(GRYFICE) Znowu szli na zachód osadnicy, a czteroletnia Marylka Paradowska razem z nimi, by osiąść na stałe w Gryficach. Dzisiaj seniorka, pani Maria Nizioł, dzieli się z nami garstką wspomnień minionych czasów, dzieli się historią swego życia.
- Urodziłam się przed wojną, w l935 roku w Mogilnie, dawne miasto powiatowe w województwie poznańskim, później bydgoskim, obecnie wielkopolskim. Do czasu okupacji miałam 4 lata. Mój brat był starszy o pięć lat.
Wojna, jak wszędzie w Polsce wybuchła we wrześniu 1939 roku. Ojca zmobilizowano do wojska. A że przed wojną prowadził zakład krawiecki, więc z chwilą zmobilizowania nie mieliśmy środków do życia. Mamusia za namową sąsiadów opuściła mieszkanie i pojechaliśmy wozem konnym na wieś. Oczywiście droga była niebezpieczna. Były ciągłe naloty. Na wsi nie mieliśmy wygód. Spanie było na twardej podłodze, jedzenie to suchy chleb z wodą. Po dwóch tygodniach zdecydowaliśmy się wrócić do Mogilna. Całe szczęście, bowiem po pół godzinie od naszego powrotu do mieszkania dobijali się Niemcy. Gdyby zastali puste mieszkanie zajęliby je. Wówczas, tak jak gros Polaków, tułalibyśmy się w poszukiwaniu jakiegoś kąta. Ojciec w czasie działań wojennych dostał się do niewoli niemieckiej. Ale na szczęście dla nas, wrócił w 1940 roku. Niemcy pozwolili na dalsze prowadzenie zakładu krawieckiego. Szyli więc u nas Polacy i Niemcy.
Pech nas prześladował, bo musieliśmy przez pięć lat okupacji aż sześć razy przeprowadzać się z mieszkania do innego, gorszego. Wymagało to dużego wysiłku, bowiem meble i sprzęt nosiliśmy na plecach. Muszę dodać, iż godzina policyjna trwała od osiemnastej.
Po zakończeniu wojny, ojciec zachęcony plakatami ogłoszeniowymi, zapraszającymi do wyjazdu na ziemie odzyskane, podjął decyzję wyjazdu. Wypełnił formularz, gdzie miastem, do którego miał ochotę wyjechać, był Gdańsk lub Gdynia, celem poprawy warunków bytowych i przyszłości dorastających dzieci. Otrzymał jednak skierowanie do Zagórza (obecnie Gryfice), którym to miastem opiekowało się Mogilno.
Z kolegami, a było ich dziewięciu, podróż odbywał różnymi środkami lokomocji, często nawet pieszo. Wędrówka trwała siedem dni i jeszcze w maju 1945 roku znaleźli się w Zagórzu - niemiecki Griffenberge. Miasteczko było zniszczone, i - jak ojciec opowiadał - co chwilę wybuchały nowe pożary. Budynki podpalane były przez wojska radzieckie. Polaków była garstka, Niemców 6 tysięcy, Rosjan dwa tysiące. Ojciec zajął willę przy ulicy 3 Maja, naprzeciw szkoły nr 2, otworzył zakład krawiecki i wezwał nas do przyjazdu.
Z Mogilna do Zagórza wybrało się kilka rodzin. Zabraliśmy wiele tłumoków, także kury i kaczki. Jechaliśmy odkrytymi wagonami i dobrze, że był środek lata. Na stacjach często czekaliśmy na zmianę parowozu. Tak więc 270 kilometrów pokonaliśmy w ciągu trzech dni. Pamiętam ten moment, kiedy po chwili odpoczynku po długiej podróży, ojciec zaprowadził mnie nad wodospad. Bez słowa patrzyliśmy zachwyceni.
Niedługo cieszyliśmy się pięknym mieszkaniem. Wojsko Polskie zabrało do swej dyspozycji część domów przy tej ulicy. Zmuszeni byliśmy szukać innego mieszkania. Znaleźliśmy koło kina, bez wody, toalety, pruskie mury.
W międzyczasie uczęszczałam do szkoły podstawowej. Wówczas jedynej szkoły na terenie Zagórza. To jest obecnie szkoła nr 2 przy ulicy 3 Maja, gdzie kierownikiem był pan Stefan Nowakowski. Później wyjechał do Kępna (woj. kaliskie). Urodzony 01.10.1909 r. w Kleiczków Mały, pow. Sieradz. Ziemianin herbu „Ślepowron”. Korespondujemy ze sobą. Zawsze pozdrawia wszystkich, którzy zachowali go w pamięci. Każdy list pisany do mnie kończy: „Serdecznie Was pozdrawiam życząc zdrowia i wszelkich łask Bożych”.
