w moim przypadku jest panem Andrzejem Korolem. To moje lekkoatletyczne początki. Trenowaliśmy, ciężko pracowaliśmy. Decyzja o zmianie Klubu była trudna. Pan Andrzej Korol mi to umożliwił, pomógł. Ale było to też i smutne. Rozstanie, odejście do innych. Z panem Andrzejem cały czas utrzymuję kontakt. Tu słowa podziękowania dla tego trenera. Teraz jestem pod opieką pana Jacka Kostrzeby. Tu moje kolejne podziękowania.
TYGODNIK. Drżeliśmy o to, czy w ogóle pomieścisz się w Mistrzostwach Polski.
KRYSTIAN ZALEWSKI: Było różnie. Nie ukrywam. Sprawdzian na 1500 metrów wypadł źle. 3:53,59. Ale, po zwycięstwie radość była podwójna, bo praca przyniosła efekty. Jeszcze raz okazało się, że jak pracujesz, trenujesz, to wynik musi przyjść. I przyszedł. Pewność startu była po wyjeździe na obóz szkoleniowy, to swoista nominacja do Mistrzostw Polski.
TYGODNIK. Jesteś na bieżni na Mistrzostwach Polski. Proszę o opowieść.
KRYSTIAN ZALEWSKI: Po gwizdku sędziego, że trzeba iść na start, spadają dresy. Wtedy czuje się dreszcz emocji. Było nas tam dwudziestu pięciu najlepszych w kraju. Każdy przyjechał tu zawalczyć o ten tytuł. Miny były poważne. Z trenerem krótko, trzeba walczyć o swoje. Na dystansie dla mnie było niezbyt szczęśliwie. Wiało niemiłosiernie. Dwieście metrów pod podmuchy wichru. Trzeba było brać przeszkody i walczyć z wichurą. Od grupy oderwałem się na 1200 metrze. Poszedłem samotnie do przodu. Zwiększałem przewagę. Jestem mocnym psychicznie i stąd ta decyzja. To psychika decyduje o połowie sukcesu. Walczyłem dodatkowo o minimum na Mistrzostwa Europy.
TYGODNIK: Ale pogonie musiały być...
KRYSTIAN ZALEWSKI: Pogonie były. Przeciwnicy nie odpuszczali. W sporcie jest tak, że jak robi się przepaść, to zaczyna być ciężko. Spóźniona decyzja może nieraz zdecydować o wszystkim. Do tego gonić jest ciężko. Trzeba pracować na zmianach, trzeba mieć taktykę pogoni, bo jak nie, to uciekinier odejdzie poza możliwość doścignięcia go. Ale uciekać jest jeszcze ciężej. Podwójne ryzyko. Zacznie się za mocno, to później brakuje sił. Trzeba ważyć szanse. Wierzyć w powodzenie. W sporcie liczy się nie tylko przygotowanie, ale jeszcze trzeba mieć dużo szczęścia. Ktoś się przewraca, potyka się o przeszkody, to nie tylko brak szczęścia, ale także sygnał, że z przygotowaniami było coś nie tak. To są lekcje w sporcie najcenniejsze. Jak w życiu. Trzeba wyciągać wnioski i pracować nad ich realizacją na treningach.
TYGODNIK: Już na bieżni, pomyślałeś o tym, że ten bieg może być zwycięski dla ciebie.
KRYSTIAN ZALEWSKI: Jestem takim zawodnikiem, który na starcie myśli tak: jestem tu po to, aby wygrać. Od początku była wiara w zwycięstwo. Także trenera. Kryzysy były, ale inni też je przeżywali. A wiara potrafi czynić cuda, potrafi zaowocować zwycięstwem.
TYGODNIK. Ostatnie sto metrów...
KRYSTIAN ZALEWSKI: Radość, uśmiech na twarzy. I zaciskanie zębów jednocześnie, bo walka szła o jak najlepszy wynik. O minimum na wymarzone Mistrzostwa Europy. Ostania setka była praktycznie decydująca o wszystkim. Gra szła nie tylko o wygranie, szła walka o czas, o minimum. Sto metrów to jest szmat dystansu. Na nich czas się nie zatrzymuje. On staje dopiero na mecie.
TYGODNIK: Jesteś w Holandii, w Hengelo. Reprezentujesz Polskę. A jesteś stąd, od nas, ze Złocieńca.
KRYSTIAN ZALEWSKI: Plan na ten rok tuż przed rozpoczęciem intensywnych treningów był taki: mistrzostwo Polski i udział w Mistrzostwach Europy. Nasze marzenia, trenera i moje, spełniły się. Reprezentowaliśmy kraj. Byliśmy reprezentantami Polski. Myślałem o głównym trofeum, ale i o tym, że jestem tu też po to, aby jeszcze uczyć się sportu. Nabyć doświadczenia. Jestem młodym zawodnikiem, który ciągle poszukuje możliwości uczenia się. Traktowałem to też jako przygotowanie do jeszcze większej imprezy, do Mistrzostw Świata. A obok mych ramion stali mistrzowie z całego kontynentu. To była też lekcja odwagi. Z boku Rosjanin, z drugiej strony Hiszpan. I ja – niewielki człowiek ze Złocieńca..
TYGODNIK: Walka na dystansie...
KRYSTIAN ZALEWSKI: Nie było ścigania się za wszelką cenę. Przepychanek. Walki na łokcie. Szliśmy w grupie. Było nas dwunastu. Każdy przymierzał się do pozycji przed belkami, przed rowem z wodą. Jak najpłynniej, jak najszybciej. Tylko to w głowie. Sześćset metrów przed metą odskoczyła czwórka zawodników. Chyba zabrakło mi jakby wytrwałości. Wynikowo, w tej stawce, nie mogłem raczej myśleć o zwycięstwie. O europejskim mistrzostwie. Kiedy odchodzili pomyślałem, że jestem słabszy od nich. Tu powstał cień rezygnacji. Poszli, szybko, poczułem różnicę w klasie sportowej. Potem rozegrała się walka o kolejne miejsca. Oni byli już dalej. Stawka się rozciągnęła. Dzwonek. Teraz to już wszyscy na całego. Przyznaję się szczerze, był taki moment, że byłem nawet na pozycji dziesiątej. Ale zebrałem się w sobie. Dogoniłem kolejnych biegaczy. Przybiegłem ósmy. Czułem, że tym razem brakło szczęścia i przede wszystkim doświadczenia. I jeszcze raz nie ukrywam, byłem tam nieco jakby wystraszony.
TYGODNIK: Co do końca roku?
KRYSTIAN ZALEWSKI: W sierpniu kolejny obóz. W Bydgoszczy. Znakomite warunki do pracy. A w przyszłym roku Mistrzostwa Świata Juniorów odbędą się właśnie w Bydgoszczy. Będę miał dziewiętnaście lat. Będę obiegany ze stadionem. A do tego codzienny kontakt ze sławami lekkoatletycznymi Polski. Także z tymi dawniejszymi.
TYGODNIK: Byłeś już na naszym stadionie, w lesie.
KRYSTIAN ZALEWSKI: Byłem. Przypomniałem sobie czasy, kiedy na nim trenowałem. Trafiłem do znów nowej grupy pana Andrzeja Korola. Do miłej atmosfery. Ona w tych grupach nigdy nie zanika. Czułem, że to dzięki tym ludziom moja kariera rozwija się. Tego się nie zapomina. Stadion pozostawia dużo do życzenia. Nie jest to stadion na poważne imprezy. Brakuje profesjonalnej nawierzchni. Myślę, że w Złocieńcu z biegiem czasu będzie tak, jak wszędzie.
TYGODNIK: No, miło było – Mistrzu ze Złocieńca. Kibice zechcą Cię zobaczyć na treningach u nas na stadionie miejskim. Poinformujmy, że jest to możliwe praktycznie codziennie między dziesiątą a trzynastą. Dziękuję za wszystko.
Rozmawiał Tadeusz Nosel