Po śmierci jego żony, w marcu będzie rok, a byli małżeństwem bezdzietnym, w jednym z jego listów czytam: „Dziękuję za list, który przyjąłem z wielką radością, gdyż w mojej sytuacji każdy odruch serca skierowany do mnie, oceniam na wagę złota, a może traktuję jako bezcenny dar! - Zawsze bowiem w ważnych momentach mojego życia jesteście ze mną. Dziękuję Wam przeto, za te wyraźne dowody przyjaźni”.
Przez naszą korespondencję dowiaduję się, iż pan Nowakowski był często w Niechorzu. Odbywała się tam konferencja nauczycielska, zawsze z częścią artystyczną.
A oto ze zwrotek kupletów:
Spojrzyj w lewo - co za licho?
Kto tam siedzi? - to Hreczycho!
Wszystkim wokół dobrze znana
A dlaczego? - wygadana.
Każdej z osób poświęcał jedną zwrotkę. Stąd wniosek, że parał się także poezją. Spotkaliśmy się osobiście po 53 latach, w 2001 roku. I jakby to powiedzieć, uściskom nie było końca.
Języka polskiego uczyła nas pani Jackiewicz, a później pani Halina Miłkowska - herbu Ślepowron. Mówiliśmy o niej „chodząca encyklopedia”. Uczyła nas także rysunku. Przepięknie malowała, nie tylko pejzaże, ale także portrety. Matematyki uczył nas pan Krupiński. A propos pana Krupińskiego - matematyka była zawsze na pierwszej lekcji. Jeden z uczniów, niejaki Gliński - mieszkał daleko od szkoły, na ul. Polnej, i zawsze się spóźniał, szczególnie wtedy, kiedy na pierwszej lekcji była matematyka. W połowie roku szkolnego kolega siedzący razem z nim w jednej ławce, napisał wiersz, m.in. „Patrzy w oczy mu Krupiński - a dzień dobry panie Gliński”.
Przyrody uczył nas pan Szczepański - partyzant. Był rygorystyczny, bił nas po rękach kantem linijki. Lekcję śpiewu prowadził pan Drylski. Jego instrument to skrzypce. Nie był miły dla tych, którzy lekceważyli lekcję śpiewu. Potrafił bijąc uparciucha połamać smyczek. Ale efekt jego nauki był wspaniały. Śpiewaliśmy w kościele na mszach świętych, na akademiach. Pamiętam była akademia z okazji 1 maja, gdzie występowaliśmy na scenie śpiewając „Witaj maj, trzeci maj, u Polaków błogi raj”. Pana Drylskiego po występach zaraz zabrano na przesłuchanie.
Muszę dodać, iż w szkole obowiązywały mundurki no i oczywiście tarcze szkolne na ramionach. Obowiązywał zakaz wejścia do jakiejkolwiek restauracji. Po godzinie 20. nie wolno było bez opieki osoby dorosłej przebywać na ulicy, względnie pójść na późniejszy seans filmowy.
Szkołę podstawową ukończyłam w 1949 roku. Przeskakując z klasy do klasy. Byłam dwa miesiące w klasie drugiej w Mogilnie. A że byłam pilną uczennicą, to w Gryficach pół roku uczęszczałam do klasy III, pół roku do klasy IV i tak ukończyłam szkołę mając 14 lat.
Następnie chodziłam do liceum ogólnokształcącego.
Lubię Gryfice, jestem tu już 60 lat. Lubię spacery nad piękną rzeką Regą. Odwiedzam dzieci, wnuki. Nie planuję rozstania z miastem. Tu się urodziły moje dzieci, wnuki. Tu na cmentarzu pochowani są Kochani Rodzice i małżonek Eugeniusz.
Maria Nizioł
Urodziłem się w Gryficach w 1946 roku, w marcu. Chodziłem do pierwszej klasy podstawówki, a w 1954 roku wyprowadziliśmy się do Tarnowa,skąd pochodzili moi Rodzice. Kocham to miasto i wiele pamiętam z tamtych lat. Chodziła ze mną do klasy koleżanka,która nazywała się Grabowska. To była moja pierwsza miłość. Była bardzo ładna i miała blond włosy. Znałem Ją krótko,ale zawsze o Niej myślę. Może mieszka w Gryficach i może mnie pamięta, chociaż wątpię w to. Mieszkaliśmy przy ulicy Kościuszki 5 ,na 2-gim pietrze. Wybieram się od lat do Gryfic,ale jakoś nie mogę się wybrać. może w 2014 uda mi się to. Film Zakazane Piosenki oglądałem pierwszy raz w kinie w Gryficach.Może mieszka tam jeszcze moja Koleżanka Irena i Jej brat Stefan P.,maciek i Jego brat Andrzej M. Do zobaczenia w 2014 roku w MOIM mieście.